Polska wojna domowa - zapomniana historia
"W Polsce nigdy nie było wojny domowej" – to jeden z popularnych mitów o naszej historii. Jak w przypadku każdego mitu, i temu bardzo daleko do prawdy.
21 października 1963 roku specjalny oddział ZOMO otoczył gospodarstwo w pobliżu wsi Kozice Górne. W kierunku milicjantów wyszedł jeden człowiek. Rozejrzał się, a gdy zorientował w beznadziejności sytuacji – wyjął pistolet i zaczął strzelać. Zomowcy odpowiedzieli ogniem, ale bardzo niecelnym. Osaczony mężczyzna niemal zdołał przedrzeć się do pobliskiego lasu. Niestety, milicjanci w końcu trafili. Uciekinier padł na ziemię i po chwili zmarł. Tak zginął Józef Franczak, ostatni polski partyzant.
Franczak walczył przez niemal ćwierć wieku. Najpierw w kampanii wrześniowej, potem w AK, a następnie w antykomunistycznej partyzantce. Należał do tych tysięcy żołnierzy podziemia, którzy nie pogodzili się z oddaniem Polski pod władzę komunistów. Mimo bardzo trudnej sytuacji zdecydowali się stawić opór milionowej armii Sowietów oraz polskich kolaborantów. Rozpoczęli wojnę o wolność. Po latach nazwano ich "żołnierzami wyklętymi", a to dlatego, iż w latach PRL zatarto niemal wszelkie ślady ich istnienia. Nikt nie miał się dowiedzieć o zbrojnym oporze, który Polacy stawili komunistom.
Jak ocenia IPN, w lecie 1945 roku liczba partyzantów wynosiła ok. 15 tysięcy ludzi. Można powiedzieć, że to niewiele, zwłaszcza w porównaniu z gigantycznymi siłami komunistów. Lecz ta stosunkowo mała grupa przez kilka lat stawiała poważny opór sowietyzacji kraju. Było to zasługą wyjątkowej determinacji, ale też ogromnego doświadczenia. Niektórzy partyzanci (i praktycznie wszyscy ich dowódcy) walczyli już od 1939 roku.
Dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom partyzanci potrafili rozbijać znacznie silniejsze oddziały komunistów. Tak było np. w bitwie pod Lasem Stockim. Ok. 250 "żołnierzy wyklętych" rozbiło niemal trzy razy liczniejsze i wyposażone w ciężki sprzęt ugrupowanie UB.
Zwykle jednak partyzanci toczyli niewielkie potyczki, zabijając milicjantów, ubeków oraz partyjnych działaczy. W niektórych rejonach kraju udawało się tworzyć obszary wolne od komunistycznej władzy.
Wśród "żołnierzy wyklętych" największą sławę zdobył Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko". Weteran kampanii wrześniowej oraz antyniemieckiej konspiracji działał początkowo na Wileńszczyźnie. Po przejściu frontu przeniósł się ze swym oddziałem – 5 Wileńską Brygadą AK – na zachód. Przez dwa lata nękał komunistów w północno-wschodniej Polsce. W ulotce z 1946 roku tak uzasadniał motywy swego działania:
Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości.
Szendzielarz został ujęty, a następnie zamordowany przez komunistów dopiero wtedy, gdy zdecydował się na rezygnację z walki i powrót do cywilnego życia.
O tym, iż taktyka zachowania neutralności wobec brutalnych władz nie miała sensu świadczy smutny przykład generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila". Dowódca Kedywu Armii Krajowej postanowił nie przyłączać się do powojennego ruchu oporu. Odradzał swym dawnym podwładnym angażowanie się w dalsza walkę. Żył życiem zwykłego Polaka. Mimo to również został aresztowany i zamordowany.
Dla komunistów nie miał bowiem znaczenia fakt, czy ktoś przeciw nim walczy, czy też nie. Musieli w Polsce zrobić miejsce dla własnych elit, dla własnych bohaterów. Polscy patrioci byli zagrożeniem przez samo swoje istnienie. Chyba najlepiej ten fakt zrozumieli ci antykomunistyczni partyzanci, którzy zdecydowali się na walkę do samego końca.
***
Ostatnie regularne oddziały partyzantów zostały rozbite w 1953 roku. Datę tę można uznać za koniec zbrojnego oporu przed sowietyzacją kraju. W latach 1945-53 z bronią w ręku walczyło przeciwko komunistom łącznie ok. 20 tys. ludzi. Liczba cywilnych konspiratorów była znacznie większa – ok. 200 tys.. Patriotów zwalczało blisko 100 tysięcy funkcjonariuszy milicji, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Urzędu Bezpieczeństwa wspieranych przez setki tysięcy żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego oraz Armii Czerwonej. Na polskich partyzantów polowało również 40 tys. żołnierzy NKWD.
