Wylęgarnie przestępców
Wiadomo, że młodzież staje się coraz bardziej agresywna. Wiadomo też, że wymiar sprawiedliwości coraz gorzej radzi sobie z "przestępcami w krótkich spodenkach". Wiadomo wreszcie, że mamy w Polsce kilkadziesiąt poprawczaków. Czy spełniają swoje zadanie?
Pierwszy poprawczak powstał w Polsce, kiedy nie tylko młodzieńcy prowadzili się niezbyt poprawnie, ale i nierzadko ich ojcowie nie słynęli z kindersztuby i kulturalnego zachowania. Rubaszna Polska Szlachecka była wówczas u szczytu sarmackiego rozbuchania, nic więc dziwnego, że pierwszy zakład poprawczy w Warszawie założyło Bractwo... Niemieckie. Niestety niewiele wiemy dziś o metodach wychowawczych stosowanych w tej placówce, choć można się domyślać, że na przykład kar cielesnych w niej nie żałowano.
W 1736 roku, a więc na długo przed powstaniem Konstytucji 3 maja, biskup rostowski otworzył w stolicy kolejny dom poprawczy. Podstawowym zadaniem placówki było poskramianie i poprawa złych i swawolnych ludzi - czytamy w jednym z opracowań historycznych na temat zakładów poprawczych w Polsce.
Módl się i pracuj!
… to hasło przyświecało zakładowi biskupa rostowskiego. Wychowankowie byli objęci obowiązkiem pracy i praktyk religijnych pod nadzorem duchownego. Modlitwa powinna była skłaniać do refleksji nad sobą. Praca za murami miała przygotować do zawodu, który - choćby i prosty - miał wychowankom zapewnić uczciwy zarobek i zawrócić ich ze złej drogi.
Minęło kilkadziesiąt lat. Zniknęła Rzeczpospolita, zniknęli pijani, rozzuchwaleni chuligani zwani szlachtą, rozbijający kolejne sejmy. Polska przeżyła nieudane powstania i nadal nie było jej na mapie, ale zakłady poprawcze jak trwały, tak trwały. W 1862 roku utworzono poprawczak dla chłopców na Mokotowie. Żeby się do niego dostać, trzeba było w cyrkule (ówczesnym komisariacie) wsławić się następującymi "zasługami": otrzymać karę policyjną lub sądową, przejawiać złe skłonności w postępowaniu lub być pozbawionym opieki rodziców. Celem działalności zakładu było skłonienie do poprawy, rozbudzenie uczuciowości, nauczanie pisania i czytania i budzenie pozytywnych zainteresowań.
A środki do tego celu? Każdy, kto czytał o losach Davida Copperfielda w "normalnej" szkole w wiktoriańskiej Anglii albo był kiedykolwiek we współczesnym poprawczaku, może wyobrazić sobie warunki, jakie panowały w XIX-wiecznym zakładzie na Mokotowie.
Dziś wiemy, że dyscyplina w tym zakładzie była trzymana żelazną ręką. Rodzice ani krewni nie mogli odwiedzać swoich dzieci zamkniętych w jego murach. W ciągu dnia chłopcy w wieku od sześciu (sic!) do szesnastu lat uczyli się i pracowali (a pewnie i po kryjomu dokazywali) wspólnie. Na noc rozdzielano ich do poszczególnych cel. Dzieci musiały nosić na mundurkach numery, nazwiska były niejawne. Rzekomo miało je to ustrzec przed ostracyzmem...
Możemy się tylko domyślać, co działo się z delikwentami, którzy nie podporządkowali się tym rygorom. Z drugiej strony anioły tam nie trafiały.
Poprawczak jak rodzina
Nadchodzi rok 1871, w Studzieńcu na Mazowszu powstaje Towarzystwo Osad Rolnych i Przytułów Rzemieślniczych oparte na wzorach francuskich. W rzeczywistości to poprawczak; zresztą zakład poprawczy istnieje tam do dziś. Przyjmuje tylko chłopców, widocznie dziewczyny nie były jeszcze tak niegrzeczne jak dzisiaj.
System wychowawczy w Studzieńcu był jak na swoje czasy nowatorski. Chłopcy tworzyli kilkuosobowe "rodziny" kierowane przez wychowawców. Każda grupa mieszkała w osobnym domu, co miało pomóc wychowawcy w zapanowaniu nad nią, a jednocześnie sprzyjało wzajemnemu dobremu oddziaływaniu.
