Otóż mieszkamy już tu z partnerem 2 lata, przez prawie rok dzieliliśmy dom z dość...specyficznym współlokatorem. Dom z councilu, więc oczywiście facet był wpisany i ogólnie wszystko było załatwione legalnie, ale do rzeczy.
Ów współlokator, właściwie bez pytania kogokolwiek o opinię, wystawiał swoje rzeczy na nasz ogródek - twierdził, że nie ma miejsca na jego garnki i tego typu rzeczy w lodówce, więc znalazł na to sposób. To samo robił ze słoikami, ogólnie wszystko było zamknięte, nic nigdy nie przeciekało.
Trwało to bardzo długo, właściwie od początku, ale po kilku miesiącach dostaliśmy list z councilu, że mamy tych rzeczy nie składować na ogródku, bo zostało im zgłoszone, że w sąsiedztwie zaległy się myszy. Trochę to nas zdziwiło, bo wiedzieliśmy, że ktoś to zgłosił, ale nikt nigdy nam nic na ten temat nie powiedział. I nigdy nie widzieliśmy żadnych myszy, a tym bardziej, jeśli by były zwabione naszym jedzeniem - najwięcej byłoby ich u nas.
Z sąsiadami rozmawiamy dość często, byli dla nas bardzo mili i nie sugerowali nam, że mogą mieć z czymkolwiek problem. No ale, sprzątneliśmy to i było po sprawie. W międzyczasie dostawaliśmy od sąsiadki x co jakiś czas rzeczy do domu, prezenty, jeśli ona czegoś już nie potrzebowała. Wydawało się więc, że jest do nas przyjaźnie nastawiona.
Jednak któregoś dnia owa sąsiadka zaczepiła mnie, mówiąc, że mamy przekazać współlokatorowi, żeby nie tłukł się z samego rana, a w szczególnosci nie hałasował przed drzwiami kluczami (?) i żeby ogólnie zachowywał się ciszej. Tłumaczyła, że próbowała mu to powiedzieć, ale on nie rozumiał angielskiego ni w ząb, a pech chciał, że był to człowiek bardzo pewny siebie i arogancki, więc dodatkowo zaśmiał się jej w twarz.
Trochę ją zrozumiałam, bo fakt - gość potrafił być wrzodem na...., dlatego kazalismy mu się wyprowadzić. Taki typ faceta po 40-stce, wszechwiedzącego pana ze wsi za granicą. Anglia be, Anglicy be, bezpodstawne, wrogie nastawienie do jednego i drugiego.
U niego głośne rozmowy przez Skype, telefon lub głośne puszczanie disco polo było czymś na porządku dziennym...w sensie na to ostatnie pozwalał sobie w ciągu dnia na weekendach, jednak rozmowy przez telefon zdarzało się mu prowadzić po 22. Szybko jednak go uciszaliśmy, więc teoretycznie nie trwało to długo. W każdym razie ze względu na to, że powyższe sytuacje miały miejsce - wiedziałam, że sąsiadka nie kłamie. Powiedzieliśmy o tym współlokatorowi w ten sam dzień i dzięki temu wyprowadził się szybciej. Ona też o tym wie i na razie mamy spokój.
Obawiam się jednak, że to dopiero początek naszych przygód.
Mimo tego, że wtedy na 99% wina była po jego stronie i ona nie kłamała (była gotowa przy nas ponownie zwrócić mu uwagę, opisała zarównie jego i sposób, w jaki odpowiedział - zrobiła to w taki sposób, że nikt nie miał wątpliwości o kogo chodzi, zresztą widać było po jego reakcji, więc taka sytuacja na pewno miała miejsce).
ALE. No właśnie, jest kilka "ale".
Bardzo często zdarza się tak, że czekając w przedpokoju na transport do pracy otwieramy z partnerem drzwi i patrzymy, czy coś nie podjeżdża, a któreś z nas ogląda jakiś filmik z dźwiękiem i już wcześniej zwracałam na to uwagę, zarówno sobie, jak i jemu, bo chociaż naprawdę nie jest to głośno - przy braku oznak życia na osiedlu nie trudno, by tym kogoś obudzić. Poza tym nawet nie trzeba otwierać drzwi, przecież każdy wie, że w tym kraju ściany robione są prawie że z papieru, więc w szeregowcach słychać dokładnie tak samo, co robią sąsiedzi, jakby się mieszkało w bloku, a już szczególnie, gdy dookoła jest bardzo cicho. Wystarczy, że ktoś naturalnie ma doniosły głos albo coś zrzuci - nie trzeba przystawiać szklanki do ściany, żeby to usłszeć.
