MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 75.6 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 74.6 | 75.6 | 76.6 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 75.6 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Korba102

Post #1 Ocena: 0

2009-05-19 06:26:23 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Wybuchowy region
Codzienna walka o przetrwanie zabiera im resztki energii

Według najnowszych raportów w Glasgow działa ponad 170 gangów młodzieżowych, a w niektórych dzielnicach średnia długość życia jest niższa niż we wschodnioafrykańskiej Erytrei. Mieszkańcom najuboższego regionu w Wielkiej Brytanii ani w głowie protesty.

Ryan Huges drżącą ręką otwiera drzwi do Cottage Bar, jednej z wielu mordowni, jakich nie brakuje przy Shettleston Street w okręgu East Glasgow. Mężczyzna ma na sobie szarą, ortalionową kurtkę i poszarpane tenisówki. (...) Huges opowiada, że rano zdążył się pokrzepić kilkoma piwami. Teraz przyszedł do baru, żeby „zatankować” więcej. Cottage Bar jest znany w okolicy z niskich cen gorzałki i rozgrywanego co wieczór turnieju pokera. Główną nagrodą jest butelka wódki.

Tak wygląda zwykły dzień Ryana Hugesa, żyjącego z zasiłku w wysokości 60 funtów, czyli 66 euro tygodniowo. Mężczyzna spędza cały dzień na bezcelowej włóczędze i piciu alkoholu. Najważniejszym wydarzeniem jest telewizyjna transmisja meczu drużyny Celtic F. C. Huges potrząsa przecząco głową na pytanie o pracę. Wygląda na dobrze po pięćdziesiątce, choć ma dopiero 39 lat. – I tak nie dostanę żadnej roboty – uważa. A urząd pracy? Po raz ostatni był tam kilka miesięcy temu. Urzędnik wyrzucił Hugesa za drzwi, bo cuchnął alkoholem. – To jest mi nawet na rękę – zawodowy spawacz wzrusza ramionami z rezygnacją.

W okręgu East Glasgow, najuboższym zakątku Wielkiej Brytanii ludzie pokroju Ryana Hugesa nie są wyjątkami. Można powiedzieć, że region został dotknięty katastrofą społeczną, a poczucie beznadziejności jest chlebem powszednim dla 123 tys. mieszkańców. Istniejące problemy dodatkowo zaostrzyła recesja, spowalniając rozwój drugiej co do wielkości gospodarki europejskiej. W East Glasgow jak w soczewce skupiają najgorsze „izmy” współczesnej Wielkiej Brytanii – fatalizm, pesymizm, alkoholizm. W Calton – najuboższej dzielnicy Glasgow długość życia mężczyzn wynosi zaledwie 53,9 lat. Według danych ONZ nawet mieszkańcy wschodnioafrykańskiej Erytrei żyją o 24 miesiące dłużej. Politycy zwracają uwagę, że w Calton znajduje się wiele ośrodków opiekuńczych dla uzależnionych mężczyzn i fałszują obraz danych statystycznych. Mimo to w okręgu East Glasgow średnia długość życia dla mężczyzn wynosi nieco ponad 70 lat i wypada znacznie poniżej brytyjskiej średniej.

Shettleston Street główna ulica w East Glasgow emanuje smutkiem i ubóstwem. Otyłe matki wbite w różowe spodnie dresowe odciągają marudzące dzieci od zagraconych wystaw. Na drzwiach wielu sklepów wisi kartka „To Let” – do wynajęcia. Skromna oferta handlowa ogranicza się do supermarketu Coop i sklepu z częściami samochodowymi, prezentującego chromowane felgi i wypasione komplety spoilerów. Swoje usługi oferują najróżniejsze solaria zachęcając do wejścia plakatami przedstawiającymi śródziemnomorskie plaże. W obskurnej budce z jedzeniem tłoczy się grupka nastolatków i wcina tłuste frytki. Przy nogach jednego z chłopaków szczerzy kły pies rasy bojowej – symbol statusu członków młodzieżowych gangów.

– Nie da się ukryć, że borykamy się z wielkimi problemami, a kryzys gospodarczy jeszcze bardziej zaostrza sytuację – potwierdza John Mason, krzepki 51-latek wbity w opięty garnitur. Poseł z ramienia Szkockiej Partii Narodowej (SNP) ma biuro w samym centrum biedy. Mason rezyduje wśród biurek z laminatu i plastikowych krzeseł niczym urzędnik oddziału kasy chorych. Na ścianie, za plecami polityka wisi szkocka flaga z białym krzyżem świętego Andrzeja.

John Mason słynie z ciętych, lakonicznych wypowiedzi. Okoliczni mieszkańcy cenią jego zaangażowanie na rzecz dzielnicy. Odwiedzają biuro poselskie, aby zasięgnąć rady polityka w różnych sprawach życiowych. Najczęściej mają kłopoty z długami i zaległościami w płaceniu czynszu. Mason stał się dla nich kimś w rodzaju pracownika socjalnego. Latem ubiegłego roku byłemu księgowemu udało się pokonać Margaret Curran, kandydatkę Partii Pracy w wyborach uzupełniających do Izby Gmin. Było to historyczne zwycięstwo SNP w bastionie Partii Pracy. Od dziesiątków lat labourzyści cieszyli się w regionie tak mocnym poparciem, że premierowi Gordonowi Brown w dalekim Londynie nawet przez myśl nie przeszła możliwość porażki.

Okazuje się, że w ręce szkockich nacjonalistów wpadło nawet „podwórko Browna”, jak napisał liberalny „Guardian” czyniąc aluzję do biedy panującej w East Glasgow. Po wygranych wyborach SNP utworzyła w szkockiej stolicy Edynburgu lokalny rząd i nie pozostawia cienia wątpliwości, że rozwój gospodarczy Szkocji widzi w odłączeniu kraju od Zjednoczonego Królestwa. – Przez wiele lat Partia Pracy nie spełniła pokładanych oczekiwań i wyborcy wystawili jej za to rachunek – uważa Mason. Podobny proces rozpadu starych struktur politycznych miał miejsce w innych regionach Europy, jak choćby w niemieckim Zagłębiu Ruhry. Tradycyjne partie socjaldemokratyczne tracą dotychczasowy, wierny elektorat, a dumna i świadoma swego znaczenia klasa robotnicza staje się wymierającym gatunkiem.

Mason zabiega przede wszystkim o głosy zdeklasowanych społecznie wyborców, wegetujących na dnie brytyjskiego społeczeństwa. Ludzie ci są zmęczeni i otępiali. Nie wznoszą płonących barykad, aby walczyć z przeznaczeniem. Są wśród nich rodziny, gdzie obydwoje rodzice jeszcze nigdy nie skalali rąk pracą, a status bezrobotnego przechodzi niejako z pokolenia na pokolenie. Wprawdzie oficjalny wskaźnik bezrobocia wynosi w Glasgow tylko około siedmiu procent, ale statystki nie uwzględniają pokaźnej grupy mieszkańców Glasgow żyjących na zasiłku, którzy dawno pożegnali się z myślą o podjęciu stałej pracy.