Drugim elementem systemu był podział pobytu w ośrodku na klasy. Zaczynał się od pierwszej, a kończył na czwartej. Im wyższa klasa, tym większe uprawnienia, a nawet przywileje. Nagrody przyznawano temu, który w zgodnej opinii "rodziny" okazał się najlepszy i najbardziej wzorowy oraz godny naśladowania. Jednocześnie łatwo było za karę zostać zdegradowanym do niższej klasy.
Wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości rozpoczęło się tworzenie zrębów polskiego systemu prawnego: ustaw, kodeksów. W 1932 roku uchwalony zostaje kodeks karny, który zasadniczo zmienia kształt zakładów wychowawczych i sprawia, że konieczne staje się powołanie do życia nowych placówek. Na rok przed wybuchem II wojny światowej istnieje w Polsce już 8 poprawczaków dla chłopców i 3 dla dziewcząt.
Wylęgarnia przestępców?
Po wojnie początkowo władzę nad zakładami poprawczymi przejęło osławione Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego (dopiero później Ministerstwo Sprawiedliwości). Można się domyślać, jaki panował tam porządek i metody. Z biegiem lat istnienia PRL liczba poprawczaków systematycznie wzrastała, jakby przecząc powszechnie głoszonym sloganom, że w państwie ludowym zjawisko przestępczości (również u młodocianych) samoistnie się zmniejsza, szczególnie w porównaniu z nieludzkim kapitalistycznym Zachodem. W 1956 roku jest już 20 poprawczaków, a pod koniec lat 70. - 40.
Dziś działają w Polsce 34 zakłady poprawcze i - jak pisze na łamach "Wprost 24" Paulina Kaczanow - Poprawczaki w naszym kraju kształcą kryminalistów. Zakłady poprawcze to szkoły zbrodni, będące zarazem najdroższymi w kraju placówkami edukacyjnymi. Miesięczne utrzymanie wychowanka kosztuje podatników nawet 7 tys. zł. Za te pieniądze złodziej doskonali się u złodzieja, morderca dokształca mordercę. Resocjalizacja jest fikcją. Pracownicy zakładów poprawczych coraz częściej idą do pracy z obawą, czy uda im się wrócić do domu. W ubiegłym roku w każdym polskim zakładzie poprawczym osadzeni średnio trzykrotnie atakowali wychowawców. Kilkunastu pracowników zostało trwale okaleczonych. Największe siedliska agresji to zakłady w Ostrowcu Świętokrzyskim, Koronowie, Witkowie i Kcyni. Takiej demoralizacji nie ma w żadnej placówce dla pełnoletnich przestępców. Dlaczego zakłady, które mają wychowywać i przygotowywać do dorosłego życia, stały się jednymi z najbardziej niebezpiecznych miejsc w kraju?
W jednym z raportów Ministerstwa Sprawiedliwości na temat tzw. wydarzeń nadzwyczajnych w zakładach dla nieletnich odnotowano, że tylko w 2000 roku prawie co drugi mieszkaniec brał udział w ucieczkach, rozbojach, gwałtach, napaściach na wychowawców, kradzieżach. Wygląda na to, że współcześnie, podobnie jak w XIX stuleciu, w poprawczakach anioły bynajmniej nie siedzą.
W opisywanym przez raport okresie w trzech placówkach pracownikom udało się nie dopuścić do ucieczek - na 300 wspomnianych "wydarzeń nadzwyczajnych". Oto kilka ciekawszych przykładów: dwaj wychowankowie podejrzani o kradzieże i rozboje zbiegli z zakładu w Nowem nad Wisłą, kraty w oknie przecinając... palnikiem gazowym. Dwóch 17-latków z domu poprawczego w Ignacewie podczas szkolnych warsztatów najzwyczajniej w świecie wyszło przez bramę. Podejrzany o zabójstwo aptekarki z Suwałk uciekł z poprawczaka o zaostrzonym rygorze w Barczewie. Podobno trudniej do niego wejść niż z niego wyjść.
Ludzie i cwele w poprawczaku
Inną chorobą nękającą polskie zakłady poprawcze jest agresja wychowanków wobec wychowawców i wobec siebie nawzajem. Nie jest tajemnicą, że w poprawczaku od dziesiątek lat obowiązuje zapożyczony z prawdziwego kryminały podział na "grypserę" i "frajerów". Cały czas jestem bity - na korytarzu, w szkole, na warsztatach. Piorę ich rzeczy, majtki, skarpety. Jak się sprzeciwię, to biją. Chcą mnie wykorzystać seksualnie, rozmawiałem z wychowawcą, ale on niewiele może - to relacja jednego z wychowanków zanotowana przez wizytatorów Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.
