To prawdziwa radość być świadkiem narastania legendy niedźwiedzia Wojtka, którego doskonale znają emigranci niepodległościowi i prawie wcale młode pokolenie. Film dokumentalny pt. „Wojtek the Bear that went to War” w reżyserii Willa Hooda to rzecz, która może tę sytuację zmienić. O ile twórców filmu stać będzie na organizację dobrej promocji. Premiera 15 listopada, w kinie Riverside Studios na Hammersmith.
Wypowiadają się w tym dokumencie ludzie, którzy doskonale znali misia Wojtka, jak Irena Bokiewicz, czy Wojciech Narębski. Wypowiadają się również ci, którzy własnym zaangażowaniem budują jego legendę, jak Krystyna Ivell, która nie tak dawno zorganizowała w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie wspaniałą wystawę poświęconą Wojtkowi, ale też ludziom, którzy doświadczyli syberyjskiego wygnania, jak ona sama. Wypowiadają się wreszcie dwaj Anglicy, weterani II wojny światowej, którzy też znali Wojtka.
Jednym z nich jest Archibald Brown, kurier generała Montgomery’ego, któremu reżyser zadedykował swój film. Brown, jak na angielskiego gentlemana przystało, snuł swą opowieść ze stoickim spokojem aż do chwili, kiedy ogarnęło go ogromne wzruszenie, dławiące również widza, który dowiaduje się, że ta niezwykła historia musi skończyć się tak, jak dyktuje zdrowy rozsądek życia. Cud się nie wydarzył.
*Przeczytaj historię o niedźwiedziu Wojtku
Kiedy kończy się wojna, przestaje istnieć specyficzna żołnierska rodzina. Chłopcy i dziewczęta zakładają własne, jedni wyjeżdżają do Polski, inni przeżywają dramat pozostania na Wyspach. Co zrobić z niedźwiedziem? Jakżeby chciało się, aby zamieszkał on przy jakimś przytulnym cottage’u, albo w parku, w każdym razie na wolności i w otoczeniu Polaków, bo tylko taki język rozumiał. Polacy wychowali go od małego, przygarnęli niedźwiedzią sierotę, kiedy irański chłopczyk wyznał im, że matka zwierzaka została zastrzelona. W słowach wojennych przyjaciół Wojtka powracają te same skojarzenia: on był bezdomny, jako i myśmy byli. Dzielił z nami nasz tułaczy los. My trafiliśmy w okowy emigracji, on w więzienie klatki, bo cóż było robić, Wojtek zamieszkał w zoo. Z wiekiem osowiał, cierpiał na reumatyzm, zamknął się w sobie. Tak, właśnie tak. Bo niedźwiedź ten był stworzeniem nad wyraz towarzyskim. Kąpał się z żołnierzami w Adriatyku, gdy przyszło odpocząć po bitwie o Monte Cassino, popijał piwo i zjadał papierosy, pod warunkiem, że były zapalone. Kiedy miał humor, łapał kogoś, powalał na ziemię i przykrywał sobą, co nazywało się „wałkowaniem żołnierza”. Nigdy nie zrobił przy tym krzywdy. Wciskał się do szoferki i jechał ciężarówką obok kierowcy, nikt wtedy nie ruszył jej zawartości. A nocą, może z wiekiem mu to jednak przeszło, nocą nie chciał spać na swoim legowisku, lecz kładł się obok człowieka. Ale chyba nie wtedy, gdy miał już te swoje dwa metry i 250 kilogramów?
Po katastrofie samolotu, którym leciał generał Sikorski, z morza wyłowiono jego teczkę. W niej znajdowały się również pamiątkowe zdjęcia z inspekcji wśród żołnierzy II Korpusu. Na jednym ze zdjęć: niedźwiedź. Skąd niedźwiedź? Ta jego szczególna, udomowiona i koleżeńska obecność wśród żołnierzy, wydaje się wielu ludziom niewiarygodna. Reagują zdziwieniem. No co ty mówisz, niedźwiedź? Żywy? W filmie Willa Hooda wmontowano między innymi czarno-białą sekwencję „wałkowania”. Wojtek przygniata żołnierza, obejmuje łapami, siłują się. Jest to, zdaje się, fragment reportażu nakręconego przez amerykańskich korespondentów wojennych w 22 Kompanii Transportowej, której Wojtek był członkiem.
Film zaczyna się sceną podróży polskich uchodźców przez upał i samotność Persji. W drodze spotykają chłopców z niedźwiedzim zawiniątkiem. To wtedy, w 1942 roku, pierwszą właścicielką misia staje się Irena Bokiewicz. Zachwyciła się nim, więc jeden z oficerów sprawił jej podarunek i tak maluch rozpoczął swoje drugie życie u boku Polaków dążących do Teheranu. – Choć przecież to było głupie, nie mieliśmy nic, nawet butów nie miałam, a misia miałam... – wspomina Irena Bokiewicz. Nie dało się z nim jednak wytrzymać, miał być więc prezentem dla generała Boruty-Spiechowicza. Cóż, kiedy rozbijał jajka na oficerskie śniadanie, tłukł telefony i ogółem psocił okrutnie. Generał odesłał go wprost do żołnierzy wojennego zaplecza. Tak stał się symbolem 22 kompanii transportowej. Już nie tylko syrenki zdobiły drzwi ciężarówek. Z czasem dołączyło charakterystyczne logo niedźwiadka niosącego pocisk. Choć wcale tak nie było. Zdarzało się, że misio nosił skrzynki, ale jak mówi Narębski, bujdą jest, że nosił gołe pociski.
Film stanowi kompilację tradycyjnego dokumentu wzbogaconego o wstawki fabularne i animację, która zobrazowała sceny wywózki polskich rodzin na Syberię. Fantastyczne zdjęcia Wojciecha Staronia tworzą nostalgiczny klimat, dodatkowo wzmocniony jeszcze warstwą dźwiękową. W tle wypowiedzi weteranów snują się obrazy, jakieś głosy, czasem jakby sen mieszał się z jawą. Atmosfera tego filmu jest jego ogromnym atutem. Nim zwilgotnieją oczy Archibalda Browna, wzruszenie nieraz ogarnie widza, na przykład gdy po żołnierzy II Korpusu przypływa Batory, a wkomponowany w muzykę zjawia się polski hymn. Wtedy, towarzysząc dzisiejszym weteranom, przenosimy się w czas, gdy nad ich młodzieńczymi głowami, po długim wygnaniu, powiała biało-czerwona bandera. Trudno oprzeć się wyobrażeniu tej chwili.