MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 39 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 38 | 39 | 40 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 39 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Korba102

Post #1 Ocena: 0

2008-12-16 07:12:49 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Brytyjczycy przegrywają z imigrantami
W miarę jak pogarsza się sytuacja na brytyjskim rynku pracy nasilają się antyimigracyjne nastroje - pisze goniec.com, powołując się na "The Sun".
- Cudzoziemcy zabierają Brytyjczykom pracę – grzmią tym razem brytyjscy związkowcy.

Jak informuje "The Sun", szefowie jednej z największych central związków zawodowych The Union zamierzają ten problem poruszyć podczas spotkania z premierem Gordonem Brownem, które ma się odbyć w tym tygodniu.

Gazeta informuje, że ostatnio o pracę przy budowie elektrowni w Staythorpe starało się ponad 230 budowlańców z okolicy. Zatrudnienie znalazł tylko jeden, ponieważ inwestor wynajął podwykonawcę z Hiszpanii. Zdaniem dziennikarzy "The Sun" sytuacja powtórzyła się w hrabstwie Kent, gdzie polska firma będzie budować elektrownię gazową.

Zdaniem związkowców cała sytuacja to kpina ze zobowiązania, jakie premier Wielkiej Brytanii podjął obiecując "brytyjskie stanowiska pracy dla Brytyjczyków".

- Jesteśmy w objęciach kryzysu i branża budowlana doświadczyła go najbardziej. Nie możemy pozwolić, żeby odsyłać do domów ludzi szukających pracy, skoro praca jest dostępna – powiedział przewodniczący "The Union" Derek Simpson.
News z innego

A kto chce leni w swoim Timie? Większa część anglików ma nawyki jak u nas w czasach komuny, picie herbatki przez cały czas w godzinach pracy? Czy za to pracodawca miałby płacić potencjalnym pracownikom lokalnym?

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2008-12-16 17:49:54 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Dramat muzułmańskich dzieci w UK - brytyjski rząd umywa ręce

Muzułmańskie dzieci są notorycznie bite i poniżane w koranicznych szkołach w Wielkiej Brytanii. Nie tylko za przyzwoleniem rodziców, ale i wiedzą rządu - informuje "Gazeta Wyborcza".
Młodzi muzułmanie na Wyspach uczą się popołudniami Koranu i języka arabskiego w szkołach zwanych madrasami. To właśnie tam, jak ujawnia "Gazeta Wyborcza", nauczyciele często nie posiadający żadnego przygotowania pedagogicznego poniżają, bija i stosują wyszukane kary psychiczne za wszelkie przewinienia. Za pomylenie wierszy Koranu dziecko może być pewne kary tzw. "kury". Jak wyjaśnia "Gazeta Wyborcza”, jest to skrajnie niewygodna pozycja, w której dziecko siedząc musi trzymać się za uszy rękoma przełożonymi przez nogi.
Rodzice zastraszanych dzieci nie interweniują, bowiem sami byli bici i poniżani w madrasach. A taki sposób wymuszania posłuszeństwa jest ich zdaniem naturalny dla całej kultury muzułmańskiej. Władze brytyjskie, choć stosowanie kar cielesnych w tamtejszych szkołach jest zakazane od lat 80., umywają od problemu ręce.

Władze nie mogą, jak podaje "Gazeta Wyborcza", zrobić wiele dopóki sami muzułmanie nie będą chcieli zmienić sposobu kształcenia swoich dzieci. Dopiero wtedy, prawo będzie mogło chronić młodych muzułmanów na równi z innymi angielskimi uczniami
News z innego
To jest wiadome oni wszystkich tak traktują a nasze panie chwalą sobie Sinioli są naj
prymitywni ludzie nic więcej zegarki im się zatrzymały
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #3 Ocena: 0

2008-12-16 17:59:18 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Londyn: lekarz spiskował, by zdetonować bomby
Irakijczyk Bilal Abdulla, jeden z dwóch lekarzy oskarżonych o próby dokonania w ubiegłym roku zamachów bombowych w Londynie i Glasgow, został we wtorek uznany przez sąd w Londynie za winnego spisku mającego na celu zdetonowanie ładunków wybuchowych.
Drugi oskarżony, Jordańczyk Mohammed Asza, został natomiast uniewinniony przez sąd w Woolwich.

Ani 29-letni Bilal Abdulla, ani o rok młodszy Mohammed Asza nie przyznali się do winy.

Obaj byli członkami grupy, która w ubiegłym roku próbowała zdetonować bomby przed nocnymi klubami w Londynie. Kiedy zamachowcy zorientowali się, że nie uda im się odpalić ładunków za pomocą telefonu komórkowego, zdecydowali się przeprowadzić zamach samobójczy. Następnego dnia Abdulla pojechał dżipem wypełnionym pojemnikami z benzyną do Glasgow i wjechał nim w terminal lotniska. Płonący samochód utknął jednak w drzwiach terminalu, a zamachowiec został obezwładniony przez policję.

Abdulla według policji był szefem grupy. Asza, mimo że nie był ani w Londynie, ani w Glasgow, uważany jest za ważnego członka organizacji. Obaj pracowali jako lekarze w Wielkiej Brytanii.
News z innego
I tak Ci siniole będą lepsi od nas, zawsze pochwała im się należy. Za to mają, to co chcą
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2008-12-17 17:23:24 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Prawicowy niemiecki tygodnik o tropach ws. śmierci gen. Sikorskiego?
Niemiecki silnie prawicowy tygodnik "Junge Freiheit" opublikował w aktualnym numerze artykuł historyka Alfreda Schickla, który twierdzi, że dysponuje dokumentami sugerującymi współodpowiedzialność brytyjskiego premiera Winstona Churchilla za śmierć gen. Władysława Sikorskiego.
Schickel, założyciel Instytutu Badań Historii Najnowszej w Ingolstadt, jest postacią kontrowersyjną, oskarżaną o rewizjonizm historyczny i relatywizowanie odpowiedzialności Niemiec za II wojnę światową.

Jak poinformowała redakcja "Junge Freiheit", Schickel odnalazł w archiwach w Waszyngtonie stenogram rozmowy telefonicznej między Churchillem a prezydentem USA Franklinem D. Rooseveltem, przeprowadzonej 29 lipca 1943 r. po śmierci Sikorskiego. W artykule nie sprecyzowano skąd dokładnie pochodzić ma zapis i kiedy został odnaleziony.


Z rozmowy wynikać ma, że obaj politycy byli zgodni co do wyeliminowania polskiego wodza naczelnego, który mógłby
zakłócić harmonię w koalicji antyhitlerowskiej ze Stalinem. Treść sugeruje, że śmierć Sikorskiego 4 lipca 1943 r. była wynikiem zaaranżowanej katastrofy lotniczej.

Churchill miał powiedzieć do prezydenta Stanów Zjednoczonych m.in.: "Byliśmy zgodni, że ta osoba (Sikorski) powodowała wielkie napięcia i niezadowolenie na Kremlu i przez swoje stanowisko tworzyła podziały między nami wszystkimi. Ale nas nie stać w tych czasach na podziały. To byłoby dla nas zabójcze".

Miał następnie wspomnieć o usunięciu Sikorskiego ("Sikorski's removal";). "Takie rzeczy, jakkolwiek niewygodne miałyby być, po prostu muszą zostać wykonane w interesie wspólnej sprawy" - przytacza Schickel.

Zgodność poglądów

Jak ocenia, Churchill wyraźnie chciał obarczyć Roosevelta współodpowiedzialnością za śmierć generała. "Nie mogę sobie wyobrazić, że mógł pan zapomnieć o naszych własnych rozmowach na ten właśnie temat. (...) Pańskie poglądy na tę sprawę odpowiadały prawie zupełnie moim" - miał powiedzieć brytyjski premier, według tłumaczenia udostępnionego przez redakcję "Junge Freiheit".

Roosevelt z kolei miał stwierdzić: "Nigdy nie powiedziałem, że trzeba usunąć Sikorskiego. (...) Z pewnością zgodziłem się na to, żeby nałożyć mu wędzidła (...) Nie potrzebuję sugestii, (...) aby wiedzieć, że likwidacja Sikorskiego była czymś gorszym od przestępstwa".

Na to Churchill odparł: "Pan doskonale wie, że ustaliliśmy sprawę Sikorskiego wspólnie aż do ostatnich szczegółów i wie pan też doskonale, że zgodził się pan w całości z moim rozwiązaniem tej sprawy. Nie może pan teraz zatem podważać własnej wiedzy i współodpowiedzialności".

Prezydent USA miał także powiedzieć, że gdy jeden z jego bliskich doradców dowiedział się o katastrofie i śmierci Sikorskiego, miał zauważyć, iż "zbyt wiele osób, które się z panem (Churchillem) nie zgadzają, ginie w wypadkach lotniczych".

Według artykułu Roosevelt pouczał także brytyjskiego premiera, że jeśli nie zostanie wybrany na kolejną kadencję, jego następca może nie być już tak układny i przyjazny wobec "wujka Joe", jak nazywano Stalina. Wówczas ten mógłby zawrzeć pokój z Hitlerem
News z innego
To tylko fakty domniemane, nie ma dowodów, więc pozostaje gdybanie. Polacy zawsze byli solą w oku mocarstw państw zachodnich. To oni zawsze dzielili Polskę jak im pasowało a polska jak to zwykle bywa zawsze wewnątrz podzielona, tak jest też teraz. Prezydent swoje i Premier swoje, powód do kpina na arenie międzynarodowej, szkoda słów już na ten temat, kpina jest szybciej zauważalna jak powaga sprawy.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2008-12-17 17:42:02 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Korzystne kredyty na nowe mieszkania w UK
Brytyjski rząd zamierza przeznaczyć część pieniędzy podatników na rozruszanie rynku nieruchomości. Dzięki temu, już wkrótce znowu będzie można na Wyspach dostać kredyt na pełną wartość nieruchomości - podaje serwis metro.co.uk.
W czasach boomu gospodarczego, banki i firmy budowlane często dawały kredyty na 100 proc. wartości hipoteki. Kryzys kredytowy sprawił jednak, że zasady przyznawania pożyczek znacznie zaostrzono. Teraz, aby otrzymać kredyt, trzeba mieć średnio 16 proc. wkładu własnego. To hamuje rozwój rynku nieruchomości.

Politykom zależy jednak, by wyspiarze znowu zaczęli kupować mieszkania na rynku pierwotnym. Dlatego rząd postanowił przeznaczyć 400 milionów funtów, na to aby klientom pożyczyć te 16 proc. wymaganego wkładu własnego.

W ramach programu HomeBuy kupujący, których dochód na gospodarstwo domowe wynosi mniej niż 60 tys. funtów, będą mogli wziąć rządową pożyczkę na uregulowanie depozytu. Poza tym, uczestnik tego programu może też dostać dalsze 15 proc. pożyczki od dewelopera nieruchomości.

Co ciekawe, oprocentowanie takich pożyczek ma zacząć obowiązywać dopiero po 5 latach.

Do programu włączyło się jak do tej pory ponad 20 deweloperów. Może to oznaczać, że 18 tys. nowych domów i mieszkań, stojących do tej pory pustych, znajdzie w końcu nowego właściciela
News z innego
Ciekawe plany, zawsze jest możliwość a jak znam życie będzie tysiące problemów by uzyskać jakikolwiek kredyt.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2008-12-19 07:01:14 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Czym jest honor?

Honor jest cechą właściwą mężczyznom. Kobieta nie ma i nie może mieć honoru. Ona może go jedynie zbrukać swoją niegodną postawą. Może na przykład nie zgodzić się na poślubienie mężczyzny, którego wybrała dla niej rodzina. Może spojrzeć zalotnie w stronę innego mężczyzny, może wysłać swoje zdjęcie za pomocą telefonu komórkowego innemu mężczyźnie. O takich sprawach jak zdjęcie chusty z głowy czy założenie krótkiej spódnicy nie warto nawet mówić. To wszystko są zachowania, które plamią honor rodziny, i kobieta powinna zostać za coś takiego zabita. To jedyny ratunek dla mężczyzn, by się oczyścić i móc śmiało spojrzeć w oczy innym mężczyznom. Zabójstwa musi dokonać ktoś z rodziny, najlepiej brat lub ojciec. Nie jest to prosta sprawa i mężczyźni wyznaczeni do takiego zadania bardzo to przeżywają. Po dokonaniu tego czynu nie potrafią się pozbierać przez kilka dni, chodzą z konta w kąt i mają zły humor. Trzeba im jakoś pomóc, żeby doszli do siebie i mogli normalnie funkcjonować.

Zabija się w różny sposób. W Niemczech brat zastrzelił siostrę na przystanku autobusowym. Wywołał ją z domu pod jakimś pretekstem, a potem wpakował jej w głowę trzy kule. Zginęła na miejscu. Dziewczyna zasłużyła na śmierć, bo zamiast podporządkować się rodzinie chciała żyć jak Niemka i związała się z niemieckim mężczyzną. Naprawdę należało jej się. Tego, co przeżywali jej ojciec i bracia, żyjąc w atmosferze hańby, nie da się opisać.

