MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 53.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 52.9 | 53.9 | 54.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 53.9 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Post #1 Ocena: 0

2009-03-07 16:18:45 (16 lat temu)

Uczestnik nie jest zarejestrowany

Anonim

Usunięte

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2009-03-08 13:14:07 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Około 10 tys. Polek co roku usuwa ciążę w Londynie. W Królestwie, gdzie zabiegi są legalne i opłacane przez państwo, niespodziewanie rozkwitło podziemie aborcyjne
Torebkę z zielem na poronienie dostarczył Sebastian. Kupił u Hindusa, gdzieś między Hackney i Clapton w północno-wschodnim Londynie. Hindus sprzedawał trawkę chłopakom, którzy wynajmowali z Sebastianem mieszkanie. Zawsze miał dobry staf: dwa buchy gwarantowały miły, kilkugodzinny odjazd. Teraz, po tym, co się stało Agnieszce, chłopcy już tam nie kupują. Powiedzieli wszystkim w sortowni, że Broda (jak nazywali Hindusa) to oszust i że Agnieszka mało przez niego nie zeszła. Przez niego i trochę przez własną głupotę, bo mogła przecież kupić tabletkę u ginekologa. A jak nie miała kasy, to trzeba było iść po lekarstwo do przychodni. Jest poradnictwo rodzinne w Family Planning Center, wystarczy poprosić i dadzą. - Tylko że trzeba cokolwiek po angielsku rozumieć, a ja nic... - od czasu historii z hinduską zieleniną Agnieszka już czwarty raz zmieniła pracę. Jakby ją szczęście opuściło.

Chociaż teraz w sumie jest nieźle - opiekuje się starszą Greczynką w Shepherd's Bush, 10 km od centrum i tyle samo od polskiego Ealing. Babcia sama od niedawna na Wyspach, angielskiego nie zna, więc porozumiewają się gestami. Zresztą starowinka głównie śpi. Wtedy Agnieszka magluje pościel. Za dodatkową kasę. Poszwy i prześcieradła przywozi wnuk. Ładny chłopak, no, może trochę nadto cukierkowy. Pół Grek, pół Angol. Agnieszka nazywa go "cacykiem". Maszyna do maglowania stoi na wannie. Trzeba podawać szmaty na klęcząco, ale całe to badziewie ma marmurową podstawę i Agnieszka sama nie dźwignie. Mogłaby poprosić chłopaków od Sebastiana, dźwiganie ciężarów to w końcu ich fach w UK. Tylko że wnuk i jego żona sześć razy powtarzali: nie wolno nikogo obcego wpuszczać. Wejdą chłopaki, babcia się obudzi, zobaczy i tygodniówkę szlag trafi.
Pomogę w transporcie

Agnieszka ma 25 lat i jasne włosy spięte w mysi ogonek. W trampkach, dżinsach i jasnej wiatrówce wygląda jak chłopczyk, szczególnie przy rozłożystych Murzynkach, które stoją obok nas w wagoniku Central Line pędzącym na Ealing. Wysiadamy na Ealing Broadway, idziemy coś zjeść na Uxbridge. Agnieszka ma jeszcze godzinę wolnego, potem zmiana ciuchów i powrót do Shepherd's.

Że jest w ciąży, zorientowała się jakoś tak w lipcu. Akurat rzuciła pracę dla Avona, kompletnie jej nie szło - znajome Polki skąpiły pięciu funtów na zakupy, a do innych przecież nie pójdzie bez języka. Z koleżanką, też łodzianką, wynajmowały wtedy pokój od Sebastiana, głównego najemcy. W piętrowym domku z ogródkiem wielkości koca mieszkali: on sam z dziewczyną, czterech jego kolegów i one - Agnieszka i Agata. - Na co dzień każdy latał do pracy albo za pracą, a w niedzielę imprezowaliśmy w pubie na ulicy obok. Zawsze się przyłączali Polacy z sąsiedztwa.

Jeden z nich, sympatyczny rudzielec, został ojcem dziecka Agnieszki. - Chciał, żebyśmy wynajęli coś razem, ale nie chciałam się wiązać. Rozwoził kanapki na budowach - dzisiaj w pracy, jutro bez pracy. Nawet nie o to chodzi, że mało pieniążków, tylko że... niepoważny z niego był mężczyzna. Nic go nie martwiło, a wypić, przypalić to zawsze chętny. Wieczny dzieciak taki. Miałam wrażenie, że uciekł do Londynu przed mamą. Ale milutki był, miał coś takiego, że się wahałam. I za długo przemyśliwałam. Przyszedł trzeci miesiąc czy już czwarty nawet, kiedy w końcu powiedziałam o kłopocie Sebastianowi. On jest poważniejszy, pracuje na cichej taksówce, myślałam: wielu ludzi zna...Cicha taksówka to popularna wśród Polaków usługa. Wystarczy samochód z kierownicą po prawej stronie i prawo jazdy. Ogłosić można się w internecie albo w którymś z kilkunastu polskich tygodników. Hasło: "Pomogę w transporcie". Płatność gotówką. Sebastian jeździ butelkowym mondeo już trzeci rok i faktycznie - ludzi poznał mnóstwo. Niczym dawny warszawski taksówkarz wie, po ile mieszkania, gdzie kto z Polaków jaki nowy interes otwiera, kogo się wystrzegać, bo oszukuje, gdzie uczciwie płacą i ile.

Najpierw miał załatwić tabletki poronne tureckie, ale Polak, który to obiecał, coś ściemniał, cenę zmieniał, bo nie tureckie, tylko egipskie, niepoważny facet. Ostatecznie Sebastian zamówił specyfik u Brody. Hindus sprzedał za 150 funtów saszetkę dziesięć gramów i zalecił rozpuszczenie w gorącej wodzie i picie przed snem. - Jak to zalałam wrzątkiem, już sam widok był nieciekawy - Agnieszka pochyla się nad makaronem z warzywami. - Jakby zalać majeranek plus okruchy ze stołu zebrane. I jeszcze taka biała obwódka na szklance była. Ale wypiłam na dwa razy, człowiek wódkę bez popitki wypije, to wszystko wypić można. Torsje przyszły po kwadransie. A miały być skurcze. - Sebastian się poczuł. Krzyczał: "Sk... brodaty, łeb mu odp...!", i wypalił pół paczki papierosów. O trzeciej w nocy miał kurs na lotnisko w Gatwick, zamówiony wcześniej, co było robić? Pojechał. A ja się kulałam po łóżku. Agata od zmysłów przy mnie odchodziła, usiłowała gdzieś dzwonić, herbaty mi parzyła zielone, żółte, maść wietnamską dawała do wąchania. Tak do rana zeszło. Poszłam do koleżanki, która trochę mówi, i pojechałyśmy do przychodni. Dalej to już nie ma o czym opowiadać. W szpitalu zrobili mi zabieg.

Tabletki, które znajomy Polak miał dostarczyć Sebastianowi, to mizoprostol. Lek sprzedawany w Anglii na receptę - pod kilkoma nazwami - stosuje się m.in. przy chorobach żołądka. Skutecznie wywołuje poronienie do dziewiątego tygodnia. Dla Polki ubezpieczonej i choć trochę znającej angielski uzyskanie recepty to żaden problem. Kupienie tabletek w aptece - w najgorszym wypadku sto funtów. - Ale trzeba przełamać strach i pójść, a dziewczyna, która często po roku w Londynie mówi tylko kilka słów, sama tego nie zrobi. Ona by chciała załatwić wszystko z Polakami - Dorota Bawołek, dziennikarka BBC, pisząc dla "Gońca Polskiego" tekst o londyńskim podziemiu aborcyjnym, kupiła tabletki poronne u Chińczyka i dała do analizy. Specyfik okazał się mieszaniną suszonych chwastów, włosów (najpewniej ludzkich), piasku i bliżej niezidentyfikowanej trutki. - Chińczyk, jak mi to sprzedawał, zalecał jeszcze połączyć branie z akupunkturą!

Redaktor Bawołek odnalazła też rodaka handlującego tureckimi tabletkami. Nagrała go ukrytą kamerą. Zapis spotkania na Ealingu:Dorota: - Skąd to masz? Robert: - Zamawiam przez znajomego z Polski. Lek jest z Turcji albo z wysp Fidżi. Wiesz, w tych krajach jest jak za komuny, zawsze można kogoś przekupić. Te leki są przesyłane do Polski, a potem kurier przywozi mi je tutaj po prostu w bagażu. Wiesz, na co lek naprawdę jest? Na wrzody. A jedyną wadę ma, że kobieta w ciąży nie powinna go brać. Czasami podają go kobietom na przyspieszenie porodu zamiast zastrzyków. Widzisz, jakbyś miała aborcję w szpitalu, to zawsze mogą być jakieś skutki uboczne, a przy tym nie ma żadnych. Jedyne to poronienie i biegunka. Gdy obudzisz się następnego dnia, będziesz się czuła, jakbyś miała okres. Wiesz, to będzie wyglądało jak taka galaretka... chyba nie muszę ci tego wyjaśniać? Dorota: - Słuchaj, a czy inne Polki też od ciebie brały i wszystko było OK? Robert: - Nie masz pojęcia, ile ich było...
Marie Stopes

Liczby Polek poddających się aborcji w Londynie nie sposób dokładnie określić. W całym Zjednoczonym Królestwie z legalnych zabiegów korzysta 150-200 tys. kobiet rocznie, z tego od 30 do 50 tys. przypada na stolicę. Polki - z innymi imigrantkami zza dawnej żelaznej kurtyny - ujęte są w statystykach jako "Wschodnioeuropejki". W ubiegłym roku legalnie przerwało ciążę około 10 tys. kobiet z tej grupy. Według danych British Pregnancy Advisory Service (BPAS) 80 proc. z nich to Polki. Znakomita większość pacjentek mieszka w Anglii, niewielka część przylatuje na zabieg z kraju.

Tylko trzy szpitale w polskiej dzielnicy Ealing przeprowadziły 2 tys. aborcji, drugie tyle - kliniki zrzeszone w sieciach jak BPAS i Marie Stopes International. Resztę zabiegów zrobiono w pojedynczych prywatnych placówkach. No i jeszcze część - nieujętą w statystykach - w podziemiu. Do BPAS jedziemy najpierw. Szara trzypiętrowa kamienica na Bedford Square w centrum Londynu, mała mosiężna tabliczka z ledwo widocznym logo instytucji, domofon. Wchodzimy szybko za parą Polaków, którzy najwyraźniej byli umówieni. Próbujemy ich zaczepić w korytarzu, ale nie chcą rozmawiać. Ona - bardzo zdenerwowana - idzie schodami na pierwsze piętro, on razem z nami - do poczekalni. Recepcjonistka ogląda nasze legitymacje i stanowczo odmawia wpuszczenia nas dalej. Wypisuje nam telefon do pani menedżer Laury Riley. Dzwonimy. Asystentka obiecuje przekazać informację szefowej. Laura Riley nie oddzwania. Jedziemy do Marie Stopes.

W odróżnieniu od BPAS - agencji organizującej i finansującej zabiegi w ramach ubezpieczenia socjalnego - Marie Stopes International to przedsięwzięcie półprywatne. Coś jak polska fundacja. Najpopularniejsza wśród Polek klinika tej sieci mieści się na Ealingu przy Mattock Lane. Dwupiętrowy domek w starym ogrodzie. Tym razem mamy więcej szczęścia. Menedżerką jest Polka - Ewa. Nie dziwi się, że w BPAS odesłano nas z kwitkiem.- Tu są wszyscy w służbie zdrowia, jeżeli chodzi o prasę, bardzo, no... jak to się mówi po polsku... carefully? - Ostrożni.- Tak, ostrożni. Polska ma opinię kraju dużych restrykcji dla kobiet. Ja też nie powinnam z wami rozmawiać. Możecie napisać, że jestem pro choice, i wystarczy. Jest biuro prasowe Marie Stopes. - Pani długo na Wyspach?- Oj, długo - 40-letnia z wyglądu Ewa śmieje się. - Można powiedzieć: stara emigracja. - A w klinice?- To moja trzecia.- Jak wiele Polek korzysta z aborcji?- W Londynie... duża większość pacjentek to Polki. - Mieszkające tutaj czy z kraju?- I jedne, i drugie. Ale ja wam nie mogę danych podawać, od tego jest biuro.- No, już idziemy, idziemy... Polskich pacjentek raczej przybywa czy ubywa?- Przybywa.

Ceny zabiegów w Marie Stopes zależą od zaawansowania ciąży i wahają się od 500 do 1,5 tys. funtów. Gdy kobieta ma skierowanie z przychodni albo od osobistego lekarza (GP Doctor), klinika nie bierze pieniędzy od pacjentki, tylko - w uproszczeniu - od państwa brytyjskiego. Darmowe są też wszystkie badania oraz - w razie powikłań - dalsza opieka. Sam zabieg trwa od kwadransa do paru godzin. Jeżeli ciąża jest zaawansowana (19.-24. tydzień), wizyty są dwie. Podczas pierwszej kobieta wypełnia ankiety, przechodzi badania potrzebne do czekającego ją nazajutrz pełnego znieczulenia i - teoretycznie - rozmawia o ewentualnej adopcji. Iwona może nam powiedzieć tyle, że z nią nikt nie rozmawiał, bo nie mówi po angielsku. Druga wizyta - ta, podczas której straciła ciążę - trwała niecałą godzinę. Cena - 700 funtów - dla Brytyjki nie stanowi problemu. Tyle kosztuje weekend w hotelu. Ale Iwona zarabia 350 funtów tygodniowo, z czego odkłada 200, jak się spręży. Już półtora roku pracuje w kuchni w tureckiej restauracji. Oczywiście ma wyrobiony National Insurance Number (NIN), bo bez niego Turek by jej nie dał roboty. Mogłaby skorzystać z aborcji w szpitalu, ale nie chciała czekać trzech tygodni na rozmowę w przychodni. A rozmowa - i to z dwoma doktorami - musi poprzedzić zabieg, jeśli ma za niego zapłacić ubezpieczenie. - Mówiąc prawdę, najpierw czekałam za długo, a potem dopiero zaczęło mi się spieszyć.

Spotykamy się w Starbucksie przy stacji Oxford Circus. Siąpi wiosenny deszczyk, mimo to londyńczycy piją kawę na zewnątrz - w środku nie wolno palić. Nie siedzimy jeszcze dwudziestu minut, a Iwona kończy już drugiego papierosa i znowu sięga do paczki. W ciążę zaszła z Pakistańczykiem, kelnerem. - Śliczny chłopak był, chciał, żebym z nim poleciała do Karaczi. Tylko im większy miałam brzuszek, tym mniej się rozumieliśmy. Ja tu czwarty miesiąc ciąży, a on zmienia pracę. No, fajnie. Dostał lepszą, bo w Kensington, znaczy bliżej City, i rozumiecie... nagle przestał telefon odbierać. Pojechałam do niego na Hyde Park, a tam jakaś Mulatka po niego przychodzi. Ja czekam, a oni się witają. Jakby mnie bynajmniej nie było. I on mi nagle mówi: siostra moja. Czy ja jestem głupia, że nie odróżnię Arabki od Murzynki?! Napisałam mu SMS-a, że tysiąc funtów ma mi na lekarza dać i good bye.- Dał? - A czy on łaskę zrobił? W tym lokalu z napiwków ma tysiąc tygodniowo, ja się już trochę na takich przynajmniej rzeczach poznałam.

Zresztą nie chodzi o pieniążki. Dziecka szkoda. Mogłoby się urodzić. Tylko co ja mam, powiedzcie, tu z nim zrobić? Z trzema kumpelami na pokoju mieszkamy. Myślałam: adopcja może? Ale mi dziewczyny poradziły: do lekarza i koniec, póki brzuszek jeszcze mały. W tej Marie Stopes opiekuńczo naprawdę. Tu trzeba przed zabiegiem dwie rozmowy, wiecie... Więc była pielęgniarka tylko i jeszcze babeczka jedna, na polski przynajmniej wszystko wyjaśniła, zapytali, czy jestem zdecydowana. Jak jestem, dostałam do wypełnienia kilka kwitów, Polka pomogła napisać. I wtedy od razu do poczekalni. Dali mi polską broszurkę, żebym sobie wszystko przejrzała, nie zdążyłam przeczytać, już był gabinet dla mnie otwarty.

Iwona mieszkała w 10-tysięcznym miasteczku, województwo śląskie. Chodziła do liceum, ale przerwała. Pracowała "w plastikach". - Takie tam wytłaczarki. Głupia praca. Wyjechałam z czterema kumpelami, jedna wróciła, z resztą dotąd się razem trzymamy. One mnie przynajmniej pocieszają. Trosk nie brakuje człowiekowi. Ada zaszła z Albańczykiem, a ona przecież męża zostawiła w Pol... Ups... - Iwona zasłania dłonią usta. Zaciąga się dwa razy. - Ja muszę już naprawdę lecieć, sorki.

Broszurka rozdawana w klinikach Marie Stopes International (w samym Londynie jest ich pół tuzina) nazywa się "Twój poradnik antykoncepcji". 30-stronicową książeczkę po polsku współfinansował koncern farmaceutyczny Bayer. Metody zapobiegania niechcianej ciąży - od plastra, poprzez tabletkę "dzień po", aż do sterylizacji. Druga broszura - już tylko po angielsku - omawia metody aborcji. Od wczesnoporonnych do later surgical abortion - dla kobiet w piątym i szóstym miesiącu ciąży. Angielskie prawo aborcyjne obowiązujące nieprzerwanie od 40 lat należy do najbardziej liberalnych w Europie. Zabiegi dopuszczalne są do 24. tygodnia włącznie, powodem zabiegu może zaś być - oprócz zagrożenia płodu - uszczerbek na "fizycznym lub mentalnym zdrowiu matki". W praktyce oznacza to, że wystarcza deklaracja o fatalnym samopoczuciu psychicznym spowodowanym ciążą. Warunek formalny to odbycie dwóch rozmów, podczas których lekarze upewniają się, że decyzja kobiety jest przemyślana.