Współlokator już się wyprowadził, ale podejrzewamy, że sąsiadka będzie działać dalej.
W trakcie tamtej rozmowy ze mną ostrzegła nas, że tego lokatora nie lubi, ale nas bardzo, bo nigdy jej z niczym nie robilismy problemów i zawsze powiedzieliśmy im dobre słowo, więc nie chce zgłaszać skargi do councilu. Jednak do czasu - jeśli nic się nie zmieni to nie będzie miała wyjścia. Tłumaczyła to tym, że wychowuje swoje wnuczęta, które miały trudne dzieciństwo, a z tego powodu jedno z nich ma problemy ze snem, musi brać jakieś leki, a jak się obudzi, to musi w jakiś specjalny sposób go układać. Inne chodzi do pracy na noc, więc z samego rana również zmęczone po pracy stara się zasnąć. Akurat jak my do pracy się zbieramy.
Nie wiemy, co mamy robić. To naprawdę zaczyna się robić dla nas uciążliwe, bo chociaż nic nie mówi - rano chodzimy wręcz jak na paluszkach. A jest to po 6 rano. To samo w ciągu dnia, wieczorem. Zastanawiamy się co może wyprowadzić ją z równowagi.
Stresujemy się pralką, która wiruje, bo robi jakiś hałas. Odkładaniem naczyń do szafek, bo hałas. Kotem, który wydaje z siebie różne odgłosy o róznych porach dnia. Odkurzaniem.
Tym, kiedy są u nas znajomi i w kilka osób siedzimy i rozmawiamy przy stole w kuchni, a w tle leci muzyka. Naprawdę mówimy wręcz szeptem, a muzykę ledwo co słyszymy my, ale ciągle gdzieś to siedzi z tyłu głowy...
Z drugiej strony ona sama ma hodowlę ptaków na swoim ogrodzie.
W ciagu lata się uaktywniają i zachowują się dość głośno.
Ma psa, na którego bardzo krzyczy i który sam dość często szczeka lub wyje.
No i jak już - my nie robimy niczego specjalnie, a na pewno nie jesteśmy głośno, szczególnie w godzinach ciszy nocnej. A przecież chodzi jej głównie o godziny poranne. I w dodatku, jaki by ten współlokator nie był i czego nie robił - nie mógł tymi kluczami hałasować często, bo z domu wychodził zazwyczaj codziennie po 9 lub po 10 rano. Więc jej przeszkadzają codzienne odgłosy...o normalnych porach...
Bardziej męczy to też mnie, osobę palącą, bo zawsze, kiedy wychodzę zapalić na ogródek, ona "przypadkowo" wychodzi na swój żeby porozmawiać przez telefon, lub po prostu patrzy przez okno ze swojej kuchni, gdy słyszy, że u nas przekręcają się klucze w drzwiach od ogródka.
To nie są sporadyczne sytuacje i na pewno nie zbiegi okoliczności. Zresztą, sama mówiła, że w razie czego będzie mnie próbowała złapać wtedy, gdy palę na ogródku.
Więc wie, kiedy tam jestem, a kiedy nie. Zresztą, ponad rok temu, zanim to wszystko się zaczęło, paliłyśmy z koleżanką na ogrodzie i zaczęłyśmy się z czegoś śmiać. Nie było to rżenie konia ani żaden inny, męczący ucho odgłos. Godzina - chwila przed 21 albo kilka minut po. Wtedy po raz pierwszy wyszła i powiedziała, że mamy być cicho, bo jej dzieci już śpią. Wtedy nie wiedzieliśmy, ale te "dzieci" mają po 16-19 lat i wcale nie są w łóżkach o tej porze.