W Szwecji dwaj mężczyźni zadusili kobietę jedwabnym sznurem. Nie zrobili tego dość dokładnie i musieli dokończyć pracę, uderzając ją osiemnaście razy nożem. Gdy mimo tych ran jeszcze nie umarła, poderżnęli jej gardło. Ona także wybrała Szweda zamiast porządnego i uczciwego chłopaka, którego znaleźli dla niej rodzice. Szwed ten zginął później w wypadku samochodowym, którego okoliczności nie zostały do końca wyjaśnione.

Najwięcej okazji do zhańbienia rodziny mają kobiety mieszkające na zachodzie Europy. Tu jest najwięcej pokus i liberalizmu. Władza rodziny teoretycznie tutaj nie sięga, to znaczy kobiety, które postępują źle, tak myślą. Jednak jeśli zrobią coś naprawdę okropnego, to i tak dosięga je ręka sprawiedliwości, mimo że wydaje im się, iż wszystko ujdzie im płazem, bo mieszkający obok mężczyźni boją się szwedzkiej czy niemieckiej policji. Wtedy i tak ze stron rodzinnych przyjeżdżają mściciele i po dokonaniu sprawiedliwej zemsty znikają. Są nieuchwytni, a grzesznice i ich wspólnicy nie mogą spać spokojnie, nawet kiedy obok ich domu znajduje się posterunek brytyjskiej policji.

O wiele łatwiej ukarać nieposłuszną kobietę w rodzinnym kraju. Można jej wtedy nie zabijać, tylko wydać za mąż za mężczyznę, który nie jest może wymarzonym przez rodzinę kandydatem na męża, bo jest stary lub chory, ale jeśli zgodzi się wziąć do swego domu zhańbioną, trzeba się na to zgodzić.

Dwa lata temu w Turcji zdarzyło się, że pewna rodzina miała wątpliwości co do tego, czy czternastoletnia, gotowa do zamążpójścia dziewczyna straciła dziewictwo z obcym chłopakiem, czy nie. Z dwóch lekarzy jeden orzekł, że straciła, a drugi nie mógł się wypowiedzieć w tej kwestii. Chciano ją zabić, ale na szczęście znalazł się starszy i schorowany człowiek, który wziął ją do swego domu. Po nocy poślubnej przekonywał rodzinę swojej zhańbionej żony, że była ona dziewicą. Tak tym rozsierdził jej braci, że przyszli do jego domu i poderżnęli jej gardło.

Multi-culti z czaszką w tle

Policjanci w takich krajach jak Wielka Brytania czy Niemcy przechodzą specjalne szkolenia, na których poznają metody działania w przypadkach, gdy zagrożone jest życie muzułmańskiej kobiety, która splamiła honor rodziny. Mimo tych szkoleń honorowe zabójstwa ciągle się zdarzają i cały czas giną młode dziewczyny z krajów Bliskiego Wschodu. Mordercy przyjeżdżają, by wykonać wyrok, i następnego dnia po zabójstwie są na powrót w swoich wioskach na pograniczu turecko-syryjskim. Kiedy zostają schwytani, otrzymują zwykle duże wyroki, ale zdarza się, że łagodne europejskie prawo nie karze ich zbyt surowo. Są przecież przedstawicielami mniejszości etnicznych, którym należy się szacunek i zrozumienie dla ich odmienności kulturowej.

Kiedy odczytujemy kolejne raporty o zbrodniach popełnianych w imię praw zwyczajowych istniejących od tysięcy lat gdzieś na arabsko-tureckich pograniczach, zbrodniach, które mają miejsce w największych europejskich miastach, uderza nas naiwność autorów owych zestawień, a także naiwność dziennikarzy oburzających się tym zjawiskiem. Wszyscy zadają bowiem pytanie: kiedy to się skończy? Kiedy liberalna cywilizacja europejska przełamie stare plemienne prawa i wpłynie na ludy z Bliskiego Wschodu w taki sposób, że przestaną one mordować swoje kobiety w imię honoru? Przypuszczamy, że nie stanie się to nigdy. Konfrontacja kultur plemiennych z liberalną kulturą wielkich miast Zachodu wychodzi na niekorzyść tej ostatniej. To przecież w Berlinie, Sztokholmie i Londynie dokonuje się rytualnych zabójstw młodych dziewczyn,. To ludzie z Bliskiego Wschodu przyjeżdżają tu i żyją po swojemu, a prawo daje im możliwość takiego życia, nawet jeśli nie podziela kultywowanych przez nich wartości. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby gdzieś do kurdyjskich lub arabskich wiosek zawitała wycieczka wymalowanych transwestytów z zamiarem przekonania ich mieszkańców do wielokulturowości i jej dobrodziejstw. To jest jak na razie nie do pomyślenia. Ludzie ci zostaliby natychmiast oskarżeni o szerzenie zepsucia i być może zabici po procesie przed miejscowym sądem albo nawet bez udziału jakiegokolwiek sądu. W ich rodzinnym kraju zostaliby najpewniej uznani za szaleńców, którzy nie rozumieją, co się dookoła nich dzieje, potępiono by ich za lekkomyślność. Mulit-culti działa bowiem tylko w jedną stronę.

Nie należy się więc spodziewać zaniku praw plemiennych w społecznościach emigrantów z Bliskiego Wschodu żyjących w Europie, należy się raczej spodziewać, że prawa owe, o ile nie przeciwstawi im się energicznie wymiar sprawiedliwości, będą kultywowane i pielęgnowane. Może nawet zaczną wypierać tradycyjny europejski liberalizm.

Kobiety kobietom

Najdziwniejsza w sprawach dotyczących honorowych zabójstw na młodych dziewczynach jest postawa starszych kobiet z rodziny. One nigdy nie bronią tej, która ma być ukarana. Przeciwnie - domagają się jak najsurowszej kary, tak jakby chciały mieć pewność, że upokorzenia, które przeżyły w młodości i dzieciństwie, nie zostaną zaoszczędzone także następnym pokoleniom. To zamknięty krąg pojęć, które dla nas są niezrozumiałe i niemożliwe do zaakceptowania. Kiedyś moglibyśmy z czystym sumieniem nazwać takie zachowania barbarzyństwem, dziś to po prostu odmienności kulturowa, która zbliża się do pewnego karanego kryminałem ekstremum, ale karane jest nie zawsze i nie z jednakową konsekwencją. Jakie efekty przyniesie to w przyszłości - jeszcze nie wiadomo.

News z SIECI
Dzieci są katowane, dziewczynki obrzezane, córki sprzedawane, niewierni zabijani, wszystko legalnie gdyż islamiści masowo dążą do samostanowienia. Cywilizacja upada w imię prymitywnej wiary i Poprawność barbarzyńska, rasiści są Ci co wtykają nos w te sprawy, ich kultura ma być nietykalna.
Podbiją cywilizację Europejską wnosząc swoje chore nawyki. HONOR czym on jest dla islamistów? Czy każda odpowiedź ma być związana ze śmiercią?
:-Y
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2008-12-19 20:08:40 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Na czterdzieści godzin prac społecznych skazał Sąd Rozjemczy w Exeter 21-letniego Anglika, który dwukrotnie dopuścił się przemocy wobec swojej pochodzącej z Polski partnerki. Jak twierdzi, chciał “tylko ją postraszyć".


Jak donosi serwis www.thisisexeter.co.uk, zamieszkała w Tiverton Anna W. była z Aaronem Harford już półtora roku, kiedy 3 listopada wybuchnęła między nimi kłótnia o to, że Harford nie pomaga wystarczająco w obowiązkach domowych. Polka zarzucała mu również to, że ma staroświeckie podejście do podziału ról, gdzie mężczyzna pracuje i zarabia a kobieta zajmuje się domem i dzieckiem (para ma razem syna).

W pewnym momencie Harford zacisnął ręce na szyi swojej partnerki i przewrócił ją. Kobieta wybiegła z domu. Harford z dzieckiem na ręku pobiegł za nią starając się przekonać ją, by wróciła do domu.

Anna W. zwróciła się o pomoc do lokalnej grupy wsparcia dla Polaków. Miała nadzieję, że to zdarzenie było jednorazowym incydentem. Jednak trzy dni później para znowu zaczęła się kłócić. Tym razem Anglik kopnął Annę W. w brzuch, a kiedy próbowała wyjść, załapał ją za włosy i popychał. Zabrał także jej paszport i dokumenty. Kobieta miała jednak odwagę wyjść i udać się na policję.

Jak stwierdził przed sądem prokurator Neil Lawson: “To młoda matka w obcym kraju. Jedyne czego pragnie, to by jej partner otrzymał pomoc i zrozumiał to co zrobił. Ten związek jest dla niej ważny”.

Jak utrzymuje Lawson, Harford - który nie był wcześniej notowany za przemoc domową – nie chciał udusić, a jedynie przestraszyć swoja partnerkę.

“Podczas drugiej kłótni bał się, że ona wróci do Polski razem z synem” powiedział Lawson.

Harford przyznał się do zarzutu dwukrotnego ataku na swoją partnerkę. Stwierdził przed sądem, że nie wie jak mógł coś takiego zrobić i że bardzo jest mu przykro.

Przyznał również, że wcale nie był staroświeckie w kwestii podziału ról, a jedynie przychodził wykończony z pracy i nie miał siły na nic więcej.

Sąd Rozjemczy w Exeter skazał Harforda na 40 godz. robót społecznych. Dodatkowo mężczyzna będzie pod nadzorem sądu przez okres jednego roku. Będzie też musiał ponieść koszty sądowe w wysokości 30 funtów.

News z innego.

Jak zwykle naiwność naszych rodaczek nie zna granic
:-Y
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2008-12-20 11:53:27 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Wyrok za nóż w plecaku
Nosisz do pracy śniadanie? Bądź ostrożny!

Na rok więzienia skazano Polaka z Londynu, który w torbie z kanapkami niósł nóż kuchenny. Według sądu miał przy sobie potencjalne narzędzie zbrodni.

To była absurdalna historia. 32-letni Rafał S. wracał właśnie z pracy na budowie. Przy stacji metra Holland Park zaczepił go policyjny patrol. Mundurowi zainteresowali się, co mężczyzna niesie w plecaku. Były w nim bułki, ser, szynka, pomidor i do tego nóż kuchenny – wszystko razem zawinięte w jeden worek. Właśnie nóż do krojenia pomidora najbardziej zainteresował stróżów prawa.

Polak wylądował na komisariacie, a tam usłyszał, że chodzi po ulicach uzbrojony jak groźny przestępca. A takich stawia się przed sądem.

Wzbudzał podejrzenia

Rafał S. spędził noc w policyjnym areszcie. Nie pomogły żadne wyjaśnienia. Na komisariat przyjechała jego żona - już w pierwszej rozmowie z policjantem potwierdziła, że miała przygotować dla męża śniadanie, ale nie zdążyła. Włożyła więc do torby gotowe produkty, aby mógł sam pokroić bułki i zrobić z nich kanapki.

- Mąż nie niósł przecież noża w kieszeni, ani tym bardziej za paskiem – mówi Blanka, żona skazanego. Zarzeka się, że nie zdawała sobie sprawy, w jakie wpędziła go kłopoty. Złożyła oficjalne zeznania, na przesłuchanie przyszedł nawet adwokat z urzędu. Twierdził, że niewiele może pomóc.

- Zasugerował, abyśmy kłamali w żywe oczy, że mąż codziennie nosi do pracy nóż. Ale nie wiem, dlaczego miałabym zeznawać nieprawdę, skoro nie zrobiliśmy nic złego – pyta żona Rafała.

Nie wiadomo, dlaczego policjanci postanowili skontrolować akurat Polaka. Nie wyglądał na kryminalistę – szedł w roboczym ubraniu, jak prawie każdy robotnik.

- Być może zainteresowali się nami, bo byliśmy z kolegą po piwku – wspomina Rafał. Jeden z policjantów chciał nas wypuścić, ale drugi uznał, że lepiej sprawdzić dokładniej, czy nie mamy czegoś na sumieniu. Wtedy zjechały się radiowozy z całej okolicy i zostałem zatrzymany.

- Ciekawa jestem, czy policja ustawia się pod Ikeą, gdzie ludzie wychodzą z zakupami. Przecież każdy z nich mógł co dopiero kupić nóż, znacznie większy i ostrzejszy niż ten, który włożyłam do plecaka mężowi – pyta Blanka.

Ale policjantów nie interesowała prawda. Ubrudzony masłem "sztylet" włożyli w opakowanie zabezpieczające i wysłali do sądu jako dowód przestępstwa. Do zestawu nie dołączyli sera ani pomidorów, te zwrócono zatrzymanemu. Sąd dostał poważne zadanie – musiał ocenić, czy Polak jest przestępcą i czy zapakowany głęboko nóż był w pełnej gotowości do użycia. Sprawa ciągnęła się tygodniami.

Grożą cztery lata

Rafał S. miał pecha. Padł ofiarą wzmożonych działań londyńskiej policji, która wydała wojnę nożownikom. Od początku roku w wyniku porachunków nastoletnich gangów zginęło od noża ponad 50 osób. Liczba ta jest dwukrotnie wyższa niż w ubiegłym roku.