W bezpośrednich walkach zginęło ok. 12 tys. żołnierzy i funkcjonariuszy komunistycznej Polski oraz 1 tys. żołnierzy sowieckich. Poległo ok. 8,5 tys. partyzantów. Do tych liczb należy jednak doliczyć dziesiątki tysięcy ludzi aresztowanych przez komunistów. 21 tys. Polaków zginęło w więzieniach i katowniach UB.
****
Terror postalinowski
Już po stalinizmie "ludowa władza" PRL strzelała do demonstracji robotniczych. Zabijanie i masakrowanie trwało na ulicach polskich miast i w komisariatach tajnej i nietajnej milicji. Był zryw robotników w Poznaniu w czerwcu 1956 roku, z 70-80 zabitymi i 800 rannymi, a po nim masowe aresztowania
Pomimo odwilży po Październiku 1956, za czasów Gomułki, nadal panował terror Służby Bezpieczeństwa (S

, chociaż już na nieporównywalnie mniejszą skalę. Był brutalnie zdławiony bunt studentów polskich w Marcu 1968, wykorzystany przez partię komunistyczną do brutalnej czystki antysemickiej. Był zryw robotniczy na Wybrzeżu w grudniu 1970, z co najmniej 50 zabitymi i setkami rannych (dokładne liczby ofiar nie są znane!). Były Radom i Ursus roku 1976 i skrytobójcze morderstwa (np. Stanisława Pyjasa w Krakowie). Był w końcu stan wojenny lat 1981-1983, ostatni "kamień milowy" komunistycznego terroru w Polsce, z około 200 ofiarami śmiertelnymi, tysiącami pobitych, tysiącami internowanych, tysiącami skrzywdzonych i poniżonych. Był terror SB lat 80., z nowymi jawnymi albo skrytobójczymi morderstwami (np. Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego Popiełuszki).
Problem odpowiedzialności
Zakończony w roku 1996 wyrokami skazującymi proces Adama Humera i jedenastu innych oprawców z UB był tylko wierzchołkiem góry lodowej, chociaż osądzono w nim ludzi wyjątkowo okrutnych w okresie terroru stalinowskiego w Polsce.
Żyją dotąd w Polsce setki funkcjonariuszy aparatu terroru z lat 40-tych i 50-tych. Oficerowie śledczy UB, funkcjonariusze więzienni, sędziowie, prokuratorzy. Zachowały się akta śledztw, dokumenty sądowe, liczne relacje. Każda teczka w obecnych archiwach MSW była kiedyś tragedią jakiegoś człowieka i jego rodziny. Żyją również świadkowie, którzy przeszli przez to piekło. Działa w Polsce Komisja d/s Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Nikt jednak nie kwapi się z wymierzeniem symbolicznej chociażby sprawiedliwości owym funkcjonariuszom terroru. To nie jest tylko sprawa kolejnych rzadów w Trzeciej Rzeczpospolitej, ale kwestia trudnej do zrozumienia niechęci większości Polaków do poważnego zajęcia się tym problemem. Dominuje rozmycie kryteriów odpowiedzialności i chaos w pojęciach wartości. Może jest to obawa przed konfrontacją faktu, jak wielu ludzi w Polsce było bezpośrednio lub pośrednio (donosicielsko) zaangażowanych w aparat terroru. Być może jest to po części chęć zapomnienia o tragicznej przeszłości. Zbiorowa amnezja? Myśmy wszystko zapomnieli... ?
Taki sobie news z Historii
Tak to już jest w historii różnych państw, teraz już nikogo nie interesuje czas odległy nawet jak sięgnie się wstecz do Stanu Wojennego w Polsce to mała rzesza młodych ludzi kojarzy ten okres z terrorem i elitą rządzącą
W kraju gdzie slangiem był krzyk Prawo i Sprawiedliwość w dalszym ciągu nie rozlicza się ludzi z lat powojennej eksterminacji Polskich oficerów i żołnierzy z okresu stalinowskiego jak i po tym okresie.
Oni: zbrodniarze, jaki ich pokolenia prężnie działają w organizacjach pod płaszczykiem partii prawicowych jak i lewicowych.
Czerpią korzyści z zajmowanych stanowisk w instytucjach państwowych.
Demolują polską gospodarkę niwelując ja do zera przykładem są Polskie Stocznie i przemysł Metalurgii przykładów można mnożyć, lecz to i tak nic nie da gdyż swój swojego nie rozliczy z Historii
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz