MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 39.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 38.9 | 39.9 | 40.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 39.9 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Korba102

Post #1 Ocena: 0

2008-12-21 18:37:43 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Współcześni niewolnicy
Co roku tysiące etiopskich dziewcząt wyjeżdża na Bliski Wschód w charakterze pomocy domowej

Wiele z nich pada ofiarą nieuczciwych pośredników, inne dręczą i szykanują pracodawcy. Kraje Zatoki Perskiej, które miały być miejscem spełnienia marzeń, stają się centrami koszmaru i niewolniczej pracy.

Ta opowieść rozpoczyna się od pewnego zdjęcia opublikowanego w gazecie. Trudno je zapomnieć, tak głęboko zapada w pamięć. Widać na nim twarz o dziecięcych rysach i burzę zmierzwionych włosów. Wokół szyi rozciąga się niebieska pręga, niczym modny naszyjnik. Dziewczynka, opatulona w białą watę, wygląda jak mała księżniczka. Ale w oczy rzuca się ogromna blizna, biegnąca wzdłuż całego ciała, od brody do pachwin. Ktoś rozpłatał dziecku brzuch, a potem niechlujnie zaszył ranę.

Nikogo nie interesuje finał tej historii. Wszyscy udają, że nie widzą zdjęcia albo przewracają stronę, gdy Alima Nuru Ibrahim zerka z ciekawością na przerażającą fotografię. Nie powinna tego oglądać. Nie teraz, kiedy wyrusza sama w nieznane.

Dzień pożegnania jest wystarczająco smutny. (...) Stary ojciec siedzi w milczeniu. Na pytanie, dlaczego wysyła córkę tak daleko, odpowiada, że wszystko jest w rękach Boga. Potem spogląda na swą liczną, głodną rodzinę.

(...) Przez rok Alima Nuru Ibrahim pracowała w Adis Abebie. Stolicę Etiopii dzielą od ich wioski Worli tylko dwie godziny jazdy samochodem. Okazuje się, że to wystarczająco daleko, by córka była nieosiągalna dla rodziców, a jednocześnie wystarczająco blisko, aby wysyłała im pieniądze. 20-letnia dziewczyna pracowała jako pomoc domowa, zarabiała miesięcznie sto birr, czyli osiem euro. W żółtej reklamówce przywiozła trochę osobistych rzeczy i zarobek ostatnich czterech miesięcy. (...)

Ponieważ wszyscy milczą jak zaklęci, głos zabiera wujek. Mówi, że dziewczęta są sobie same winne, bo nie chcą wychodzić za mąż i dlatego muszą wyjechać. Kobiety chichoczą. W tej okolicy niezamężna kobieta to powód do hańby. (...) Te, które nie wyszły za mąż, muszą opuścić rodzinny dom. Siostrom Alimy znaleziono mężów. Jedna ma 14, druga 15 lat. W ramionach trzymają niemowlęta, niczym potwierdzenie wypełnionego zadania.

Wuj opowiada, że też wyswatał jedną córkę, a dwie pozostałe wysłał na zarobek do Arabów. Żona podsuwa mu kartkę. Wujek pochrząkuje i mówi, że jedna z córek przebywa w Syrii, nie widział jej już ponad pół roku. Była bardzo małomówna, kiedy ostatni raz rozmawiał z nią przez telefon, dopytując się, dlaczego nie przysyła pieniędzy. Pokazuje kartkę z numerem telefonu. Dzwonił wiele razy, ale od miesięcy nikt nie podnosi słuchawki. Pośrednik, który załatwił córce pracę, również zapadł się pod ziemię. – Czy można ją jakoś odnaleźć? – pyta bezradnie. (...) Z zawodu jest stolarzem, ale nie ma stałego zajęcia, podobnie jak wszyscy mężczyźni w Waliso. On też pracował kiedyś w Arabii Saudyjskiej. Po roku przywiózł pieniądze na kupno domu.

Rok pracy na obczyźnie oznacza własny dach nad głową. Tego rodzaju opowieści pobudzają wyobraźnię Etiopczyków. Mają nadzieję, że nic nie zakłóci odwiecznego pędu skłaniającego tysiące dziewcząt do wyjazdu na Bliski Wschód w charakterze pomocy domowej. Nawet jeśli jedne wracają bez grosza przy duszy, a inne tracą życie, nic nie powstrzyma kolejnych przed wyruszeniem w drogę.

Wujek twierdzi, że bez wahania sam wyjechałby do roboty. To bieda i głód zmusiły go do rozłąki z córkami. Niestety, etiopscy mężczyźni są niemile widziani nad Zatoką Perską. – Uważają, że jesteśmy leniwi – stwierdza nasz rozmówca. (...) Naturalnie słyszeli wiele okropnych historii. Znają opowieści o gwałtach i o dziewczynach powracających do domu w trumnach. Co i rusz telewizja donosi o samobójstwach kobiet pracujących na obczyźnie – jedne się powiesiły, inne wyskoczyły z okna. Allach raczy wiedzieć, co dzieje się w tamtych krajach. (...)

Wszyscy jednak zapominają o zmarłych, kiedy w sąsiedztwie pojawia się dziewczyna, która kupiła rodzicom samochód albo dom. – Nie mamy wyboru. Jeżeli córki zostaną z nami, to tak, jakbyśmy je skazali na powolne umieranie – stwierdza wuj.

Alima Nuru Ibrahim siedzi w milczeniu, przechyla głowę na bok i wsłuchuje się w rozmowę. Kilka dni temu wujek pomógł jej w załatwieniu wizy i wyszukał zaufanego pośrednika – nie było to łatwe, bo w branży działa wielu oszustów. Alima żegna się z rodziną. Przed wyjazdem do Dubaju widzą się po raz ostatni, dziewczyna spędzi tam kilka lat albo całą wieczność. Zresztą, kto to może wiedzieć... Matka żegna córkę słowami "Bóg ci dopomoże". – Ona musi sama pomóc sobie i nam – stwierdza wuj. (...)

– Wolę jechać do Dubaju niż wychodzić za mąż – mówi Alima w drodze do Adis Abeby. (...) Jej towarzyszka podróży, Misrak Allo Abubeker ma za sobą prawie osiem lat pracy w Bejrucie. Przyjechała do Libanu w środę 5 stycznia 2000 roku. Nikt jej nie uprzedził, że tam będzie zimno, wszyscy przekonywali, że nie musi zabierać ciepłej odzieży, bo wszystko kupi sobie na miejscu. Nikt jej też nie powiedział, że będzie spała na kamiennej podłodze, przykryta kawałkiem płótna powalanym plamami menstruacyjnymi poprzedniej służącej. Misrak Allo Abubeker pracowała w domu bejruckich lekarzy. Oboje byli wykształceni, zamożni, dwójka ich dzieci dawno już wyfrunęła z domu. Pracodawcy zamknęli przed służącą trzy puste sypialnie, żeby przypadkiem nie położyła się w nocy na jednym z łóżek. – Przepłakałam pierwsze trzy lata – opowiada i zerka na Alimę. Ta siedzi na tylnym siedzeniu i przygląda się mijanym chatom. Lepiej zaoszczędzić jej szczegółów
Misrak Allo Abubekern nie wspomina, jak pracodawczyni goniła ją do pracy. Codziennie kazała wycierać na kolanach dziesięć pokoi – nie chodziło o kurz, ale o upokorzenie służącej. Misrak Allo Abubeker ma 28 lat, ale gdy spada temperatura, jej kolana do dziś puchną jak dynie. Do jedzenia dostawała ryż, jeden posiłek dziennie. Przez pięć lat nie pozwalano jej opuścić mieszkania, nie mogła nawet wynieść śmieci. Pani wychodząc zamykała ją na klucz. Pewnego dnia podczas nieobecności właścicieli eksplodował bojler. Gdyby wybuchł pożar, kolejna pomoc domowa wyskoczyłaby pewnie przez okno. – Traktują nas jak zwierzęta – stwierdza Misrak. Przez pięć lat nie widziała niczego poza pracą i etiopską służącą w sąsiednim domu, z którą wolno jej było rozmawiać. Tylko dzięki pogawędkom na balkonie jakoś nie zwariowała.

Misrak o mało nie wpadła pod samochód, kiedy po pięciu latach po raz pierwszy mogła pójść do supermarketu. W Bejrucie poznała tylko balkon, sklep i kontener na śmieci. Ceną niewolnictwa było sto dolarów miesięcznie. Większość pieniędzy dziewczyna wysyłała do domu. Matka nie żyła, bracia byli mali, a ojciec tyranizował całą rodzinę. Kiedy najmłodsze z rodzeństwa zachorowało, wysłała roczny zarobek na jego leczenie. Mimo to brat zmarł nie doczekawszy opieki lekarskiej, a pieniądze rozpłynęły się gdzieś po rodzinie. (...)

Tym razem Misrak próbuje szczęścia w Dubaju. Co ją tam czeka? – Będzie tak samo jak w Bejrucie. Pół roku lata, pół roku zimy, czyż nie? – pyta retorycznie. Potem odwraca się do młodszej koleżanki i przez całą drogę kładzie jej do głowy: – Nigdy się nie sprzeciwiaj. Przyzwyczaj się do rozpieszczonych dzieci i ich humorów. Strzeż się synów i mężów. Musisz pozostać nieugięta, bo na koniec zajdziesz w ciążę. Jeżeli okażesz się dobra, sąsiedzi będą chcieli cię podkupić. Jeżeli zdecydujesz się odejść, będziesz człowiekiem wyjętym spod prawa. Paszport zatrzymuje zawsze pierwsza pracodawczyni i bez niego jesteś bezbronna, a na ulicy czyha śmiertelne niebezpieczeństwo.

Alima Nuru Ibrahim potakuje. Tak naprawdę ma dopiero 20 lat, ale w paszporcie napisano, że skończyła 27 lat. To powszechna praktyka, ponieważ w Dubaju wolno pracować od 25. roku życia. – Ile będziesz zarabiać? – dopytuje się Misrak. – Sto – szepcze mała. – Ile? – powtarza Misrak. – Na Boga, mów głośniej, bo będziesz miała kłopoty – ostrzega. – Powiedzą, że jesteś niespełna rozumu. Zawsze przepraszaj, bo inaczej się obrażą i całymi dniami nie będą z tobą rozmawiać. Mów głośniej. Będą cię bić, jeżeli się nie zmienisz. Powiedzą, że na nic im taka niezguła. Jeżeli chcesz przetrwać u Arabów, bądź uczciwa, pracuj i uśmiechaj się – kończy Misrak i obserwuje, jak koleżanka poprawia nakrycie głowy. (...)

Misrak Allo Abubeker wysiadając z samochodu zauważa gazetę, na której siedziała przez całą drogę. Podnosi pismo i przygląda się fotografii dziewczyny, jej zmierzwionym włosom, prędze wokół szyi, bliźnie. – Co to jest? – krzyczy przerażona, choć niejedno już widziała. – To pomoc domowa, która wróciła do domu – odpowiada Yeshi Riske, nieco obcesowo, ale bez odrobiny cynizmu. Jest pół-Amerykanką, pół-Etiopką, towarzyszy dziewczętom w drodze z ich rodzinnej wioski. Często pomaga w ten sposób wielu Etiopkom wyruszającym w podróż do Dubaju. Yeshi Riske nazywa pomoce domowe niewolnicami, pośredników pracy handlarzami niewolników, a miejscowych polityków nieudacznikami, bo nie potrafią chronić swoich obywateli.

Yeshi ma wielu przeciwników. Kazano jej opuścić Dubaj, bo okazała się zbyt niewygodna. Razem z inną Amerykanką, Sharlą Musabih, założyły w Dubaju jedną z nielicznych organizacji pozarządowych: City of Hope. Prowadziły schronisko przeznaczone dla kobiet pracujących jako służące, wiele z nich pochodziło z Etiopii. Dom pękał w szwach, podopieczne chodziły z kąta w kąt w oczekiwaniu na zwrot paszportu, wydanie pozwolenia na wyjazd i zapłacenie zaległego zarobku. Niektóre musiały latami czekać na tę odrobinę sprawiedliwości. Założycielki organizacji nazywają swoje podopieczne "ściganymi". Nie wiadomo dokładnie, ile dziewcząt odważyło się uciec od pracodawców i błąkać po ulicy jak łatwa zdobycz. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich niechętnie patrzy się na działalność takich instytucji jak City of Hope.

Marzenia Dubaju urzeczywistnia około miliona zagranicznych robotników, ze dwieście narodowości. – Ktoś musi przecież zapłacić za dobrobyt Dubaju – stwierdza Yeshi. W tym kraju codziennie oddaje się do użytku dziesięć, piętnaście nowych obiektów. W budowie jest pięć tysięcy kolejnych. W Sonapur, jednej z dzielnic Dubaju, mieszka 200 tysięcy zagranicznych robotników. Po arabsku "Sonapur" znaczy "Miasto ze Złota". To cyniczne i przewrotne określenie. Okolica, gdzie żyją budowniczowie dubajskiego dobrobytu, jest całkowicie pozbawiona kobiet. Rankiem po robotników z Indii, Bangladeszu i Pakistanu przyjeżdżają autobusy i wieczorem przywożą ich do dzielnicy-sypialni. Cudzoziemcy pracują w ponad 40-stopniowym upale po dziesięć godzin, sześć dni w tygodniu. Zarabiają 160 euro miesięcznie, za każdą nadgodzinę dostają dodatkowo 60 centów. W dzielnicy jest jeden sklep, fotograf, jubiler i filia Western Union. Za pośrednictwem banku robotnicy wysyłają do domu zarobione pieniądze. W pokojach koczuje pod dwanaście osób, ich życie w Dubaju polega na pracy i spaniu. Raz na dwa miesiące idą na plażę i napawają się widokiem spacerujących kobiet.

Human Rights Watch, pozarządowa organizacja zajmująca się ochroną praw człowieka, w 2004 roku odnotowała wśród pracowników zagranicznych 880 zgonów. Dokładnych liczb nikt nie zna, bo nie prowadzi się na ten temat żadnych oficjalnych statystyk. Jeżeli służąca stwarza kłopoty, zostaje odesłana do domu, a resztę tuszują władze. Który z urzędników chce rozmawiać o zgwałconych pomocach domowych albo wypadkach przy pracy na budowie luksusowych apartamentowców, gdy popija właśnie w "Buddha Bar" bajecznie drogiego szampana? Wracając do domu, ze swoich hummerów widzą tylko błyszczącą fasadę rozwijającego się dynamicznie kraju. Nikt nie dostrzega zniszczonych życiem prostytutek, które przed hotelem "Regal Plaza" oferują swoje usługi za 20 euro za godzinę.

Yeshi Riske miała okazję widzieć te kobiety. Kiedy wyrzucono ją z Dubaju, kontynuowała pracę w Etiopii. Również tam zbudowała schroniska dla kobiet. Za szarą bramą dochodzą do siebie dziewczyny po ciężkich przejściach, podrzucane tu przez urzędników. Jedna z nich od tygodni leży w łóżku, nie mówi, odmawia jedzenia. Miała przy sobie paszport na fałszywe nazwisko. Odezwała się tylko raz. Powiedziała, że nie zapłacono jej ani centa za dziewięć miesięcy pracy w Dubaju. Potem znowu zapadła w odrętwienie.

Yeshi może całymi godzinami opowiadać o tych kobietach, które straciły wszystko podczas wyprawy po szczęście. – To szaleństwo ma swoje źródło w Etiopii – stwierdza. – Zorganizowana przestępczość traktuje ludzi gotowych do pracy w krajach Zatoki Perskiej jak żywy towar: są importowani i eksportowani, dręczeni, bici. Mieszkańcy Dubaju uważają, że skoro zapłacili za służącą, to jest ona ich własnością. Oto niewolnictwo w XXI wieku – podsumowuje Yeshi Riske. Potem wyciąga gazetę z ręki Misrak. Lepiej niech nie ogląda tego zdjęcia. I tak zdecyduje się na wyjazd, ta historia zawsze się powtarza.

Czasami nawet Yeshi Riske nie potrafi zrozumieć, co skłania kobiety do wyjazdu. W gazetach ciągle piszą okropne rzeczy, mimo to nie brakuje chętnych. Nawet ona nie jest w stanie odwieźć ich od tej decyzji. Dlatego właśnie towarzyszy dziewczynom w drodze do Adis Abeby, aby zapobiec różnym oszustwom. W całej stolicy tylko Fiseha Atsebeha załatwia legalną pracę w Dubaju i nie pobiera haraczu za sfałszowaną wizę.

Fiseha siedzi w świeżo odremontowanym biurze o jasnożółtych ścianach. W pomieszczeniu unosi się jeszcze zapach farby. Na wizytówce widnieje napis: "prywatny pośrednik pracy". Nawet w stosownym ministerstwie przyznają, że jest jedyną osobą, która legalnie wysyła kobiety do pracy w Dubaju. Urzędnicy nie chcą powiedzieć nic więcej. Przeważnie pozostawiają dziewczęta ich własnemu losowi, nikt ich nie informuje o istnieniu legalnego i tańszego sposobu wyjazdu. W ten sposób handlarze żywym towarem mają ułatwione zadanie. Przechwytują dziewczęta w wioskach i obiecują podróż do raju za niebotyczną cenę.

Fiseha Atsebeha przegląda dokumenty Misrak, zerka na stemple z Bejrutu poświadczające jej siedmioletnie doświadczenie w pracach domowych. To dobre referencje. Potem przychodzi kolej na Alimę Nuru Ibrahim. Źle, że jest nowicjuszką. Agentka woli załatwiać pracę doświadczonym dziewczynom, mówiącym po angielsku i arabsku, umiejącym obsługiwać chociażby pralkę. Na tym polegają pierwsze trudności. One pochodzą przecież z wiosek, gdzie nie ma prądu i toalet, a tu nagle muszą włączyć zmywarkę.

Przedtem całymi setkami wysiadują przed urzędem imigracyjnym w Adis Abebie. Tu odbierają paszporty określające ich wiek, którego tak naprawdę nigdy być może nie dożyją. Tu zbierają żniwo handlarze ludźmi. Za zorganizowanie wyjazdu żądają do 12 tys. birr, prawie tysiąc euro za prawo do niewolniczej pracy. Większość rodzin sprzedaje ziemię, bydło albo zapożycza się, byleby tylko spełnić żądania pośredników. Potem dziewczyny trafiają na lotnisko w Adis Abebie. Wkrótce pojawią się tu także Misrak Allo Abubekers i Alima Nuru Ibrahim. (...)

Na lotnisku roi się od młodych kobiet, które jeszcze nigdy w życiu nie leciały samolotem. (...) Wystarczyłoby w Adis Abebie skontrolować ich dokumenty, a wiele z nich uniknęłoby różnych kłopotów. Niestety, nikt tego nie robi. Urzędnicy kontroli paszportowej uśmiechają się na pożegnanie, a stewardesy sadzają podróżne na właściwych miejscach, zapinają pasy bezpieczeństwa i pokazują torebki na wymioty, przydatne zwłaszcza w czasie startu i lądowania. Jest grubo po północy, gdy maszyna ląduje w Dubaju. (...)

Yeshi Riske dobrze zna ostateczny cel podróży. Wiele dziewcząt wcale nie leci do Dubaju, tylko tranzytem do innego kraju. Tak jak Tenaye Teklewold, dziewczyna ze zdjęcia w gazecie. Matka jest przekonana, że pracowała w Dubaju i tam straciła życie. Rodzina opłakuje zwłoki, otulone watą i wystawione w malutkim pokoiku w Adis Abebie. Dopiero po otwarciu trumny zauważyli, że zmarła wypchana jest watą także w środku. Powiedziano im, że córka powiesiła się z tęsknoty za domem. Normalna rzecz. Dopiero później zobaczyli, że ciało rozcięto od dołu do góry. Czy tak wygląda wisielec?

Matka zalewa się łzami i robi sobie wyrzuty, że zgodziła się na ten wyjazd. Siedem miesięcy temu odprowadziła córkę na lotnisko. Sąsiad zażądał siedmiuset dolarów za załatwienie pracy. Córka żyła jeszcze równo siedem miesięcy, tyle ile było potrzeba na odpracowanie tej sumy. Rodzice otrzymali zwłoki pozbawione organów. – To w Dubaju ją okaleczono – uważa brat. Choć w dokumentach można przeczytać, że dziewczyna pracowała w Omanie, uparcie obstają przy Dubaju. Stamtąd przecież przychodzą pieniądze i zwłoki ich najbliższych
News z sieci
Przecież wiadomo wszystkim że niewolnictwo jest co nawet tu można zauważyć. Tu są te nawyki u ludzi z krajów Bliskiego wschodu i Azji Wielu krajanów tyra w takich układach niewolniczych w UK. Co ważniejsze nikt tego nie zmieni gdyż nawyk, jest zawsze nawykiem

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2008-12-21 18:56:23 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Iran uderza w noblistkę
Irańskie służby porządkowe zamknęły w Teheranie biura organizacji broniącej praw człowieka, prowadzonej przez laureatkę pokojowej nagrody Nobla z 2003 roku Szirin Ebadi, z zawodu adwokata.
- Policjanci umundurowani i po cywilnemu przebywają obecnie w naszych biurach i je zamykają - oświadczyła wiceprzewodnicząca organizacji Centrum Obrońców Praw Człowieka Narghes Mohammadi.

- Pani Ebadi znajduje się teraz w biurze. Nie mamy innego wyjścia, jak je opuścić. Policjanci kazali nam wyjść bez stawiania oporu. Nie przedstawili nam zarządzenia sądu, jedynie numer tego zarządzenia - mówiła Mohammadi.

Irańska policja nie umotywowała w żaden sposób powodów zamknięcia biur organizacji.

Centrum Obrońców Praw Człowieka planowało zorganizować w niedzielę po południu uroczystość z okazji 60. rocznicy uchwalenia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Rocznica ta przypadała 10 grudnia.

Kierowana przez Ebadi organizacja została powołana przez sześciu renomowanych irańskich adwokatów. Oprócz praw człowieka, zajmuje się także pomocą mniejszościom i dysydentom.

Szirin Ebadi nagrodę Nobla otrzymała w 2003 roku za wysiłki na rzecz demokracji, poszanowania praw człowieka, szczególnie kobiet i dzieci
News z sieci
Jak zwał tak zwał wszak szariat rządzi w islamie, więc po co ten bunt ukamieniować ją również trzeba

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 21-12-2008 18:57 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #3 Ocena: 0

2008-12-24 19:51:18 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Piekło okaleczonych kobiet
Setki kenijskich dziewcząt uciekają przed przymusowym obrzezaniem

W kenijskich krainach Masajów, Meru i Kisii trwa właśnie sezon obrzezań, czy raczej okrutnych okaleczeń młodych dziewcząt. W miejscowej tradycji to barbarzyński rytuał przejścia do kobiecości.

W rolniczej prowincji Nyanza co najmniej 300 Kenijek ukryło się w kościołach i w szpitalach, aby uniknąć strasznego losu. Najmłodsza ma siedem lat. Dziewczyny dowiadują się od matek i starszych sióstr, że tylko kobiety bez łechtaczki są krystalicznie czyste jak zwierciadło i znajdą dobrego męża. Jeśli clitoris nie zostanie obcięta, będzie rosnąć, aż stanie się długa, jak męski penis. Może też się zdarzyć, że łechtaczkę połknie niebezpieczny wąż. Dlatego obrzezanie jest absolutnie konieczne – tak nakazuje tradycja.

Z pewnością nie wszystkie rodziny wierzą w te opowieści, ale presja społeczności, zwłaszcza wiejskich, jest ogromna. W Kenii ten okrutny zabieg, znany w oficjalnym języku międzynarodowych urzędów i mediów jako okaleczanie żeńskich genitaliów (female genital mutilation, FGM), uprawiają wszystkie plemiona, z wyjątkiem ludu Luo. Tylko w okręgu Kuria w prowincji Nyanza w "sezonie" okaleczanych jest około 200 dziewcząt dziennie. Sezon obrzezań przypada na listopad, a zwłaszcza na grudzień, czas ferii szkolnych. Uczennice, które zostały poddane krwawej "inicjacji",

Uważane są za przygotowane do małżeństwa i czekają, aż rodzice znajdą im mężów. W ten sposób tracą szanse na osiągnięcie jakiegokolwiek zawodowego sukcesu. Nie wszyscy rodzice zgadzają się na takie cierpienia swoich córek. To właśnie oni zachęcają dziewczęta, aby szukały schronienia w kościołach i szpitalach, gdzie pod opieką duchownych, policjantów oraz aktywistek walczącej o prawa kobiet organizacji Maendeleo Ya Wanawake są bezpieczne. Działająca w tej organizacji Beatrice Robi podkreśla jednak, że znacznie więcej dziewcząt pozostaje w domach i poddawanych jest obrzezaniu – czy to dobrowolnie, czy też pod przymusem. Pragnąc ocalić je od tego losu, Maendeleo Ya Wanawake urządza swoje własne, bezkrwawe rytuały przejścia od dziewczęcości do kobiecości, ale w wioskach nie znajdują one wielu zwolenników.

Teoretycznie FGM w Kenii jest nielegalne. W grudniu 2001 r. ówczesny prezydent Daniel arap Moi w wygłoszonym przemówieniu ostrzegł, że ten, kto będzie okaleczał genitalia dziewcząt młodszych niż 17 lat, powędruje prosto do więzienia na cały, długi rok. Ale w celach nie wystarczyłoby miejsca dla winowajców, dlatego prawo pozostaje martwą literą. Polityczni notable w Nairobi twierdzą prywatnie, że walka z obrzezaniem kobiet oznaczałaby zamach na tradycję kraju.

W czerwcu 2006 r. Kenią wstrząsnęła śmierć 15-letniej Pameli Kathambi z położonej z dala od innych osad wsi Irindi. Dziewczyna sama okaleczyła swoje genitalia i zmarła na skutek krwotoku. Matka Pameli, Julia, nie pozwoliła jej na poddanie się rytuałowi barbarzyńskiej inicjacji. Pragnęła zapewnić córce wykształcenie i lepsze życie. Ale inne wiejskie dziewczęta naśmiewały się z Pameli, nazywały ją mukenye, co jest obelżywym przezwiskiem kobiet, które nie przeszły przez krwawy obrzęd. Pewnej niedzieli Julia znalazła dziewczynę leżąca w łóżku i skarżącą się na ból brzucha. Pamela poprosiła o herbatę. Dopiero gdy napój był gotowy, przyznała, że okaleczyła się sama, bo nie mogła już znieść kpin i szyderstw. Ten tragiczny zgon wywołał burzę, członkowie starszyzny wioskowej i politycy składali wyrazy współczucia, na pogrzeb przyszły tłumy, ale nie podjęto żadnych kroków, by chronić kobiety przed gehenną.

Niekiedy FGM poddawane są kilkuletnie dzieci. Często "zabieg" dokonywany jest przed osiągnięciem dojrzałości płciowej, czasami przed małżeństwem lub po pierwszej ciąży. Obrzezanie przeprowadzają kobiety. W Kenii to zadanie daya, starszej wiekiem akuszerki. "Operacja" przeprowadzana jest często bez zachowania jakichkolwiek zasad higieny, bez sterylizacji, za pomocą noża, brzytwy czy nawet kawałka szkła. Dziewczynę można okaleczyć na różne sposoby. Niektóre ludy praktykują usunięcie widocznej części łechtaczki, inne – także warg sromowych mniejszych. Najbardziej radykalna jest tzw. infibulacja, czyli obrzezanie faraońskie. Polega na wycięciu wszystkich zewnętrznych organów płciowych. Okaleczona pochwa jest zaszywana – w Kenii często przy użyciu kolca z drzewa akacji. Pozostaje tylko niewielki otwór na mocz i krew menstruacyjną, zazwyczaj o przekroju ołówka. Po ślubie takie "zapieczętowane" panny młode są brutalnie otwierane przez mężów. Saudyjski doktor Abdulrahim Rouzi opowiada o 18-letniej Sudance, która w noc poślubną

wykrwawiła się na śmierć.

Mąż, który nie potrafił dokonać penetracji, przyniósł nóż i rozciął swą kobietę. Wezwany lekarz nie zdołał uratować jej życia. Infibulacji została poddana Kenijka Leila. Później, już jako dorosła, opowiedziała o swoim dramacie przed kamerami telewizji.