Kobieta ma do wyboru kilka ścieżek. Pierwszą jest pójście do szpitala albo kliniki typu walk--in (otwarte dla wszystkich). Jedyne, czego tam potrzeba, to numer ubezpieczenia socjalnego (może też być NIN męża, rodzeństwa, rodziców). Brytyjczycy dostają go automatycznie, tak jak Polacy PESEL. Imigranci muszą się zwrócić o wydanie. Trzeba najczęściej pokazać jakieś zaświadczenie o zamieszkaniu w Anglii - może być nawet rachunek za gaz w nieformalnie wynajętym lokum. Zaświadczenie o pracy nie jest wymagane. Atut "szpitalnego" (najpopularniejszego wśród Polek) rozwiązania problemu: kobieta nic nie płaci. Mankament: procedury rejestracji są czasochłonne, coraz częściej zdarzają się kolejki. - Znakomita większość pań nie chce przecież czekać, z oczywistych względów - Kasia Kopacz, młoda naczelna "Gońca Polskiego", przyjmuje nas w redakcji, sto metrów od stacji metra Ealing Broadway. - Jeżeli już decydujesz się przerwać ciążę, to nie chcesz jej zbyt długo nosić, prawda? Idą więc do Marie Stopes albo innej prywatnej kliniki, bo 500 funtów za zabieg to nie jest problem dla kogoś, kto ma pracę. To jest właśnie druga ścieżka.
Londyński ginekolog

Jak sobie radzą Polki przylatujące na zabiegi z kraju? - pytamy.- Teoretycznie można by tu wynająć mieszkanie na dwa tygodnie, wystarać się o NIN i iść do szpitala na zabieg darmowy, ale nie słyszałam o takim przypadku. Która z pań z Polski by się chciała rejestrować w social? Często zresztą Polki z kraju są lepiej przygotowane niż te z Londynu. Tutaj panuje straszna niewiedza. Sporo listów charakterystycznych dostajemy. Panie pytają: gdzie iść, ile kosztuje, czy jest legalne? Pisze na przykład osoba spod Coventry. Zaszła z Murzynem, on żonaty, zażądał aborcji, a ona chciała rodzić. Teraz już nie chce, bo mężczyzna przychodzi pod jej dom i straszy. Często są to czytelniczki zupełnie bezradne. Jak bardzo - można się przekonać, wchodząc na popularne wśród Polek fora internetowe. Na przykład Kafeteria.pl. Pisze "Gadzik": Miałabym być w 4., 5. miesiącu, miałam wszystkie objawy ciąży, brzuszek mi się powiększał, dziś zauważyłam jakąś dziwną brązową wydzielinę, strasznie się przestraszyłam... jeżeli poroniłabym, to co mam zrobić????? Tylko proszę, nie piszcie o lekarzu, bo teraz to niemożliwe... trzeba przeprowadzić jakąś operację, zabieg???
"Zadziwiona bardzo": Nie jesteś pod opieką lekarza?! Gadzik": Boję się iść do lekarza... Nie jestem pewna w 100%, czy jestem w ciąży, robiłam na początku test, wyszedł negatywny, ale chyba zrobiłam go za wcześnie... Czy to możliwe, że do 4. miesiąca ma się miesiączkę, będąc w ciąży??? Jestem za granicą, teraz do lekarza raczej nie będę mogła iść... "Misiaczkowa": Jesteś prawie w 5. miesiącu i nie masz pewności?!"Valeriana": Gdzie jesteś za granicą? Jak w UK, to NATYCHMIAST wezwij karetkę albo idź do najbliższego szpitala, gdzie mają walk-in clinic. Nie potrzebujesz żadnych dokumentów, ubezpieczeń ani nawet paszportu. Sama przez to przeszłam. "Gadzik": No właśnie jestem w UK... Valeriana, ile to kosztuje?? Można iść do obojętnie jakiego szpitala?? Co to walk-in clinic? Zrobią mi jakieś badania? Będę musiała długo czekać? Zarejestrować się itp.?

- Szokująca niedojrzałość, niewiedza o Anglii, zagubienie. Tu przybywają często dwudziestoparoletnie dzieci, które w Polsce mieszkały z rodzicami w swoim miasteczku, a teraz nagle znajdują się w środku gigantycznej metropolii, bez języka - Alex Piotrowska, psycholożka-terapeutka, przyjmuje nas w gabinecie na granicy Fulham i West Brompton. - W kraju, gdzie antykoncepcja jest darmowa, gdzie opieka nad kobietą w ciąży jest zorganizowana, jak się patrzy, Polki korzystają z usług jakichś oszustów, bo nie potrafią pójść do lekarza. Gdyby nie ignorancja, nieznajomość angielskiego, w takim kraju jak Anglia żadne podziemie aborcyjne nie mogłoby istnieć. Ale istnieje. Miałam już kilka pacjentek po takich przejściach. Kobieta w ciąży poszła do lekarki z ogłoszenia w polskiej gazecie. Chciała porady, a ta przekonała ją w pół godziny do aborcji i od razu ją przeprowadziła. W domu, na kanapie! Pacjentka tak się dała skołować, że nawet się nie skontaktowała z ojcem dziecka. Potem kłamała, wpadła w depresję. Leczy się u mnie już pół roku.

Ginekolog z ogłoszenia w polskiej prasie albo w internecie (Londynek.net; Mojawyspa.co.uk; Londyn.net.pl) to kolejna ścieżka, którą może podążyć kobieta. Reklamujących się lekarzy jest kilkudziesięciu na samym tylko Ealingu. Plus tej oferty: nie trzeba znać języka, nie ma kolejki. Minus: można trafić na oszusta. Jak Jola, która ofertę "londyńskiego ginekologa" wyszukała w rubryce "zdrowie - uroda" między "superpazurkami" (metoda żelowa, także stopy) a "elektropresurą ". Londyński ginekolog oferował "antykoncepcję, zabiegi, także na miejscu" i podawał adres skrzynki e-mailowej. Był też telefon komórkowy - nikt nie odbierał, ale miły kobiecy głos zachęcił Jolkę do nagrania się na skrzynkę. Tak zrobiła. Mężczyzna, który oddzwonił, przedstawił się jako lekarz położnik z wieloletnim stażem. Zaproponował zabieg w domu, cena - 400 funtów.

Jolanta spotyka się z nami na dworcu Paddington - podkreśla, że tylko na prośbę naszego wspólnego znajomego, i to niechętnie.- ...ale jestem mu winna przysługę. Wysoka, bardzo zgrabna, mądre oczy, blada cera. Około 30 lat. Nie daje się zaprosić ani na herbatę, ani na kanapkę. Mówi cicho, krótko, niechętnie. Na swój temat może zdradzić dwie rzeczy: pochodzi z Katowic, a w Londynie podaje kawę w biurze bukmacherskim. Z kontekstu rozmowy wnioskujemy, że nigdy nie miała w ręku "Gazety Wyborczej" i postrzega nas jako łowców sensacji tropiących źle prowadzące się Polki. Tłumaczenia na niewiele się zdają. - A po co się w ogóle tym zajmujecie?- Bo to nowe zjawisko. W Polsce aborcja jest praktycznie zakazana, więc kobiety przylatują tutaj na zabiegi. A do tego dużo Polek zachodzi...- I co chcecie? Żeby w UK też zakazali? - Przecenia pani możliwości naszej gazety. Chcemy tylko napisać, jak jest.- Jest tak, jak powinno być. Tylko Polacy z różnych powodów nie korzystają tutaj z możliwości. - Co pani ma na myśli?- Że się czeszesz u polskiego fryzjera, chodzisz do polskiego dentysty i skrobiesz się też po polsku.- Złości się pani...- Co właściwie chcecie wiedzieć?- Jak było w pani przypadku?- Wziął pieniądze z góry, ale się wywiązał. Finish. - Przeprowadził zabieg...- Bez zarzutu. I bez znieczulenia - Jola chwilę milczy, patrząc nad naszymi głowami na tablicę, gdzie wyświetlają się informacje o odjazdach metra. - Dał tabletkę przeciwbólową, ale i tak bolało.- Komplikacji nie było?- Nie. A czemu?- Czytaliśmy w "Polish Express" o takim wypadku...- A, to wiem, mówiła mi... Nieważne. Chyba mam kolejkę zaraz.

Kłopoty Pani Kowalskiej

Opisany w "Polish Express" wypadek to historia rzekomego doktora Jerzego Zakrzewskiego. Czytelnik gazety poznał tego mężczyznę na imprezie towarzyskiej. Krótka rozmowa wystarczyła, aby przekonać się, że "doktor Zakrzewski" ma blade pojęcie o medycynie. Co - jak sprawdzili dziennikarze "Expressu" - nie przeszkadza mu reklamować usług ginekologiczno-położniczych w portalach Dublinek.net, Londynek.net i paru innych. Z ogłoszeń wynika, że lekarz specjalista jest posiadaczem kilku klinik w różnych częściach kraju, a jego główna specjalność to aborcje na życzenie.