Istotnie, około połowa tutejszych mieszkańców zdolnych do pracy nie ma regularnego zajęcia, a prawie 40 procent dzieci dorasta w rodzinach bez stałego źródła dochodów. Dziennik „Times” napisał, że East Glasgow to „najbardziej wybuchowy i najuboższy region w Wielkiej Brytanii”. – Partia Pracy już dawno się stąd ulotniła – uważa poseł Szkockiej Partii Narodowej. Zatem nic dziwnego, że w East Glasgow poniósł sromotną kleskę model Nowej Partii Pracy lansowany przez Tony’ego Blaira, poprzednika Browna. Były premier liczył, że nowoczesny sektor usług stworzy wystarczającą ilość miejsc pracy, a problemy społeczne rozwiążą się same.

Przez długi czas Glasgow zawdzięczało dynamiczny rozwój przemysłowi stalowemu, zaopatrującemu duże stocznie rozlokowane wzdłuż rzeki Clyde. Bez zbytniej przesady można powiedzieć, że miasto było kuźnią potęgi Imperium Brytyjskiego. (...) Po drugiej wojnie światowej budowę statków przeniesiono do Azji i tak rozpoczął się upadek znaczenia Glasgow. W 1976 roku wygasły ostatnie piece hutnicze. Wprawdzie pod koniec lat osiemdziesiątych władzom miasta udało się doprowadzić do budowy ogromnego centrum handlowego na terenach dawnej stalowni Parkhead Forge, jednak nie zdołano zahamować rosnącego bezrobocia. Cóż, stwardniałe ręce hutników nie nadają się do obsługi kas fiskalnych.

Skutki nabrzmiewających problemów społecznych można zobaczyć kilka kilometrów od biura Masona na obskurnym osiedlu Easterhouse. Lokalne władze samorządowe wybudowały tu w latach sześćdziesiątych mieszkania socjalne. W zamierzeniach Easterhouse miał być wizytówką nowoczesnego East Glasgow. Po latach czynszówki stały się miejscem narastających problemów społecznych: wysmarowane graffiti klatki schodowe są areną walk młodocianych gangów o narkotyki albo urażoną godność.

Piekarz Craig McPhie nazywa młodych ludzi „straconym pokoleniem” i doskonale zadaje sobie sprawę z tego, o czym mówi. 45-letni mężczyzna prowadzi małą cukiernię w East Glasgow. Może dlatego jest znany w całej dzielnicy, ponieważ należy do nielicznych przedsiębiorców, którym udało się odnieść sukces. Craig McPhie zatrudnia 20 pracowników. Płaci od sześciu do dziewięciu funtów za godzinę. To przyzwoita stawka.

Mistrz piekarski zamierza dalej rozwijać firmę. Niedawno wystartował z nową ofertą – sprzedażą firmowych sandwiczy z dostawą do domu. Pilnie rozgląda się za zaangażowanymi pracownikami. Kwalifikacje nie są najważniejsze, bo każdego można przyuczyć do tego zajęcia. Jedynym wymaganiem stawianym przez właściciela jest odpowiednia motywacja. – Problem polega na tym, że nie udało mi się znaleźć nikogo chętnego, a jeśli chodzi o tutejszą młodzież szanse są znikome – narzeka Craig McPhie. Nie raz przekonał się, że wystarczy wieczorny mecz piłki nożnej, aby nowi pracownicy nie pojawili się następnego dnia w pracy. – Ludzie pozostają w domu i leczą kaca – stwierdza przedsiębiorca. Zatem nie miał innego wyjścia i zatrudnił trzy Gruzinki do pieczenia bułek i ciastek.

– Dawny etos pracy legł w gruzach – przyznaje George Redmond. Mimo to przedstawiciel labourzystów we władzach miasta, a prywatnie kierownik filii kasy oszczędnościowej w East Glasgow nie zamierza „popadać w marazm”. Zwraca uwagę, że w minionych latach przeznaczono duże środki finansowe na rewitalizację zaniedbanych czynszówek. W East Glasgow nie brakuje nowych, porządnie wyposażonych szkół. – Ludzie są zaprawieni w walce z przeciwnościami losu i powoli odzyskują wiarę we własne siły – uważa Redmond.

Polityk wiąże duże nadzieje z Igrzyskami Wspólnoty Narodów (Commonwealth Games) organizowanymi w Glasgow w 2014 roku. Z pewnością także East Glasgow odniesie korzyści z imprezy sportowej. Polityk komunalny opowiada o budowie nowej autostrady i areny sportowej. Przy tym wszystkim przemilcza najistotniejszą rzecz: jest mało prawdopodobne, aby rozwój gospodarczy miasta poprawił sytuację życiową mieszkańców, którzy już dawno znaleźli się na dnie drabiny społecznej. Nadal będą żyli z zasiłku i przesiadywali całymi dniami w podrzędnych knajpach przy Shettleston Street.

News z sieci
Gangi są wszędzie bez różnicy, jaki kraj to jest styl i moda w środowiskach młodzieżowych.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2009-05-19 19:33:55 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Koniec "wojny z terrorem"
Zamiast tego pojawią się "zagraniczne operacje kryzysowe".

Według Fox News administracja Obamy chce nazwać walkę z islamskim ekstremizmem zgodnie z zasadami poprawności politycznej. Zamiast "wojny z terrorem" demokraci będą mówić o "zagranicznej operacji kryzysowej", a sformułowanie "atak terrorystyczny" zastąpi "katastrofa spowodowana przez człowieka". Sekretarz bezpieczeństwa wewnętrznego Janet Napolitano wyjaśnia, że ma to na celu "odejście od polityki strachu na rzecz polityki, przygotowanej po prostu na każde
ryzyko, które może się pojawić".Specjaliści od marketingu politycznego nie zostawiają na tym pomyśle suchej nitki. "Przypuszczalnie chcą po prostu zmylić opinię publiczną" - wyjaśnia założyciel New Media Strategies Pete Snyder. Zauważył też, że polityka w zakresie bezpieczeństwa narodowego Obamy nie różni się znacząco od tej prowadzonej przez Busha.

Barack Obama próbuje wprowadzić obowiązek politycznej poprawności w sferze tak delikatnej, że nie wróżę mu powodzenia. Tam, gdzie terroryzm jest i śmierć, ludzie o tym doskonale wiedzą. Obłuda autora takich stwierdzeń jak "zagraniczne operacje kryzysowe" jest więc zbyt widoczna, by taka strategia mogła się okazać sukcesem - skomentował dla "Rzeczpospolitej" dr Wojciech Jabłoński, ekspert od marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego.
News z sieci
Ciekawe kidy zmienią zdanie

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 19-05-2009 19:35 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Post #3 Ocena: 0

2009-05-19 19:43:41 (16 lat temu)

Uczestnik nie jest zarejestrowany

Anonim

Usunięte

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2009-05-19 20:48:41 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London


PiS żąda dymisji prokuratora krajowego
Edward Zalewski zaprzecza, by wydał SB zgodę na przesłuchanie niepełnosprawnego opozycjonisty.