Nagranie to pokazywane jest kobietom, ale także starszyźnie wiejskiej, w ramach kampanii przeciwko przymusowemu obrzezaniu prowadzonej przez UNICEF i organizacje obrony praw kobiet. "Miałam wtedy sześć lat. Chodziłam do szkoły podstawowej wraz z czterema innymi małymi dziewczynkami. Pewnego dnia starsza siostra powiedziała mi, że zostanę obrzezana. Byłam ciekawa, bo słyszałam, jak inne dziewczyny chwaliły się, że już zostały obrzezane. Tego dnia dostałam sok i smakołyki. Byłam trzecia w kolejce. Z izby usłyszałam przeraźliwe wrzaski mojej starszej kuzynki. Krzyczała: »Umarłam, umarłam!«.

Próbowałam uciec, ale siostra złapała mnie za ręce. Powiedziała: »Okażesz się grzeczną dziewczynką, gdy będziesz przez to przechodzić. Ja przez to przeszłam, twoja matka także«. Była tylko jedna brzytwa na nas pięć. Kobieta cięła dziewczynkę, opatrywała ranę ziołami, obmywała brzytwę wodą i brała się do następnej. Jeśli dziecko nie płakało, dokonujące obrzezania kobiety cieszyły się. Ja straciłam świadomość po pierwszym cięciu. Ale siostra opowiadała mi, że krzyczałam i płakałam: »Czy już skończyliście? Czy już skończyliście? Moje serce wyrywa się z piersi!«".
Potem Leila musiała dwa tygodnie leżeć na boku ze związanymi nogami. Oddawanie moczu przez wąski otwór sprawiało dotkliwy ból. Rana w końcu zagoiła się, lecz był to dopiero początek cierpienia. Każda menstruacja jest torturą – krew wydostaje się z ciała bardzo powoli. Przez siedem dni w miesiącu młoda kobieta może tylko leżeć, jest absolutnie niezdolna do pracy. Teoretycznie mogłaby pójść do chirurga, aby ją "otworzył", ale nie zrobi tego, ponieważ zdaje sobie sprawę, że nie zaakceptowałby tego przyszły mąż. Każdy szanujący się mężczyzna chce sam zawieźć żonę do szpitala przed nocą poślubną. Dziewczyna wie, że kiedy już zostanie "otwarta", miłość fizyczna będzie dla niej gehenną, macierzyństwo zaś zagrożeniem dla życia. Za swój los nie wini jednak rodziców, lecz panujące na wsi ciemnotę, zacofanie i biedę.

Skutki FGM dla zdrowia kobiet i ich dzieci są fatalne. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, prawdopodobieństwo, że okaleczone kobiety będą musiały wydać dziecko na świat przez cesarskie cięcie, jest wyższe o 31 procent, ryzyko zaś, że urodzą dziecko wymagające natychmiastowej reanimacji – o 66 procent. Prawdopodobieństwo, że urodzą dziecko martwe lub że umrze ono wkrótce po urodzeniu, jest większe o ponad połowę (poród jest długi i trudny, noworodek umiera lub doznaje poważnych, trwałych szkód dla zdrowia na skutek niedotlenienia).

Problem oczywiście dotyczy nie tylko Kenii. Według ocen ONZ, na całym świecie żyje obecnie od 100 do 140 mln okaleczonych kobiet, barbarzyński zabieg przeprowadzany jest co 11 sekund. FGM praktykowane jest w 28 krajach afrykańskich, ale także w niektórych państwach Bliskiego Wschodu, w pewnych regionach Indii. W Egipcie, Sudanie, Etiopii i Mali obrzezanych jest ponad 80 procent żeńskiej populacji (chociaż w kraju nad Nilem tego rodzaju praktyki teoretycznie są zakazane). Obrzezaniu poddawane są muzułmanki, aczkolwiek nie nakazuje tego Koran i w państwach uważanych za fundamentalistyczne, jak Arabia Saudyjska czy Iran, nie jest ono rozpowszechnione. Ale krzywdzone w ten sposób są także etiopskie żydówki i chrześcijanki.

Zdaniem wielu ekspertów, FGM wywodzi się z pradawnych tradycji, a jego celem jest nie tyle spełnienie nakazów religii, ile zapewnienie sobie przez mężczyzn absolutnej kontroli nad seksualnością i rozrodczością kobiety. W Kenii, Ugandzie i innych krajach całe społeczności wiejskie czuwają, aby dziewczęta przed krwawym rytuałem przejścia nie rozpoczęły życia seksualnego. Kiedy już zostaną zaszyte, przyszły mąż ma pewność, że dostaje nietkniętą narzeczoną. Okaleczone kobiety cierpi?

także w Europie.

Organizacja obrony praw kobiet Forward ocenia, że obrzezanych jest 74 tys. mieszkanek Wielkiej Brytanii, a 7 tys. dziewcząt w wieku 16 lat i młodszych znajduje się w strefie ryzyka. Za uczestnictwo w praktykach FGM władze w Londynie wprowadziły surową karę 14 lat więzienia, Policja Metropolitalna zaś wyznaczyła nagrodę w wysokości 20 tys. funtów za pomoc w ujęciu winnych okaleczania kobiet. Nikogo jednak do tej pory nie aresztowano i nie postawiono przed sądem. Społeczności imigrantów otoczyły się murem milczenia. Osiadłe w Zjednoczonym Królestwie Somalijki czy Malijki bez przeszkód wywożą do dawnej ojczyzny małoletnie córki, aby tam przeszły koszmarny rytuał. Niekiedy okaleczanie dokonywane jest potajemnie na brytyjskiej ziemi. W Niemczech organizacja Terre des Femmes ocenia, że przymusowe obrzezanie zagraża 4 tys. zamieszkałych w tym kraju dziewcząt. Także w RFN nikt nie został osądzony za to przestępstwo. Tylko w Szwajcarii w czerwcu br. małżeństwo uchodźców z Somalii skazano na dwa lata pozbawienia wolności za okaleczenie córki. Sąd zawiesił wykonanie wyroku, ponieważ niepiśmienni, pochodzący ze wsi rodzice dziewczyny byli pewni, że spełniaj? tylko uświęcony wielowiekową tradycją obowiązek.
News z sieci
To jest wiadome nie od dzisiaj niestety te prymitywy z czarnego lądu i z Azji poczynają sobie bez względu na opinię świata, Przyjeżdżają tu do UE i kontynuują swoje zapędy rytualne.
Anglicy po części zgadzają się z tymi prymitywnymi ludźmi pozwalając im na sprowadzanie tu żon.
Państwo UK jest krajem gdzie nie można żyć w związkach bigamicznych a mimo tego przymykają na ten układ oko, więc dlaczego mieli by ścigać takie obrzędy? a o morderstwach w imię honoru w kręgu islamskim nie wspomnę. Prawo podzielone na dwa sektory Szariat dla dziwaków pierwotnych rodowodem z islamu i prawo rzymskie dla ludzi cywilizowanych czyli nas.

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2008-12-24 20:15:57 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Edukacja dżihadysty
W tej szkole trzeba wstawać o czwartej rano, dzień wypełniają modlitwy, studiowanie zagadnień religijnych i ćwiczenia fizyczne

Uczniowie mają stać się lepszymi ludźmi. A w rzeczywistości – bojownikami wszędzie tam, "gdzie muzułmanie są uciskani".

Kiedy w górach zaczął topnieć śnieg, Abdul Rahman, nauczyciel ze szkoły w Lahore ruszył z Pakistanu do kontrolowanego przez Indie Kaszmiru, nadkładając drogi, by unikać indyjskich posterunków wojskowych. Żywił się zimnym ryżem, który miał w kieszeniach płaszcza. Młody człowiek był członkiem Lashkar-e-Toiba – ta właśnie grupa islamskich bojowników, jak twierdzą Indie, wyszkoliła i wysłała dziesięciu zamachowców, którzy w zeszłym miesiącu zabili w Bombaju co najmniej 171 osób.

Poczynania Rahmana były skierowane przeciwko siłom indyjskim stacjonującym w Kaszmirze. Współpracował z miejscowymi rebeliantami przy organizowaniu zamachów na niewielką skalę, takich jak rzucenie granatu w dom oficera. Broń, jak twierdzi, dostarczana była z Indii.

Po powrocie do Pakistanu Rahman opowiadał o swoich przeżyciach uczniom szkoły islamskiej w Muridke, 25 kilometrów na północ od Lahore, prowadzonej przez organizację charytatywną Jamaat-ud-Dawa. Fakt, że mógł tak łatwo być zarówno partyzantem Lashkar-e-Toiba, jak i nauczycielem Jamaat-ud-Dawa, podważa twierdzenie owej organizacji, że zajmuje się ona działalnością dobroczynną, polegającą jedynie na prowadzeniu szkół i klinik oraz niesieniu pomocy ofiarom trzęsień ziemi, takim jak niedawne w Beludżystanie. Istnieją przekonujące dowody, że jest to tylko przykrywka i zaplecze organizacyjne dla bojowników z Lashkar-e-Toiba.

Słaby rząd pakistański miałby kłopoty z delegalizacją tej organizacji bez ściągnięcia na siebie odwetu. Zapowiedzi poprzednich rządów pakistańskich, że rozprawią się z dżihadystami, oskarżanymi o ataki terrorystyczne, grupy te otwarcie ignorowały i często po prostu zmieniały jedynie nazwę. Po zamachach w Bombaju USA i Indie będą prawdopodobnie naciskać, by Pakistan wykazał gotowość do podjęcia działań przeciwko Jamaat-ud-Dawa.