I jeszcze jeden problem, którego nie widać przez mury poprawczaka. Kwestia przygotowania do zawodu i pracy w zakładzie wychowawczym. Jak twierdzi Paweł Włodkowic, autor wielu publikacji na temat zakładów dla nieletnich, jest z tym kiepsko: wychowawcy dają im najczęściej nożyczki i każą wycinać serwetki.
Wychowankowie kształcą się najczęściej w najprostszych zawodach, takich jak murarz, stolarz, palacz. W dodatku brakuje nauczycieli, ponieważ przy obecnych zarobkach pedagogów trzeba być prawdziwym entuzjastą, by zdecydować się na pracę z młodzieżą, która nie dość, że jest trudna, to nierzadko potrafi zaatakować nauczyciela lub wychowawcę.
Kolejny problem związany z poprawczakami - tym razem prawny - to fakt, że młodociany nie jest przestępcą, a jego pobyt w zakładzie poprawczym to nie kara, tylko działanie wychowawcze. Zatem morderca skazany na poprawczak wychodzi na wolność jako niekarany. Może zostać np. ochroniarzem. Poza tym ponad połowa wychowanków po uzyskaniu pełnoletności i tak trafia do więzień. Rośnie też lawinowo przestępczość nieletnich na wolności, a obniża się wiek małolatów popadających w konflikt z prawem. W ubiegłym roku prawie 3 tys. nieletnich zatrzymano za udział w pobiciu. To prawie dwa razy więcej niż w 2002 roku. Rośnie też liczba skazań. W 1999 roku sądy wydały 33 tys. wyroków na młodocianych, a w 2007 - już 47 tys. Dlatego pewnie powstał w ubiegłym roku kontrowersyjny pomysł Platformy Obywatelskiej, aby drastycznie zaostrzyć kary wobec nieletnich. Nowe prawo dotyczące karania nieletnich to efekt wieloletnich prac w Ministerstwie Sprawiedliwości. Gotowy projekt ma zastąpić przestarzałą ustawę z 1982 roku. Według twórców projektu zmian za przestępców będą uznawani już 10-latkowie; mają oni przebywać w poprawczakach do 18 roku życia (teraz do 21). Wprowadzona ma być też możliwość skazywania nieletnich w wieku od 15 do 18 lat nawet na 25 lat więzienia za najcięższe przestępstwa. Nowe przepisy popiera Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Karać czy wychowywać?
Problem przestępczości nieletnich wzbudza od dawna gorące spory i kontrowersje w społeczeństwie. Coraz młodsi przestępcy napędzają nam coraz większego stracha i budzą oburzenie. W rozlicznych opracowaniach, artykułach, audycjach telewizyjnych i na forach dyskusyjnych roi się od setek wypowiedzi. Oto tylko garść z nich:
- Powinno się ich zamykać w poprawczaku, ale w sumie potem wychodzą z niego jeszcze gorsi. A gdy uciekają, to z powrotem, a nie, że się czują potem bezkarni i wiedzą, że jeśli uciekną, to im nic nie zrobią (Iskra).
- Dodatkowo przydałoby się jeszcze przywrócić kary cielesne. I nie mówię tu o klapsach. 30 batów i cały dzień w dybach na miejskim rynku każdego nauczyłoby szacunku do prawa (Scipio).
- Mam dwóch synów w poprawczaku; byli już wszędzie i jadą na zaostrzone rygory. To, co się dzieje w tych poprawczakach, jest szokiem, jak wychowawcy traktują tych małolatów, chamy i nic więcej. Co tu dużo mówić - banda debili chce resocjalizować trudną młodzież. Sami powinni się resocjalizować (brak podpisu)
- Dzisiaj dzieci edukują się same dzięki większemu dostępowi do mediów, internetu, gdzie bez trudu można znaleźć prawa dziecka i sposoby, jak z tych praw skorzystać. Do tego rodzice gonią za pieniądzem i harują całymi dniami, żeby mieć co do gara włożyć. To nie dzieci są złe, ale dorośli, którzy je otaczają, i świat, w jakim przyszło im żyć.
News z sieci
Wiem z góry że wam się moja wypowiedź nie spodoba- powinni młodych ludzi jak i starszych z recydywą wyroków i za ciężkie przestępstwa usypiać, normalnie dokonywać eutanazji.
Ktoś powie ze to nie humanitarne! a czy ktoś wytłumaczy fakt postępowania takich ludzi ,
co za każdym razem dokonują coraz to cięższe przestępstwa. Czy to jest humanitarne?
Strata powietrza i pieniędzy publicznych. Taniej jest uśpić delikwenta.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz