Str 60.3 z 91 |
temat zamknięty | nowy temat | Regulamin |
Korba102 |
Post #1 Ocena: 0 2009-04-02 08:05:06 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Krzyk straconego pokolenia
Polska – kraj największej emigracji nowoczesnej Europy
Masowa emigracja młodych ludzi po wejściu Polski do Unii Europejskiej zada naszemu krajowi potężny cios, którego skutki będziemy odczuwać przez dziesięciolecia. To największa fala emigracji z Polski od drugiej wojny światowej.
W 2025 – 2030 r. Polska będzie w tragicznej sytuacji demograficznej – alarmuje prof. Krystyna Iglicka, demograf i ekonomistka z Centrum Stosunków Międzynarodowych w Warszawie, która wystąpiła z wykładem w University College w Londynie. Zwróciła uwagę, że "emigranci, młodzi Polacy, których w latach 2004 – 2008 wyjechało 2,1mln, to stracone pokolenie".
Pogłębią się problemy Polski
– Bilans tej emigracji jest negatywny – podkreśliła dobitnie K. Iglicka. Zwróciła też uwagę, że nastąpiło to w czasie spadku dynamiki przyrostu ludności i spotęgowało go. – Zaostrzył się w związku z tym problem starzenia się ludności i utrzymania wydolności systemu emerytalnego w dłuższym okresie – podkreśla uczona.
W jej ocenie, niektórzy emigranci ,,próbują wrócić do kraju, ale jeśli w CV mają pracę w barze, lub opiekę nad dzieckiem, to wygląda to źle. To jest ta migracyjna pułapka dużego segmentu polskiego społeczeństwa''.
Politolog dr Rafał Chwedoruk uważa, że zjawiska zasygnalizowane przez prof. Iglicką będą miały także negatywne skutki dla systemu politycznego w Polsce: – Spowodują, że wśród głosujących coraz bardziej bardziej będzie dominować starsze pokolenie. To spowoduje petryfikację obecnego układu sił partyjnych, czyli tych samych, które przyczyniły się do tego społecznego dramatu.
Jego zdaniem, okazało się, że konsekwencje wejścia Polski do Unii Europejskiej były ewidentnie dobre w perspektywie krótkookresowej, ale niekoniecznie przyniosą podobne pożytki w długiej perspektywie, bo Europa Zach. też ma problemy społeczne.
– Polskie rządy, w tym także dwa ostatnie, z tego punktu widzenia zmarnowały owoce kilkuletniego wzrostu gospodarczego. Polscy politycy zamiast marnować energię na jałowe spory powinni zająć się szukaniem sposobów, by uczynić życie młodego pokolenia w kraju atrakcyjnym także z innych niż finansowe powodów, choćby przez tworzenie niskopłatnych, ale dających szanse na przyszłość etatów publicznych – dodaje R. Chwedoruk.
Dobra mina do złej gry
W pierwszych latach po zaistnieniu fali emigracji dominowały mimo wszystko prognozy optymistyczne. Ubolewając nad wypływem młodych, często wykształconych Polaków wyrażano jednak nadzieję, że spowoduje to zmniejszenie bezrobocia w kraju. Jako na atut emigracji wskazywano to, że ogromna część tych, którzy wyjechali, powróci wzbogacona o znajomość języków obcych, nabyte kwalifikacje i poszerzone horyzonty intelektualne.
Taki nastrój osiągnął apogeum w pierwszym półroczu rządów Platformy Obywatelskiej. Formacja Donalda Tuska zapowiedziała, że zamierza zrobić z Polski drugą Irlandię. Przedstawiciele rządu i partyjni politycy z dużą deklarowaną pewnością siebie, a nawet z buńczucznością zapowiadali, że chcą ściągać do kraju Polaków, którzy wyjechali. Pojawiły się nawet obietnice rozmaitych udogodnień i ułatwień dla powracających. Miały to być atrakcyjne miejsca pracy, a także m.in. przywileje podatkowe. Z wszystkich tych obietnic zrealizowano tylko zapowiedź abolicji podatkowej.
Ten urzędowy optymizm prezentowano, mimo że nawet raporty rządowe wskazywały na ,,zagrożenia związane z szokiem migracyjnym: ryzyko spadku długookresowego tempa wzrostu PKB, drenaż umiejętności, młodzieży i redukcji kapitału ludzkiego, pogorszenie struktury demograficznej społeczeństwa, wzrost presji inflacyjnej, spadek rentowności eksportu, spadek w dłuższym horyzoncie atrakcyjności kraju jako miejsca inwestycji zagranicznych''.
Hańba domowa
Masowa i bezprecedensowa po wojnie – co do swoich rozmiarów – emigracja zarobkowa młodych Polaków jest być może największą hańbą tej Polski, która ukształtowała się w wyniku przemiany ustrojowej 1989 r. i wyrazem najbardziej surowej oceny wystawionej przez młode pokolenie m.in. politykom, którzy rządzili przez ostatnie 20 lat. Osobna ocena może być wystawiona politykom Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej, którzy rządząc Polską w okresie szczytu fali emigracyjnej, a jednocześnie w warunkach ekonomicznego wzrostu obiecywali młodym Polakom stworzenie warunków do godziwego życia w ojczyźnie. Jedni i drudzy srodze zawiedli.
News z sieci
Następni co widzą w nas szambo Pani prof. Iglica widzi nas jak byśmy my odepchnęli niewidzialną rękę pomocy, lecz od kogo niby ta pomoc miała napłynąć?
Państwo nas obarczy jeszcze jedną porażką - KRYZYS
Ktoś kiedyś powiedział do narodu- Weście swoje sprawy w swoje ręce, więc długo na efekt nie trzeba było czekać. My jako „stracone Pokolenie Polaków „ mamy dość cudów nad Wisłą
Tych 100 000tyś dla każdego Polaka oraz II Japonii.
Za każdym razem gdy cos nie tak, to problem nieudacznictwa rządu spychali na prawicę lub lewicę, rząd ponad wszystko przepychał się we własnym interesie nie rozważał interesów OBYWATELI i ich zasług oraz chęci współpracy. To my obywatele budujemy instytucje państwowe wznosimy gmachy gospodarki państwowej i uspołecznionej i w końcu to z naszych kieszeni żywimy darmozjadów w rządzie tej ich IV RP
Panowie z CHLEWNI na WIEJSKIEJ czy wy chociaż raz stanęliście w obronie obywatela???