Po wakacjach policja przeprowadziła w Londynie zmasowaną akcję "Operation Blunt 2", w wyniku której odebrano nastolatkom aż kilka tysięcy sztuk broni, w tym noży. Komendant Metropolitan Police stwierdził publicznie, że jest zdeterminowany podjąć wszelkie możliwe kroki, aby zapobiec kolejnym tragediom.

Bramki do wykrywania metalu, podobne do tych na lotniskach, można coraz częściej zobaczyć na stacjach metra. Za posiadanie noża grożą w Wielkiej Brytanii aż cztery lata więzienia, a do tego pięć tysięcy funtów grzywny. Rząd wprowadził także zakaz sprzedaży ostrych narzędzi nieletnim, również najzwyklejszych sztućców. Wśród zakazanych przedmiotów figurują również wszelkiego rodzaju scyzoryki, a nawet szpikulce do kruszenia lodu.

Do tego wszystkiego policja ma prawo przeszukać każdego obywatela na środku ulicy. Od wakacji funkcjonariusze przeszukali na ulicach ponad 30 tysięcy młodych osób. Do aresztów trafiło aż 1,5 tysiąca z nich. Rafał stał się jedną z ofiar nowego systemu, który mógłby nosić nazwę "Zero tolerancji".

Najpierw pogrążyła, potem uratowała

Zanim sąd rozstrzygnął o winie Polaka, zwołane zostały aż dwa posiedzenia. Rafałem zajmowała się grupa psychologów i biegłych sądowych, którzy mieli ocenić, czy nie pochodzi przypadkiem z patologicznego środowiska oraz czy nie ma skłonności do agresji.

W poniedziałek, 1 grudnia zapadł wyrok – rok więzienia w zawieszeniu. Sąd stwierdził bez najmniejszych wątpliwości, że doszło do naruszenia przepisów. Wyrok postanowił warunkowo zawiesić na okres jednego roku, gdyż Rafał S. nie był nigdy wcześniej karany.

- Zawsze patrzę na takie sprawy od strony dobra naszych obywateli – mówi konsul Dariusz Adler , który zajmował się sprawą Polaka. - Z drugiej strony trzeba zrozumieć, że w tym kraju noże są tak rozpowszechnionym narzędziem zbrodni, że dla nikogo nie robi się wyjątków. Prawo jest prawem i trzeba go przestrzegać – dodaje.

Co ciekawe, Rafała z opresji uratowała... żona. - Choć to ona włożyła mi nóż do plecaka, w uzasadnieniu wyroku usłyszałem, że była głównym i wiarygodnym świadkiem obrony. Potwierdziła, że sama maczała w tym palce. I dzięki temu nie poszedłem za kratki – wzdycha Rafał.
News z sieci
Prawo dla wszystkich czy odstępstwo dla jednostki?
Fakt że prawo w WB jest chore, lecz od dawna wiadomo że szczególnie ściga się osoby, które noszą
przy sobie noże. To jest nieprawne, czyli każda osoba w tej sytuacji powinna ponieść konsekwencje .

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 20-12-2008 11:56 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #9 Ocena: 0

2008-12-20 12:13:46 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Kto weźmie pracę, której nie chcą Polacy?
Pięć tysięcy Bułgarów i Rumunów dostanie w przyszłym roku prawo do pracy w Wielkiej Brytanii. Wszystko dlatego, że mimo wzrastającego bezrobocia, wciąż nie ma kto zastąpić Polaków w mniej popularnych i gorzej płatnych zawodach na Wyspach - informuje "The Daily Mail".
Brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, przystało na argumenty Komitetu Doradczego ds. Migracji, że nowi imigranci są niezbędni do pracy w rolnictwie, gdzie Polacy nie chcą już pracować. Jak pisze na swych łamach "The Daily Mail", bez zaspokojenia wielkich potrzeb tego sektora na niewykwalifikowanych pracowników, rolnicy będą musieli sami zbierać zbiory z pól albo zakończyć działalność.

Co prawda, Home Office utrzymał dotychczas obowiązujące Bułgarów i Rumunów ograniczenia w dostępie do brytyjskiego rynku pracy, ale by ułatwić życie rolnikom wprowadzi pewne ułatwienia. Pracownicy z najnowszych państw członkowskich UE, będą mogli się ubiegać o ograniczoną liczbę półrocznych zezwoleń na pracę w rolnictwie w ramach Seasonal Agricultural Workers Scheme.

Import pracowników ze wschodnich rubieży Unii nie rozwiąże jednak zdaniem "The Daily Mail" prawdziwych przyczyn problemów kadrowych w Wielkiej Brytanii. Prawie dwu milionom bezrobotnych Wyspiarzy po prostu nie chce i nie opłaca się pracować za najniższą stawkę w mało prestiżowych zawodach.

- Dla żonatego mężczyzny z dwójką dzieci różnica między zasiłkiem dla bezrobotnych a pracą za najniższą stawką wynosi mniej niż 20 funtów – mówi cytowany przez "The Daily Mail" sir Andrew Green z MigrationWatch.
News z sieci
Tak i tu prosty wniosek, z punktu ekonomi ktoś musi pasać świnie i powinien to być każdy byle nie był to tubylczak a tym bardziej islamista do których też się dopisuje przydomek BRYTYJCZYK
Oni to właśnie są kimś poza tym gronem robotników małorolnych , oni są panami do pilnowania nas i tych pozostałych. Czasy niewolnictwa nie minęły, one są aktualne, przynajmniej tu na wyspach. My za to jesteśmy obciążeni łatwym życiem i bierzemy maksymalnie benefity które zresztą są bardziej przypisane Afgańczykom Pakistańczykom Hindusom i ludziom z tak zwanego Czarnego lądu, to oni są ta elita w Brytyjskim bycie, a my w niełasce.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2008-12-21 18:37:43 (16 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Współcześni niewolnicy
Co roku tysiące etiopskich dziewcząt wyjeżdża na Bliski Wschód w charakterze pomocy domowej

Wiele z nich pada ofiarą nieuczciwych pośredników, inne dręczą i szykanują pracodawcy. Kraje Zatoki Perskiej, które miały być miejscem spełnienia marzeń, stają się centrami koszmaru i niewolniczej pracy.

Ta opowieść rozpoczyna się od pewnego zdjęcia opublikowanego w gazecie. Trudno je zapomnieć, tak głęboko zapada w pamięć. Widać na nim twarz o dziecięcych rysach i burzę zmierzwionych włosów. Wokół szyi rozciąga się niebieska pręga, niczym modny naszyjnik. Dziewczynka, opatulona w białą watę, wygląda jak mała księżniczka. Ale w oczy rzuca się ogromna blizna, biegnąca wzdłuż całego ciała, od brody do pachwin. Ktoś rozpłatał dziecku brzuch, a potem niechlujnie zaszył ranę.

Nikogo nie interesuje finał tej historii. Wszyscy udają, że nie widzą zdjęcia albo przewracają stronę, gdy Alima Nuru Ibrahim zerka z ciekawością na przerażającą fotografię. Nie powinna tego oglądać. Nie teraz, kiedy wyrusza sama w nieznane.

Dzień pożegnania jest wystarczająco smutny. (...) Stary ojciec siedzi w milczeniu. Na pytanie, dlaczego wysyła córkę tak daleko, odpowiada, że wszystko jest w rękach Boga. Potem spogląda na swą liczną, głodną rodzinę.

(...) Przez rok Alima Nuru Ibrahim pracowała w Adis Abebie. Stolicę Etiopii dzielą od ich wioski Worli tylko dwie godziny jazdy samochodem. Okazuje się, że to wystarczająco daleko, by córka była nieosiągalna dla rodziców, a jednocześnie wystarczająco blisko, aby wysyłała im pieniądze. 20-letnia dziewczyna pracowała jako pomoc domowa, zarabiała miesięcznie sto birr, czyli osiem euro. W żółtej reklamówce przywiozła trochę osobistych rzeczy i zarobek ostatnich czterech miesięcy. (...)

Ponieważ wszyscy milczą jak zaklęci, głos zabiera wujek. Mówi, że dziewczęta są sobie same winne, bo nie chcą wychodzić za mąż i dlatego muszą wyjechać. Kobiety chichoczą. W tej okolicy niezamężna kobieta to powód do hańby. (...) Te, które nie wyszły za mąż, muszą opuścić rodzinny dom. Siostrom Alimy znaleziono mężów. Jedna ma 14, druga 15 lat. W ramionach trzymają niemowlęta, niczym potwierdzenie wypełnionego zadania.

Wuj opowiada, że też wyswatał jedną córkę, a dwie pozostałe wysłał na zarobek do Arabów. Żona podsuwa mu kartkę. Wujek pochrząkuje i mówi, że jedna z córek przebywa w Syrii, nie widział jej już ponad pół roku. Była bardzo małomówna, kiedy ostatni raz rozmawiał z nią przez telefon, dopytując się, dlaczego nie przysyła pieniędzy. Pokazuje kartkę z numerem telefonu. Dzwonił wiele razy, ale od miesięcy nikt nie podnosi słuchawki. Pośrednik, który załatwił córce pracę, również zapadł się pod ziemię. – Czy można ją jakoś odnaleźć? – pyta bezradnie. (...) Z zawodu jest stolarzem, ale nie ma stałego zajęcia, podobnie jak wszyscy mężczyźni w Waliso. On też pracował kiedyś w Arabii Saudyjskiej. Po roku przywiózł pieniądze na kupno domu.

Rok pracy na obczyźnie oznacza własny dach nad głową. Tego rodzaju opowieści pobudzają wyobraźnię Etiopczyków. Mają nadzieję, że nic nie zakłóci odwiecznego pędu skłaniającego tysiące dziewcząt do wyjazdu na Bliski Wschód w charakterze pomocy domowej. Nawet jeśli jedne wracają bez grosza przy duszy, a inne tracą życie, nic nie powstrzyma kolejnych przed wyruszeniem w drogę.

Wujek twierdzi, że bez wahania sam wyjechałby do roboty. To bieda i głód zmusiły go do rozłąki z córkami. Niestety, etiopscy mężczyźni są niemile widziani nad Zatoką Perską. – Uważają, że jesteśmy leniwi – stwierdza nasz rozmówca. (...) Naturalnie słyszeli wiele okropnych historii. Znają opowieści o gwałtach i o dziewczynach powracających do domu w trumnach. Co i rusz telewizja donosi o samobójstwach kobiet pracujących na obczyźnie – jedne się powiesiły, inne wyskoczyły z okna. Allach raczy wiedzieć, co dzieje się w tamtych krajach. (...)

Wszyscy jednak zapominają o zmarłych, kiedy w sąsiedztwie pojawia się dziewczyna, która kupiła rodzicom samochód albo dom. – Nie mamy wyboru. Jeżeli córki zostaną z nami, to tak, jakbyśmy je skazali na powolne umieranie – stwierdza wuj.

Alima Nuru Ibrahim siedzi w milczeniu, przechyla głowę na bok i wsłuchuje się w rozmowę. Kilka dni temu wujek pomógł jej w załatwieniu wizy i wyszukał zaufanego pośrednika – nie było to łatwe, bo w branży działa wielu oszustów. Alima żegna się z rodziną. Przed wyjazdem do Dubaju widzą się po raz ostatni, dziewczyna spędzi tam kilka lat albo całą wieczność. Zresztą, kto to może wiedzieć... Matka żegna córkę słowami "Bóg ci dopomoże". – Ona musi sama pomóc sobie i nam – stwierdza wuj. (...)

– Wolę jechać do Dubaju niż wychodzić za mąż – mówi Alima w drodze do Adis Abeby. (...) Jej towarzyszka podróży, Misrak Allo Abubeker ma za sobą prawie osiem lat pracy w Bejrucie. Przyjechała do Libanu w środę 5 stycznia 2000 roku. Nikt jej nie uprzedził, że tam będzie zimno, wszyscy przekonywali, że nie musi zabierać ciepłej odzieży, bo wszystko kupi sobie na miejscu. Nikt jej też nie powiedział, że będzie spała na kamiennej podłodze, przykryta kawałkiem płótna powalanym plamami menstruacyjnymi poprzedniej służącej. Misrak Allo Abubeker pracowała w domu bejruckich lekarzy. Oboje byli wykształceni, zamożni, dwójka ich dzieci dawno już wyfrunęła z domu. Pracodawcy zamknęli przed służącą trzy puste sypialnie, żeby przypadkiem nie położyła się w nocy na jednym z łóżek. – Przepłakałam pierwsze trzy lata – opowiada i zerka na Alimę. Ta siedzi na tylnym siedzeniu i przygląda się mijanym chatom. Lepiej zaoszczędzić jej szczegółów
Misrak Allo Abubekern nie wspomina, jak pracodawczyni goniła ją do pracy. Codziennie kazała wycierać na kolanach dziesięć pokoi – nie chodziło o kurz, ale o upokorzenie służącej. Misrak Allo Abubeker ma 28 lat, ale gdy spada temperatura, jej kolana do dziś puchną jak dynie. Do jedzenia dostawała ryż, jeden posiłek dziennie. Przez pięć lat nie pozwalano jej opuścić mieszkania, nie mogła nawet wynieść śmieci. Pani wychodząc zamykała ją na klucz. Pewnego dnia podczas nieobecności właścicieli eksplodował bojler. Gdyby wybuchł pożar, kolejna pomoc domowa wyskoczyłaby pewnie przez okno. – Traktują nas jak zwierzęta – stwierdza Misrak. Przez pięć lat nie widziała niczego poza pracą i etiopską służącą w sąsiednim domu, z którą wolno jej było rozmawiać. Tylko dzięki pogawędkom na balkonie jakoś nie zwariowała.

