MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 34 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 33 | 34 | 35 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 34 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Korba102

Post #1 Ocena: 0

2008-11-19 17:07:11 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Brytania przeciwnikiem Polski w negocjacjach pakietu klimatycznego
Stanowisko Wielkiej Brytanii jest jedną z głównych przeszkód, by w negocjacjach nad pakietem klimatyczno- energetycznym osiągnąć porozumienie przyjazne biedniejszym krajom UE - uważa szef UKiE Mikołaj Dowgielewicz, który w czwartek jedzie na konsultacje do Londynu.
"Jest postęp w negocjacjach. Wiele zależy od zachowania najbogatszych krajów: Wielkiej Brytanii, Holandii i krajów skandynawskich" - powiedział Dowgielewicz.

Negocjacje w sprawie pakietu, który ma doprowadzić do redukcji o 20 proc. do 2020 roku emisji CO2 nabrały tempa. Do szczytu przywódców państw i rządów 11-12 grudnia w Brukseli, na którym mają oni przyjąć porozumienie został niespełna miesiąc.

Dlatego - jak podkreślił Dowgielewicz - "kluczowe" będzie spotkanie w sprawie pakietu dziewięciu premierów Europy Środkowej i Wschodniej zorganizowane przez premiera Donalda Tuska, które odbędzie się tydzień wcześniej (6 grudnia) - w Gdańsku. Został na nie zaproszony prezydent kierującej pracami UE Francji Nicolas Sarkozy.

"Jestem bardzo zadowolony, że jadę do Polski. Zobaczycie, że osiągniemy tam znaczący postęp" - mówił w piątek dziennikarzom Sarkozy w Nicei.

W "miniszczycie" w Gdańsku wezmą udział premierzy Grupy Wyszehradzkiej, trzech krajów Bałtyckich oraz Rumunii i Bułgarii, czyli wciąż najbiedniejszych państw UE, które obawiają się zbyt wysokich kosztów walki ze zmianami klimatycznymi. Dla Polski - pakiet w wersji zaproponowanej przez Komisję Europejską mógłby doprowadzić nawet do 90-proc. wzrostu ceny elektryczności.

Ale argumentów Polski na razie nie rozumieją bogate kraje UE.

Wielka Brytania i Holandia - tłumaczy Dowgielewicz - nie chcą na przykład zgodzić się na zaproponowany przez Komisję Europejską tzw. mechanizm solidarności, by 10 proc. z dochodów ze sprzedaży pozwoleń na emisje CO2 w systemie aukcyjnym w starych krajach członkowskich przekazywane było do budżetów nowym i biednym krajom UE. Tym bardziej więc nie chcą słyszeć o żądaniach Polski, by mechanizm solidarności został zwiększony.

Co więcej, Londyn chce z zysków z systemu aukcyjnego finansować bardzo kosztowną technologię wychwytywania i składowania CO2 emitowanego przez elektrownie węglowe (CCS). Wielka Brytania jest - przypomina Dowgielewicz - żywo zainteresowana CCS na Morzu Północnym, a Polska nie ma takich możliwości.

"W efekcie Polska musiałaby oddać co roku Wielkiej Brytanii 2 mld euro!" - mówi Dowgielewicz. To kwota, którą Polska zapłaciłaby za 65 mln ton uprawnień do emisji CO2, gdyby kosztowały one tyle, ile szacuje KE (po 30 euro za tonę).

Wielka Brytania nie chce też zgodzić się na proponowany przez Polskę mechanizm ograniczający wahania cen za uprawnienia do emisji poprzez stworzenie tzw. korytarza cenowego. Tak by uniknąć niekontrolowanego wzrostu kosztów dla przemysłu, który przełoży się na wzrost cen płaconych przez konsumentów.