Elektorat dał wam mandaty do ręki a wyście je przyjęli tylko dla siebie nie z myślą o elektoracie a o sobie. Zupełnie jak Kościół katolicki, patrzycie ile jest w tacy a nie ile jeszcze do zrobienia by polepszyć stosunki między ludzkie.
Rząd jeszcze raz udowadnia że społeczeństwo nie zasługuje na szacunek, my jesteśmy tym straconym pokoleniem lecz czy oni co tak piszą widza przyczynę tego zła?.
Dla czego ktoś przyjeżdża do UK i nasila swoimi notatkami i wykładem większą niechęć do nas obywateli UE? czy pani profesor nie chce widzieć przyczyny ze strony państwa? A może w tym samym czasie kiedy miała być wykładzie w którym były poruszane problemy stosunków Państwo Obywatel ów pani prof. Miała kolokwium z anatomii człowieka w kiblu z innym wykładowcą? na uniwerku Zaliczając indeksowanie z innych dziedzin stosunków międzyludzkich!
Czasami wydaje mi się że wstyd jest się przyznać że jestem obywatelem z CYRKU nad WISŁĄ
Wy w rządzie wiecie kiedy się do nas zwrócić, zupełnie jak kot-
Jak człowiek ma interes do kota to kot go oleje, lecz jak chce coś dobrego ten kot to się łasi aż do przesady i identycznie jest z tymi co chcą rządzić wzniosłe okrzyki i hasła dominują a po wyborach nastaje ogólna amnezja.
Państwo nie ma być nadopiekuńcze, państwo ma tylko bronić bytu każdego obywatela.
Jak na razie przez te prawie 30 lat Państwo nie zadbało o swój wizerunek i o obywatela.
Stronniczość i przepychanki stoczyły obywateli w niełaskę i ubóstwo, więc co ten biedny obywatel ma teraz zrobić???
Ten obywatel stracone pokolenie ma czekać na eutanazję??? która i tak jest jeszcze zabroniona!
[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 02-04-2009 08:11 ] Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
|
Korba102 |
Post #2 Ocena: 0 2009-04-02 18:51:58 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Państwa UE chcą ograniczyć napływ polskich pracowników
Rządy krajów starej UE zaczynają lobbować za zmianą dyrektywy regulującej delegowanie pracowników. Polskie firmy mogą mieć jeszcze większe trudności ze świadczeniem usług w krajach UE. Naciski ze strony m.in. Szwecji i Niemiec ostro krytykuje polski rząd i europarlamentarzyści.
Po nieudanej próbie ratowania krajowych branż motoryzacyjnych kraje starej Unii coraz intensywniej forsują kolejny kontrowersyjny pomysł na zwalczanie efektów kryzysu, w tym rosnącego bezrobocia.
- Rządy Szwecji, Niemiec i Francji budują koalicję, która ma przeforsować zmianę unijnej dyrektywy z 1996 r. dotyczącej delegowania pracowników. Ten temat zdominował kuluary ostatniego szczytu UE - mówi GP członek polskiej delegacji.
Zadaniem dyrektywy jest ochrona swobodnego przepływu usług i pracowników wewnątrz Unii. Obecnie polska firma świadcząca usługi w UE może płacić polskim pracownikom np. niższe pensje, nie naruszając obowiązujących poza Polską krajowych umów zbiorowych. Zmiany, za którymi lobbują państwa zachodnie, mają narzucić przedsiębiorcom z innych krajów obowiązek zawierania układów zbiorowych z lokalnymi związkami zawodowymi
Dyskryminacja polskich firm
- Część partii socjalistycznych i lewicowych z obrony krajowych rynków pracy robi obecnie sztandarową kwestię - mówi GP Dariusz Rosati, eurodeputowany.
Wojciech Roszkowski, także członek Parlamentu Europejskiego, zauważa, że krajom starej Unii nie podoba się, że dyrektywa z
1996 r. dopuszcza możliwość zatrudniania na ich terenie tańszych pracowników, pochodzących z bardziej konkurencyjnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Jak ustaliliśmy, część socjalistycznych posłów złożyła w PE pisemną deklaracje wzywającą KE do zaostrzenia dyrektywy. Dotąd podpisało ją zaledwie 82 posłów. Pod wnioskiem musi podpisać się większość z 736 posłów
Miliardy euro do podziału
- Pod płaszczykiem obrony praw pracowniczych i zrównania pensji próbuje się doprowadzić do ograniczenia możliwości działania polskim firmom. Gra toczy się o rynek wart kilka miliardów euro rocznie - mówi Dariusz Rosati.
Według niego batalia o kształt dyrektywy rozegra się dopiero w nowym PE. Na razie zapisów dyrektywy broni Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Ostatnio zajmował się sprawą niemieckiego przedsiębiorstwa korzystającego przy wykonaniu udzielonego zamówienia publicznego z pracowników delegowanych z Polski. Ostatecznie udzielenie zamówienia uzależnione zostało przez Niemców od zobowiązania się przez polskiego przedsiębiorcę do zagwarantowania pracownikom wynagrodzenia zgodnego z niemieckim układem zbiorowym pracy. W kwietniu 2008 r. ETS orzekł, że takie ograniczenie stanowiło naruszenie swobody świadczenia usług, a stawki płacone polskim pracownikom nie naruszały przepisów krajowych.
- Dyrektywa daje więc dostateczną ochronę pracownikom, nie ograniczając konkurencji. To kraje niedostosowane do unijnego prawa, czyli m.in. Szwecja i Niemcy, powinny zmienić przepisy, a nie żądać dopasowania do nich wspólnotowej dyrektywy - uważają polscy europarlamentarzyści
Zgubny protekcjonizm
Naciski krajów starej Piętnastki ostro krytykuje też polski rząd.
- Polska sprzeciwia się zmianom dyrektywy - mówi Mikołaj Dowgielewicz, sekretarz Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej.
Mówi, że w interesie Polski i pozostałych tzw. nowych państw UE jest to, aby sporna dyrektywa mogła funkcjonować w obecnym kształcie. Marcin Kaszuba z Ernst & Young uważa, że ewentualna jej zmiana to kolejna próba usankcjonowania protekcjonizmu, która postawi w złej sytuacji gospodarki całej UE.
