Co trzeba zrobić, żeby w Wielkiej Brytanii zostać bankowcem? Najwyraźniej niewiele. W czasie przesłuchania, przeprowadzonego na zaskakująco dobrym poziomie przez komisję specjalną ministerstwa finansów, byli prezesi i szefowie rad nadzorczych Royal Bank of Scotland i HBOS przyznali, że nie mieli zgodnych z przepisami kwalifikacji bankowych.
Marnując czas na sprawdzanie dyplomów bankowców lub na stwierdzanie ich braku członkowie parlamentu przynajmniej wykazali się umiejętnością logicznego myślenia. W zeszłorocznym raporcie dotyczącym wycofywania depozytów z Northern Rock, komisja wyraziła zaniepokojenie, że dyrektor instytucji udzielającej kredytów hipotecznych nie jest wykwalifikowanym bankowcem. Zalecili brytyjskiemu organowi nadzoru żeby nigdy więcej nie dopuścił do sytuacji, w której szefowie o zbyt niskich kwalifikacjach zostają mianowani na ważne stanowiska w instytucjach finansowych "o istotnym znaczeniu".
Oczywiście byli szefowie upadłego banku byli świetnie przygotowani na taką linię przesłuchania. Tom McKillop, były szef rady nadzorczej RBS odpowiadał, że on i jego dyrektorzy mają w sumie 300 "osobolat" doświadczenia w usługach finansowych. Andy Hornby, znany z przejścia do roli prezesa HBOS prosto z pracy w sieci supermarketów ASDA ujawnił, że może wymienić pięciu kluczowych dyrektorów, mających razem 150 lat doświadczenia w bankowości.
Jednak istnieje coś takiego jak bankowe kwalifikacje – i to co dobre również. Instytut Finansów (IFS School of Finance) i Instytut Dyplomowanych Bankowców (Chartered Institute of Bankers) w Szkocji oferują rozmaite "świadectwa ukończenia" bankowcom i przedstawicielom innych zawodów, którzy kończą tam kursy. Ale członkowie parlamentu powinni to wiedzieć najlepiej, że czasem od wyników egzaminów bardziej liczy się doświadczenie – bo ostatecznie, jakich kwalifikacji wymaga się od wybranych w wyborach polityków? – jednak ani jedno, ani drugie nie może uchronić przed niebezpieczeństwem "myślenia grupowego". I choć dowiedziona umiejętność liczenia i zdrowy rozsądek mogą zmniejszyć liczbę niewłaściwych decyzji podejmowanych przez banki, to nawet całe bataliony dyplomowanych bankowców nie były w stanie zapobiec kryzysowi, jaki opanował sektor bankowości.
Oto lepszy pomysł. Cezar nakazywał niewolnikom szeptać, że jest śmiertelny, w czasie swoich triumfalnych parad przez Rzym. Królowie zatrudniali błaznów, by sprowadzali ich na ziemię. W ten sam sposób rady nadzorcze banków powinny być zobowiązane do zatrudnienia przynajmniej jednego byłego bankowca, który zajmował stanowisko między szczytami cyklu kredytowego, w okresie od połowy 2007 do połowy 2008 roku. Ten jeden rok doświadczenia może się okazać cenniejszy przy próbach zapobiegania przyszłym kryzysom finansowym, niż jakakolwiek praca wcześniej lub później.
Maksymalna jawność
Jak duża jest twoja strefa bezpieczeństwa? Dla firmy renegocjującej umowy dotyczące zadłużenia lub refinansowania swoich pożyczek, odpowiedź może być kluczową wskazówką, określającą prawdopodobieństwo przetrwania kryzysu.
Ale dlaczego właściwie inwestorzy mieliby o to pytać? Jeśli warunki i terminy zaciągania pożyczek są tak istotne, to oczywiście informacje o nich powinny być powszechnie dostępne na rynku, tak jak się to dzieje w Stanach Zjednoczonych. Ale nie w Europie. Rozwiązanie kwestii co ujawniać, a nawet czy w ogóle ujawniać szczegóły dotyczących warunków umowy – już choćby to, jak blisko jest firma naruszenia ich – w dużym stopniu spoczywa na samych firmach.
Przy firmach notowanych na giełdzie, zbliżające się naruszenie warunków umowy może być uznana za informacją poufną, wymagającą ujawnienia, lub stać się powodem dla audytorów i dyrektorów do zasygnalizowania wątpliwości dotyczących ksiąg rachunkowych, jak też niepokoju o status firmy w przyszłości. Zazwyczaj jednak, jak wyjaśnia to z jedna z firma z indeksu FTSE 100, ujawnienie "nie jest postrzegane, jako coś, co leżałoby w interesie firm, czy ich banków". Wszelkie oświadczenia mają skłonność do mętności – to wszystkie te odwoływania się do "strefy bezpieczeństwa", lub nieprzydatne do niczego informacje, że firma "w obecnej chwili nie narusza warunków umowy". Grupy nie notowane na giełdzie są nawet ostrożniejsze.
Oczywiście, jeśli mamy do czynienia z pozbawionymi skrupułów dziennikarzami i głodnymi spekulantami polującymi na padlinę w miarę pogłębiania się recesji, to potencjalne złamanie warunków umowy może być interpretowane jako oznaka zbliżającego się niewywiązywania ze spłaty długu lub klęski. Spójrzmy na mozolną pracę cierpiących na brak gotówki spółek budowlanych, takich jak Taylor Wimpey, czy sprzedawców detalicznych, takich jak Debenhams. Jeśli następuje przeciek informacji, spadają gwałtownie akcje firmy, kupujący przestają kupować, instytucje ubezpieczające kredyty przestają ubezpieczać, a dostawcy przestają dostarczać.
Ale to sprawa ponownego nauczenia się, a nie hamowania. Złamanie warunków umowy jest jak "maksymalna strefa bezpieczeństwa" i ostrzega przed leżącym na trasie niskim mostem. Mówi firmom i bankowcom, że może powinni poszukać innej drogi, a nie że kolizja jest nieunikniona. Niewiele banków chce orzekać przepadek mienia, po tylko by stać się właścicielami dużego sprzedawcy detalicznego, czy zamówień firmy budowlanej, tak jak i niewielu kierowców dwupoziomowych autobusów chce stracić nadwozie.
W każdym razie niektóre informacje na temat warunków i terminów pożyczek już istnieją. Na pewno mają je banki. Być może mają je właściciele zbywalnych kredytów lewarowanych, jak na przykład fundusze hedgingowe. Jeśli mają też obligacje, mogą handlować informacją, podczas gdy posiadacze samych obligacji - nie mogą. Wszelkie informacje wyciekające na temat europejskiego refinansowania zadłużenia są niekompletne, a czasem mylne, co prowadzi do wyniszczających plotek i nieuczciwych spekulacji.
Wykorzystajmy kryzys w charakterze katalizatora większej jawności. W ten sposób, następnym razem mniej firm i inwestorów będzie się niepokoić, że na wybojach nabiją sobie guza.
w/g Andrew Hill
News z sieci
Wśród tych błaznów łatwo zrobi się zamieszanie a co leprze łatwiej jest zdefraudować ogromne pieniądze, za te decyzje można obwinić wszystkich dookoła lecz niestety nie dotyka to osób w zarządzie. A z reguły to zarząd powinien ponosić odpowiedzialność