Reporterka, udając ciężarną, której zależy na dyskrecji, zadzwoniła na numer podany w anonsie.- Doskonale rozumiem pani sytuację - rzekł "Zakrzewski". - Może pani oczywiście odbyć zabieg drogą oficjalną, ale będzie to wymagało krępujących konsultacji lekarskich. Ja nie zapytam pani nawet o imię. Możemy się umówić, że jest pani "panią Kowalską". Dziennikarka i rzekomy medyk umówili się na 350 funtów za zabieg ze znieczuleniem miejscowym. "Doktor" zapewnił, że ma 16-letnie doświadczenie i wskazał link do Kliniki Czajkowskich w Piasecznie (www.zylaki.waw.pl/ginekologia.html). Rzeczywiście - w podwarszawskiej lecznicy praktykuje Jerzy Zakrzewski, położnik. Redakcja "Expressu" poinformowała autentycznego lekarza, że ktoś się pod niego podszywa, i złożyła doniesienie na policję w Londynie. Oszust złapany nie został, w internecie odezwało się natomiast wiele pacjentek rzekomego Zakrzewskiego.

Jedna z relacji: „Moja przyjaciółka zdecydowała się na usunięcie ciąży, więc zaczęłyśmy szukać polskiego ginekologa. Wystarczyło wpisać w wyszukiwarce » polski ginekolog uk «, by trafić na ogłoszenie Zakrzewskiego. Zaproponował tabletkę poronną za 180 funtów, a gdyby nie zadziałała, zabieg aborcji mechanicznej za 350. Spotkaliśmy się pod szpitalem St George na Tooting Broadway. Transakcja odbyła się z ręki do ręki. Zapowiedziane krwawienie nie wystąpiło, zadzwoniłyśmy więc do mężczyzny i umówiłyśmy się na metodę mechaniczną. Dwa tygodnie później stawiłam się z przyjaciółką pod wskazanym adresem. Miejsce zabiegu okazało się prywatnym mieszkaniem. Rzekomy lekarz położył na kanapie ręcznik, usadził na nim moją przyjaciółkę. Z teczki wyjął wziernik ginekologiczny oraz szczypce i zabrał się do wykonywania zabiegu. Moją uwagę zwrócił leżący na podłodze kot. Zwierzę miało założony wokół szyi specjalny kołnierz, co znaczy, że musiało być chore. Operacja trwała pięć minut. Po zabiegu on pokazał trzymaną w szczypcach małą, różową, galaretowatą rzecz. Poszedł do łazienki, wrzucił to do toalety i spuścił wodę. Zapewnił, że zabieg się powiódł. Po opublikowaniu w » Polish Express «artykułu o oszuście moja przyjaciółka udała się do prawdziwego gabinetu ginekologicznego. Okazało się, że nadal jest w ciąży. Na szczęście oszust nie narobił żadnych szkód. Ani płód, ani organy wewnętrzne nie zostały uszkodzone”.

Po powrocie do Polski rozmawiamy z Wandą Nowicką, szefową Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Właśnie przyleciała z Anglii. Wie, że liczba Polek usuwających tam ciążę rośnie z miesiąca na miesiąc. - ...rzekłabym: w sposób lawinowy - mówi. - Tendencja się nie zmieni, dopóki nasze prawo będzie takie restrykcyjne. Kilka lat temu popularne były wyjazdy aborcyjne do Niemiec, Holandii i Czech. Od czasu wielkiej emigracji Anglia stała się kierunkiem najczęściej wybieranym. W Polsce zabieg kosztuje 3-4 tys. zł i jest nielegalny. Kobieta ryzykuje więzieniem i zdrowiem, bo nie wiadomo, czy ginekolog z podziemia zapewni ochronę. No i dochodzi presja społeczna. W Anglii ciążę można usunąć bezpiecznie, zgodnie z prawem i taniej. - Jak się okazuje, tam też podziemie działa - opowiadamy Nowickiej, czego się dowiedzieliśmy w Londynie. - No cóż... - wzdycha. - Można złośliwie powiedzieć, że nasi rodacy ciągną za sobą problemy, od których tak pragnęliby uciec. Oszuści byli zawsze. Ale to nie zmienia faktu, że w Wielkiej Brytanii kobiecie nie grozi nazwanie morderczynią. A to też jest ważne. - Ile Polek - powiedzmy, miesięcznie - leci do Londynu na zabieg?- Nie mamy dokładnych danych. Mogę powiedzieć tyle, że ta grupa rośnie. Do "tej grupy" należy Danuta. Starsza od naszych wcześniejszych rozmówczyń o dobre dziesięć lat. Mężatka. Mają z mężem własny dom. Decyzję podjęli we dwoje. Robert od razu zaproponował Londyn. Dwa lata tam pracował na kontrakcie, wcześniej rok w Dublinie. Wrócił w ubiegłym roku.

- Niechciana ciąża w domu starszych państwa... - Danuta połową ust się uśmiecha, a połową krzywi. Ciemna blondynka o świetnie utrzymanej cerze: krem z brokatem, delikatny makijaż. - Poleciałam na dwa dni. Wszystko załatwiłam z Polski, przez londyńską agencję. Jest takich kilka - załatwiają noclegi w Anglii, pracę, przeprowadzki. Sami Polacy tam pracują. Wystarczyło powiedzieć, że interesuje mnie wizyta ginekologiczna. Zabieg zrobili dwaj lekarze w Marie Stopes - drugim był anestezjolog. Młody Polak na kontrakcie próbnym. Przed zabiegiem i po nim trochę sobie nawet porozmawiali o lekarskich zarobkach na Wyspach i w kraju. - Bo moja kuzynka jest lekarką, radiologiem, to się trochę w szpitalnej siatce płac orientuję.- Jednym słowem, zabieg sielanka... - dolewamy rozmówczyni kawy. Siedzimy w bistro na stacji benzynowej. Danuta zgodziła się spotkać bez wiedzy męża, w drodze z Łodzi do Trójmiasta. - Niezupełnie sielanka. Życzliwa opieka lekarska to jedno. Sam czyn... drugie - kobieta, intensywnie wpatrując się w swój telefon, wygładza końcem paznokcia zadrapanie na perłowej obudowie. - Żeby było jasne: ja aborcji nie pochwalam. Tylko że mam już 40 lat i dwójkę dorosłych synów. Starszy niedługo sam może być ojcem, narzeczoną ma w maturalnej klasie. Do tego mój Robert jest ode mnie starszy i zdecydowanie nie chciał już... Powiedział, że mnie trzeci raz nie obciąży, że nie ma więcej... - jej jasnooliwkowa skóra w kilka sekund czerwienieje nad policzkami. - Przepraszam, muszę skorzystać z toalety.

Dość milczenia

Wpis Beaty z Poznania znaleźliśmy na www.doscmilczenia.blogspot.com. To strona z blogiem "o bólu tych, co podjęły kiedyś trudną decyzję, która zaważyła na ich całym życiu". Beata napisała, że do Londynu wyjechała prosto po studiach."...tam też poznałam chłopaka, z którym dalsze moje losy będą powiązane. Najpierw broniłam się przed tą znajomością, jednak po pewnym okresie czasu zaczęłam się z nim spotykać. Do tej pory nie wiem, jak to się stało. On był moim szefem, był innej wiary i na dodatek był żonaty. W grudniu 2006 zdecydowałam się, że wrócę do Polski. Przyjechałam i myślałam, że już zostanę w kraju. Stało się jednak inaczej. Codzienne telefony, e-maile. Poczułam, że tęsknię za nim. Pojechałam do niego na weekend. Nie minęło dużo czasu i znowu byłam w Londynie. Zaszłam w ciążę. Nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Byliśmy zaskoczeni. Nieprzemyślana decyzja i strata dziecka. Mogłam tego uniknąć, ale tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, co robię. Byłam za słaba, bałam się panicznie mojej rodziny. Może gdybym więcej na ten temat wiedziała, gdybym naradziła się z kimś - nie doszłoby do tego..."

- Gdzie pani zrobiono zabieg? - pytamy.- W Marie Stopes, w Londynie.- I lekarz się z panią nie naradzał?- Byłam jak w transie, skołowana... Nawet wszystkiego dokładnie nie pamiętam - 30-letnia brunetka robi długie przerwy między zdaniami. - Była rozmowa z pracowniczką. Chyba socjalną. Raczej nie lekarką. Wtedy to by zresztą nic nie zmieniło. Bałam się rodziny. Za bardzo się bałam.- Czego?- Pokazać się w Polsce z dzieckiem. On, mój partner, był z Azji. Rodzina by tego nie uniosła. Ale teraz wiem, że tak nie można... Potem do mnie dotarło.Parę miesięcy po zabiegu żyłam tak, jakby nie docierało nic. Po londyńsku. Znajomości, praca, imprezy. A potem, nagle, zaczęłam płakać. Na blogu Beata pisze: "Nie było chyba dnia, żebym nie płakała. Wstawałam, bo musiałam iść do pracy, gdy miałam wolne, mogłam przeleżeć pół dnia bezczynnie. Moim jedynym ukojeniem był płacz. Nic już nie było takie jak dawniej (...). Wróciłam do Polski. Zamierzam zostać tutaj. Jeżeli chodzi o tego chłopaka, wysłałam mu ostatniego SMS-a...".Alex, psychoterapeutka z Fulham, diagnozuje przypadek Beaty od razu: depresja.