Misrak o mało nie wpadła pod samochód, kiedy po pięciu latach po raz pierwszy mogła pójść do supermarketu. W Bejrucie poznała tylko balkon, sklep i kontener na śmieci. Ceną niewolnictwa było sto dolarów miesięcznie. Większość pieniędzy dziewczyna wysyłała do domu. Matka nie żyła, bracia byli mali, a ojciec tyranizował całą rodzinę. Kiedy najmłodsze z rodzeństwa zachorowało, wysłała roczny zarobek na jego leczenie. Mimo to brat zmarł nie doczekawszy opieki lekarskiej, a pieniądze rozpłynęły się gdzieś po rodzinie. (...)

Tym razem Misrak próbuje szczęścia w Dubaju. Co ją tam czeka? – Będzie tak samo jak w Bejrucie. Pół roku lata, pół roku zimy, czyż nie? – pyta retorycznie. Potem odwraca się do młodszej koleżanki i przez całą drogę kładzie jej do głowy: – Nigdy się nie sprzeciwiaj. Przyzwyczaj się do rozpieszczonych dzieci i ich humorów. Strzeż się synów i mężów. Musisz pozostać nieugięta, bo na koniec zajdziesz w ciążę. Jeżeli okażesz się dobra, sąsiedzi będą chcieli cię podkupić. Jeżeli zdecydujesz się odejść, będziesz człowiekiem wyjętym spod prawa. Paszport zatrzymuje zawsze pierwsza pracodawczyni i bez niego jesteś bezbronna, a na ulicy czyha śmiertelne niebezpieczeństwo.

Alima Nuru Ibrahim potakuje. Tak naprawdę ma dopiero 20 lat, ale w paszporcie napisano, że skończyła 27 lat. To powszechna praktyka, ponieważ w Dubaju wolno pracować od 25. roku życia. – Ile będziesz zarabiać? – dopytuje się Misrak. – Sto – szepcze mała. – Ile? – powtarza Misrak. – Na Boga, mów głośniej, bo będziesz miała kłopoty – ostrzega. – Powiedzą, że jesteś niespełna rozumu. Zawsze przepraszaj, bo inaczej się obrażą i całymi dniami nie będą z tobą rozmawiać. Mów głośniej. Będą cię bić, jeżeli się nie zmienisz. Powiedzą, że na nic im taka niezguła. Jeżeli chcesz przetrwać u Arabów, bądź uczciwa, pracuj i uśmiechaj się – kończy Misrak i obserwuje, jak koleżanka poprawia nakrycie głowy. (...)

Misrak Allo Abubeker wysiadając z samochodu zauważa gazetę, na której siedziała przez całą drogę. Podnosi pismo i przygląda się fotografii dziewczyny, jej zmierzwionym włosom, prędze wokół szyi, bliźnie. – Co to jest? – krzyczy przerażona, choć niejedno już widziała. – To pomoc domowa, która wróciła do domu – odpowiada Yeshi Riske, nieco obcesowo, ale bez odrobiny cynizmu. Jest pół-Amerykanką, pół-Etiopką, towarzyszy dziewczętom w drodze z ich rodzinnej wioski. Często pomaga w ten sposób wielu Etiopkom wyruszającym w podróż do Dubaju. Yeshi Riske nazywa pomoce domowe niewolnicami, pośredników pracy handlarzami niewolników, a miejscowych polityków nieudacznikami, bo nie potrafią chronić swoich obywateli.

Yeshi ma wielu przeciwników. Kazano jej opuścić Dubaj, bo okazała się zbyt niewygodna. Razem z inną Amerykanką, Sharlą Musabih, założyły w Dubaju jedną z nielicznych organizacji pozarządowych: City of Hope. Prowadziły schronisko przeznaczone dla kobiet pracujących jako służące, wiele z nich pochodziło z Etiopii. Dom pękał w szwach, podopieczne chodziły z kąta w kąt w oczekiwaniu na zwrot paszportu, wydanie pozwolenia na wyjazd i zapłacenie zaległego zarobku. Niektóre musiały latami czekać na tę odrobinę sprawiedliwości. Założycielki organizacji nazywają swoje podopieczne "ściganymi". Nie wiadomo dokładnie, ile dziewcząt odważyło się uciec od pracodawców i błąkać po ulicy jak łatwa zdobycz. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich niechętnie patrzy się na działalność takich instytucji jak City of Hope.

Marzenia Dubaju urzeczywistnia około miliona zagranicznych robotników, ze dwieście narodowości. – Ktoś musi przecież zapłacić za dobrobyt Dubaju – stwierdza Yeshi. W tym kraju codziennie oddaje się do użytku dziesięć, piętnaście nowych obiektów. W budowie jest pięć tysięcy kolejnych. W Sonapur, jednej z dzielnic Dubaju, mieszka 200 tysięcy zagranicznych robotników. Po arabsku "Sonapur" znaczy "Miasto ze Złota". To cyniczne i przewrotne określenie. Okolica, gdzie żyją budowniczowie dubajskiego dobrobytu, jest całkowicie pozbawiona kobiet. Rankiem po robotników z Indii, Bangladeszu i Pakistanu przyjeżdżają autobusy i wieczorem przywożą ich do dzielnicy-sypialni. Cudzoziemcy pracują w ponad 40-stopniowym upale po dziesięć godzin, sześć dni w tygodniu. Zarabiają 160 euro miesięcznie, za każdą nadgodzinę dostają dodatkowo 60 centów. W dzielnicy jest jeden sklep, fotograf, jubiler i filia Western Union. Za pośrednictwem banku robotnicy wysyłają do domu zarobione pieniądze. W pokojach koczuje pod dwanaście osób, ich życie w Dubaju polega na pracy i spaniu. Raz na dwa miesiące idą na plażę i napawają się widokiem spacerujących kobiet.

Human Rights Watch, pozarządowa organizacja zajmująca się ochroną praw człowieka, w 2004 roku odnotowała wśród pracowników zagranicznych 880 zgonów. Dokładnych liczb nikt nie zna, bo nie prowadzi się na ten temat żadnych oficjalnych statystyk. Jeżeli służąca stwarza kłopoty, zostaje odesłana do domu, a resztę tuszują władze. Który z urzędników chce rozmawiać o zgwałconych pomocach domowych albo wypadkach przy pracy na budowie luksusowych apartamentowców, gdy popija właśnie w "Buddha Bar" bajecznie drogiego szampana? Wracając do domu, ze swoich hummerów widzą tylko błyszczącą fasadę rozwijającego się dynamicznie kraju. Nikt nie dostrzega zniszczonych życiem prostytutek, które przed hotelem "Regal Plaza" oferują swoje usługi za 20 euro za godzinę.