Czy Polska ma mieć wszędzie ustępstwa, i przymykane oko na zaśmiecanie środowiska.
Dlaczego tak ma być, dla mnie wszystkich równo należy traktować. 20 lat temu miała okazję wybudować Elektrownię jądrową i nie wybudowano, małe elektrownie wodne mogą być alternatywą lecz nie w Polsce gdyż w naszym kraju Zakłady Energetyczne narzucają takie ceny i winiety za energię odnawialną, że lepiej jest wszystko zdemontować i oddać na złom. Szkoda słów, wielu ludzi poszło z torbami, za takie przedsięwzięcia.

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 19-11-2008 17:09 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2008-11-19 20:17:21 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Numer 2 w Al- Kaidzie Ajman az-Zawahiri ostrzegł prezydenta-elekta USA Baracka Obamę przed wysłaniem dodatkowych sił do Afganistanu. Amerykańskie ministerstwo bezpieczeństwa krajowego nie dostrzega w tym przesłaniu wzrostu zagrożenia dla USA.


Trwające ponad 10 minut nagranie Zawahiriego ukazało się w internecie. To pierwsza reakcja terrorystów na zwycięstwo wyborcze Obamy.

- To, co zapowiedzieliście - wycofanie amerykańskich żołnierzy z Iraku, żeby wysłać ich do Afganistanu, jest polityką obliczoną na porażkę - oświadczył zastępca Osamy bin Ladena. - Psy Afganistanu rozsmakowały się w ciałach waszych żołnierzy, więc przysyłajcie im kolejne tysiące - mówił Zawahiri.

Ostrzegł też Obamę, że w Afganistanie podzieli los prezydenta George'a W. Busha, a także "sił radzieckich i brytyjskich".

- Ameryka, przestępczy najeźdźca-krzyżowiec, jest taka sama jak zawsze, więc musimy nadal w nią uderzać - powiedział.

Zawahiri skrytykował też amerykańskiego prezydenta-elekta za odwrócenie się od islamskich korzeni i oskarżył o wykonywanie rozkazów białych. Jak powiedział, Obama jest "dokładnym przeciwieństwem godnych szacunku czarnych Amerykanów", jak Malcolm X, radykalny przywódca ruchu afroamerykańskiego w USA w latach 60.

Mówiąc po arabsku Zawahiri oskarżył Obamę, byłego sekretarza stanu Colina Powella i obecną szefową dyplomacji Condoleezzę Rice o to, że są niewolnikami - w angielskim tłumaczeniu użyto określenia "house negroes". W nagranie wkomponowano przemówienie Malcolma X, w którym wyjaśnia on, że czarni niewolnicy pracujący w domu białego pana byli bardziej służalczy od tych pracujących w polu. Malcolm X używał tego określenia do opisania przywódców czarnoskórych, którzy według niego nie przeciwstawiali się białym.

Rzeczniczka ministerstwa bezpieczeństwa krajowego USA Laura Keehner oświadczyła, że w przesłaniu Zawahiriego nie ma oznak zwiększonego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych.

Keehner, pytana, czy w przesłaniu jest coś, co skłoniłoby jej resort do modyfikacji oceny zagrożenia, odpowiedziała:

- Nie widziałam czegoś takiego. Twierdzimy, że nie ma wiarygodnych informacji sugerujących, jakoby nadciągało jakieś zagrożenie dla kraju.

Przedstawiciel amerykańskich służb walczących z terroryzmem uznał, że przesłanie Zawahiriego świadczy o tym, iż Al-Kaida jest odizolowana, ale że wciąż stanowi zagrożenie.

- To przesłanie, którego gorzki ton i treść nie są niespodzianką, zasługuje na uwagę przede wszystkim jako dodatkowa oznaka, że Al- Kaida jest oderwana od tak wielu spraw na świecie. Ale, choć jest ona coraz bardziej odizolowana, ta grupa wciąż może wyrządzać poważne szkody - powiedział, zastrzegając sobie anonimowość, przedstawiciel amerykańskich służb zwalczających terroryzm
News z innego
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #3 Ocena: 0

2008-11-19 20:57:01 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Lech Kaczyński bierze indywidualne lekcje języka angielskiego - informuje tvp.info. Podczas gali z okazji Święta Odzyskania Niepodległości można było usłyszeć pierwsze efekty.


Biuro prasowe Kancelarii Prezydenta potwierdziło informacje tvp.info. Nie zdradzono jednak żadnych szczegółów lekcji: jak długo trwa nauka, jak często odbywają się lekcje i kto je prowadzi.

Wiemy jednak, że widać już pierwsze efekty. Podczas gali w Teatrze Wielkim dziennikarz zadał Lechowi Kaczyńskiemu pytanie po angielsku. Prezydent podszedł i dopowiedział. Nie wiemy, co powiedział. Jednak po chwili do rozmowy włączyła się Maria Kaczyńska, która język angielski zna bardzo dobrze:
Także podczas październikowego szczytu Unii Europejskiego, Lech Kaczyński w kuluarowych rozmowach posługiwał się angielskim - podaje tvp.info. - Co prawda, nie była to wzorowa angielszczyzna, ale trzeba przyznać, że prezydent poruszał się tam bez tłumacza - relacjonuje jeden z polityków, który był na tym szczycie.

Wśród polityków krążą także pogłoski, że część niedawnej rozmowy telefonicznej Kaczyńskiego z prezydentem-elektem Barackiem Obamą odbyła się w języku angielskim.

Prawdopodobnie Lech Kaczyński publicznie wystąpi z przemową po angielsku dopiero wtedy, gdy będzie mówił naprawdę płynnie. W końcu, gdy prezydent usłyszał premiera Tuska mówiącego po angielski, parsknął śmiechem.

- Mnie strasznie bawi, jak ktoś, kto słabo zna angielski, rzuca się do przemawiania w tym języku - mówił później w wywiadzie dla "Dziennika":
News z innego
Tak Prezydencie najwyższa pora wziąć się za naukę. Poprzedni przed A.K. Do tej pory mędrkuje, nawet wydał książkę, a tak swoją drogą, kto komu dyktował i kto pisał?
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2008-11-19 21:11:19 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Podczas oficjalnej wizyty w Słowenii książę Filip popełnił kolejną gafę. Tym razem porównał turystykę do... prostytucji - pisze "Sunday Telegraph".


W minionym tygodniu brytyjska królowa z małżonkiem odwiedziła Słowenię. W czasie wizyty książę Filip nie tylko nazwał turystykę "narodową prostytucją", ale wspomniał również, że Wielka Brytania nie potrzebuje więcej odwiedzających. - Turyści niszczą nasze miasta - powiedział. Komentarze księcia Filipa zaprzeczają oficjalnej polityce rodziny królewskiej, chętnie podkreślającej, jak ważni dla brytyjskiej ekonomii są turyści. Sam Pałac Buckingham jest co roku odwiedzany przez milion osób.

Książę Filip jest znany ze skłonności do popełniania towarzyskich gaf. Ostatnie głośne faux pas królewskiego małżonka to powiedzenie brytyjskiemu studentowi w Chinach, że nabawi się "skośnych oczu" i pytanie na temat Aborygenów w Australii: "czy oni wciąż rzucają w siebie dzidami?".

Dr Maja Uran - profesor turystyki z Uniwersytetu Primorska i bezpośrednia adresatka słoweńskich komentarzy księcia stwierdziła, że książę był "czarujący i zabawny". Przyznała również, że oficjalne wizyty i przestrzeganie protokołu przez 50 lat może być "bardzo nudne". Gafa została księciu wybaczona. Zarówno pierwsza, jak i kolejne. Książę w odpowiedzi na pomysł utworzenia miejsc spotkań dla mieszkańców miasta, w których mogliby dyskutować nad różnymi pomysłami powiedział: - Takie miejsca już są, nazywają je chyba supermarkety?"