No i też kwestia pozostałych sąsiadów. Wiemy, że niektórzy z nich mniej więcej w podobnym czasie podostawali skargi. Zupełnie bezpodstawne - ludzie, który mieszkają na tym osiedlu już od x lat zostali zakwestionowani np. pod względem dochodów, benefitów. My dostaliśmy akurat ten list, w którym było pytanie o dość bliską znajomą tej naszej sąsiadki, mieszkającej swoją drogą na przeciwko nas - proszono, by zadzwonić pod podany numer, jeśli wiemy cokolwiek na temat nielegalnych dochodów pani x. Krótko po tym nasz inny sąsiad poszedł do więzenia, prawdopodobnie za palenie czegoś innego niż papierosów. Podejrzewam więc, że była to jedna i ta sama osoba, którą po prostu zaczęło z nieznanych powodów bardziej interesować życie innych. W tym i nasze.
Z tym, że sąsiedzi, który dzielą z nią ścianę po drugiej stronie, bardzo często na weekendach puszczają głośno muzykę. Słyszy całe osiedle. Nikt im nic nie mówi.
Z kolei sąsiadkę, która graniczy tylko z nami, podejrzewamy o przemoc wobec dzieci i zwierząt. Wiemy, że wszyscy dookoła mają tego świadomość, co tam się dzieje, słyszą to, ona im zresztą sama o tym opowiada. Jednak na to również wścibska sąsiadka nie reaguje. To, że inni na to reagują to inna sprawa. Ale chodzi o brak reakcji ze strony tej jednej kobiety.
Może jednak stara się nas wykurzyć z domu?
Teoretycznie nie boimy się o to, że dostaniemy po raz drugi skargę - owszem, może jej przeszkadzać to i tamto, ale nie robimy nic niezgodnego z prawem i/lub regulaminem wynajmu. Nie chcemy z nią prowadzić wojny (no bo po co?), ale też z drugiej strony ponawiające się prośby, grośby i stawianie warunków jest irytujące.
Wynajmowanie i życie w domu, w którym nie można zbyt głośno oddychać - też. To samo, jeśli chodzi o bycie kontrolowanym na każdym kroku. Rozumiemy jej sytuację, współczujemy, ale to nie może być punktem wyjścia dla nas. Bo jednak to nie nasze życie i nie musimy się z tym liczyć.
Co polecacie zrobić w tej sytuacji? Dogadać się z sąsiadką nie da. Głównie dlatego, że prawdopodobnie nie będzie nam mówiła o swoich obiekcjach, tylko od razu złoży skargę. Poza tym znów będzie starała się wzbudzić w nas litość opowiadając historię o jej perypetiach i ciężkim życiu.
Z drugiej strony, jeżeli całkowicie będziemy mieli gdzieś jej prośby, to raczej sytuacje tylko pogorszy i zacznie się czepiać dosłownie wszystkiego. Jesteśmy tylko ludźmi, a że planujemy tutaj zostać raczej długo, to na pewno nie raz lub dwa zdarzy nam się coś, co już będzie podpadało jako np. zakłocenie ciszy nocnej czy cokolwiek innego. Nie mówię o imprezach na codzień, ale zwykłych sytuacjach - robieniem w domu urodzin, imienin, chęci posiadania więcej, niż jednego zwierzęcia, kiedyś dziecka. A z wiekiem będzie się robiła coraz bardziej zrzędliwa.
Nie wiemy co robić, co o tym myśleć. Czy robić to, co nam się podoba, ryzykować i czekać na reakcję, czy może jednak starać się dopasować do jej wymagań.
Jak myślicie? Warto wojować? Co robić? W jaki sposób?
Czy mimo braku naszej winy w tym wszystkim może to się faktycznie obrócić przeciwko nam?
A może po prostu dać sobie spokój i szukać nowego lokum albo starać się z kimś zamienić? To ostateczność, której nie bierzemy jeszcze za bardzo pod uwagę, ale być może będzie jednak trzeba...
Z górzy dziękuję za wszystkie odpowiedzi i przepraszam za to, że ten post jest tak długi. Wydaje mi się jednak, że to, co innym wyda się pierdołą, tu jest ważnym elementem.
Pozdrawiam
