Wracając do tematu postawiłem sobie za punkt honoru, że będę punktualny. Pokażę angielskim kierowcom, że można jeździć zgodnie z rozkładem. Poza tym nie chciałem usłyszeć od pasażera starego weterana: „You Late!”. Zacząłbym się tłumaczyć i zorientowałby się, że jestem foreign i do tego z Polski. To by dopiero było! Na pamięć naszych przodków – bohaterów, co przecież latali punktualnie i celnie strzelali do mesershmitow. Nie, nie mogę się spóźniać!
Łatwo powiedzieć wykonać trudniej. Pisałem do czego może doprowadzić kierowcę pośpiech. Wyniszcza go fizycznie i psychicznie i ma zły wpływ na jego najbliższych.
Ale czasami trzeba przygazowac, żeby nadrobić utracony czas.
Im dłuższy wstęp, tym bardziej wybuchowe zakończenie
Trochę przydługi ten wstęp, ale nie musze tego tłumaczyć Paniom jak ważny jest wstęp, długi wstęp. A panowie też zapewne wiedzą, że po długim wstępie ekscytująca jest treść i wybuchowe zakończenie. Jednak po głębszym zastanowieniu muszę przyznać, że jest to trochę teoria względna, wymyślona przez niejakiego Adinokamuszkina. Sam z autopsji wiem, że czasem „krótkie opowieści tez mogą być ekscytujące” ;) To tak na marginesie…społecznym.
Cudowny pilocik
Tak właśnie było i tym razem. Zaczęło się już w City Center. Piątek po południu. Traffic. Wszyscy wyjeżdżają o jednej godzinie. Korki jak cholera. Wjeżdżam na rondo, do którego bardzo trudno się włączyć. Światła zmieniają się co siedem minut. To cała era dla kierowcy. Problem ten jednak został rozwiązany. W autobusie zainstalowano
transpondery do zmiany świateł . Podjeżdżasz i po 3 sekundach masz zielone. To najlepszy wynalazek od czasów Edisona, po mikrofali i samochodzie oczywiście. Mimo swoich lat dalej trzymają się mnie głupie numery. Wożę ze sobą starego pilota do telewizora. Podjeżdżam do ronda, obok mnie zdenerwowani taksówkarze i kierowcy prywatnych samochodów czekają na zmianę świateł.
Wyjmuje ostentacyjnie pilota, wyciągam rękę przez okno, kieruje go na semaforek, klik i jest zielone! Ruszam jak gdyby nigdy nic. Lubię tylko kątem oka popatrzeć na twarze kierowców, którzy siedzą dużo niżej niż ja w swoich malutkich samochodach.
Jadę dalej, a pasażerów przybywa. Wsiadają, wysiadają, jeżdżą gdzieś, nie wiadomo gdzie i po co. Spocony z nerwów patrzę na zegarek. Jestem już 7 minut w plecy. Praktycznie nie do odrobienia. Ale jest nadzieja. Na ostatnim przystanku mam 5 minut postoju. Zrobię sobie healthy journey (nie będę palił), obrócę na kółku i dawaj z powrotem. Potem mam drugą prostą, to parę minut nadrobię i jestem w „domu” tzn. o czasie. Proste. Nie przypuszczałem, ze mój misterny plan…
Już był w dołku, już witał się z gąską…
Jestem już tylko dwa przystanki do final destination. Wsiada dwoje pasażerów. Starszy pan, ulubieniec kierowców, na smyczy nosi
free pass . Kasuję go i szybciutko zapraszam do dealu następną osobę, to starsza pani z WWZ-etm***. Pytam grzecznie, czy pani posiada free pass? Tak, odpowiada, już pokazuje. Dobrze, kiwam głową. I to był mój błąd. Ale w UK tak już jest. Nawet jak coś jest oczywiste, jak w tym przypadku (pasażerka na oko jakieś 117 lat, na pewno posiada
bilet z urzędu, uprawniający do darmowych przejazdów ), to i tak pokazuje proof, żeby nie wiem co i dodaje, gdzie jedzie, chociaż to nic a nic mnie nie obchodzi.
W tym miejscu przerwę. Mogę?