- Sytuacja Polek w Londynie szalenie sprzyja psychicznym zapaściom - tłumaczy. - Dużo stresu wywołanego obcym, najczęściej nieznanym językiem, konieczność funkcjonowania w nieznanym środowisku, w dużym pędzie i skali. Do tego alkohol, narkotyki, przelotność związków i poczucie tymczasowości wszystkiego. Mnóstwo nietrwałych relacji. Jeżeli efektem jest ciąża, na sprawną aborcję można tu oczywiście liczyć. Ale zabieg to często nie koniec, tylko początek problemów. Tyle że to już chyba nie jest temat panów pracy, tylko raczej mojej.
News z sieci
Więc jak juz zdecydujesz Sie na pójście do łóżka z przygodnym partnerem to pomyśl o następstwach, ciąża to efekt nie przemyślenia i niedbalstwa ale nieodpowiedzialnością jest fakt ze ten Twój partner może być nosicielem HIV czy innej jakiejś choroby przenoszoną drogą płciową, I co gorsze to nie wszawica którą możesz pozbyć się po przez zgolenie włosów. Co miało miejsce ostatnio w Chanal 4 w Brytyjskiej TV gdzie poruszano problemy wszawicy oraz z jakiego środowiska ona ma swoje korzenie( w 80% to zjawisko obejmuje ludzi z kręgu Afrykańskiego jak pluskwy w środowisku Azjatyckim)
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #3 Ocena: 0

2009-03-08 14:29:50 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Zobacz najbardziej niebezpieczne kraje na świecie
Turyści z daleka powinni omijać przede wszystkim Somalię - wynika z najnowszego rankingu "Forbesa".

Bo właśnie Somalia zwyciężyła w rankingu najniebezpieczniejszych państw na świecie, stworzonego na podstawie danych agencji wywiadowczych zajmujących sie oceną ryzyka - iJet Intelligent Risk Systems i Control-Risks.

Somalia to tabula rasa. Nic tam nie ma - twierdzi Ed Daly, wiceszef ds. wywiadowczych w zajmującej się wyceną ryzyka i Jet Intelligent Risk Systems, który ostrzega, by lepiej nie odwiedzać tego kraju.
Somalia zasłynęła m.in. z faktu, że w 2008 roku porwano u jej brzegów 42 okręty. A przez ostatnie piętnaście lat władza zmieniała się tam 14 razy. Kolejne miejsca w rankingu "Forbesa" zajęły Afganistan i Irak.
Pierwsza trójka stanowi klasę samą dla siebie - uważa Adam Strangfeld, dyrektor ds. badań w Control-Risks. - To bez wątpienia najniebezpieczniejsze miejsca na świecie.

Następne groźne dla turystów miejsca na ziemi to Demokratyczna Republika Konga, Sudan, Pakistan, Jemen, Meksyk i Algieria.

O ile w pierwszej trójce rankingu groźne są całe terytoria państw, to kolejne miejsca zajmują kraje, gdzie tylko niektóre z ich rejonów uznano za niebezpieczne - wyjaśnia "Forbes".

Przykładem jest północna granica Meksyku czy prowincje w północno-wschodnim Pakistanie.

Jak twierdzi "Forbes" najbezpieczniejsze kraje leżą w Europie. Przewodzi im mały i bogaty Luksemburg
News z sieci
Większa cześć krajów związanych z ryzykiem pobytu w nich ma ścisły związek z zacofaniem oraz potężnym wpływem religijnym Im bardziej zacofany kraj z wpływem religijnym , tym większe ryzyko i niema gdybania w tym przypadku a kraje Islamskie przekraczają wszystkie normy.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2009-03-08 14:39:15 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London


Guantanamo worse since Obama election: ex-detainee
A freed Guantanamo prisoner has said conditions at the US detention camp in Cuba have worsened since President Barack Obama was elected, claiming guards wanted to "take their last revenge".
Binyam Mohamed, the first detainee to be transferred out of Guantanamo Bay since Obama took office, also said British agents "sold me out" by cooperating with his alleged torturers, in his first interview since release which was published Sunday.

Mohamed, a 30-year-old Ethiopian-born former British resident, gave further details of what he has called the "medieval" torture he faced in Pakistan and Morocco, as well as in a secret CIA prison in Kabul and at Guantanamo.

"The result of my experience is that I feel emotionally dead," he told the Mail on Sunday newspaper. "It seems like a miracle my brain is still intact."

Far from improving, Mohamed said conditions at Guantanamo have worsened since Obama was elected in November.

The US president had promised during his campaign to shut down the Guantanamo prison and two days after taking office announced it would close this year.

"Since the election it's got harsher," Mohamed told the newspaper. "The guards would say, 'yes, this place is going to close down,' but it was like they wanted to take their last revenge."

He also claimed the Emergency Reaction Force at Guantanamo, a team which he said punishes inmates in their cells and once almost gouged his eyes out when he declined to give his fingerprints, is now being used more often.

Mohamed said he was beaten at Guantanamo and also described mistreatment at other detention centres.

He said his chest and penis were slashed with razors while he was held in Morocco.

In Afghanistan, he said he lived in constant darkness for five months and "came close to insanity" after being forced to listen to the same album by rapper Eminem at a deafening volume for a solid month.

He flew back to Britain last month, tasting freedom for the first time since 2002 when he was arrested in Pakistan on suspicion of attending an Al-Qaeda training camp in Afghanistan and plotting to build a radioactive "dirty bomb".

But the United States never charged him, and British police also questioned him on his return and let him go free.

In the newspaper interview, Mohamed gave further details of his claim that British officials had colluded in his alleged torture.

He said while he was in Morocco in 2002, his Moroccan interrogators "started bringing British files to the interrogations... it was obvious the British were feeding them questions about people in London.

"When I realised that the British were cooperating with the people torturing me, I felt completely naked," he said. "They sold me out."

He said he subsequently made false confessions about one plot to build a "dirty" nuclear bomb and another to blow up apartments in New York linked to alleged 9/11 mastermind Khalid Sheikh Mohammed.

The paper also quoted two telegrams, shown to Mohamed by his military lawyer, from Britain's MI5 security service to the US Central Intelligence Agency (CIA) in November 2002. They allegedly detail specific questions that the British wanted to be put to Mohamed.

"We note that we have also requested that briefs be put to Binyam Mohamed and would appreciate a guide from you as to the likely timescale for these too," one is quoted as saying.

"We fully appreciate that this can be a long-winded process but the urgent nature of these enquiries will be obvious to you."

In response to the claims, Britain's Foreign Office released a statement saying: "We abhor torture and never order it or condone it...

"In the case of Binyam Mohamed, an allegation of possible criminal wrong-doing has been referred to the Attorney General. We need now to wait for her report."

Mohamed is undergoing therapy to come to terms with his experiences.

Looking to the future, he said he wanted to stay in Britain, which is currently considering whether to let him remain. "It's the only place I can call home," he said.

In an editorial, this week's Independent on Sunday said his case was "only the most dreadful of many instances where the British government's policy seems to have been to turn a blind eye".
News z sieci
W końcu więzienie ma byc za kare a nie dla przyjemności! to samo dotyczy aresztu
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2009-03-08 15:11:54 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Prawo UE pozwoli usuwać krzyże ze szpitali i urzędów
Także zdejmować obraźliwe dla wierzących plakaty filmowe.

Unia Europejska chce wprowadzić prawną zasadę równości poglądów na wiarę i religię.

Każdy, kto poczuje się obrażony przez symbole wiary lub nie-wiary, będzie mógł domagać się ich usunięcia - donosi "The Daily Mail".

Wszelkiego rodzaju firmy i instytucje państwowe będą mogły być pozwane do sądu, jeżeli np. ateistom nie spodoba się wieszanie w nich krzyży.

Podobnie wieszanie plakatu filmowego z "Żywotu Briana" Monty Pythona na ścianie hotelu
, może dla owego hotelu zakończyć się procesem - sugeruje gazeta.

O tym, czy rzeczywiście tak będzie, zdecydują w tym roku kraje UE. Bo ich rządy mają zagłosować nad dyrektywą Rady Unii Europejskiej w sprawie wprowadzenia w życie zasady równego traktowania osób bez względu na religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną
News z sieci
Szykuje się nam następna krucjata skoro fakt umieszczania wizerunków wiary godzi w odczucia ateistów, to co można powiedzieć o tych co wierzą? jak tu egzystować???
Islamiści będą atakować Katolików a Ateiści jak i jednych tak i drugich. Czas sięgnąć po glany by kopać dokładnie wszystkich bez różnicy na wyznanie! Absurd jakich mało ale pedalstwo ma prym więc niech żyją!
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2009-03-08 16:24:23 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Fachowiec

'Czy to sens ma, kląć, że ten Świat z kiepskiego zrobiony surowca,
Bo dobry Bóg już zrobił co mógł, teraz trzeba zawołać fachowca!'

