Brytyjski instytut Center for Retail Research szacuje, że w okresie szału świątecznych zakupów, czyli od połowy listopada do końca grudnia w 2013 r., w Wielkiej Brytanii łupem shoplifterów padł towar o wartości 485 mln funtów. To o 8 proc. więcej niż rok wcześniej. Alkohol, elektronika, damskie ubrania, zabawki, kosmetyki oraz jedzenie – to one znikały ze sklepowych półek najczęściej. Czasem ludzie wykorzystują sytuację, kiedy „nikt nie patrzy”, i wtedy wkładają do kieszeni mały produkt, rumieniąc się i nerwowo rozglądając, zachodząc w głowę, czy na pewno nikt nie widział. Zresztą to pytanie zadają sobie jeszcze kilkukrotnie, zanim w końcu z resztą zakupów bezpiecznie opuszczą supermarket. Czasem są to zawodowcy. Pewni siebie, wiedzą, po co przyszli oraz co robić, by nie wpaść. Przestrzegają kilku zasad, a pierwsza z nich brzmi: nie bądź zachłanny!
Na zodzieju czapka gore
– Kiedyś zatrzymała mnie ochrona w supermarkecie. Podobno nagrali mnie na kamerze. Na szczęście w torbie miałem tylko coś do jedzenia. Nie wezwali policji, bo ta dopiero co zabrała na komisariat kogoś innego. Dostałem „bana”, ale ocaliłem skórę – z ulgą w głosie wyznaje 28-letni Patryk.
– Artykuły spożywcze coraz częściej giną ze sklepów. Od niedawna paski magnetyczne zwykle umieszczane na produktach elektronicznych lub tych z „wyższej półki” można spotkać na opakowaniu kawy, tacy z piersią kurczaka lub wołowiną. Z pewnością winny jest kryzys – ludzie oszczędzają, jak się tylko da, a czasem idą o jeden krok za daleko. – Pracownikom ochrony łatwiej zdobyć się na akt miłosierdzia, gdy słyszą: „Ukradłem, bo byłem głodny”, a w torbie nie znajdą na przykład butelki drogiego alkoholu – twierdzi chłopak.
Patryk wie, że miał wiele szczęścia. Aby zmniejszyć ryzyko, dopracował technikę. – Nie można zachowywać się podejrzanie, nerwowo. Robisz to pewnie albo dajesz się złapać. Kontrolujesz emocje, bo naturalne zachowanie to podstawa – przekonuje. Policyjna ulotka informacyjna dotycząca zapobiegania kradzieżom sklepowym w dziale „Jak rozpoznać shopliftera” wymienia nerwowe obracanie głowy, rumieńce na twarzy oraz unikanie obsługi sklepu jako częste zachowanie złodziei sklepowych. Profesjonaliści doskonale o tym wiedzą. Wiedzą też, że kiedy idą do markowego sklepu z odzieżą na Oxford Street w Londynie, sami muszą dobrze wyglądać, nosić dobre ciuchy. A jeśli idą do sklepu rowerowego, to najlepiej ubrać się w ciuchy rowerowe. – Trochę zachodu, a stajesz się prawdziwym, rzeczywistym klientem, poza podejrzeniem – dodaje chłopak.
Patryk pochodzi z małego miasteczka na wschodzie Polski. Do Londynu przyjechał 4 lata temu. Przyznaje, że zaczął kraść jeszcze w Polsce, trochę dla zabawy, trochę, bo chciał mieć coś, na co nie było go stać. W Wielkiej Brytanii zaczął kraść częściej i więcej. – Robiłem to każdego dnia. Codzienna dawka adrenaliny. W końcu zacząłem sprzedawać to, co wyniosłem ze sklepów. Kradzieże stały się moim sposobem na życie. Łatwe i szybkie pieniądze – opowiada. Nigdy nie brał z małego spożywczaka. Kradł tylko w wielkich centrach handlowych. – Supermarketom łatwiej niż właścicielowi małego rodzinnego interesu pogodzić się ze stratą – tłumaczy. Pewnego dnia przestał. Teraz tylko czasem uśmiecha się pod nosem, kiedy podczas zakupów w markecie widzi, gdy ktoś chowa coś do kieszeni.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.