- Kraje starej Unii, które przeżywają kłopoty, powinny dbać o konkurencyjność całego wewnętrznego rynku - mówi Marcin Kaszuba.
Uważa, że Polska może ucierpieć bezpośrednio z powodu ograniczenia swobodnego przepływu usług i pracy.
Wyższy niemiecki ZUS
Polskim firmom może być trudniej działać na rynkach UE nie tylko wskutek ewentualnych zmian w dyrektywie z 1996 roku. Od lipca ubiegłego roku ZUS i jego niemiecki odpowiednik DVKA ustaliły nowe zasady rozliczania delegacji. Firma polska najwyżej przez pięć lat zapłaci składki do ZUS od delegowanego pracownika.
Takie ustalenia odbiegają od reguł delegowania pracowników przyjętych w unijnym rozporządzeniu (EWG) nr 1704/71. Zgodnie z nim firma wysyłająca pracownika do pracy za granicą do innego państwa UE może przez 12 miesięcy opłacać za niego składki na ubezpieczenia społeczne według krajowego prawa. Nie jest przy tym istotny całkowity czas wykonywania pracy, przez delegowanego pracownika.
Polscy przedsiębiorcy, chcąc skorzystać z tej możliwości, powinni jednak uzyskać w ZUS zaświadczenia E-101 dla każdego pracownika. Firma musi udowodnić, że uzyskuje w kraju około 25 proc. przychodów. W praktyce więc to organ rentowy ustala, kiedy firma spełnia warunek, aby uzyskać druk.
231 tys. polskich pracowników delegowanych pracowało w krajach UE w 2008 roku
News z sieci
:-W:-W:-W
Ciekawe co nas jeszcze będzie czekało?
Może będzie jeszcze tak ze POLAK na obczyźnie będzie bezpaństwowcem.
Kraj nas nie chce w UE również.
Ogłoszenie niepłatne
Oddam emigranta z Europy Środkowo Wschodniej z okolic dorzecza Wisły w dobre ręce lub zamienię za śmieci przygotowane do utylizacji
Co się będzie działo później?
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #3 Ocena: 0 2009-04-02 19:35:29 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Wybitni naukowcy wracają do Polski
Prof. Stanisław Karpiński ze Szwecji, prof. Marek Samoć z Australii oraz dr hab. Sebastian Maćkowski z Niemiec zostali laureatami programu Welcome, przygotowanego przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej. Program umożliwi im prowadzenie badań naukowych w Polsce.
Inauguracja programu, m.in. podpisanie umowy na rozpoczęcie pierwszego projektu naukowego jednego z laureatów, prof. Stanisława Karpińskiego, odbyła się w siedzibie Fundacji.
- Program Welcome adresowany jest do wybitnych naukowców z całego świata, którzy zamierzają prowadzić prace badawcze w Polsce - powiedział wicedyrektor ds. działalności programowej Fundacji Michał Pietras. Jak dodał, w programie uczestniczyć mogą zarówno polscy uczeni, jak i zza granicy.- W pierwszej edycji programu do Polski powracają światowej klasy specjaliści z dziedziny biotechnologii, chemii i fizyki. Jest to ogromna szansa dla rozwoju ich dziedzin na gruncie polskim, jak i zachęta do prowadzenia badań w ich zespołach przez młodych polskich naukowców - podkreślił.
Program Welcome przewiduje utworzenie zespołu naukowego, który wspólnie z laureatem będzie prowadził badania. "Zależy nam na tym, by byli to młodzi naukowcy: studenci, doktoranci i młodzi doktorzy" - podkreślał Pietras.
Laureaci programu otrzymają ok. 17,5 mln zł na realizację badań w Polsce. Prof. Karpiński, który będzie prowadził badania w dziedzinie biotechnologii w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, otrzymał najwyższy grant w wysokości ok. 6,5 mln zł. Jego badania będą łączyć badania z zakresu systemowej biologii i biotechnologii.
- Ten projekt jest unikalny nie tylko w skali kraju, ale i w skali Europy. (...) Wyprodukowanie np. drzew o zmniejszonej zawartości ligniny (...) przyczyni się do zredukowania o tysiące ton szkodliwych dla środowiska chemikaliów używanych w celulozowniach i papierniach - mówił profesor.
- Dodatkowym bonusem będzie opracowanie biotechnologicznych metod ulepszenia odporności na niektóre choroby roślin, a w związku z tym ograniczenie zużycia chemicznych środków ochrony. Dzięki temu produkowana żywność będzie zdrowsza i będzie poprawiać jakość życia ludzi i zwierząt - podkreślił prof. Karpiński.
Pozostali laureaci, którzy będą realizować projekty z chemii i fizyki, otrzymali łącznie ok. 11 mln zł. Badania prof. Samocia, który na Politechnice Wrocławskiej zajmie się m.in. wiązaniem cząstek organicznych z metalami, mają być wykorzystane w nowych mikroskopowych metodach diagnostycznych, m.in. w medycynie. Z kolei dr hab. Sebastian Maćkowski, który swoje badania będzie prowadził na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, zajmie się badaniem właściwości nanostruktur nieorganicznych, które mają być wykorzystane do kontroli układów fotosyntetycznych, m.in. ogniw słonecznych nowej generacji.
Wnioski w bieżącej edycji programu Welcome można składać do 15 kwietnia.
Prezes Fundacji prof. Maciej Żylicz ocenił, że za granicą jest mnóstwo świetnych naukowców polskiego pochodzenia, którzy myślą o tym, żeby wrócić do Polski. - Chcielibyśmy ich mieć tutaj, w kraju, gdzie mogliby przyczynić się do rozwoju polskiej nauki - podkreślał Żylicz.
News z sieci
Już na jednych przyszedł czas? ciekawe kiedy pomyślą o tych niechcianych Emigrantach Polakach- Obywatele II kategorii [ Ostatnio edytowany przez: Korba102 02-04-2009 19:36 ] Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #4 Ocena: 0 2009-04-03 07:42:08 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Brytania gotowa na czarnego premiera
Najobszerniejsza od 50 lat analiza porównawcza postaw amerykańskiego i brytyjskiego społeczeństwa w kwestiach rasowych wskazuje na zmniejszanie się uprzedzeń. Oznacza to, że Wielka Brytania prawdopodobnie byłaby już skłonna zaakceptować pierwszego w swojej historii czarnoskórego premiera.