Nasz kochana landlady (czyli babka od której wynajmujemy nasz letniskowy domek), po naszych usilnych prośbach i tragicznym telefonie w środku nocy zaczynającym się słowami: 'z bojlera leci woda jak z kranu- co robić?!' postanowiła bojler wymienić. Przywiozła nowy w środę ze słowami, że w najbliższym czasie pojawi się fachowiec, który go zamontuje. Fachowiec pojawił się w piątek rano. Pakistańczyk koło 40. Szalenie ciekawski, zadający dużo pytań, szwendający się po domu cały dzień... I do tego brudas nieprzeciętny- łaził wszędzie w ubłoconych buciorach, wszystkie rurki i inne takie piłował w kuchni zamiast wyjść do ogródka, narzędzia porozrzucał po całym domu, czym doprowadzał Chiarę do białej gorączki, do szału i do innych agresywnych stanów.
Zdjął stary bojler, walnął go w kąt ogródka i zabrał się do zakładania nowego gubiąc po drodze kawałki styropianu, w które piec był zapakowany. Chiara zgrzytała zębami.
Wreszcie o 4 po południu boler wisiał na swoim miejscu i zaczął ogrzewać dom. Chiara odetchnęła z ulgą, bo myślała, że fachowiec zaraz zbierze swoje zabawki i się zmyje. Nic z tego- fachowiec zostawił burdel i wyszedł mówiąc, że zaraz wróci. Wrócił po 2 godzinach. Przeszedł się po pokojach, odpowietrzył grzejniki w każdym pokoju, popytał skąd jesteśmy, co robimy itd. Przy odpowietrzaniu grzejnika w kuchni wcale się nie przejął, że syfiasta woda z grzejnika leci nam prosto na podłogę, nogę od stołu i modem, który stał pod stołem. Chiara miała mord w oczach.
Około 7 wieczorem znowu wyszedł mówiąc, że zaraz wróci. Chiara miała totalnie dość, więc zaczęła sprzątać. Powynosiłyśmy wszystkie kartonowe i styropianowe kawałki na śmietnik, wyczyściłyśmy wszystkie krzesła jakich fachowiec używał przy piłowaniu rurek. Fachowiec wrócił po 8, posprawdzał kaloryfery po raz setny i zaczął zbierać swoje zabawki, czym wprawił Chiarę w stan błogi, bo wreszcie była nadzieja, że facet się wyniesie przed północą, wreszcie umyje się kuchnię i zrobi jakieś jedzonko, którego przez fachowca-syfiarza byłyśmy pozbawione przez cały dzień. O 9 pan się zmył. Narzędzia zostawił w przedpokoju, mówiąc, że wróci po nie w sobotę rano. Domycie kuchni, podłóg, doczyszczenie wykładzin w pokojach zajęło nam prawie 3 godziny. Jak dziś przyjdzie to mamy zamiar nie wpuścić go za próg- podamy mu narzędzia przez drzwi, bo inaczej znowu nasyfi nieprzeciętnie...

News z sieci
Właśnie fachowcy z Azji i Afryki są najlepsi





Codziennie jestem wyzywany. Każdego dnia bez wyjątku nazywają mnie debilem, bezmózgim, leniem, zwierzęciem i gnojem. Dodam, że wymieniłem tylko epitety, które mogę legalnie zacytować.


Gdyby tylko na epitetach się skończyło. Zakazano mi także wrócić do Polski. Nie ważne, że nie chcę. Zabroniono mi także przyjechać w odwiedziny, bo gnój takiego prawa nie ma. Ciekawi was kto? Moi krajanie, rodacy z kraju nad Wisłą, „wielcy Polacy”, którzy emigrantów mają za śmieci.

Bardzo trudno jest ocenić sytuację, jaka ma obecnie miejsce w sieci, a dotyczącą dyskusji o zjawisku emigracji. W debacie tej uczestniczą głównie media elektroniczne - portale , fora internetowe, strony www. Głównie dlatego, że najpełniej, choć na odległość, łączą Polaków w zaciętej debacie. Trudno pisać o dyskusji, przypomina to bowiem bardziej agresywny bełkot towarzyszący pijackim awanturom.

Przyczyną owego konkursu, maratonu wulgarności, jest sztucznie wprowadzony podział na „nich” i na „nas”. Podział na dobrych i złych, jak w tanim filmie klasy „C”. Podział nie mający realnego poparcia w faktach będący echem frustracji, które moim zdaniem swoje głęboko ukryte źródło mają w polityce, jaką uskuteczniał rząd poprzedniej kadencji. Do tej sytuacji przyczyniły się także tyrady niektórych posłów, którzy grzmieli płomiennymi przemowami w sejmie o „zdradzie” jakiej dopuścili się ci, którzy wyjechali z kraju. O tym, że ci nieudacznicy któregoś dnia wrócą z podkulonym ogonem.

Retoryka jak z czasów głębokiego komunizmu - populistyczne hasła szybko znalazły swojego odbiorcę. Temat bardzo szybko podchwycony i rozdmuchany, teraz zamienił się w spiralę, która sama się nakręca. Jedni obrażają drugich, nie odnosząc się tak naprawdę do żadnych konkretnych sytuacji, zdarzeń czy informacji. Uprawiając najbardziej tani rodzaj obrażania, najbardziej tani i jednocześnie bezmyślny, wzajemne obrażanie się dla zasady.

W naszej historii „pojęcie emigracji” zawsze było jej integralną częścią. To, że wielkie wynalazki i dzieła były pisane na obczyźnie nikomu nie przeszkadzało. Nikt też nie potępiał zjawiska. Obecne masowe wyjazdy z kraju też możemy nazwać kolejną „Wielką Emigracją, biorąc pod uwagę wielkość zjawiska”. Zdaję sobie sprawę, że ta ma zupełnie inne przyczyny, cel i środki, ale czy naprawdę tak strasznie się różnimy? Mickiewicz wyjechał z kraju zostawiając go w potrzebie, a jest wieszczem narodowym i wzorem. Kowalski wyjechał wczoraj, kiedy w Polsce sytuacja jest stabilna, panuje pokój i ład i staje się automatycznie debilem, obywatelem drugiej kategorii.

Najbardziej niepokojące jest to, że zjawisko początkowo marginalne zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. Czyżbyśmy, jako naród, mieli zamiar pobić jakiś, kolejny zresztą, rekord poziomu ksenofobii. A może ci „obrażacze” najzwyczajniej są tylko bandą niespełnionych frustratów? Nową wersją wrednych, plotkujących staruszek spod bloku, które bardziej interesują się życiem cudzym niż własnym. Dlaczego zamiast zająć się własnym życiem nie tylko wtykamy nosy w życie sąsiadów, ale także tych, którzy są daleko od nas: ludzi anonimowych, zwykłych jak my, których w tak samo zwykły i anonimowy obrażamy. To może przy kontroli paszportowej, jak przyjadę na wakacje, stanie taki ktoś i napluje mi w twarz? Za zdradę stanu, za wybór jakiego dokonałem jako wolny człowiek. Zwyczajny, szary, wolny Polak. Obecnie już Polak drugiej kategorii.

Zastanawiam się tylko jak zakwalifikować to zjawisko, czy jest to tylko jakaś głupawa nowa moda, walka niespełnionych ambicji, zawiedzionych nadziei i zazdrości, czy groteskowa, karykaturalna nowa wersja nacjonalizmu? Wiem, że internet daje anonimowość, daje poczucie bezpieczeństwa i bezkarności, po raz kolejny jednak udowadniamy, że nie jest on dla wszystkich. Niektórzy powinni mieć „zakaz wstępu”, bo nie nie ma żadnej różnicy w zawartości Polaka w Polaku, bez względu na to czy autobus, którym jedzie do pracy mija Pałac Kultury czy Pałac Buckingham.

News z sieci.

No comment:-]

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 09-03-2009 08:14 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2009-03-11 07:03:01 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Kryzys napędza rasizm w Szkocji
Jim Murphy, minister do spraw Szkocji w rządzie Gordona Browna ostrzega, że pogarszająca się sytuacja na rynku pracy może doprowadzić w najbliższym czasie do narastania problemu rasistowskich ataków - informuje Goniec.com.
Urodzony w Glasgow brytyjski minister podzielił się swoimi obawami podczas konferencji zorganizowanej przez Partię Pracy w Dundee. Murphy oświadczył, że żadna z trzech głównych partii politycznych w UK nie bierze na poważnie twierdzenia, że kryzys spowodowali zagraniczni pracownicy. Polityk podkreślił, że nikt nie powinien uciekać się do rasizmu w dobie kryzysu.

Jak przypomina Goniec.com, wielu zagranicznych pracowników znalazło zatrudnienie przy wydobyciu ropy i gazu w północno-wschodnim rejonie Szkocji. Dodatkowo tysiące przyjezdnych, w większości Polaków, pracuje w różnych sektorach gospodarki na północy kraju.

Oficjalne statystyki pokazują, że w północno-wschodniej Szkocji przypadki rasistowskich ataków zdarzają się coraz częściej. Policja potwierdza, że w latach 2007–08 zanotowano w tym rejonie ponad 462 incydenty na tle rasistowskim, w porównaniu z 275 przypadkami w latach 2003-04.