Według "Superwizjera" TVN "Zalewski w latach 80. wydał zgodę oficerowi Służby Bezpieczeństwa Zbigniewowi G., okrytemu złą sławą, na przesłuchanie aresztowanego, niepełnosprawnego opozycjonisty Stanisława Śniega, lidera podziemnej Solidarności w Lubinie".

Esbek próbował szantażem wymusić na nim współpracę z bezpieką - wynika z ustaleń "Superwizjera".

Śnieg - zdaniem dziennikarzy - był prześladowany przez SB, wielokrotnie aresztowany, zatrzymywany i pobity.
Zalewski, za pośrednictwem swojej rzeczniczki, natychmiast wydał oświadczenie, że nigdy nie prowadził w PRL żadnych spraw politycznych.

Minister sprawiedliwości Andrzej Czuma jeszcze nie skomentował sprawy.

PiS natycmiast zażądał dymisji prokuratora krajowego. Jak powiedział poseł Arkadiusz Mularczyk, premier Donald Tusk i szef MSWiA Grzegorz Schetyna powinni wyjaśnić, dlaczego na tak ważne stanowisko została powołana osoba odpowiedzialna za oskarżanie opozycjonistów w PRL.
Premier Donald Tusk i wicepremier, szef MSWiA Grzegorz Schetyna powinni wyjaśnić powołanie na tak ważne stanowisko osoby odpowiedzialnej za oskarżanie opozycjonistów w PRL i doprowadzić do jego odwołania - stwierdził Mularczyk. - Premier Donald Tusk jeszcze we wtorek poprosi o wyjaśnienia w sprawie prokuratora krajowego Edwarda Zalewskiego - zapowiedział szef gabinetu premiera Sławomir Nowak
Według "Superwizjera" TVN obecny prokurator krajowy Edward Zalewski w latach 80. wydał zgodę oficerowi Służby Bezpieczeństwa Zbigniewowi G., okrytemu wyjątkowo złą sławą, na przesłuchanie aresztowanego, niepełnosprawnego opozycjonisty Stanisława Śniega, lidera podziemnej Solidarności w Lubinie. W czasach PRL Śnieg był prześladowany przez SB, wielokrotnie aresztowany, zatrzymywany i pobity. Esbek próbował szantażem wymusić na nim współpracę z bezpieką - wynika z ustaleń "Superwizjera".
News z sieci
A ilu jeszcze jest tych byłych aktywnych działaczy Wydziału Bezpieczeństwa w szeregach elit rządzących tego nikt nie wie a ilu z wielkich działaczy PZPR’u będący wielkimi hamulcami postępu chlubiący się w okresie prężnej komuny lat 80 ilu jeszcze ich zasiada na stanowiskach instytucji społecznych lub uspołecznionych tego tez nikt nie wie i nie będzie wiedział gdyż o tym milczą ci, co rządzą, chociaż wiedzą o tym to czekają na wścibskich, którzy ujawnią tych zawsze przecież można powiedzieć, że nie wiedzieli o przeszłości
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2009-05-19 21:51:43 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London


ROI: Libertas nie chce imigrantów; z Polski też
Kandydaci ugrupowania Libertas do Parlamentu Europejskiego (PE) w Republice Irlandii chcą ograniczenia dostępu imigrantów z nowych krajów UE, w tym z Polski, do irlandzkiego rynku pracy - informuje wtorkowy "The Irish Times".
Jak zauważa gazeta Libertas staje się partią paradoksów: jej kandydaci w Irlandii straszą imigrantami z Europy Wschodniej, a jej oddziały w Polsce, Czechach i na Łotwie prowadzą intensywną kampanię wyborczą.

Innym paradoksem jest to, że partia uważająca się za ruch europejski ma orientację antyeuropejską, a także i to, że lider tego ugrupowania Declan Ganley sam był kiedyś imigrantem (w W. Brytanii).

Za działaniami administracyjnymi w celu powstrzymania "fali imigrantów" opowiedział się w wywiadzie radiowym kandydat Libertas we wschodniej Irlandii Raymond O'Malley.

Kandydująca w Dublinie inna działaczka tej partii Caroline Simons uznała, że ograniczenia wobec imigrantów są potrzebne, by zmniejszyć obciążenie irlandzkiego fiskusa z tytułu opieki socjalnej.

Simons proponuje wprowadzenie systemu ważnych dwa lata niebieskich kart, które upoważniałyby obywateli państw UE do pracy w innych krajach Unii w charakterze gastarbeiterów, bez prawa do świadczeń socjalnych.

- Zabiegi Libertas, zmierzające do włączenia imigracji do kampanii wyborczej (w Irlandii) mogą być rezultatem tego, że kandydaci tej partii mają tylko śladowe poparcie w sondażach. Być może są oni przekonani, że muszą występować ze śmielszymi hasłami, jeśli wyborcy mają ich dostrzec - napisał "The Irish Times".

Gazeta uznaje takie podejście za krótkowzroczne i szkodliwe, ponieważ sugestia, że imigranci z Polski, Łotwy i innych nowych państw UE mogą stać się obciążeniem dla Irlandii może skomplikować stosunki narodowościowe w okresie recesji w gospodarce.
News z sieci

Na początku nas łechtali a teraz coś nam w plecy wali ciekawy jestem czy ktoś sobie poradzi z tym faktem dyskryminacji w UE
Może założyć własną partię Nacjonalistyczną walczącą z takim idiotami co muzułmanina i Afrykanina wolą mieć za ścianą.
Tu nikt nie wylicza ile oni szarpią będąc nielegalnie a wygodniej jest kopać legalnych
Jacy Ci wyspiarze są useful idiot z Irlandii a tym bardziej Anglii .

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 19-05-2009 21:57 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2009-05-20 06:53:47 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Przesuwanie polsko-niemieckiej granicy! Głupota czy promocja?

Wątpliwej jakości prezent dla niemieckich emerytów. Na turystycznej mapie Polski wydanej w Warszawie znajdą dobrze im znaną granicę między naszymi państwami sprzed II wojny światowej.
Oczywiście nie byłoby sprawy, gdyby była to mapa historyczna. Ale tak nie jest. Na planie naniesiono choćby aktualną siatkę dróg. Nazwy miejscowości są podane po polsku, niżej można znaleźć ich tłumaczenie na niemiecki. Kłopot tylko w tym, że na mapie zaznaczono także przebieg granic obu państw. Ten aktualny - na Odrze i Nysie, i ten z 1939 r. - rubieżami Wielkopolski i w poprzek Śląska. Co więcej, ta druga linia narysowana jest znacznie grubszą kreską.

Czytelnik "Dziennika Łódzkiego" (odnośnik do strony dziennika "Polska";), który zalarmował media, jest zbulwersowany.

- Poczułem się, jakbym dostał w twarz - mówi Łukasz Gędek ze Zduńskiej Woli. - To chyba mapa wydrukowana specjalnie na święto niemieckich ziomkostw. (...) Dla mnie to skandal. Tym bardziej, że jest to mapa samochodowa i na jej stronie tytułowej nie ma żadnej informacji, że ma ona charakter historyczny.

Nad interwencją (tylko u kogo? Przecież nie w Berlinie) zastanawiają się dyplomaci z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tymczasem przedstawiciele firmy, która wydała mapę, są zaskoczeni całą awanturą.

- Wcześniej wydaliśmy podobną mapę Ukrainy dla polskich turystów z polskimi nazwami - tłumaczy Agnieszka Wędrychowska z Demartu. - Nam chodzi tylko o umożliwienie identyfikacji miejscowości głównie ludziom, którzy kiedyś mieszkali na tych terenach lub mają tu korzenie. To nie są nazwy nadane przez hitlerowców, ale wcześniejsze.

Po co więc ta granica z 1939 r.? Grubszą kreską niż obecna? Tym bardziej, że niemiecka konstytucja ciągle zawiera słynny art. 116, który brzmi (tłumaczenie za Wikipedią):

Niemcem w sensie tej Ustawy Zasadniczej z zastrzeżeniem innych regulacji prawnych jest ten, kto posiada niemiecką przynależność państwową lub jako uciekinier lub wypędzony niemieckiej narodowości lub jako ich współmałżonek lub potomek został przyjęty na obszarze Rzeszy Niemieckiej według stanu z dnia 31 grudnia 1937 roku.
Już słyszę to straszenie Eriką Steinbach i rewizją granic. Nie rozumiem tylko, co kierowało wydawcami mapy - głupota czy chęć promocji a la Michael O'Leary?