Wspólne badania przeprowadzone przez uniwersytety Harvard i Manchester pokazały "wzrost poziomu tolerancji" zarówno wśród Amerykanów, jak i Brytyjczyków.
Ed Fieldhouse, współtwórca projektu i dyrektor Instytutu na rzecz Zmiany Społecznej w Manchesterze mówi: – Dobra wiadomość jest taka, że pod względem rzeczywistych postaw większości społeczeństwa Brytania wypada tak samo, jak USA. Czy chodzi tu o gotowość pracy dla czarnego szefa, czy przyjęcie do rodziny osoby o innym niż biały kolorze skóry, większość brytyjskiej opinii publicznej – podobnie jak i amerykańskiej – stopniowo staje się coraz bardziej tolerancyjna.
W zespole badawczym znaleźli się też Tom Clark z "Guardiana" i amerykański naukowiec Robert Putnam, autor książki "Bowling Alone", w której opisał spadek zaangażowania obywatelskiego w Ameryce oraz przedstawił jednostkowe i wspólnotowe korzyści z "kapitału społecznego" i sieci lokalnych.
Badacze zanalizowali wszelkie dostępne sondaże z obydwu krajów, w tym 50-letni cykl badań Gallupa oraz projekt "Brytyjskie Postawy Społeczne". Udało się ustalić, że odsetek białej ludności, która przyznaje się, że niechętnie widziałaby czarnoskórą osobę w swojej rodzinie, od lat 80. spada w obu krajach o około dwa punkty procentowe rocznie. Udział badanych, którzy nie chcieliby pracować dla czarnego szefa obniżył się w Wielkiej Brytanii od lat 80. o połowę z 20 do 10 procent; podobny spadek miał miejsce w Ameryce.
Choć nie ma wielu sondaży na temat postaw wobec czarnych polityków w Wielkiej Brytanii, badacze wskazują na wzrost liczby Amerykanów deklarujących gotowość głosowania na czarnoskórego kandydata – z 53proc. w 1967 roku do 94 proc. obecnie. Zważywszy, że trendy w przypadku innych zmiennych są podobne w USA i Brytanii, autorzy raportu sugerują, że Zjednoczone Królestwo może być już gotowe, by wybrać swojego pierwszego czarnego premiera.
Analiza potwierdza jednak obawy doświadczonych brytyjskich działaczy, na przykład Trevora Phillipsa, szefa komisji równości i praw człowieka, że na skutek braku wytyczonych ścieżek kariery politycznej dla czarnych kandydatów Wielka Brytania wciąż jest daleko za USA pod względem proporcji polityków czarnoskórych i z innych mniejszości etnicznych.
Putnam twierdzi, że Wielka Brytania nie przeszła jeszcze przez żaden z dwóch etapów, które Barack Obama określił mianem "pokoleń Mojżesza i Jozuego": generację Mojżesza tworzą czarni politycy reprezentujący głównie murzyńskie dzielnice, a pokolenie Jozuego to czarnoskórzy politycy działający w rejonach, gdzie czarni nie stanowią większości.
Putnam mówi: – Zmiany mają podobny charakter po obu stronach Atlantyku: tak samo jak w Stanach, pokolenie Brytyjczyków, którym nie podoba się, że kolorowi zajmują wysokie stanowiska i wchodzą w intymne relacje z białymi, stopniowo wymiera i ustępuje miejsca swemu bardziej tolerancyjnemu potomstwu.
– Należy jednak dodać, że niższa liczebność mniejszości w Brytanii, podobnie jak znacznie skromniejsza grupa czarnoskórych polityków i bardziej scentralizowane ścieżki karier nadal blokują rozwój reprezentacji politycznej czarnych w Wielkiej Brytanii.
Zanim Obama został wybrany na prezydenta, liczba czarnoskórych wybieralnych urzędników w USA rosła stale od kilkudziesięciu lat.
Choć raport wskazuje na pewną poprawę stopnia partycypacji mniejszości w polityce lokalnej w Wielkiej Brytanii (jej wskaźniki podwoiły się w stosunku do "bardzo niskiego poziomu lat 80."  , autorzy podkreślają, że ostatnio nastąpiła stagnacja.
Formułują oni wniosek: "Zastój ten wynika nie tyle z rasowych uprzedzeń, ile z utraty poparcia przez Partię Pracy. Ma ona sześć razy więcej radnych z mniejszości etnicznych niż konserwatyści, a w ostatnich wyborach lokalnych laburzyści na ogół tracili mandaty".
News z sieci
Mnie już w tym kraju nic nie zdziwi a może pakola ich też jest tu bardzo dużo.
Dajmy głodomorom szansę z Afryki i Azji i przyjmijmy ich pod nasze dachy. Za to grylowany was nie zabije w KONGO a szyita w krajach muzułmańskich nie urżnie ci głowy tępą piłą do metalu.
Nas już Nielubią, wiec zajmą nasze miejsce tęczki i grylowani!
[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 03-04-2009 07:42 ] Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #5 Ocena: 0 2009-04-03 08:02:00 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Wspólny artykuł Kwaśniewskiego i Wałęsy w "GW" o broni jądrowej
"Gazeta Wyborcza": Spotkanie prezydentów Stanów Zjednoczonych i Rosji skłania nas do zabrania głosu w sprawie uwolnienia świata od broni nuklearnej - piszą w artykule zamieszczonym przez "Gazetę Wyborczą" Aleksander Kwaśniewski, Tadeusz Mazowiecki i Lech Wałęsa.
Podzielają oni pogląd, że skuteczny reżim nieproliferacji tak długo nie będzie możliwy, dopóki główne mocarstwa nuklearne, a zwłaszcza Stany Zjednoczone i Rosja, nie podejmą pilnych kroków zmierzających do nuklearnego rozbrojenia. Dysponują one łącznie blisko 25 tysiącami głowic nuklearnych, co stanowi 96 proc. globalnego arsenału jądrowego.
Przeciwnicy rozbrojenia nuklearnego twierdzili, że realizacja tego celu nie jest możliwa, ponieważ nie ma skutecznego systemu kontroli i weryfikacji. Jednak dziś wspólnota międzynarodowa dysponuje właściwymi środkami kontroli - oceniają autorzy.