Sposób wykorzystywania młodych religijnych Pakistańczyków w akcjach terrorystycznych ilustruje historia Bilala. Od 12. do 19. roku życia uczył się on w szkole Jamaat-ud-Dawa. W końcu przeżył rozczarowanie. Teraz mówi, że ma wątpliwości "co do podejmowania ataków w Kaszmirze wbrew woli tamtejszych mieszkańców. Skutek jest taki, że prowokujemy armię indyjską, która aresztuje ich i torturuje". Bilal nie zawsze tak myślał. Swoje przeżycia opisuje siedząc na betonowej krawędzi nieczynnej fontanny tuż za bramą zoo w Lahore. Ten inteligentny 19-latek o ciemnych oczach i z gęstą czarną brodą opowiada o czasie spędzonym w 30-hektarowym kompleksie szkół i klinik w Muridke, prowadzonych przez Jamaat-ud-Dawa. Musiał tam wstawać o czwartej rano, a dzień wypełniały modlitwy, studiowanie zagadnień religijnych i ćwiczenia fizyczne. – Oni chcą, by uczniowie stawali się lepszymi ludźmi – mówi. – Sami nie biorą udziału w dżihadzie, ale zachęcają innych, by w nim uczestniczyli.

Dżihad miał niegdyś miejsce tylko w Kaszmirze, ale obecnie może być skierowany przeciw komukolwiek w krajach takich jak Afganistan i Irak, "gdzie muzułmanie są uciskani". O swych nauczycielach Bilal mówi, że "zarażają ludzi pasją". Dodaje, że w szkole Hindusi nazywani są "kafirami", a ludzie Zachodu "Żydami".

Czy ci nauczyciele zarazili pasją również młodych ludzi, którzy przybyli z Karaczi do Mumbaju, by mordować ludność cywilną? Nikt z bojowników w Lahore tego nie wie. Do tej pory wszystkie dowody na to przedstawiała strona indyjska, a USA uważa, iż atak ten był przypuszczalnie zaplanowany i przeprowadzony przez Lashkar-e-Toiba. Bilal nie wierzy, by była to owa grupa, ponieważ "w przeszłości oni zawsze przyznawali się do wszystkich swoich akcji".
News z sieci
Tak i tacy przyjeżdżają tu do UK i otrzymują pełną pomoc socjalną gdyż oni są biedni!
A w Mosqu wykrzykują by zabijać żydów, a propos, ja mam pochodzenie inne jak mi wiadomo, na pewno nie mam pochodzenia od pejsatych.
:-]

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 24-12-2008 20:17 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2008-12-24 20:32:00 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Aborcyjne sekrety rządu
Pozbywanie się "niedoskonałych" dzieci

W Wielkiej Brytanii rozgorzał spór, ponieważ rząd próbuje ukryć rzeczywistą liczbę aborcji dokonywanych na upośledzonych płodach.

Chodzi tu głównie o przypadki matek, które decydują się na przerwanie ciąży, ponieważ u ich nienarodzonych dzieci zdiagnozowano schorzenia takie jak stopa końsko-szpotawa lub rozszczep podniebienia. Lekarze twierdzą, że takie choroby zazwyczaj daje się leczyć operacyjnie.

Komisarz ds. informacji nakazał ujawnienie danych, ale Ministerstwo Zdrowia sprzeciwiło się temu, twierdząc, że upublicznienie statystyk mogłoby doprowadzić do zidentyfikowania kobiet poddających się aborcji w późnym terminie.

Choć aborcja ze względów społecznych jest legalna tylko w pierwszych 24 tygodniach ciąży, tzw. wyjątek E w ustawie o aborcji z 1967 roku dopuszcza usunięcie na każdym etapie ciąży płodu, który obciążony jest poważnym ryzykiem fizycznego lub umysłowego upośledzenia. Nieustannie pojawiają się zarzuty, że prawo jest naginane, by umożliwić pozbywanie się "niedoskonałych" dzieci.

Profesor Stuart Campbell, czołowy ginekolog położnik, który pokazał trójwymiarowe skany "spacerujących w łonie" 12-tygodniowych płodów, co wywołało apele o obniżenie 24-tygodniowego limitu na aborcje z powodów społecznych, mówi: – To skandaliczne, że te dane są zatajane.

Nie chodzi tu o to, czy ktoś jest za aborcją. Kiedyś publikowano te statystyki, a teraz się je ukrywa.

Transparentność to podstawa medycyny. Jeżeli jej nie spełniamy, może dochodzić do różnych nadużyć. Nie twierdzę, że korzystanie z prawa do aborcji jest złe, ale musimy poznać te dane, by zrozumieć, co się dzieje.
Decydenci od spraw zdrowia przestali publikować pełne dane na temat aborcji trzy lata temu, kiedy powszechne oburzenie wywołała sprawa aborcji 28-tygodniowego płodu z rozszczepem podniebienia. Legalność tego przeprowadzonego w 2001 roku zabiegu została zakwestionowana przez wikariusz Kościoła Anglii Joannę Jepson, która sama urodziła się z wrodzoną deformacją szczęki.

W 2005 roku Koronna Służba Prokuratorska (CPS) zdecydowała się nie stawiać zarzutów lekarzowi NHS, który publicznie przyznał, że przeprowadził zabieg, oraz innemu związanemu z tą sprawą lekarzowi.

Ministrowie do tego stopnia przestraszyli się perspektywy kolejnych skarg – które ich zdaniem naruszałyby prywatność przeprowadzających aborcje lekarzy i poddających się im kobiet – że ściśle ograniczyli zakres ujawnianych danych.

Od 2005 roku oficjalne statystyki aborcyjne były "zatajane", jeżeli przeprowadzono mniej niż 10 przypadków konkretnego zabiegu. To w rezultacie oznaczało, że liczba aborcji dzieci ze szpotawymi stopami, syndaktylią (palcozrostem) lub rozszczepem wargi i podniebienia przestała być publicznie znana.

W ostatnim roku, kiedy dane były w pełni jawne, czyli w 2002, pięć płodów zostało usuniętych, ponieważ miały zdeformowane stopy, a szósty z powodu rozszczepu wargi i podniebienia. W 2000 i 2001 roku aborcji dokonano na dziewięciu płodach z rozszczepem wargi i podniebienia, oraz na kolejnych dwóch, które miały jedynie "zajęczą wargę".

W 2007 roku na podstawie wyjątku E przeprowadzono łącznie 1900 aborcji, z których 648 było zabiegami w późnym terminie, po 20 tygodniu. 125 płodów zostało usuniętych z powodu zaburzeń układu mięśniowo-szkieletowego, do którego zalicza się też szpotawość stóp. 13 z tych płodów miało powyżej 24 tygodni.

Przypadki rozszczepu wargi i podniebienia zaliczono wraz z deformacjami oczu, uszu, twarzy, szyi i skóry do jednej kategorii, która objęła łącznie 88 zabiegów aborcji. Nie przedstawiono bardziej szczegółowego rozróżnienia. Część tych płodów została usunięta po 24 tygodniach, ale nie podano dokładnej ich liczby.

O ujawnienie liczby aborcji przeprowadzonych z powodu rozszczepu wargi i podniebienia oraz szpotawych stóp poprosiło Pro-Life Alliance, powołując się na ustawę o swobodzie dostępu do informacji.

Kiedy ministerstwo odmówiło podania danych, sprawę skierowano do Komisarza ds. Informacji, który przychylił się do zdania aktywistów.

Apelacja ministerstwa przeciw decyzji komisarza zostanie rozpatrzona przez Trybunał ds. Informacji, co będzie kosztować podatników ponad 40 tysięcy funtów.

Ministrów oskarżono o stosowanie autorytarnych metod w celu uniemożliwienia Pro-Life Alliance stawienie się przed Trybunałem. Wykorzystali oni prawną procedurę, która pozwala ograniczyć prawa podejrzanych o terroryzm. Rzecznik ministerstwa stwierdza: – Przesłuchanie dotyczy danych, na podstawie których można by zidentyfikować konkretne osoby. By pomóc trybunałowi zrozumieć wysoce poufny charakter tych informacji, chcielibyśmy dobrowolnie i otwarcie ujawnić przed nim dane, o publikację których zabiega Pro Life Alliance.
News z sieci
Najlepsze w tym jest to że najwięcej dzieci przybywa tu z rodzin Islamskich, Murzyńskich oraz menelskich Brytoli a tych inteligentnych jest najmniej. Cienko widzę UK w przyszłości Biała rasa to będzie naturalne zjawisko, które może nawet nie zajść w takim KRÓLESTWIE

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 24-12-2008 20:36 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2008-12-25 11:25:03 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Ma granice Nieskończony

Rzewnie robi się na duszy, kiedy nieskończony Bóg staje się małym dzieciątkiem. Łagodzimy jak tylko możemy wymowę Wcielenia: przedziwnej zamiany Boga i człowieka. A przecież jest niepojęta, groźna, stawia niezrozumiałe wymagania.
Zobacz także:
Boże Narodzenie 2008
Nr 51-52 (3102-03), 21-28 grudnia 2008
I stał się człowiekiem. Co to znaczy? Że nieskończony wyznaczył sobie granice? Że niepojęty Bóg stał się jednym z nas? Że niedostępna światłość przyszła na świat w Judei za cesarza Augusta?

Któż da wiarę tej niedorzeczności? Któż w wieku rozumu i nauki poważnie potraktuje cuda? Nikt. Nikt prócz wierzących nie tylko w dalekiego Boga, lecz także w Jego Wcielenie. Nikt prócz chrześcijan świadomych mocy Bożej, która nie zamyka się w sobie i nie spoczywa w niedostępnej światłości. Nikt prócz niespokojnych duchów, którym nie wystarcza nauka i którzy poza rozumem czują tchnienie Tajemnicy.

Przecież tajemnica nie zależy od cudu – pisał Karl Barth. To cud zależy od tajemnicy. Cud niesie świadectwo tajemnicy, tajemnica zaś jest tylko poświadczona cudem. Choćbyśmy głęboko wsłuchiwali się w bożonarodzeniowe przesłanie, choćbyśmy byli w stanie zbliżyć się do tajemnicy, nie potrafimy naprawdę zrozumieć zjednoczenia Boga z człowiekiem. Nigdy nie zgłębimy sensu Wcielenia, nie pojmiemy do końca tak znajomych słów: „i stał się człowiekiem”.