The paper is aged and fragile, the typewritten letters slowly fading. But US Military Intelligence report EW-Pa 128 is as chilling now as the day it was written in November 1944.
The document, also known as the Red House Report, is a detailed account of a secret meeting at the Maison Rouge Hotel in Strasbourg on August 10, 1944. There, Nazi officials ordered an elite group of German industrialists to plan for Germany's post-war recovery, prepare for the Nazis' return to power and work for a 'strong German empire'. In other words: the Fourth Reich.
The three-page, closely typed report, marked 'Secret', copied to British officials and sent by air pouch to Cordell Hull, the US Secretary of State, detailed how the industrialists were to work with the Nazi Party to rebuild Germany's economy by sending money through Switzerland.
They would set up a network of secret front companies abroad. They would wait until conditions were right. And then they would take over Germany again.
The industrialists included representatives of Volkswagen, Krupp and Messerschmitt. Officials from the Navy and Ministry of Armaments were also at the meeting and, with incredible foresight, they decided together that the Fourth German Reich, unlike its predecessor, would be an economic rather than a military empire - but not just German.
The Red House Report, which was unearthed from US intelligence files, was the inspiration for my thriller The Budapest Protocol.
The book opens in 1944 as the Red Army advances on the besieged city, then jumps to the present day, during the election campaign for the first president of Europe. The European Union superstate is revealed as a front for a sinister conspiracy, one rooted in the last days of the Second World War.
But as I researched and wrote the novel, I realised that some of the Red House Report had become fact.
Nazi Germany did export massive amounts of capital through neutral countries. German businesses did set up a network of front companies abroad. The German economy did soon recover after 1945.
The Third Reich was defeated militarily, but powerful Nazi-era bankers, industrialists and civil servants, reborn as democrats, soon prospered in the new West Germany. There they worked for a new cause: European economic and political integration.
Is it possible that the Fourth Reich those Nazi industrialists foresaw has, in some part at least, come to pass?
The Red House Report was written by a French spy who was at the meeting in Strasbourg in 1944 - and it paints an extraordinary picture.
The industrialists gathered at the Maison Rouge Hotel waited expectantly as SS Obergruppenfuhrer Dr Scheid began the meeting. Scheid held one of the highest ranks in the SS, equivalent to Lieutenant General. He cut an imposing figure in his tailored grey-green uniform and high, peaked cap with silver braiding. Guards were posted outside and the room had been searched for microphones.
There was a sharp intake of breath as he began to speak. German industry must realise that the war cannot be won, he declared. 'It must take steps in preparation for a post-war commercial campaign.' Such defeatist talk was treasonous - enough to earn a visit to the Gestapo's cellars, followed by a one-way trip to a concentration camp.
But Scheid had been given special licence to speak the truth – the future of the Reich was at stake. He ordered the industrialists to 'make contacts and alliances with foreign firms, but this must be done individually and without attracting any suspicion'.
The industrialists were to borrow substantial sums from foreign countries after the war.
They were especially to exploit the finances of those German firms that had already been used as fronts for economic penetration abroad, said Scheid, citing the American partners of the steel giant Krupp as well as Zeiss, Leica and the Hamburg-America Line shipping company.
But as most of the industrialists left the meeting, a handful were beckoned into another smaller gathering, presided over by Dr Bosse of the Armaments Ministry. There were secrets to be shared with the elite of the elite.
Bosse explained how, even though the Nazi Party had informed the industrialists that the war was lost, resistance against the Allies would continue until a guarantee of German unity could be obtained. He then laid out the secret three-stage strategy for the Fourth Reich.
In stage one, the industrialists were to 'prepare themselves to finance the Nazi Party, which would be forced to go underground as a Maquis', using the term for the French resistance.
Stage two would see the government allocating large sums to German industrialists to establish a 'secure post-war foundation in foreign countries', while 'existing financial reserves must be placed at the disposal of the party so that a strong German empire can be created after the defeat'.
In stage three, German businesses would set up a 'sleeper' network of agents abroad through front companies, which were to be covers for military research and intelligence, until the Nazis returned to power.
'The existence of these is to be known only by very few people in each industry and by chiefs of the Nazi Party,' Bosse announced.
'Each office will have a liaison agent with the party. As soon as the party becomes strong enough to re-establish its control over Germany, the industrialists will be paid for their effort and co-operation by concessions and orders.'
The exported funds were to be channelled through two banks in Zurich, or via agencies in Switzerland which bought property in Switzerland for German concerns, for a five per cent commission.
The Nazis had been covertly sending funds through neutral countries for years.
Swiss banks, in particular the Swiss National Bank, accepted gold looted from the treasuries of Nazi-occupied countries. They accepted assets and property titles taken from Jewish businessmen in Germany and occupied countries, and supplied the foreign currency that the Nazis needed to buy vital war materials.
Swiss economic collaboration with the Nazis had been closely monitored by Allied intelligence.
The Red House Report's author notes: 'Previously, exports of capital by German industrialists to neutral countries had to be accomplished rather surreptitiously and by means of special influence.
'Now the Nazi Party stands behind the industrialists and urges them to save themselves by getting funds outside Germany and at the same time advance the party's plans for its post-war operations.'
The order to export foreign capital was technically illegal in Nazi Germany, but by the summer of 1944 the law did not matter.
More than two months after D-Day, the Nazis were being squeezed by the Allies from the west and the Soviets from the east. Hitler had been badly wounded in an assassination attempt. The Nazi leadership was nervous, fractious and quarrelling.
During the war years the SS had built up a gigantic economic empire, based on plunder and murder, and they planned to keep it.
A meeting such as that at the Maison Rouge would need the protection of the SS, according to Dr Adam Tooze of Cambridge University, author of Wages of Destruction: The Making And Breaking Of The Nazi Economy.
He says: 'By 1944 any discussion of post-war planning was banned. It was extremely dangerous to do that in public. But the SS was thinking in the long-term. If you are trying to establish a workable coalition after the war, the only safe place to do it is under the auspices of the apparatus of terror.'
Shrewd SS leaders such as Otto Ohlendorf were already thinking ahead.
As commander of Einsatzgruppe D, which operated on the Eastern Front between 1941 and 1942, Ohlendorf was responsible for the murder of 90,000 men, women and children.
A highly educated, intelligent lawyer and economist, Ohlendorf showed great concern for the psychological welfare of his extermination squad's gunmen: he ordered that several of them should fire simultaneously at their victims, so as to avoid any feelings of personal responsibility.
By the winter of 1943 he was transferred to the Ministry of Economics. Ohlendorf's ostensible job was focusing on export trade, but his real priority was preserving the SS's massive pan-European economic empire after Germany's defeat.
Ohlendorf, who was later hanged at Nuremberg, took particular interest in the work of a German economist called Ludwig Erhard. Erhard had written a lengthy manuscript on the transition to a post-war economy after Germany's defeat. This was dangerous, especially as his name had been mentioned in connection with resistance groups.
But Ohlendorf, who was also chief of the SD, the Nazi domestic security service, protected Erhard as he agreed with his views on stabilising the post-war German economy. Ohlendorf himself was protected by Heinrich Himmler, the chief of the SS.
Ohlendorf and Erhard feared a bout of hyper-inflation, such as the one that had destroyed the German economy in the Twenties. Such a catastrophe would render the SS's economic empire almost worthless.
The two men agreed that the post-war priority was rapid monetary stabilisation through a stable currency unit, but they realised this would have to be enforced by a friendly occupying power, as no post-war German state would have enough legitimacy to introduce a currency that would have any value.
That unit would become the Deutschmark, which was introduced in 1948. It was an astonishing success and it kick-started the German economy. With a stable currency, Germany was once again an attractive trading partner.
The German industrial conglomerates could rapidly rebuild their economic empires across Europe.
War had been extraordinarily profitable for the German economy. By 1948 - despite six years of conflict, Allied bombing and post-war reparations payments - the capital stock of assets such as equipment and buildings was larger than in 1936, thanks mainly to the armaments boom.
Erhard pondered how German industry could expand its reach across the shattered European continent. The answer was through supranationalism - the voluntary surrender of national sovereignty to an international body.
Germany and France were the drivers behind the European Coal and Steel Community (ECSC), the precursor to the European Union. The ECSC was the first supranational organisation, established in April 1951 by six European states. It created a common market for coal and steel which it regulated. This set a vital precedent for the steady erosion of national sovereignty, a process that continues today.
But before the common market could be set up, the Nazi industrialists had to be pardoned, and Nazi bankers and officials reintegrated. In 1957, John J. McCloy, the American High Commissioner for Germany, issued an amnesty for industrialists convicted of war crimes.
The two most powerful Nazi industrialists, Alfried Krupp of Krupp Industries and Friedrich Flick, whose Flick Group eventually owned a 40 per cent stake in Daimler-Benz, were released from prison after serving barely three years.
Krupp and Flick had been central figures in the Nazi economy. Their companies used slave labourers like cattle, to be worked to death.
The Krupp company soon became one of Europe's leading industrial combines.
The Flick Group also quickly built up a new pan-European business empire. Friedrich Flick remained unrepentant about his wartime record and refused to pay a single Deutschmark in compensation until his death in July 1972 at the age of 90, when he left a fortune of more than $1billion, the equivalent of £400million at the time.
'For many leading industrial figures close to the Nazi regime, Europe became a cover for pursuing German national interests after the defeat of Hitler,' says historian Dr Michael Pinto-Duschinsky, an adviser to Jewish former slave labourers.
'The continuity of the economy of Germany and the economies of post-war Europe is striking. Some of the leading figures in the Nazi economy became leading builders of the European Union.'
Numerous household names had exploited slave and forced labourers including BMW, Siemens and Volkswagen, which produced munitions and the V1 rocket.
Slave labour was an integral part of the Nazi war machine. Many concentration camps were attached to dedicated factories where company officials worked hand-in-hand with the SS officers overseeing the camps.
Like Krupp and Flick, Hermann Abs, post-war Germany's most powerful banker, had prospered in the Third Reich. Dapper, elegant and diplomatic, Abs joined the board of Deutsche Bank, Germany's biggest bank, in 1937. As the Nazi empire expanded, Deutsche Bank enthusiastically 'Aryanised' Austrian and Czechoslovak banks that were owned by Jews.
By 1942, Abs held 40 directorships, a quarter of which were in countries occupied by the Nazis. Many of these Aryanised companies used slave labour and by 1943 Deutsche Bank's wealth had quadrupled.
Abs also sat on the supervisory board of I.G. Farben, as Deutsche Bank's representative. I.G. Farben was one of Nazi Germany's most powerful companies, formed out of a union of BASF, Bayer, Hoechst and subsidiaries in the Twenties.
It was so deeply entwined with the SS and the Nazis that it ran its own slave labour camp at Auschwitz, known as Auschwitz III, where tens of thousands of Jews and other prisoners died producing artificial rubber.
When they could work no longer, or were verbraucht (used up) in the Nazis' chilling term, they were moved to Birkenau. There they were gassed using Zyklon B, the patent for which was owned by I.G. Farben.
But like all good businessmen, I.G. Farben's bosses hedged their bets.
During the war the company had financed Ludwig Erhard's research. After the war, 24 I.G. Farben executives were indicted for war crimes over Auschwitz III - but only twelve of the 24 were found guilty and sentenced to prison terms ranging from one-and-a-half to eight years. I.G. Farben got away with mass murder.
Abs was one of the most important figures in Germany's post-war reconstruction. It was largely thanks to him that, just as the Red House Report exhorted, a 'strong German empire' was indeed rebuilt, one which formed the basis of today's European Union.
Abs was put in charge of allocating Marshall Aid - reconstruction funds - to German industry. By 1948 he was effectively managing Germany's economic recovery.
Crucially, Abs was also a member of the European League for Economic Co-operation, an elite intellectual pressure group set up in 1946. The league was dedicated to the establishment of a common market, the precursor of the European Union.
Its members included industrialists and financiers and it developed policies that are strikingly familiar today - on monetary integration and common transport, energy and welfare systems.
When Konrad Adenauer, the first Chancellor of West Germany, took power in 1949, Abs was his most important financial adviser.
Behind the scenes Abs was working hard for Deutsche Bank to be allowed to reconstitute itself after decentralisation. In 1957 he succeeded and he returned to his former employer.
That same year the six members of the ECSC signed the Treaty of Rome, which set up the European Economic Community. The treaty further liberalised trade and established increasingly powerful supranational institutions including the European Parliament and European Commission.
Like Abs, Ludwig Erhard flourished in post-war Germany. Adenauer made Erhard Germany's first post-war economics minister. In 1963 Erhard succeeded Adenauer as Chancellor for three years.
But the German economic miracle – so vital to the idea of a new Europe - was built on mass murder. The number of slave and forced labourers who died while employed by German companies in the Nazi era was 2,700,000.
Some sporadic compensation payments were made but German industry agreed a conclusive, global settlement only in 2000, with a £3billion compensation fund. There was no admission of legal liability and the individual compensation was paltry.
A slave labourer would receive 15,000 Deutschmarks (about £5,000), a forced labourer 5,000 (about £1,600). Any claimant accepting the deal had to undertake not to launch any further legal action.
To put this sum of money into perspective, in 2001 Volkswagen alone made profits of £1.8billion.
Next month, 27 European Union member states vote in the biggest transnational election in history. Europe now enjoys peace and stability. Germany is a democracy, once again home to a substantial Jewish community. The Holocaust is seared into national memory.
But the Red House Report is a bridge from a sunny present to a dark past. Joseph Goebbels, Hitler's propaganda chief, once said: 'In 50 years' time nobody will think of nation states.'
For now, the nation state endures. But these three typewritten pages are a reminder that today's drive towards a European federal state is inexorably tangled up with the plans of the SS and German industrialists for a Fourth Reich - an economic rather than military imperium.
• The Budapest Protocol, Adam LeBor's thriller inspired by the Red House Report, is published by Reportage Press.
News z sieci
Dowiemy się jeszcze że my ukrzyżowaliśmy Jezusa
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2009-05-20 20:10:16 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