Na porządku dziennym stoi dziś potrzeba uruchomienia procesu stopniowego rozbrojenia nuklearnego - apelują byli prezydenci i pierwszy niekomunistyczny premier RP. Podkreślają, że proces ten nie przyniesie rezultatów z dnia na dzień. Jednak wyznaczy kierunek i stworzy szansę umacniania mechanizmów nieproliferacji i ustanowienia globalnego opartego na współpracy nienuklearnego systemu bezpieczeństwa.
Dwóch panów z „turnieju łgarzy” zaczynają razem współpracować może jeszcze napiszą książkę w formie poradnika- IPN 1100 i 1 pomysłów na obalenie dowodów historycznych.
W końcu brakuje tam do grona gen. Jaruzelskiego powstała by wielka trójka.
„Prezydenci RP mity i rzeczywistość” ten ostatni wyraz zostanie
usunięty
[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 03-04-2009 08:04 ] Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
|
Korba102 |
Post #6 Ocena: 0 2009-04-03 19:10:05 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
treść
poruszające: ludzie mówią o "synu wałęsy"
nie udało się studentowi historii, udało "gazecie pomorskiej". ludzie pod nazwiskiem opowiadają o młodości lecha wałęsy.
gazeta publikuje duży reportaż z popowa, rodzinnej wsi przywódcy "solidarności". rozmówcy "gp" potwierdzają jedną z tez ostatniej biografii lech wałęsy: że miał syna, do którego się miał nie przyznawać. obalają przy okazji historię, że wałęsa miał kogoś dźgnąć nożem. nie wałęsa, tylko jego brat. i nie dźgnął, tylko drasnął.
historycy kłamią jak to określił były prezydent a jeszcze jeden były prezydent który słynął z prawdy również określił ipn warsztat a może kuźnia kłamców za publiczne pieniądze!!!
powinni byli prezydenci założyć wcześniej związek partnerski solidarnoŚĆ [ Ostatnio edytowany przez: Korba102 03-04-2009 19:13 ] Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #7 Ocena: 0 2009-04-03 19:51:59 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Seks to fundament cywilizacji!
Wszystko, co osiągnęliśmy jako ludzkość, zawdzięczamy męskiemu pragnieniu zaimponowania przedstawicielkom przeciwnej płci. I chęci zaciągnięcia ich do łóżka. Przynajmniej, jeśli wierzyć niektórym naukowcom.
Co czyni mężczyznę atrakcyjnym? Pieniądze - odpowie wiele osób. W tym uczeni, którzy udowodnią nawet, że ilość orgazmów u kobiety zależy od zasobności męskiego portfela.
Tylko czy odpowiedź rzeczywiście jest taka prosta? Kasa, Misiu, kasa - jak mawia były selekcjoner naszych piłkarzy, lubiący sobie na rauszu pojeździć po torach tramwajowych - i wszystko jasne?
Niekoniecznie. Bardziej wyczerpujących wyjaśnień udziela w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" dr Bogusław Pawłowski, antropolog z Uniwersytetu Wrocławskiego:
O atrakcyjności mężczyzny decyduje status i zasoby materialne.
Nie są to, rzecz jasna, dwie odrębne sprawy. Można by więc ująć to lepiej: status - w tym zasoby materialne. A także takie rzeczy, jak miejsce mężczyzny w społecznej hierarchii, uznanie, jakim się cieszy, czy po prostu sława. Przy czym z wymienionymi w poprzednim zdaniu atrybutami poziom zamożności jest zazwyczaj ściśle związany. Sławni, podziwiani i ważni mężczyźni są najczęściej bogaci. Więc atrybuty męskości też są przede wszystkim materialne:
Kobiety zawsze oczekiwały od mężczyzn, by byli męscy, cokolwiek to miało znaczyć. Z czym innym kojarzono męskość w epoce jaskiniowej, z czym innym kojarzona jest teraz. Kiedyś przynosili zwierzynę, teraz pieniądze. Kiedyś latali z włóczniami, teraz z kartami kredytowymi.
Ale tak, jak niegdyś stawali się mniej pociągający, gdy nie szło im na polowaniach, tak dziś są tracą atrakcyjność wraz z utratą pieniędzy czy władzy. Ot, natura. Naturalne jest również, jak twierdzi dr Pawłowski (i nie on jeden), że:
Atrakcyjność fizyczna żony stanowi bardzo miarodajne kryterium pozycji męża. Szybko rosnące dochody i wpływy mężczyzny podbijają jego akcje na rynku seksualnym. Awansując - może liczyć na coraz młodsze i ładniejsze partnerki.
A co jeśli nie chce wciąż nowych kobiet, bo tak bardzo zakochany jest w swojej wybrance? Czy wtedy status nie ma już znaczenia? Bynajmniej! Tylko jedna na sto kobiet, której mężem jest mężczyzna z finansowej elity, znajduje sobie kochanka. Podczas, gdy statystycznie co trzecia żona zdradza swojego małżonka.
Co z tego wszystkiego wynika? Cóż, jedni i tak nie uwierzą, inni wzruszą ramionami i powiedzą, że niewiele. Znajdą się jednak i tacy, którzy uznają to za sprawę fundamentalną dla losów ludzkiej cywilizacji.
Przypomina się w tym miejscu dialog z filmu Testosteron. Tretyn rozmawia ze Stavrosem o tym, jak wyglądałby świat bez kobiet. Przede wszystkim mężczyźni by się nie zabijali, tłumaczy bohater grany przez Macieja Stuhra, bo nie mieliby powodów. Nie byłoby na świecie nic ciekawego, o co warto byłoby walczyć. Nikt nie wymyśliłby komórek, a nawet:
- Nie byłoby piłki nożnej!
- Jak to by nie było?!
- A dla kogo grają piłkarze?
- Grają dla kibiców.
- I pan w to wierzy?
- Dla sławy. Dla pieniędzy.
- A po co im ta sława i te pieniądze?
- Żeby sobie kupować fajne i szybkie bryki!
- A po co im te fajne i szybkie bryki?
- Żeby...
Do czego służą fajne i szybkie bryki wyjaśnia dr Pawłowski:
Z ewolucyjnego punktu widzenia takie BMW niczym nie różni się od 10 krów, które ma Buszmen czy Kypsygis. Drogi samochód w Europie jest tym samym, co stado bydła w Afryce czy pole ryżu w Azji. Wyznacznikiem możliwości mężczyzny lub po prostu... wabikiem.