News z sieci

Może nie ale prawda jest naga media i elita rządząca robi inkwizycję na emigrację szczególnie z Polski już fakt wypowiedzi Gordona B. w Brytyjskim Parlamencie że w UK praca tylko dla Brytyjczyków jest namawiająca do dyskryminacji pozostałych. Nie da się ukryć to jest jawna dyskryminacja i podburzanie do nienawiści na tle narodowościowym. A co za różnica czy to jest w Szkocji, Irlandii Północnej czy gdziekolwiek indziej. Fakt jest faktem a nie jest to teoria. Nikt nie chce wyrażać opinii w kierunku Afrykańskich workerów
Nikt nie będzie mówił na temat Azjatów i Afrykanów tylko na nasz europejczyków ponieważ opinia jak by niebyła w ich kierunku jest od razu traktowana jako rasizm, lecz nas można mieszać ze wszystkim co się da i świadczyć że wina jest w nas a nie innych przybyszach do UK

Inny News

Lenistwo Brytyjczyków główną przyczyną imigracji na Wyspy
Brytyjski polityk Lord Mandelson powiedział, że mieszkańcy krajów Europy Wschodniej, które są członkami Unii Europejskiej, mają możliwość i duże szanse na brytyjskim rynku pracy, ponieważ lokalni pracownicy nie chcą podejmować wolnych, według nich mało atrakcyjnych etatów – informuje elondyn.co.uk.
Kolejny raz potwierdzony został fakt, że imigranci nie zabierają Brytyjczykom pracy. To Brytyjczycy swoim leniwym zachowaniem – niechętnie podejmując mało atrakcyjne dla nich zajęcia - doprowadzają do tego, że imigranci mają, "po co" przyjeżdżać na Wyspy Brytyjskie. Gdyby lokalni mieszkańcy podejmowali pracę, którą wykonują imigranci, pewnie do Wielkiej Brytanii nie przyjechałaby tak duża liczba imigrantów. Lord Mandelson uważa również, że tak liczna imigracja, jaką w ostatnich latach doświadcza Wielka Brytania jest między innymi wynikiem leniwego zachowania brytyjskich pracowników.

Lord Mandelson oświadczył, że imigranci pochodzący z państw członkowskich wypełniają luki na brytyjskim rynku pracy pomagając prężnie rozwijać się brytyjskiej gospodarce. Dodał także, że pracownicy z krajów Wschodniej Europy nie mają negatywnego wpływu na sytuację ekonomiczną Brytyjczyków. - Prawdą jest to, że imigranci korzystają czasem z pomocy publicznej państwa, ubiegając się o różnego typu zasiłki, jednak ich wkład w brytyjską gospodarkę jest o wiele wyższy aniżeli pobierane przez część imigrantów świadczenia - powiedział Lord Mandelson.

Setki tysięcy osób przyjechało po 2004 roku na Wyspy Brytyjskie, jednak kryzys ekonomiczny, widocznie dotykający brytyjską gospodarkę, spowodował, że niektóre osoby postanowiły powrócić do kraju. Według najnowszych danych liczba imigrantów z tzw. krajów A8, które weszły do UE pięć lat temu, a ich obywatele są uprawnieni do podejmowania legalnej pracy na Wyspach, zmniejszyła się z 504 tysięcy (stan w trzecim kwartale 2008 roku) do 469 tysięcy osób (koniec 2008 roku) - podaje elondyn.co.uk

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 11-03-2009 07:05 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2009-03-11 17:11:30 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Polskie prostytutki w UK: Nasi mężowie się nie dowiedzą

Polacy zapracowali w Wielkiej Brytanii na opinię, iż są doskonałymi fachowcami. Jak się okazuje, dotyczy to wszelkich zawodów. Także tego najstarszego.
W Londynie prostytucja jest powszechnym zjawiskiem. Opisuje je tygodnik "Cooltura":

Według raportu przygotowanego przez organizację charytatywną Poppy Project dla BBC, w Londynie usługi seksualne świadczone są na każdym rogu, średnia cena za stosunek to 62 funty, ale najniższe stawki zaczynają się już nawet od 15 funtów. Za dodatkową opłatą (10 funtów) można "kupić" stosunek bez zabezpieczenia. Najwięcej domów publicznych (aż 71) znajduje się w dzielnicy Westminster, a najmniej (tylko 8) w Southwark. Na każdą z londyńskich dzielnic przypada średnio 28 domów publicznych.

Znaczna część brytyjskich prostytutek to nasze rodaczki, co zaczyna irytować emigrantów na Wyspach. Fora internetowe pełne narzekań na niski poziom moralności Polek. Wydawana w Zjednoczonym Królestwie "Cooltura" postanowiła dowiedzieć się czegoś o polskich kobietach pracujących w najstarszym zawodzie świata.

Dziennikarka "Cooltury" porozmawiała z kilkoma prostytuującymi się Polkami. W ten sposób powstał raport ukazujący ponurą rzeczywistość nierządu uprawionego przez całkiem "zwykłe" dziewczyny:

Pytam się, co Jola teraz o sobie samej myśli. Mówi, że stara się jak najmniej myśleć, bo tu już nie ma miejsca na wyrzuty sumienia czy zastanawianie się. Nie lubi swojej pracy, ale wie, że gdyby nie ona, jej najmłodsza siostra nie dostałaby takiej pięknej wyprawki do I klasy, a dwie kolejne siostry miałyby co najwyżej po jednej parze dżinsów, a jako najstarsza siostra czuje się za nie odpowiedzialna.

Bardzo to wzruszające. Warto podkreślić, że to Jola zebrała w jednym domu kilka koleżanek, de facto zostając "burdelmamą". Między innymi dwudziestoletnią Kasię:

Dopiero jak przyjechałam, dowiedziałam się, czym ona się zajmuje. A kiedy okazało się, że jedna dziewczyna wyjeżdża i jest wolne miejsce w domu, powiem szczerze, że nawet nie szukałam innej pracy. W Polsce na studiach też musiałam tak dorabiać, nie było to dla mnie nic nowego, ale za to za lepsze pieniądze. Czy czuję, że robię coś złego? Nie, teraz już nie. Bieda zmusza ludzi do różnych strasznych rzeczy. Jedni kradną, inni sprzedają swoje ciało za pieniądze. Ja kraść nie chciałam.

No tak, Kasię bieda zmusiła do prostytucji, ale szukać innej pracy nawet nie próbowała. Ciekawe ile polskich kobiet myśli dokładnie w ten sam sposób i racjonalizuje swoje zachowanie czynnikami zewnętrznymi? Biorąc pod uwagę przytoczone wcześniej liczby – z pewnością wiele. Jednak mistrzynią w oszukiwaniu siebie i innych jest Ania, która w ogóle nie używa słowa "prostytutka". Woli termin "pani do towarzystwa". Ania ma w Polsce narzeczonego, który oczywiście myśli, że ona pracuje w sklepie. Jak to Kazik śpiewał: "tylko czemu ręce ma białe?". Kobieta nie powie przyszłemu mężowi prawdy:

Mówię sobie, że czasami naprawdę cel uświęca środki. Narzeczonemu nigdy nie powiem. To już nie będzie miało znaczenia. Kiedyś weźmiemy cichy, skromny ślub i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Pewnie, po co ukochanemu facetowi zawracać głowę takim szczegółem, że spało się z setkami innych mężczyzn? Najważniejsze, iż są pieniądze na wspólne życie.

Czy naprawdę oddające się nierządowi Polki robią to z braku jakiejkolwiek alternatywy? Czy na początku XXI wieku mieszkanki dużego europejskiego kraju nie maja innego wyjścia niż sprzedawać się za pieniądze? Trudno w to uwierzyć.

News z sieci
A nasze panie powiedzą zawsze że to miłość a jak już kiedyś ktoś powiedział ona już w sobie niema ceny, pakol czy grylowany bez różnicy byle kasa była i co gorsze z reguły bez zabezpieczenia w końcu syf to oryginał a HIV to Roy’s Roy’s seksu na pałę
A później niespodzianka podgrylowane bachory, owoce miłości ze zwierzakiem.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #9 Ocena: 0

2009-03-11 18:10:29 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Nie uczą o Holokauście, by nie urazić muzułmanów
Szkocja staje się rajem dla wyznawców islamu. Poprawność polityczna sięgnęła zenitu, gdy zakazano wszystkim pracownikom służby zdrowia jedzenia przy biurkach, a nauczycielom mówienia o Holokauście.
W połowie września zaczyna się święty miesiąc muzułmanów czyli ramadan. Wyznawców Allaha obowiązuje post od świtu do zmierzchu. By więc nie drażnić ich widokiem jedzenia, zabroniono osobom zatrudnionym w służbie zdrowia spożywania posiłków przy biurkach. Dodatkowo z korytarzy mają zniknąć wózki z kanapkami i napojami, a także maszyny z batonikami.

Na'eem Raza z pozarządowej organizacji Meem, która wymusiła wprowadzenie zakazu:

To kwestia tolerancji. Te przepisy mają pomóc w ugruntowaniu dialogu międzyreligijnego w miejscu pracy. Dzięki nim ludzie będą mogli poznać muzułmańskie obyczaje i uwrażliwić się na problemy tej społeczności.

Szkoccy konserwatyści wpadli we wściekłość. Bill Aitken, parlamentarzysta Partii Konserwatywnej, dla "Rz":

Co za idiotyzm! Jeżeli muzułmanie chcą się przez miesiąc głodzić, to proszę bardzo. Ale jak można narzucać podobne obyczaje innym.

Inny przykład skrajnej politycznej poprawności:

Brytyjskie Towarzystwo Skautyzmu zabroniło ostatnio swoim podopiecznym jedzenia kiełbasek z ogniska, co było odwieczną tradycją na harcerskich obozach. Powód: widok skwierczącej na ogniu wieprzowiny mógłby urazić uczucia muzułmanów.