UK: protesty przeciw zatrudnianiu zagranicznych pracowników
Rozszerza się nielegalna akcja protestacyjna zorganizowana dziś w brytyjskich zakładach energetycznych przeciwko zatrudnianiu cudzoziemców; wywołały ją doniesienia o zaangażowaniu 50 Polaków na okres 3 miesięcy do robót izolacyjnych w terminalu gazowym South Hook w Milford Haven w Pembokeshire (płd. Walia) - informuje PAP.
Akcja rozpoczęła się we wtorek i objęła elektrownie i rafinerie w trzech regionach: płd. Walia, Cheshire i płn. Lincolnshire.

W środę uczestnicy protestu pikietowali i organizowali przestoje w dwóch terminalach skroplonego gazu South Hook oraz Dragon, oba w Milford Haven i w dwóch rafineriach należących do firm ConocoPhillips i Total w płn. Lincolnshire.

W lutym br. w rafinerii Lindsey w płn. Killingholme doszło do głośnych protestów przeciwko zatrudnianiu podwykonawców z Włoch i Portugalii. Także i tamten protest wywołał falę solidarnościowych akcji protestacyjnych w innych zakładach energetycznych.

Nad poparciem protestu zastanawiali się w środę rano pracownicy innych zakładów energetycznych, m. in. Fiddlers Ferry w Cheshire, gdzie we wtorek doszło do spontanicznego protestu.

Protestujący twierdzą, iż główny wykonawca robót w terminalu South Hook firma Hertel UK nie wywiązała się z obietnic zatrudnienia w pierwszej kolejności lokalnej siły roboczej. Pracodawca broni się mówiąc, iż na miejscu nie znalazł pracowników o wymaganych kwalifikacjach i zwrócił się do podwykonawcy, który zatrudnia m.in. specjalistów z Polski.

Hertel przystąpił dziś do rozmów ze związkami zawodowymi.
News z sieci
Do grabienia lisci tam??? w elektrowni

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 20-05-2009 20:11 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2009-05-20 20:23:46 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Zawieszono skompromitowanych lordów
Dwóch członków brytyjskiej Izby Lordów (parów), czyli wyższej izby parlamentu, zostało zawieszonych w środę za oferowanie poprawek do ustaw w zamian za pieniądze.
To pierwszy taki przypadek od ponad 350 lat. Lord Truscott i Lord Taylor, obaj z Partii Pracy, zostali wykluczeni do końca sesji parlamentarnej, czyli na około pół roku.

Skandal wybuchł w styczniu, gdy reporterzy "Sunday Timesa" udający lobbystów, działających w imieniu nieistniejącego przedsiębiorstwa z Hongkongu, zabiegali o zmiany w podatkach dla biznesu. Obaj lordowie zgodzili się wpłynąć na kolegów, by zagłosowali za poprawkami, żądając w zamian nawet 120 tys. funtów.

Dochodzenie przeprowadzone przez specjalną komisję Izby wykazało, że parowie naruszyli obowiązujący ich kodeks honorowy.

- Znaleźliśmy się dziś w czarnym momencie naszego parlamentu i naszej demokracji. Pozycja parlamentu się zmniejszyła, reputacja parlamentarzystów została zdegradowana, zaufanie pokładane przez ludzi zatonęło jak kamień - oświadczyła przywódczyni większości rządowej w Izbie Lordów baronessa Royall of Blaisdon.

Dwaj inni lordowie, Peter Snape i Lewis Moonie, zostali oczyszczeni.

W Izbie Lordów zasiadają przedstawiciele arystokracji oraz najwyżsi hierarchowie Kościoła anglikańskiego.

Z tytułu zasiadania w Izbie Lordów jej członkowie nie otrzymują wynagrodzenia. Mogą świadczyć usługi doradcze i działać w charakterze konsultantów dla biznesu, ale pod warunkiem, że taka działalność nie wpływa na ich działania w Izbie. System ten krytykowano jako nieszczelne i nieprzejrzyste.

News z sieci

I dzieje się to, o czym ja pisałem niejednokrotnie Anglicy są z korumpowani i nawet Ci najwyżej zasiadający, jako władza ustawodawcza zupełnie jak w kraju

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 20-05-2009 20:25 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #9 Ocena: 0

2009-05-20 21:05:16 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Gwałty, bicie i poniżanie w katolickich ośrodkach dla dzieci
Raport o nadużyciach w irlandzkim Kościele.

Światło dzienne ujrzał w końcu równie kontrowersyjny co mocno oczekiwany raport o irlandzkich instytucjach dla młodzieży kierowanych przez katolickich księży i zakonnice - podaje "The Irish Times".