Pomyślmy więc, co by się działo, gdyby kobiety jednak były na świecie, ale nie znajdowałyby absolutnie nic atrakcyjnego w statusie mężczyzny. Gdyby nie robiłby na nich najmniejszego wrażenia szacunek, jakim dany mężczyzna cieszy się w społeczności, ani jego możliwość wpływania na innych. Gdyby większy kawałek mamuta, nowe stado krów i limuzynę kwitowały wzruszeniem ramion.
Czy jaskiniowcowi chciałoby się zrobić coś ponad zdobycie ilości mięsa niezbędnej do przetrwania, wystarczająco grubego futra i groty, w której za bardzo nie pada na głowę?
Przecież od ilości zgromadzonych dóbr, czy od tego, jak fajną ma jaskinię, nie zależałby dostęp do najatrakcyjniejszych kobiet - i do seksu z nimi. Czyli czynności sprawiającej mu największą frajdę.
Skoro miałby w grocie tę samą kobietę, niezależnie od tego, czy wymyśliłby narzędzia ułatwiające polowanie, czy też nie - po co się wysilać? Po co ryzykować dalekie wyprawy na niezbadane terytoria w celu znajdowania lepszych kamieni, czy nowych gatunków zwierzyny? Po co szukać wygodniejszego schronienia dla plemienia, skoro wyrazy uznania nie przekładają się na więcej kobiet i więcej seksu?
Jeżeli przyjąć pogląd podzielany od dekad przez wielu naukowców - że popęd seksualny jest najważniejszą motywacją w życiu człowieka - wyszłoby nam, że bez kobiecego pociągu do sławy i bogactwa, wciąż mieszkalibyśmy w jaskiniach, żywiąc się głodowymi racjami mięsa i ubierając w poprzecierane futra.
Nie przeklinajmy więc niewieściego zamiłowania do statusu. Gdyby nie ono, być może nadal biegalibyśmy z dzidami w poszukiwaniu mamuta na kolację.
Co podnieca kobiety? Pieniądze!
Badania, o których pisze "The Times", potwierdziły starą jak świat tezę: przedstawicielkom płci pięknej chodzi wyłącznie o kasę. Do tego stopnia, wyjaśnia psycholog Thomas Pollet z Uniwerystetu Newcastle, że:
Częstotliwość orgazmów u kobiety zależy od wysokości zarobków partnera.
Co wynika z ewolucyjnej adaptacji, twierdzi badacz, prowadzącej do wybierania partnera na zasadzie widocznych oznak jego statusu. Wpisuje się to dobrze w teorie tzw. psychologii ewolucyjnej, sugerującej, że mężczyźni i kobiety są genetycznie zaprogramowani do poszukiwania partnerów posiadających atuty zapewniające największą szansę przetrwania ich genów.
Żeński orgazm często staje się tematem badań uczonych, którzy próbują rozstrzygnąć, czemu właściwie ma służyć (z naukowego punktu widzenia, oczywiście). Bo do tego, żeby mieć potomstwo jest niepotrzebny - kobieta może zajść w ciążę niezależnie od osiąganego poziomu seksualnej przyjemności.
Pollet podpisuje się pod tezą przedstawioną przez profesora psychologii Davida Bussa, autora książki Ewolucja Pożądania, twierdzącego:
Orgazmy dają kobiecie sygnał, że oto trafił się wartościowy mężczyzna, i pomagają budować z nim emocjonalną więź.
Teoria profesora Bussa do nas przemawia. Jednakże co do prostej zależności: im więcej pieniędzy ma mężczyzna, tym więcej orgazmów u kobiety - mamy wątpliwości.
Nie chcemy wątpić w wyniki tysięcy ankiet wskazujące, że kobiety związane z bogatszymi mężczyznami częściej zadowolone są ze swojego życia seksualnego. Może nie jest to jednak bezpośrednia zależność.
Może istnieje jakieś inne wyjaśnienie. Na przykład takie, że określone cechy posiadane przez mężczyznę wpływają na jego sukcesy zarówno finansowe, jak i łóżkowe. Dajmy na to: pewny siebie, zdecydowany i wierzący we własne umiejętności facet ma predyspozycje do, równocześnie, zarabiania większych pieniędzy i bycia lepszym kochankiem.
News z sieci
No cóż może coś jest jednak w tym? ![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif ) Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #8 Ocena: 0 2009-04-05 08:14:17 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Polacy nie lubią siebie nawzajem...
Polacy na emigracji najbardziej nie lubią siebie nawzajem. Wyniki ostatniego badania potwierdziły to jednoznacznie. W sumie trudno się temu dziwić. Wystarczy spojrzeć, jak patrzą na siebie sąsiedzi, jak w autobusie inni nadstawiają uszy i komentują otwarcie, gdy tylko usłyszą coś po polsku.
Nie czujemy się dobrze w towarzystwie innych Polaków, bo oni analizują (bo rozumieją, co mówimy) każde nasze słowo. Wyłapują rodzinne problemy, o których rozmawiamy przez telefon, każde nasze kłopoty w pracy czy z partnerem. No i najważniejsze – bardzo ich interesuje, ile mamy w portfelu, ile mamy na godzinę, ile płacimy za mieszkanie i jakie rachunki mamy.
Generalnie gumowe ucho na całego. Czasami nawet usta szeroko otwierają, jak się zapomną. I jak tu się czuć komfortowo? Jeśli dodamy do tego sąsiadów, którzy uśmiechają się do nas, gdy chcą pożyczyć pieniądze albo przysyłają dzieci, żeby rozejrzały się, jak żyjemy – trudno znaleźć osobę, która lubi być w takiej sytuacji.
Oczywiście jest też druga strona medalu. Podejrzewam, że każdy spotkał na swojej drodze rodaka, któremu wydawało się, że jest jedyną osobą, która zna język polski. Komentarze poniżej krytyki, obleśne odzywki i przekleństwa, do których nawet w Polsce trudno się przyzwyczaić.
Kiedy rodak krzyczy w twarz dziewczynie innej narodowości, że jest wieśniarą i jest gruba jak beczka (oczywiście po polsku, bo po angielsku tylko "hello"  widać jak inni Polacy kryją lub odwracają głowy i najchętniej zapadliby się pod ziemię. Gdyby ktoś ich wtedy zapytał, skąd są i czy rozumieją, co ten gość mówi, najchętniej wyparliby się polskości.
Wstydzimy się za innych Polaków. Wstydzimy się, bo później w pracy Irlandczycy mówią: "a słyszałeś, że ten czy tamten Polak zrobił to i to?". a to znowu stawia nas w niekomfortowej sytuacji uogólnienia i porównania do wszystkich, którzy oszukują, wyłudzają, kradną. Na dodatek próbujemy się tłumaczyć, że nie wszyscy są tacy, że my jesteśmy inni.
Chyba niepotrzebnie bierzemy na barki cudze winy. Warto w takich sytuacjach przypomnieć sobie mądre zdanie: "Niech się wstydzi ten co robi, a nie ten co widzi". Każdy odpowiada za swoje czyny i każdy reprezentuje samego siebie… również poza granicami Polski.
W Polsce nie przyjmujemy tak na siebie wszystkich morderstw, kradzieży i rozbojów. Dlaczego robimy to w Irlandii? Fajnie byłoby, żeby wszyscy utożsamiali nas tylko z wizerunkiem dobrego pracownika. Natura ludzka jak wiadomo nie jest prosta. To, że ktoś w pracy jest rzetelny i uczciwy, wcale nie przeszkadza w tym, żeby w życiu prywatnym był zwykłym burakiem. Warto jednak pamiętać, również na emigracji, że skoro nie lubimy siebie nawzajem, trudno oczekiwać, żeby lubili nas inni.
News z sieci
To bez komentarza Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #9 Ocena: 0 2009-04-05 08:21:22 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Polak – nie da się ukryć!
"Where are you from?"
to chyba jedno z najczęstszych pytań w Londynie i niezobowiązujący początek rozmowy. Zazwyczaj zadajemy je jedynie pro forma, aby potwierdzić nasze typowanie. Raz udaje nam się trafić, innym razem jesteśmy zaskoczeni. Jednak swoich rodaków rozpoznajemy niemal bezbłędnie. Jak się to dzieje i skąd w nas tyle nieodpartej chęci gry w ten osobliwy quiz?
Wybieram się z przyjaciółką na spacer do parku, rozmawiamy o wszystkim i o niczym, niedzielny relaks. Widzimy z daleka grupę młodych ludzi, a ona rzuca: "Patrz, to na pewno Polacy". Mijamy ich, a jej przypuszczenie się potwierdza, napotkani ludzie faktycznie mówią po polsku. "Mieli polskie ciuchy" dodaje moja przyjaciółka, jakby tłumacząc swoją pewność. Jednak nie w tym rzecz. Z tamtej odległości nie było widać metek, a jednak od razu można rozpoznać, że "nasi".
Po powrocie piszę maila do kuzynki, która od ponad 20 lat mieszka w Berlinie. Wyjechała z Polski jako dziecko, świetnie mówi po niemiecku i nie ubiera się raczej w polskich sklepach, a jednak przyznaje, że czasem Niemcy rozpoznają w niej obcokrajowca. Jak?
Typowa Polka
Jest taki mit o blondynkach z niebieskimi oczami. To prawda, sporo dziewczyn znad Wisły można opisać w ten sposób, ale podobnie jest z większością Szwedek, Brytyjek, Czeszek czy Niemek.
Oglądam zdjęcia znajomych Polek – każda inna! Są blondynki, ale też rude i brunetki, karnacje cery od bladych po oliwkowe, różne style ubierania i typy figury. A co ciekawe, każda opowiada, że ludzie raczej nie mają większego problemu z rozpoznaniem ich narodowości.
"W tej praktyce – którą z zawodowego punktu widzenia sam musiałem opanować – jest coś głęboko atawistycznego i pierwotnego. To wyszukiwanie nie tylko współplemieńców w miejskiej dżungli, ale szukanie fizycznych, biologicznych cech wyróżniających przybyszy znad Wisły od reszty, w celu łatwiejszej kategoryzacji świata społecznego i grup ludzi" – wyjaśnia zjawisko antropolog Michał Garapich.
"Można bez końca spekulować na temat przyczyn tego zjawiska. Przede wszystkim mam wrażenie, że to rodzaj testu na wtopienie się w otoczenie. Niektórych Polaków poznajemy, gdyż wyróżniają się na tle odmiennego, kolorowego tłumu; osoby, na które byśmy nie zwrócili uwagi w Warszawie nagle odstają. To z kolei każe nam zadać pytanie, czy aby i my w podobny sposób nie odstajemy, czy aby przypadkiem i my nie podzielamy tych fizycznych cech z daleka zdradzających, skąd jesteśmy. Skoro on i ja to Polak, to znaczy, że i mnie można tak poznać na oko" – dodaje dr Garapich.
Polska twarz
Nowi emigranci lub turyści często są zaskoczeni, że ktoś nieznajomy ich "rozszyfrował". Brat koleżanki nie mógł się otrząsnąć po tym, gdy opuszczając lotnisko Stansted, został zaczepiony przez młoda dziewczynę pytaniem "Masz ognia?", zadanym pewnym tonem, po polsku. Skąd wiedziała, że zrozumie?
Wertuję internet. A tam, o zgrozo! Polacy sami na sobie nie zostawiają suchej nitki! Wąsy, plecaki i przestraszone "oczka" to najczęściej powtarzające się "znaki rozpoznawcze". Polki mają szarobure pasemka i przesadzają z solarium – komentarze są pełne agresji, wręcz furii. Uciekam z tych stron pośpiesznie, burzą mój obraz Słowian – otwartych i serdecznych.
Polaków zazwyczaj identyfikuje się po powierzchownych symbolach statusu. Chodzi tutaj o ubrania, zarost, uzębienie bądź zachowanie związane ze stereotypami etnicznymi, ale które też identyfikuje pochodzenie klasowe – nadużywanie alkoholu i używanie wulgaryzmów.
W tej grze identyfikacji jest oczywiście sporo narzucania hierarchii, oceniania z góry osób o niższej pozycji klasowej i chęci dominacji. Stąd gra "poznaj Polaka" jest stałym poszukiwaniem fizycznych markerów klasowych, nie etnicznych. Nie chodzi o znalezienie partnera do rozmowy, ale raczej dowodu własnej wyższości, wskazówki własnego awansu, lub dominacji. Może też być tak, że poznajemy się z czystej sympatii, ale jakoś w to nie chce mi się wierzyć.