Za trudna tajemnica

Czy przestał być wtedy Bogiem? Nic podobnego. Nie zostawił niebios i nie porzucił czuwania nad światem; nie zamknął się w ciele Jezusa jak w łupinie orzecha. Choć niejeden chrześcijanin tak wierzy i człowieka zwanego Jezusem z Nazaretu ma za samego Boga.

Bezpodstawnie. Uzdrawiał wprawdzie ślepych i chromych, lecz nie był wszechmocny, wszechwiedzący i wszechobecny. Mówił, że dobry jest tylko Bóg. Toteż niektórzy twierdzą, że zamiast słów „stał się człowiekiem” lepiej użyć formuły „przyjął ludzką postać” i w ten sposób uniknąć nieporozumień. Niepodobna bowiem mniemać – w tym zgodne są najświetniejsze chrześcijańskie umysły – że wcielając się, Bóg przestaje być Bogiem. Gdyby przestał, cóż by nam z tego przyszło?

Niewiele, nawet gdyby Jezus miał władzę podobną Bogu. Wcielenie nie ma nic wspólnego z władzą; jest ofiarowanym nam nieskończonym darem Boga. Kiedy Słowo staje się ciałem, Bóg bierze w siebie ludzką naturę, w zamian zaś ofiarowuje nam naturę boską. Tradycja chrześcijańska z dawien dawna nazywa to przedziwną zamianą – admirabile commercium. Wyciągnąć ręce po ten niepojęty dar, wziąć udział w przedziwnej zamianie Stwórcy i stworzenia, uczestniczyć w boskiej naturze – oto sens Narodzenia Pańskiego.
Ale co to właściwie znaczy: wziąć udział w zamianie Stwórcy i stworzenia? Czy nie są to teologiczne fantasmagorie stworzone przez oderwanych od życia szaleńców bożych? Uczestniczyć w boskiej naturze – czy to aby nie bluźnierstwo? Człowiek jest tylko człowiekiem, a Bóg Bogiem. Po co to wszystko? Czy nie wystarczy zgromadzona wokół choinki rodzina i nastrój powszechnej życzliwości? Za oknami śnieg i mróz, a w domu jasno, ciepło, bezpiecznie. Śpiewamy kolędy i wspominamy Pana Jezusa, który urodził się kiedyś w stajence, a teraz stoi przy nas i baczy, by nam się co złego nie stało. Słodko i rzewnie robi się na duszy, kiedy zdajemy sobie sprawę, że ten niepojęty i nieskończony Bóg, którego istnienie czasami wydaje nam się wątpliwe, jest teraz tylko małym dzieciątkiem. Prowadzą nas do niego aniołowie, wysłannicy czystego dobra. Toteż bez obawy możemy się pochylić nad kołyską, wejść w przyjazną komitywę z pasterzami, bez zastrzeżeń oddać się opiece aniołów. „Świat się ustał miłością, niefrasobliwą łaską” – pisał kiedyś Krzysztof Kamil Baczyński. Słowem, na Boże Narodzenie stajemy się dziećmi i nic nam nie zagraża.

I w tym właśnie szkopuł. Świat chrześcijański od bardzo dawna łagodzi jak może wymowę przedziwnej zamiany Boga i człowieka. Jest niepojęta, groźna, stawia nam niezrozumiałe wymagania, lepiej więc trzymać się od niej z daleka. W niektórych częściach Europy Boże Narodzenie zaczęło zamierać już dosyć dawno. Do jego ożywienia w XIX wieku w niemałym stopniu przyczynił się podobno Karol Dickens, który jako poczytny pisarz miał znaczny wpływ na ludzkie uczucia w Anglii i Ameryce. W jego życzliwej ludziom duszy radość Świąt Bożego Narodzenia nierozerwalnie wiązała się z pamięcią dzieciństwa. „Dobrze czasami być dzieckiem – pisał – a najlepiej w Boże Narodzenie, kiedy potężny Założyciel chrześcijaństwa sam był dzieckiem”. Święta spędzone w domu i pośród rodziny były dla Dickensa wspaniałym przykładem promieniowania dobrej woli. Dziś z przeżycia Narodzenia Pańskiego nie zostało w zachodniej cywilizacji wiele więcej. Niektórzy chrześcijanie wierzą jeszcze w cuda, ale tajemnicę pozostawiają teologom. Za trudna.

Bogo-człowiek

Tymczasem bez tajemnicy nie ma ani chrześcijaństwa, ani Boga. Wiara nie polega na przyjęciu dogmatycznych twierdzeń, których nie ogarnia ludzki rozum. W ten sposób powstaje najwyżej religijny zaścianek i rodzi się fanatyzm. Wiara to współżycie z tajemnicą, niełatwe, niepokojące, każdego dnia nowe. Człowiek otwarty na Boga jest pewien, a zarazem niepewien; ufa i wierzy, lecz widzi jakby w zwierciadle. Nieskończony wprawdzie ma granice, lecz pozostaje nieskończony. Wierzący rozumnie człowiek nigdy nie zapomina, że Bóg, który wyszedł nam naprzeciw w objawieniu, pozostaje jednocześnie ukryty w nieprzeniknionej tajemnicy. Jej majestatyczna głębia daleko wykracza poza nasze zdolności myślenia i pojmowania. Tajemnica zaś to nie domena uczonych, lecz każdego, kto zechce i potrafi się na nią otworzyć.
Kiedy się na nią otwieramy, wchodzimy na drogę wiary, która jest nie tylko zgodą na kościelną wykładnię objawionych prawd, lecz wewnętrzną przemianą. Tym trudniejszą, że musimy posuwać się po omacku, zwłaszcza dziś, kiedy duchowe skarby chrześcijaństwa kostnieją w niezrozumiałych obrzędach, pokrywają się kurzem erudycji i zamierają w oczekiwaniu na przebudzenie. Któż dzisiaj naprawdę pojmuje nie tylko intelektualny, lecz także duchowy sens admirabile commercium? Kto głęboko rozumie wymowę patrystycznej sentencji: „Bóg stał się człowiekiem, by człowiek stał się bogiem”? Kto podjął wysiłek wejścia na drogę, która prowadzi do rzeczywistego uczestnictwa w Bożej naturze? Niewielu. Zatopieni w kontemplacji mnisi, uczeni teologowie, wielkiej wiary duchowni i zwykli ludzie, którym czystość serca odsłoniła Boga. Niestety jest ich za mało.

Za mało, by przekonać nas, że przedziwna zamiana nie jest religijnym luksusem, lecz podstawą ludzkiej egzystencji i artykułem pierwszej potrzeby w czasach chorych na brak sensu, religijnie bezmyślnych, wpatrzonych jak w obraz w demoniczną deformację człowieka. Bo jeśli nie urzeczywistnimy w sobie boskiej natury, nie urzeczywistnimy naszego człowieczeństwa. Będzie ono kalekie i ułomne, a nasz duchowotwórczy ośrodek czeka zastój i niemoc. Przedziwna zamiana wyznacza nasze powołanie do bogoczłowieczeństwa. Zdradzając to powołanie, uchylając się od dążenia do niego, zdradzamy i zniekształcamy własne człowieczeństwo, czynimy zło, grzeszymy. A grzech oznacza nie tylko utratę mistycznej komunii lub partnerstwa z Bogiem, lecz pociąga za sobą duchową skazę ludzkiego istnienia. Człowiek jest istotą, która dochodzi do autentycznego życia tylko poprzez uczestnictwo w rzeczywistości Boga; świadoma lub nieświadoma rezygnacja z tego uczestnictwa prowadzi najpierw do zaburzeń człowieczeństwa, potem zaś do jego rozpadu.

Partnerstwo

Czyż jest przypadkiem, że podejmowane przez człowieka próby bycia tylko i wyłącznie człowiekiem kończą się tragicznie? Czy zmierzch i upadek komunizmu nie dowodzi, że dążenie do realizacji czysto świeckiego humanizmu, wspartego przemocą i, mimo pozorów, wypranego z miłości bliźniego, owocuje dehumanizacją człowieka i stworzonego przezeń społeczeństwa? Czy historia narodowego socjalizmu nie pokazuje dobitnie, że wiara w ludzką samowystarczalność i kult samowoli, wspomagane namiastkami chrześcijańskiej religii i resztką zdegenerowanego pogaństwa, prowadzą do ostatecznej degradacji człowieka? Czy nasza faustyczna cywilizacja, mimo zawrotnych sukcesów nauki i techniki, nie jest ślepym zaułkiem kultury?
W XX stuleciu zarówno wierzący, jak i niektórzy agnostycy mieli okazję przekonać się, że czysty humanizm, przez kilkaset lat otaczany bez mała religijną czcią, nie daje żadnych gwarancji urzeczywistnienia człowieczeństwa.

I tak np. spotkanie z mocami zła rozpętanymi przez hitleryzm skłoniło niegdyś Jana Strzeleckiego, humanistę wywodzącego się z lewicowej tradycji, do porzucenia wiary w bezgraniczną plastyczność ludzkiej natury i do afirmacji jej granic. Lecz gdzie znajdują się te granice? W etyce bez Boga? W gombrowiczowskim kościele międzyludzkim?