Z 2600 stron dokumentu wynika, że w ponad 250 ośrodkach przypominających obozy pracy bito, poniżano i wykorzystywano seksualnie tysiące chłopców i dziewczynek.

Tworzony przez dziewięć lat raport zawiera zeznania byłych uczniów i pensjonariuszy, dziś w wieku od 50 od 80 lat, którzy pod opiekę Kościoła trafiali za złe zachowanie w publicznych szkołach, ucieczkę z domu czy np. drobne kradzieże.

Raport jednoznacznie stwierdza, że władze irlandzkiego Kościoła katolickiego zdawały sobie sprawę z tego, czego dopuszczają się księża i zakonnice. Woleli jednak chronić dobre imię niż przyznać, że istnieje problem - dodaje gazeta.

W latach 30. i 90. XX wieku, gdy działały katolickie ośrodki, mieszkało w nich 30 tys. osób.

Najgorsze warunki panowały w placówkach dla chłopców, prowadzonych przez Kongregację Braci w Chrystusie (Congregatio Fratrum Christianorum).

Ośrodkami dla dziewcząt kierował zakon Sióstr Miłosierdzia (RMS, Religious Order of the Sisters of Mercy).
Raporcik

News z sieci
Kościół mówi o miłosierdziu w stosunku do czy po stosunku
Muzułmanie zezwalają na pedofilię naginając Koran
I co jeszcze w innych religiach???
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2009-05-21 06:28:22 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Zostawcie nas w spokoju!
Marta od roku mieszka na Wyspach, ma tu niezłą pracę i trzypokojowe mieszkanie

Marta ma też dwójkę szczęśliwych i radosnych dzieciaków. Przynajmniej na razie. Brytyjski sąd zdecydował, że mają wrócić do Niemiec, do swego ojca, który pił, awanturował się i przez ostatnie osiem lat w ogóle o nich nie pamiętał. To się jednak nie liczy. Ważne, że jest Niemcem i teraz chce je z powrotem.

Rozwiedliśmy się w 2001 roku, po kilkuletnim koszmarze – mówi Marta. – On od początku nie chciał tych dzieci. Za każdym razem, gdy byłam w ciąży, zmuszał mnie, żebym usunęła, straszył, że nie da na nie ani grosza. I to była jedyna dziedzina, w jakiej dotrzymywał słowa. Nie płacił na dzieci ani w czasie, gdy byliśmy razem, ani po rozwodzie – żali się.

Odeszła od męża i zamieszkała w jednym z hamburskich domów samotnej matki. Jakoś sobie poradziła: krok po kroku, z miesiąca na miesiąc wiązała koniec z końcem. Jugendamt, niemiecki urząd do spraw młodzieży wtedy się nią nie interesował.

Wyjechali za zgodą ojca

- Gdy dzieci poszły do szkoły, z początku wszystko było w porządku. Mimo że ojciec był Niemcem, ja starałam się wychowywać je po polsku. Gdy to wyszło na jaw w szkole, zaczęły się kłopoty. Pewnego dnia mój syn wrócił ze szkoły cały w siniakach. Został pobity przez starszych chłopców. Za to, że był Polakiem. Zaprowadziłam go do lekarza i z zaświadczeniem od niego pobiegliśmy na policję. Ta przyjęła zgłoszenie i na odzew nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia syn wrócił ze szkoły zapłakany i poprosił, żebym wycofała tę skargę z policji. Grożono mu w szkole. Wycofałam skargę, bo się bałam. Tak to jest, kiedy dziecko nie ma ojca, który mógłby się o nie upomnieć – opowiada Marta.

Z szykanami jej dzieci spotykały się jednak nie tylko ze strony rówieśników. Nauczyciele wcale nie byli lepsi. – Każde dziecko w szkole zawsze czasami robi coś źle. Moje wszystko robiły źle dlatego, że były Polakami – ocenia. Wtedy, mimo siniaków syna i tego, że sprawa pobicia była w szkole głośna, Jugendamt także nie interesował się dziećmi Marty.

Marta zdecydowała się wyjechać z Niemiec na początku ubiegłego roku. Trochę ze względu na nieprzyjemną atmosferę w szkolę, trochę też dlatego, że trudno jej było znaleźć pracę. W Londynie był jej brat, więc miała od czego zacząć. – Zanim się na to zdecydowałam, pojechałam do mojego byłego męża i poprosiłam o pisemną zgodę na to, żeby dzieci mogły wyjechać z kraju. Podpisał bez cienia sprzeciwu. I pojechaliśmy.

Polscy "porywacze"

Ostatni rok w życiu jej i dzieci był jednym z najlepszych, jakie pamiętają. Marta szybko znalazła pracę i w ciągu kilku miesięcy wyprowadziła się z pokoju, który zajmowała w domu swego brata, do ładnego trzypokojowego mieszkania. Dzieci poszły do szkoły. – Niebo a ziemia – mówi Marta. – Tutaj to, że dzieci są Polakami, nie ma dla nikogo znaczenia. Szybko znalazły przyjaciół, uczą się języka... Są szczęśliwe. A ja z nimi.

Czarne chmury pojawiły się na horyzoncie dopiero kilka tygodni temu. Do ich drzwi zastukał urzędnik, wręczając im pisma z sądu. To z nich Marta dowiedziała się, że ojciec dzieci przypomniał sobie o ich istnieniu i domaga się, aby wróciły do Niemiec. To za jego sprawą niemiecki Jugendamt zainteresował się rodziną Marty, informując brytyjskie władze, że dzieci zostały uprowadzone.

Uprowadzenia są zdaje się obsesją niemieckiego urzędu ds. dzieci i młodzieży. Kilka miesięcy temu polska prasa szeroko pisała o praktykach Jugendamtów, które na przykład zakazują obcokrajowcom rozmawiania ze swymi dziećmi w ojczystych językach. – Rodzice, którzy mogą mieć kontakt z dziećmi jedynie pod nadzorem władz, mogliby w trakcie rozmowy po polsku przygotowywać je do uprowadzenia – uzasadniała na łamach „Sueddeutsche Zeitung” przedstawicielka tej instytucji, uparcie broniąc chorej procedury.

Państwo w państwie

- Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w UE. W Polsce nikt nikomu nie zabrania rozmawiać w ojczystym języku. To łamanie praw człowieka. Jeśli okaże się, że zarzuty są zasadne, na pewno zajmiemy się tą kwestią i będziemy o niej rozmawiać ze stroną niemiecką. Takich problemów nie powinno być między państwami partnerskimi – obiecywał Krzysztof Miszczak, dyrektor Biura Pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów ds. Dialogu Międzynarodowego.