Yeshi Riske miała okazję widzieć te kobiety. Kiedy wyrzucono ją z Dubaju, kontynuowała pracę w Etiopii. Również tam zbudowała schroniska dla kobiet. Za szarą bramą dochodzą do siebie dziewczyny po ciężkich przejściach, podrzucane tu przez urzędników. Jedna z nich od tygodni leży w łóżku, nie mówi, odmawia jedzenia. Miała przy sobie paszport na fałszywe nazwisko. Odezwała się tylko raz. Powiedziała, że nie zapłacono jej ani centa za dziewięć miesięcy pracy w Dubaju. Potem znowu zapadła w odrętwienie.

Yeshi może całymi godzinami opowiadać o tych kobietach, które straciły wszystko podczas wyprawy po szczęście. – To szaleństwo ma swoje źródło w Etiopii – stwierdza. – Zorganizowana przestępczość traktuje ludzi gotowych do pracy w krajach Zatoki Perskiej jak żywy towar: są importowani i eksportowani, dręczeni, bici. Mieszkańcy Dubaju uważają, że skoro zapłacili za służącą, to jest ona ich własnością. Oto niewolnictwo w XXI wieku – podsumowuje Yeshi Riske. Potem wyciąga gazetę z ręki Misrak. Lepiej niech nie ogląda tego zdjęcia. I tak zdecyduje się na wyjazd, ta historia zawsze się powtarza.

Czasami nawet Yeshi Riske nie potrafi zrozumieć, co skłania kobiety do wyjazdu. W gazetach ciągle piszą okropne rzeczy, mimo to nie brakuje chętnych. Nawet ona nie jest w stanie odwieźć ich od tej decyzji. Dlatego właśnie towarzyszy dziewczynom w drodze do Adis Abeby, aby zapobiec różnym oszustwom. W całej stolicy tylko Fiseha Atsebeha załatwia legalną pracę w Dubaju i nie pobiera haraczu za sfałszowaną wizę.

Fiseha siedzi w świeżo odremontowanym biurze o jasnożółtych ścianach. W pomieszczeniu unosi się jeszcze zapach farby. Na wizytówce widnieje napis: "prywatny pośrednik pracy". Nawet w stosownym ministerstwie przyznają, że jest jedyną osobą, która legalnie wysyła kobiety do pracy w Dubaju. Urzędnicy nie chcą powiedzieć nic więcej. Przeważnie pozostawiają dziewczęta ich własnemu losowi, nikt ich nie informuje o istnieniu legalnego i tańszego sposobu wyjazdu. W ten sposób handlarze żywym towarem mają ułatwione zadanie. Przechwytują dziewczęta w wioskach i obiecują podróż do raju za niebotyczną cenę.

Fiseha Atsebeha przegląda dokumenty Misrak, zerka na stemple z Bejrutu poświadczające jej siedmioletnie doświadczenie w pracach domowych. To dobre referencje. Potem przychodzi kolej na Alimę Nuru Ibrahim. Źle, że jest nowicjuszką. Agentka woli załatwiać pracę doświadczonym dziewczynom, mówiącym po angielsku i arabsku, umiejącym obsługiwać chociażby pralkę. Na tym polegają pierwsze trudności. One pochodzą przecież z wiosek, gdzie nie ma prądu i toalet, a tu nagle muszą włączyć zmywarkę.

Przedtem całymi setkami wysiadują przed urzędem imigracyjnym w Adis Abebie. Tu odbierają paszporty określające ich wiek, którego tak naprawdę nigdy być może nie dożyją. Tu zbierają żniwo handlarze ludźmi. Za zorganizowanie wyjazdu żądają do 12 tys. birr, prawie tysiąc euro za prawo do niewolniczej pracy. Większość rodzin sprzedaje ziemię, bydło albo zapożycza się, byleby tylko spełnić żądania pośredników. Potem dziewczyny trafiają na lotnisko w Adis Abebie. Wkrótce pojawią się tu także Misrak Allo Abubekers i Alima Nuru Ibrahim. (...)

Na lotnisku roi się od młodych kobiet, które jeszcze nigdy w życiu nie leciały samolotem. (...) Wystarczyłoby w Adis Abebie skontrolować ich dokumenty, a wiele z nich uniknęłoby różnych kłopotów. Niestety, nikt tego nie robi. Urzędnicy kontroli paszportowej uśmiechają się na pożegnanie, a stewardesy sadzają podróżne na właściwych miejscach, zapinają pasy bezpieczeństwa i pokazują torebki na wymioty, przydatne zwłaszcza w czasie startu i lądowania. Jest grubo po północy, gdy maszyna ląduje w Dubaju. (...)

Yeshi Riske dobrze zna ostateczny cel podróży. Wiele dziewcząt wcale nie leci do Dubaju, tylko tranzytem do innego kraju. Tak jak Tenaye Teklewold, dziewczyna ze zdjęcia w gazecie. Matka jest przekonana, że pracowała w Dubaju i tam straciła życie. Rodzina opłakuje zwłoki, otulone watą i wystawione w malutkim pokoiku w Adis Abebie. Dopiero po otwarciu trumny zauważyli, że zmarła wypchana jest watą także w środku. Powiedziano im, że córka powiesiła się z tęsknoty za domem. Normalna rzecz. Dopiero później zobaczyli, że ciało rozcięto od dołu do góry. Czy tak wygląda wisielec?

Matka zalewa się łzami i robi sobie wyrzuty, że zgodziła się na ten wyjazd. Siedem miesięcy temu odprowadziła córkę na lotnisko. Sąsiad zażądał siedmiuset dolarów za załatwienie pracy. Córka żyła jeszcze równo siedem miesięcy, tyle ile było potrzeba na odpracowanie tej sumy. Rodzice otrzymali zwłoki pozbawione organów. – To w Dubaju ją okaleczono – uważa brat. Choć w dokumentach można przeczytać, że dziewczyna pracowała w Omanie, uparcie obstają przy Dubaju. Stamtąd przecież przychodzą pieniądze i zwłoki ich najbliższych
News z sieci
Przecież wiadomo wszystkim że niewolnictwo jest co nawet tu można zauważyć. Tu są te nawyki u ludzi z krajów Bliskiego wschodu i Azji Wielu krajanów tyra w takich układach niewolniczych w UK. Co ważniejsze nikt tego nie zmieni gdyż nawyk, jest zawsze nawykiem

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 39 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 38 | 39 | 40 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,