Nie dla człowieka religijnego. Ten bowiem uznaje prymat rzeczywistości duchowej i przekonany jest, że nasze przeznaczenie spełnia się przez realizację możliwości wykraczających daleko poza zaczarowane koło humanizmu, nakreślone przez rozum, naukę i postęp. Wierzący chrześcijanin widzi to przeznaczenie ni mniej, ni więcej tylko w synostwie Bożym, ma bowiem głęboką świadomość, że synostwo Chrystusa jest archetypem więzi człowieka z Bogiem. Co to znaczy? Że rzeczywistość boska w gruncie rzeczy determinuje rzeczywistość ludzką. Źródłem i najbardziej wewnętrznym ośrodkiem naszego życia jest Bóg; zrazu tylko biernie, lecz w aktywnym życiu duchowym również i czynnie. Najpierw przez partnerstwo, do którego zostaliśmy stworzeni, potem przez uczestnictwo w boskiej naturze.

Chrześcijańskim prawzorem jednego i drugiego jest sam Jezus, który dla dobra ludzi stał się świadomym partnerem Boga. Szedł pod prąd religijnych konwencji, zmagał się z falą ludzkiego egoizmu, czynił dobro i prawdę. Konsekwentnie służąc Bogu, przeciwdziałał skutkom grzechu pierworodnego. Upadek bowiem pociąga za sobą zerwanie duchowej więzi między Bogiem i człowiekiem, Wcielenie natomiast ustanawia ją od nowa. Idąc śladami Chrystusa, przyjmując z wdzięcznością dary Niebios i żyjąc w trudnym, bo splecionym z wolnością posłuszeństwie, stajemy się partnerami Boga i autentycznymi ludźmi. Ale to nie wszystko.

Przebóstwienie

Przyjmując ludzką postać, Bóg staje się prawdziwym człowiekiem, który urzeczywistnia zawarty w naszej kondycji duchowy potencjał dobra. Jezus, tak jak my, jest istotą z krwi i kości. Ma ciało, serce, powoduje się emocjami, doznaje słabości i pokus. Lecz będąc człowiekiem autentycznym, nie zniekształconym, potrafi wydobyć te przyrodzone słabości z ciemnych zakamarków swojej duszy, przeistoczyć je w siłę własnym światłem i bez reszty – jak mówi Mistrz Eckhart – zagłębić się w tajemnicy Boga.
Czyż nie łączy w sobie divinum i humanum? Oczywiście. Lecz kim w takim razie jest zwykły człowiek, że Bóg o nim zawsze pamięta? Wielcy mistycy i myśliciele chrześcijańscy nie mieli wątpliwości, że jest istotą zdolną nie tylko pojednać się z Bogiem, lecz także się z Nim zjednoczyć. Przecież Bóg stał się człowiekiem, by człowiek stał się bogiem.

Tak wierzył nie tylko chrześcijański Wschód. Tak mówili nie tylko św. Atanazy i Ireneusz z Lyonu. Podobnie myśleli Klemens z Aleksandrii, Grzegorz Teolog, Grzegorz z Nyssy, Jan Chryzostom, Efrem Syryjczyk, Hilary z Poitiers. Zbliżali się do tej intuicji św. Augustyn, papież Leon Wielki, a nawet Marcin Luter, Jan Kalwin i wielu innych. Ci żyjący w głębi wiary chrześcijanie świetnie wiedzieli, że lekarstwem na grzech człowieka, na jego ucieczkę od dobra, prawdy i piękna, na jego duchowy rozpad, jest Wcielenie. Jest zawsze przedziwną zamianą, w której Bóg staje się człowiekiem, a człowiek bogiem.

Ta przedziwna zamiana dokonała się przeszło 2000 lat temu w Palestynie i od tego czasu głośno o niej w chrześcijańskim świecie. Ale czy w ślad za rozgłosem idzie zrozumienie? Niekoniecznie. Bo cóż z tego? – pyta ogarnięty zwątpieniem chrześcijanin, pouczony, że historia sacra, choć bogata w skutki, toczy się poza nim.

Nie, nie poza nim. Bóg – twierdził Eckhart – stał się kiedyś człowiekiem w Jezusie z Nazaretu tylko po to, by mógł stać się człowiekiem w każdym z nas i by każdy z nas mógł stać się bogiem. Słowem, tajemnica Wcielenia to tajemnica naszego przebóstwienia. Odległe w czasie i przestrzeni wydarzenie, jakie miało miejsce w zakątku Cesarstwa Rzymskiego, nie jest wcale spełnieniem, lecz początkiem, ziarnem wrzuconym w naszą duchową glebę. Urzeczywistni się w pełni dopiero wtedy, kiedy przemieni nasze życie tu i teraz. Historyczne Wcielenie i mistyczne wcielenie w nas samych to dwa różne, lecz nierozłączne aspekty tej samej rzeczywistości, tej samej tajemnicy, tej samej przedziwnej zamiany człowieczej i boskiej natury.

***

Nie wystarczy zatem pod koniec grudnia radować się obecnością Bożą na ziemi. Nie wystarczy świętować niezwykłego wydarzenia i cieszyć się rozproszeniem mroków nocy światłością z Niebios. Bo to wydarzenie jest nie tylko nieskończonym darem, lecz również nieskończonym zadaniem człowieka. A dar trzeba umieć przyjąć i zadaniu sprostać. Dlatego najsilniejsze światło Narodzenia Pańskiego płynie nie ze stajenki betlejemskiej czy z hołdu trzech mędrców, lecz z wielkich słów św. Pawła, który jak nikt inny pojął sens Wcielenia: „A żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus” (Gal 2, 20).

Krzysztof Dorosz (ur. 1945) jest ewangelikiem reformowanym, autorem książek o tematyce religijnej. Przez 20 lat pracował jako dziennikarz w Polskiej Sekcji BBC w Londynie. W latach 2002-03 redaktor naczelny miesięcznika ewangelicko-reformowanego „Jednota”.
News z innego

Fakt że mam poglądy Ateistyczne lecz lubię święta! Jest tyle relaksu w tym i miło patrzeć jak dzieci z niecierpliwością rozrywają opakowania prezentów, by dotrzeć do sedna paczki. A fakt czy Bóg istnieje i jaką formę posiada w chwili obecnej, czy jaką posiadał wcześniej nikogo nie powinna zadręczać, to tylko kwestia interpretacji czegoś, czego nie można pojąć lub udowodnić. A puki co cieszmy się chwilą, jaką dają te święta i jakie będą przed nami jeszcze.

:-P

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 25-12-2008 11:55 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2008-12-25 11:54:20 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Zero tolerancji dla brudnych rąk w szpitalach
Od stycznia przyszłego roku wprowadzone zostaną nowe przepisy w szkockich szpitalach, na mocy których personel medyczny może zostać zwolniony z powodu niewystarczającego mycia rąk - podaje Glasgow 24.pl
Wprowadzenie "zerowej tolerancji" dotyczącej higieny rąk ma na celu zapobieganie rozprzestrzeniania się szpitalnych zakażeń.

Ministerstwo ustanowiło cel, według którego do lutego 2009 roku 90% personelu powinno przestrzegać higieny mycia rąk. Jak się okazuje cel ten osiągnięty został przed planowanym terminem, lecz nadal około 10% pracowników szpitala nie myje rąk wystarczająco często.

Jak donosi BBC news, według nowych przepisów, Ci, którzy nadal nie spełniają wymagań a ponadto byli już wcześniej ostrzegani i pouczani o ryzyku jakie stwarza nie mycie rąk mogą stanąć wobec postępowania dyscyplinarnego.

Rzecznik Sekretarza ds. zdrowia Nicoli Sturgeon stwierdził, że nie można tolerować omijania podstawowych zasad higieny przez personel medyczny. W przyszłym miesiącu ruszy również kampania informująca o ustanowionych wysokich standardach w tym zakresie.

Dodać należy, że w tym roku w szpitalu Vale of Leven 18 osób zmarło z powodu zakażenia bakterią Clostridium difficile (C.diff). Bakteria ta żyje w jelitach , a narażone na zakażenie są szczególnie małe dzieci i osoby starsze po 75 roku życia.

Jednym ze sposobów zapobiegania rozprzestrzenianiu się tej bakterii jest częste mycie rąk.
News z sieci
Aseptyka to nie tylko czyste ręce, to również, badania które powinno robić się u wszystkich pracujących w sektorze medycznym. Przepisy powinny dokładnie określać jakie warunki są do spełnienia by utrzymać się w tezie ASEPTYKA
Niedawno jak wczoraj widziałem paramedyka który wychodził z Ambulansu z rękawiczkami już na rękach i do tego chusteczką higieniczną w tych rękawiczkach wycierał twarz swoją, a później będzie dotykał chorego dając mu zastrzyk z nową formą syfa, jakiego może ma na powierzchni swoich rękawiczek. Anglicy zawsze utrzymywali się w tezie że gentleman ma zawsze czyste ręce. Może w końcu zacząć faktycznie uświadamiać wszystkich że aseptyka to wszystko z czym mamy kontakt pośredni a i bezpośredni a nie tylko czyste ręce?

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2008-12-25 12:26:44 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

My nie wyjechaliśmy za chlebem!
Większość z nas, emigrantów, nie przymierała w kraju głodem

Emigranci wracają! Prasa zdaje się być generalnie zgodna w kwestii tego, że wracamy, punktem spornym pozostaje jedynie kwestia tego, czy wracamy na Wyspy czy do Polski.

Sam czasami myślę o powrocie, jak pomnę nasze jeziora, bory, góry, husarię, skarby diabła z Łańcuta ukryte w… Zawsze w tym punkcie rozważań dociera do mnie news z kraju, z którego wynika, że jakaś ważna osoba zrobiła coś zupełnie absurdalnego i nieoczekiwanego. Na przykład poseł PiS zaśpiewał na mównicy "ole, ole, ole", zrobił salto w tył albo powiedział, że zwycięstwo Obamy jest końcem cywilizacji białego człowieka. – Ludzie! Przecież on rzeczywiście tak powiedział, chociaż podobno "tylko" cytował posła Piętę – też posła i zwolennika przywrócenia monarchii!