Podobnego zdania było blisko 200 osób z różnych krajów Unii Europejskiej, które podpisały się pod petycją do Parlamentu Europejskiego w sprawie działalności Jugendamtów. Zakaz rozmawiania z dziećmi w ojczystym języku nie był wcale jedynym zarzutem. Zdaniem autorów petycji, Jugendamty, zamiast dobra dzieci, biorą pod uwagę jedynie narodowość ich rodziców.

– W przypadku rozwodu lub rozpadu związku rodziców, z których jedno jest obcokrajowcem, sprawa jest przesądzona. Opiekę nad dziećmi przejmie Niemiec. Tak dzieje się w zdecydowanej większości przypadków – mówi Wojciech Pomorski, założyciel stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci, którego celem jest walka z osławionym już niemieckim urzędem. Podobną organizację założyli też francuscy rodzice. Nazywa się CEED i cele ma takie same.

Niestety, nawet jeśli obietnice dyrektora Miszczaka miałyby się spełnić, Jugendamtom niewiele można zrobić, chociaż ich działalność wzbudza kontrowersje wśród samych Niemców. Do tego stopnia, że na nieprawidłowości w ich działaniu zwróciły uwagę niemieckie ministerstwo ds. rodziny oraz resort sprawiedliwości. Nie wskórały wiele, bo okazało się, że w niemieckiej strukturze organizacyjnej Jugendamty nie podlegają rządowi federalnemu. Nawet gdyby podlegały, niewiele by to pomogło, bo jak twierdzą pokrzywdzeni rodzice, ten urząd to państwo w państwie. Demonizują? Być może, ale niemiecki urząd nie wydaje się drżeć ze strachu nawet przed Europą.

Pod naciskiem wspomnianych stowarzyszeń, a także skarg osób prywatnych, sprawą niemieckiego urzędu zajął się europarlament. Posłowie zlecili Komisji Europejskiej dokładnie zbadanie jego działalności. Ta zaś obiecała, że Jugendamty znajdą się pod jej szczególnym nadzorem. Póki co, na obietnicach się skończyło.

– Powołane zostały grupy robocze, w których skład wchodzą sędziowie z różnych państw członkowskich, a sprawy najdelikatniejsze śledzone są wyjątkowo uważnie – informuje polski europoseł Konrad Szymański, który pilotował sprawę w Brukseli. – To i tak spory postęp, bo po raz pierwszy Komisja Europejska przyznała, że widzi problem w działaniach urzędów niemieckich, które dyskryminują rodziców innej narodowości – dodał.

Przyznał jednak, że sam nie zna jeszcze owoców prac komisji ani nawet harmonogramu, w oparciu o który się one toczą.

Sprawa "z automatu"

Choć w Brukseli kwestia Jugendamtów póki co utknęła, w Londynie sprawa Marty toczy się pełną parą. I to w niebezpiecznym kierunku. – Kilka dni po tym, jak dostaliśmy dokumenty z sądu, w naszych drzwiach zjawiła się policja. Chcieli zobaczyć dzieci, a potem skonfiskowali nam paszporty. Wtedy zaczęła się gorączka: szukanie prawnika, tłumaczenie dokumentów, bieganie, załatwianie... – wylicza Marta. Sprawa przed brytyjskim sądem odbyła się w ubiegłym tygodniu i nie trwała długo. Trybunał postanowił, że do końca maja dzieci Marty wrócą do Niemiec.

- Tej konkretnej sprawy nie znam, ale przypuszczam, że mogło chodzić o Haską Konwencję o Cywilnych Uprowadzeniach Dzieci. W takich sprawach brytyjskie sądy orzekają niejako „z automatu”, bo ich przedmiotem nie jest opieka nad dziećmi, ale miejsce, gdzie takie decyzje zapadną. Sąd, jeśli spełnione są wszelkie przesłanki ustanowione przez konwencję, odsyła sprawę, a wraz z nią dzieci, do kraju, z którego wyjechały, aby tamtejszy wymiar sprawiedliwości mógł zdecydować, co się z nimi stanie – informuje Michał Mazurek, radca prawny polskiej ambasady w Londynie.

W przypadku Marty niczego dobrego to nie wróży. Bo o ile brytyjskie prawo przychylnym okiem patrzy na samotne matki, bez względu na to skąd pochodzą, o tyle – według relacji tych, którzy już przed nimi stawali – niemieckie sądy są pod dużym wpływem lokalnych urzędów ds. dzieci i młodzieży.

– Jugendamt nie wyrażał zgody na spotkania, a jego przedstawiciel zachowywał się tak, jakby sprawował władzę nad sądem – opowiada jedna z matek, której odebrano dzieci i która ma już za sobą rozprawę przed niemieckim trybunałem.

- Tego się właśnie obawiam, a wszystko czego chcę, to uczciwego sądu. Mam dokumenty potwierdzające, że mój mąż był alkoholikiem, że w rodzinie dochodziło do przemocy – zapewnia Marta. – Potrzebuję tylko bezstronnego sędziego, któremu będę mogła je pokazać.

Polka zapowiada też, że będzie o swoje dzieci walczyć do końca. Póki co, szuka prawnika, który w jej imieniu odwoła się od decyzji brytyjskiego sądu.

– Dzieci nie chcą wracać do Niemiec, podoba im się Wielka Brytania, czują się tu o wiele lepiej i chcą zostać – dodaje.

Sprawa Pomorskiego

Najgłośniejsza dotąd sprawa, w którą zamieszany był Jugendamt, to przypadek Wojciecha Pomorskiego, 36-letniego mieszkańca Hamburga. Jego żona, rodowita Niemka uciekła, zabierając ze sobą dzieci. Gdy w końcu udało mu się uzyskać prawo do widzeń ze swymi pociechami, okazało się, iż nie może rozmawiać z nimi po polsku. Fakt, że dzieci Pomorskiego posiadają polskie obywatelstwo, nie miał dla Niemców znaczenia. Taka sytuacja trwa już od ponad dwóch lat, tymczasem dzieci Pomorskiego zaczęły zapominać polskiego. Wraz z innymi rodzicami będącymi w podobnej sytuacji Pomorski założył stowarzyszenie „Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci”, którego zadaniem jest walka o prawa polskich rodziców w walce z Jugendamtami.

News z sieci
To temat jak worek bez dna w Niemczech Jugendamt a w Polsce nie ma takiej instytucji, lecz prawo, które też nie dba o interes dziecka a interes osoby sprawującej opiekę niekoniecznie musi to być matka, choć z reguły matce przysługują wszelkie przywileje wychowawcze, zdarza się ż matka bardziej traktuje dziecko jak interes finansowy to już niekochane a biznes, sąd łamie zasady zdrowego rozsądku i nie bierze uwagi interesu dobra dziecka.

Konwencja dziecka w 80% jest łamana, więc, po co w ogóle ją ktoś stworzył?
UNSCO czy inne niby ważne instytucje nie spełniają swojej roli wszyscy wiedzą I co I psy szczekają a karawana idzie dalej!!!
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 75.6 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 74.6 | 75.6 | 76.6 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,