Podobnie trudno mi kupić przekonanie niektórych, że naprawdę jest coś w "twarzy" polskiej... Wyznawcy takiej opinii to nieświadomi rasiści, przekonani, że ludzie naprawdę podzieleni są na łatwo oddzielone od siebie grupy narodowe charakteryzujące się biologicznymi cechami – wyjaśnia dalej dr Garapich.
Przystojni Polacy
Dostaję maila zwrotnego od kuzynki, która twierdzi, że Polacy mają z reguły inny kształt czaszki, bardziej okrągły. A jednak! Poruszając temat fizycznych różnic faktycznie łatwo zahaczyć o rasizm. Lidka, która jest ponad 4 lata w Anglii, nie ukrywa, że Polaków również poznaje po rysach twarzy.
Ale, dodaje, że to też cała tradycja gestów. Polacy poruszają się specyficznie i w cokolwiek by się nie ubrali, nie da się ukryć, że to Polacy. Ale nie widzi w tym nic złego. "Fajnie jest popatrzeć na przystojnych Polaków i zadbane Polki, jak na ich twarzach maluje się chęć poznawania świata i różnych kultur, kiedy nie przemawia przez nich ksenofobia i agresja" – mówi.
News z sieci
 ... Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #10 Ocena: 0 2009-04-05 08:30:26 (16 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Ważą razem 527 kg i żyją z zasiłków!!!
Historia brytyjskiej rodziny, otyłych i bezrobotnych Chawnersów odbiła się echem nawet w polskich gazetach. Oto czteroosobowa rodzina nie jest zdolna podjąć żadnej pracy, bo są zbyt grubi. Od lat żyją na zasiłkach, a ich największą atrakcją jest oglądanie telewizji
Co jest dzisiaj w Wielkiej Brytanii większym zmartwieniem? Rosnące bezrobocie czy chorobliwie otyli lub zdołowani obywatele, którzy nie są w stanie funkcjonować jak normalni, aktywnie pracujący ludzie?
Okazuje się, że raczej złośliwie opisywana przez media rodzina grubych Chawnersów nie należy do wyjątków. Osiem milionów Brytyjczyków jest nieaktywnych ekonomicznie, z tego aż 2,5 miliona pobiera zasiłki tzw. incapacity benefit zaliczając się do grupy osób niezdolnych do pracy. Ponad 2 000 za przyczynę swojej niesprawności zawodowej podaje otyłość, ponad 1 000 żyje na koszt państwa z powodu bezsenności, 4 000 wymiguje się od pracy bólami głowy, prawie 400 Brytyjczyków zaległa na sofie z powodu hemoroidów, a ponad pół miliona nie pracuje, bo cierpi na przewlekłą depresję. Według danych z narodowego instytutu Health and Work jedno z pięciu dzieci w brytyjskich szkołach pochodzi z rodziny, w której żadne z rodziców nie pracuje. Są to dane z zeszłego roku, kiedy jeszcze na brytyjskim rynku pracy wolnych etatów nie brakowało i ponad pół miliona miejsc pracy czekało na chętnych.
W tej sytuacji hasła głoszone przez British National Party o tym, że Somalijczycy, Rumuni, Chińczycy czy Polacy kradną pracę rodowitym Brytyjczykom nijak mają się do rzeczywistości. Ponad 80% emigrantów pracuje za mniej niż 25 000 funtów rocznie w sektorach, które nie cieszą się popularnością wśród rodowitych Anglików. Rodzina Chawnersów od lat nie interesuje się tym, co dzieje się na rynku pracy lub w pobliskim Job Center.
Pan, pani Chawners i ich dwie córki tłumaczą się tym, że są zbyt grubi, aby pracować. Razem cała czwórka waży 527 kilogramów, od 11 lat żadne z nich nie zainteresowało się pracą, siedzą na zasiłkach (roczny dochód rodziny to nieco ponad 22 000 funtów) i od rana do wieczora oglądają telewizję drzemiąc od czasu do czasu, bo jak sami przyznają oglądanie seriali też może zmęczyć.
W tym czasie, tylko w zeszłym roku, warte 13 milionów funtów owoce i warzywa nie zostały zerwane, bo rolnicy nie mogli znaleźć chętnych do pracy. Córki Chawnersów 21-letnia Samantha i 19-letnia Emma są oczywiście zbyt grube, aby zrywać truskawki. Rodzice panienek co tydzień kupują 18 paczek czipsów i kilkanaście paczek ciastek, bo jak sami przyznają lubią podjadać podczas oglądania telewizji. Na pytanie czemu nie pracują, nie odpowiadają, że z powodu chorobliwego obżarstwa i lenistwa, lecz dlatego, że ze względu na dodatkowe kilogramy są niepełnosprawni i tym samym dyskryminowani na rynku pracy. Według nich każdy jest winny ich niesprawności – rząd, imigranci, – ale nie oni sami.
W obliczu rosnącego bezrobocia i bezradności do niedawna przychylny imigrantom rząd Gordona Browna zaczyna obwiniać ich za to, że zabierają pracę Brytyjczykom. Pojawiła się nawet propozycja, aby imigranci spoza Unii Europejskiej płacili dodatkowe 50 funtów na sektor publiczny, w ramach podatków. Takie postępowanie miałoby zniechęcić imigrantów do chęci zarabiania w funtach. To posunięcie raczej nie powstrzyma imigrantów do pracy, ale na pewno pomoże BNP nakręcać propagandę o złych i nikomu niepotrzebnych imigrantach, którzy nie tylko wykonują pracę, którą brzydzą się Brytyjczycy, ale także dzięki swoim kwalifikacjom są w stanie zapełnić luki, chociażby w budownictwie czy w służbie zdrowia. Tylko w 2008 r. prawie 15% pracujących w szpitalach i domach opieki to obcokrajowcy.
Łatwo zrzucić winę na imigrantów za rosnące bezrobocie i recesję. Wielkim wyzwaniem natomiast jest poradzenie sobie z milionami rodzin w stylu Chawnersów. To jednostki nie tylko kierujące się w życiu wyuczoną bezradnością, obwiniające za swoje nieprzystosowanie i lenistwo wszystkich, tylko nie siebie. To również rzesza obywateli, którzy w swoich genach zwyczajnie nie mają poczucia obowiązku pracy.
News z sieci
Ludzie o obliczu trzody otaczają nas, oni toczą swoje wielkie cielska trzęsące się jak galareta Hipopotam i Słoń to w porównaniu do nich to baletnice!!! Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|