Skauci są skazani na faszerowane konserwantami wegetariańskie przysmaki wprost z plastikowych pudełek. Zdaniem władz Towarzystwa dzieci są zachwycone. Dziennikarze rozmawiali z nimi i przekonali się, że wcale tak nie jest.

Takich sytuacji było znacznie więcej. Gazeta przypomina:

Kilka miesięcy temu w jednej z angielskich szkół zabroniono dzieciom śpiewać piosenkę o trzech świnkach (świnia to dla muzułmanów nieczyste zwierzę) i zamiast tego kazano zaśpiewać o "trzech szczeniaczkach". W brytyjskich szkołach nauczyciele unikają również mówienia o Holokauście, żeby nie wywołać gniewnej reakcji muzułmańskich uczniów i wzrostu antysemickich nastrojów.

Miriam Roberts z organizacji Wielokulturowe Zjednoczone Królestwo mówi:

Wspaniała idea, jaką jest zgodne współżycie przedstawicieli rozmaitych ras, narodowości i kultur, wymaga poświęceń. Wszyscy mieszkańcy Wielkiej Brytanii, niezależnie od koloru skóry, powinni się czuć u nas dobrze, komfortowo. Właśnie dlatego nie powinniśmy zachowywać się w sposób, który mógłby sprawić komuś przykrość.

Tolerancja - jak czytamy w słowniku PWN - to postawa zgody na wyznawanie i głoszenie poglądów, z którymi się nie zgadzamy oraz na praktykowanie sposobu życia, którego zdecydowanie nie aprobujemy, a więc zgody na to, aby zbiorowość, której jesteśmy członkami, była wewnętrznie zróżnicowana pod istotnymi dla nas względami.

Ale tolerancja nie oznacza zgody na ograniczanie naszej wolności w imię promowania jednej, określonej mniejszości. Bo przecież nikt nie zmusza szkockich muzułmanów do jedzenia w czasie ramadanu. Nikt nie każe im raczyć się kiełbaskami na obozach skautów. Można wreszcie powiedzieć - nikt nie każe im przyjeżdżać do Szkocji.

Na tym polega liberalizm - idea, której większość tkwiących w średniowieczu wyznawców islamu nadal nie rozumie. Przyjeżdżając do zachodniej Europy mają zazwyczaj w planach uczciwie pracować i zarabiać więcej, niż w swych rodzinnych krajach. Często jednak zapominają o cenie, jaką przychodzi za to zapłacić - o konieczności choć częściowego dopasowania się do miejscowych zwyczajów.

Jeśli jadę do jakiegoś kraju jako turysta, korzystam z gościnności Włochów, Francuzów, Brytyjczyków itd., muszę respektować zwyczaje swoich gospodarzy. Mogę jednocześnie oczekiwać, że nie będę szykanowany z powodu mojego pochodzenia. Imigranci mają prawo spodziewać się czegoś podobnego. Nie mniej, ale i nie więcej. Poszanowanie religijnej odmienności - tak. Wymuszanie zmiany w zachowaniu swoich gospodarzy - nie.

Problem polega na tym, że - jak słusznie zauważył kiedyś pewien mój znajomy - cywilizacja zachodnia jest jedyną, która wykształciła coś takiego jak powszechny samokrytycyzm. Tylko my jesteśmy w stanie wydać na świat ludzi, którzy w ogóle zastanawiają się nad tym, czy nasz krąg kulturowy jest lepszy od innych, czy też im równy.

Duża część społeczeństw zachodnich twierdzi, że poszczególnych cywilizacji nie można porównywać. Nie da się powiedzieć: Kultura arabska jest gorsza od nas, bo nie ma nasyconej technologiami gospodarki, ale za to zezwala na bicie kobiet. Nieważne, czy zdanie to jest uzasadnione. Liczy się to, że przeciętnemu Arabowi w ogóle nie przyjdzie do głowy takie pytanie: Czy moja kultura jest równa innym?

Wyda mu się to oczywiste, że jego cywilizacja jest najlepsza, że niedługo zapanuje nad światem i wtedy wszyscy będą szczęśliwi (choć teraz jeszcze w to nie wierzą). Ekspansja kosztem "miękkich" Europejczyków jest całkowicie uzasadniona. Tak chce Allah. Dlatego tolerancja w arabskim wydaniu jeszcze bardzo długo będzie mocno ograniczona.

Bogusław Zagórski, dyrektor Instytutu Ibn Chalduna w Warszawie, mówi dla "Rz":

[Pomysły szkockiej służby zdrowia] są absurdalne. Czy to oznacza, że jeżeli w pracy jest jeden wegetarianin, wszyscy muszą przestać jeść mięso? Oczywiście należy brać pod uwagę to, że muzułmański kolega podczas ramadanu może być zmęczony i głodny, lepiej więc nie zajadać się przy nim w demonstracyjny sposób. Nie podkładać mu pod nos jedzenia. Ale to kwestia kultury osobistej. Odgórne zakazywanie jedzenia w pracy jest po prostu śmieszne.

News z sieci
Kiedyś Szkocja walczyła o niezależność I wiarę, ba nawet walczyła o tożsamość a teraz Q rwa syf zresztą UK to utopia z jednej skrajności wchodzą w drugą, hodują wrzody na własnej dupie. Na bilbordach wypisują „boga niema a zapomnieli dodać że Allacha również”
Nie jestem wierzącym lecz zastanawiam Sie czy oni będą respektować nakazy Unii by nie prezentować przedmiotów kultów religijnych, jak zobaczę koraliki TASBIH czy krzyżyk na szyi bez różnicy będę wnosił o wyciągnięcie konsekwencji – będę smażył ich na własnym ogniu, ogniu który oni sami będą podsycać
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2009-03-12 07:01:25 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

USA zepchną na nas talibów?
Bojownicy mogą uciekać do polskiej strefy.

Spodziewamy się wzrostu aktywności przeciwnika, czyli ekstremistycznego skrzydła talibów i innych organizacji terrorystycznych - zapowiada w "Rzeczpospolitej” minister obrony Bogdan Klich. - W południowej części prowincji Ghazni śnieg już stopniał, ale wciąż zalega powyżej 2,5 tysiąca metrów n.p.m. Mamy świadomość, że lada moment nasi przeciwnicy obudzą się z zimowego snu - dodaje.

Według ministra obrony amerykańska operacja prowadzona w pięciu prowincjach otaczających Ghazni, gdzie Amerykanie rzucą do walki kilka tysięcy dodatkowych żołnierzy, będzie zasadniczym zagrożeniem dla naszego kontyngentu.

Obawiamy się zepchnięcia zorganizowanych grup przeciwnika do naszej prowincji - mówi Klich.

Operacja w Afganistanie trwa już ponad siedem lat. W tej chwili już nawet prezydent USA przyznaje, że siły koalicji "nie wygrywają tej wojny".

Tylko w styczniu i lutym liczba ataków wzrosła o 30 procent w porównaniu z tym samym okresem 2008 roku. W wybuchach min pułapek zginęło 32 żołnierzy koalicji (rok wcześniej dziesięciu). Rebelianci odzyskują kontrolę nad kolejnymi regionami, a - zdaniem ekspertów - będzie jeszcze gorzej - pisze "Rzeczpospolita".

Chyba nikt nie wątpi, że w tym roku wiosną i latem sytuacja stanie się dużo niebezpieczniejsza niż w zeszłym roku - mówi Stephen Biddle, ekspert Council on Foreign Relations w Waszyngtonie i były wykładowca Akademii Wojennej Armii USA.

News z sieci

Zupełnie jak pomysł Buraka Obamy by wszystkich podejrzanych z Guantanamo wyeksportować do europy to będzie dar od Buraka dla Europy jak kiedyś Francuzi wysłali Statuę Wolności tyle że ona nie przemieszcza się a stoi z tym zakiepowanym cygarem w ręce.
Najlepiej pozbyć się problemu spychając go na plan trzeci innych teraz problem z głowy. Talibowie odsądzą Polaczków za rzeź niewinnych.
Były więzień GITMO stał się numerem dwa al-Kaidy w Jemenie.


Po sześciu latach w celi, Said al-Shihri został zwolniony z Guantanamo i w 2007 roku przekazany władzom w Arabii Saudyjskiej. Po roku wypłynął jako numer dwa terrorystycznej siatki w Jemenie. Teraz Saudyjczycy negocjują, by Jemen im go oddał.

Informacja o zajmowanej przez al-Shihriego pozycji pojawiła się w formie auto-reklamy organizacji „Al-Kaida Półwyspu Arabskiego". Na stronie internetowej umieszczono komunikat o jego ucieczce z kraju dwóch świątyń (Arabia Saudyjska) i przyłączeniu się do braci z Al-Kaidy.

Więzień numer 372 pozostawił w Guantanamo wielu kolegów, w tym setkę Jemeńczyków, którzy, gdy się ich wypuści, mogą pójść w jego ślady.

W chwili, gdy dyskutuje się o terminie zamknięcia Guantanamo, problem losu więźniów jest bardzo żywy. Przykład al-Shihriego pokazuje najgorszy możliwy scenariusz.


[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 12-03-2009 07:05 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 53.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 52.9 | 53.9 | 54.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,