A dzieje się tak z uwagi na cel, jaki postawiła sobie Wielka Brytania. Do 2020 roku liczna śmiertelnych ofiar wypadków ma być zredukowana o 40 proc. To właśnie dlatego kierowcy już w tym miesiącu powinni się spodziewać większej liczby fotoradarów w miejscach, gdzie będzie obowiązywało ograniczenie do 20 mil na godzinę.
Generalnie chodzi więc o to, aby kierowcy w skali ogólnokrajowej mocno zwolnili. Takie rozwiązanie promował wczoraj burmistrz Londynu, który zdradził, że ograniczenia do 20 m/h pojawią się m.in. na głównych arteriach miasta. Podobnie sprawa będzie wyglądała w Bristolu, Manchesterze, Birmingham i Edynburgu – władze tych miast już zapowiedziały uczestnictwo w programie.
Kierowcy, którzy zostaną złapani na przekroczeniu ograniczenia do 20 mil na godzinę, będą się musieli liczyć z mandatem w wysokości minimum 100 funtów i 3 punktami karnymi.
Rozwiązanie nie do końca podoba się przedstawicielom AA. Ich zdaniem tego rodzaju pomysły nie są efektem dbania o bezpieczeństwo na drogach, tylko skutkiem wdrażania politycznych dogmatów. - Jestem przekonany, że te strefy z ograniczeniem do 20 mil będą się pojawiały jak grzyby po deszczu. Już teraz kierowcy boją się, że przez takie coś, zamiast patrzeć przed siebie na drogę, będą co chwilę musieli zerkać na prędkościomierz – mówią eksperci z AA.
18-miesięczne testy w Londynie, zdaniem pomysłodawców, dowiodły, że strefy „20 mil” sprawdzają się. Dzięki nim, część miejskich tras przypomina raczej lokalne drogi niż autostrady. Trend będzie się więc rozprzestrzeniał na resztę UK.
Bristol już teraz wydał łącznie 2,3 mln funtów na instalację nowych fotoradarów i oznakowania stref.
Co ciekawe, w Edynburgu 6 tysięcy mieszkańców podpisało się pod petycją sprzeciwiającą się strefom „20 mil”. Ich zdaniem pomysł, aby miasto w 80 proc. było strefą z ograniczeniem do 20 mil na godzinę, jest bez sensu. A do tego zbyt dużo kosztuje, bo władze planują na to wydać 2,2 mln funtów.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.