– Niemożliwe. Oni aż tak głupi nie są – z niedowierzaniem zaprotestowała moja matka. A jednak, są aż tacy głupi. Średniowieczne poglądy, nietolerancja, cwaniactwo i nepotyzm wżarły się tak głęboko w mentalność polskich elit, że trzeba dopiero angielskiej perspektywy, aby w końcu zacząć postrzegać właściwie polską scenę polityczną. Bez złości, drwiny, bez wulgarnych ozdobników, ze spokojem spróbować zobaczyć Sejm jako Muppet Show. To takie uwalniające. Lecz niezwykle krzywdzące dla Muppetów! Przecież Muppety to w gruncie rzeczy bardzo poczciwe i milusie stworzonka, które aż ma się ochotę przytulić, czego przecież nie można powiedzieć o polskich politykach. Nie myślę tu w ogóle o przytulaniu. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby przytulać się do Giertychów albo Kaczyńskich… A Państwu? Gdy pewna pani na próbę przytuliła się do posła Łyżwińskiego, to składała potem moc reklamacji. Polscy politycy zupełnie nie nadają się do przytulania, ponieważ… Dobra! Zmieńmy temat!

Uważam, że Muppety nie zasługują na takie porównanie, ponieważ Muppety nie wyrządziły krzywdy niczyjej narodowej świadomości, czyniąc z niej Narodową Świadomość Bazarową, a polscy politycy, niestety, mają taką zasługę na swoim koncie. Mniejsza o to, jak tego dokonali. To oni są specjalistami w swojej robocie i wiedzą lepiej, więc nie będę się wymądrzał. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na jej konsekwencje. Mariusz Kowalewski, redaktor "Rzeczypospolitej", w artykule: "Koniec czerwonego barona Olsztyna" napisał: "Małkowski z eksponowanego stanowiska [komunistycznego cenzora] trafił na same doły – został nauczycielem historii w szkole na osiedlu Nagórki".

No cóż, drodzy polscy nauczyciele! W oczach polskich elit opiniotwórczych jesteście Państwo dołami społecznymi. Razem ze złodziejami, alfonsami i tanimi prostytutkami. Nie macie władzy ani pieniędzy. Kiedyś mogliście buty czyścić komunistycznym cenzorom, a dziś jak się okazuje, postkomunistycznym kanciarzom i cwaniakom.

I to przecież nie chodzi o to, że pan redaktor Kowalewski ma prywatnie bazarowy światopogląd i takie zdanie mu się wymknęło. Różni ludzie musieli je w "Rzeczypospolitej" przeczytać i stwierdzić: Tak! To jest dobry tekst! Prawda, panie Romku? Prześlij to do naczelnego niech rzuci okiem, czy tekst może pójść w takiej postaci. Dla różnych ważnych ludzi w Rzeczypospolitej (w obydwu tego słowa znaczeniach), jest rzeczą oczywistą, że polski nauczyciel jest społecznym dołem! Dlaczego? Bo jest to przykryte cienką warstwą politycznej poprawności, oficjalne stanowisko polskich środowisk opiniotwórczych.

Drogie polskie elity! My nie wyjechaliśmy za chlebem. "Wyjazd za chlebem" z taką lubością przez was powtarzany, jest kolokwializmem zupełnie nie na miejscu w tej sytuacji, bo większość z nas nie przymierała w kraju głodem. My przed wami uciekliśmy. Tak, jak są powody, żeby uciekać z totalitarnego reżimu, tak dla współczesnego Polaka są powody, żeby uciekać z Polskiej Republiki Kolesi. Z kraju, w którym klasa polityczna walczy tylko o interesy klasy politycznej. W którym politycy zachowują się niczym krzykacze z targowiska: nachalnie wciskają buble i zaciekle zwalczają konkurencję. – Ten i ów młody człowiek, chcąc powrócić na ojczyzny łono, myśli sobie: – Ach, jestem silny, zdrowy, inteligentny, znam dobrze angielski, trochę kasy przywiozę i poradzę sobie. Całkiem możliwe. Ale obok niego będą przechodzili ludzie przeklinający kraj i władzę, chorzy, których nie stać na leczenie, emeryci, których nie stać na ogrzanie mieszkania. Bo cokolwiek się wydarzy, na jedno można liczyć na pewno: wzrosną opłaty za prąd i gaz.

Jeszcze miesiąc temu w mediach roiło się od oświadczeń, że kryzys Polski nie dotknie. Tymczasem kryzys uderzył w naszą ojczyznę z siłą młota pneumatycznego. Znowu nie ma pracy, znowu pracodawca może podyktować najbardziej niedorzeczne warunki płacowe, bo kilkudziesięciu chętnych czeka za bramą. Ludzie silni i zdrowi traktowani są jak niepotrzebne obciążenie, więc co mówić o słabych i chorych? ZUS, wielki bankrut, z głębokim wstrętem wypłaca świadczenia. Znam przypadek, że nie wypłacono renty człowiekowi w ostatnim stadium raka. Partie rządzące cnotliwie nawołują obywateli do zaciskania pasa, szlochają nad niepotrzebnymi przywilejami, ale u "swoich" tolerują absurdalną rozrzutność – słynny KRUS. Teraz planują prywatyzację szpitali, jednocześnie zachowując monopol NFZ – czyli znów kroi się dziki skok na kasę. W Polsce dobrym samopoczuciem może cieszyć się tylko idiota albo złodziej.

W gruncie rzeczy, każdy woli żyć we własnym kraju, nas jednak wygnał stamtąd gniew. Gniew i bunt. Bo na drodze bazarowych awantur prawicy z prawicą, prawicy z lewicą, lewicy z lewicą oraz lewicy i prawicy z diabli wiedzą czym, macie dla swoich obywateli jedynie: "spieprzaj dziadu!".

Jeśli znowu będziecie się zastanawiać, czy my wracamy, czy nie i dokąd, to pomnijcie jedno: My zawsze wracamy do domu. Czyli tam, gdzie czujemy się ludźmi.

News z SIECI
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

marcinb

Post #9 Ocena: 0

2008-12-26 12:43:57 (16 lat temu)

marcinb

Posty: 7163

Mężczyzna

Z nami od: 20-05-2006

Skąd: Newark on Trent

Korba,

nie myslalem o zalozeniu wlasnego bloga?
przynudzasz i marudzisz na tym forum do tego stopnia, ze nawet wlasnej inwecji juz ci zabraklo na dalsze kreowanie teorii spiskowych itp i przepisujesz bez umiaru cale atykuly z innych portali.

w sumie to nawet nie wiem czemu ciagle jestes na tym portalu skoro nic ci sie tutaj nie podoba - moze Korba zaloz tego bloga, wyprowadz sie z forum i wszyscy bedziemy zadowoleni.

obiecuje, ze bedziemy cie odwiedzac i pisac pozytywne komentarze zebys mial jak najwiecej czytelnikow, nawet bedziemy cie popierac w twoje walce ze spiskujacymi moderatorami i wyzyskiwujacymi adminstratorami.

:-D:-D:-D
Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona - Albert Einstein

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer SkypeNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2008-12-26 15:04:23 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Cytat:

2008-12-26 12:43:57, marcinb napisał(a):
Korba,

nie myslalem o zalozeniu wlasnego bloga?
przynudzasz i marudzisz na tym forum do tego stopnia, ze nawet wlasnej inwecji juz ci zabraklo na dalsze kreowanie teorii spiskowych itp i przepisujesz bez umiaru cale atykuly z innych portali.

w sumie to nawet nie wiem czemu ciagle jestes na tym portalu skoro nic ci sie tutaj nie podoba - moze Korba zaloz tego bloga, wyprowadz sie z forum i wszyscy bedziemy zadowoleni.

obiecuje, ze bedziemy cie odwiedzac i pisac pozytywne komentarze zebys mial jak najwiecej czytelnikow, nawet bedziemy cie popierac w twoje walce ze spiskujacymi moderatorami i wyzyskiwujacymi adminstratorami.

:-D:-D:-D


Nie jestem zwolennikiem blogów i nie prowadzę ani jednego tematu w tej formie. Skoro uważasz i uważacie! gdyż występujesz jako przedstawiciel w imię Webmastera i Redakcji MW a tym bardziej Orkiestry Moderatorów, to dlaczego mnie nie usuniecie, skoro WAM przeszkadza moja obecność na MW a tym bardziej na FORUM. Zwłaszcza Tobie przeszkadzam wydaje mi się? Odnośnie tego co jest zawarte u mnie, nie podpisuję się pod tym a tylko informuję że to jest materiał zawarty z sieci. Jeżeli nie potrafisz odróżnić i wiążesz te formy razem to znaczy, że masz coś ze swoją świadomością. Ja potrafię odróżnić jeszcze chamstwo od kultury i nie będę Ciebie dopisywał do tych z drugiej kolejki, RAZ osądziliście mnie, że ja jadę na dwóch nickach i podszywam się pod innym i osunęliście mnie oraz moje szczęście z waszego grona „ trolle” to odpowiednik do jakiego mnie i moją Panią porównaliście. Po wymianie korespondencji mojej PANI z redakcją i pomimo propozycji powrotu na MW moja Pani niestety odmówiła i nie będę tu przytaczał przyczyn.
Nie będę się poniżał i klaskał w ten sam rytm, jestem osobą niezależną więc możecie mnie Panie marcinb usunąć jak każdego niewygodnego, według waszego zdania.
Forma jaką zastosujecie to będzie wyłącznie wszą decyzją i na pewno ją uszanuję. Więcej nie będę się rozpisywał a zwłaszcza nie będę polemizował z Tobą!
:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 39.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 38.9 | 39.9 | 40.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,