Królowa, która w czasie rozmowy księcia z dr Uran spełniała oficjalne obowiązki w innym miejscu, nie słyszała zabawnych dykteryjek męża. Przedstawiciel Pałacu Buckingham odmówił skomentowania wypowiedzi księcia Filipa.
News z innego
A to opis Angielskich turystów w UE
Wieczna libacja, czyli Brytyjczycy na wakacjach

W tłumie turystów na Krecie łatwo jest odróżnić Brytyjczyków, bynajmniej nie z powodu charakterystycznej, bladej od braku słońca cery. Są rozpoznawalni, bo non stop imprezują i wszczynają burdy. To Brytyjczycy pędzą rano do apteki po pigułki po stosunku i szturmują gabinety lekarskie z powodu chorób wenerycznych. Zdaje się, że mają jeden pomysł na urlop: picie na umór i seks.


- Wrzeszczą, śpiewają, przewracają się na ulicy, zdejmują ubranie, wymiotują -mówi burmistrz Malii na Krecie Konstantinos Lagoudakis. - Tak zachowują się tylko Brytyjczycy, Niemcy i Francuzi są inni.

Malia to obecnie najbardziej popularne miejsce na długiej liście europejskich kurortów wypełnionych po brzegi Brytyjczykami, którzy bawią się na wycieczkach organizowanych przez biura podróży. Turyści mają tam dostęp do taniego alkoholu i przyzwolenie na złe zachowanie. W Magalufie lub na Ibizie czy w greckich kurortach Faliraki, Kavos i Laganas oraz Malii powtarza się ta sama historia: turyści przyjeżdżają, piją i sieją spustoszenie.

- Rząd brytyjski powinien coś z tym zrobić. Ci ludzie wystawiają złe świadectwo swojemu krajowi - upomina Lagoudakis.

Na czarnej liście

W całym procederze turyści często sami sobie robią krzywdę. W ostatnim raporcie opublikowanym przez brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych odnotowano, że w ciągu 12-miesięcy w latach 2006 i 2007 w Grecji hospitalizowano 602 Brytyjczyków i odnotowano 28 przypadków gwałtów na Brytyjkach. W Hiszpanii umarło 1591 obywateli brytyjskich, a 2032 zostało aresztowanych.

W raporcie nie wyodrębniono osobno przypadków zachorowań i aresztować związanych ze spożyciem alkoholu. Znalazła się w nim natomiast następująca wzmianka: "wiele przypadków aresztowania obywateli brytyjskich było spowodowanych zachowaniami związanymi ze spożyciem nadmiernej ilości alkoholu".

To prawda. Relacje o skandalicznych wydarzeniach z udziałem Brytyjczyków przetaczają się regularnie przez lokalne media, utrwalając w ten sposób wizerunek Wielkiej Brytanii jako największego europejskiego eksportera nadużywających alkoholu chuliganów.

Na początku lata w samolocie lecącym do Manchesteru z greckiej wyspy Kos para pijanych Brytyjek zaatakowała stewardesy butelką wódki i wrzeszcząc "potrzebujemy świeżego powietrza", usiłowała otworzyć awaryjne drzwi samolotu lecącego na wysokości 10 km. Samolot pospiesznie zawrócił do Frankfurtu, gdzie obie kobiety zostały aresztowane.

W Laganas na greckiej wyspie Zakinthos, gdzie tego lata po libacji alkoholowej zmarł nastolatek z Sheffield, kilkanaście Brytyjek zostało w lipcu aresztowanych pod zarzutem prostytucji - jak twierdzą miejscowe władze - z powodu uczestnictwa w turnieju seksu oralnego zorganizowanego na świeżym powietrzu.

Bardziej alarmujący incydent wydarzył się w Malii z udziałem 20-letniej brytyjskiej turystki, która w lipcu bawiła się do rana w towarzystwie siostry i przyjaciółki. Kiedy kobieta powróciła nad ranem do pokoju hotelowego, urodziła dziecko, chociaż zaprzeczała, że była w ciąży. Kiedy do hotelu wróciły jej towarzyszki odkryły nieżywego noworodka - 20-latka została oskarżona o dzieciobójstwo.

Tego lata w Dubaju para Brytyjczyków, która poznała się podczas pijackiej imprezy, została aresztowana i oskarżona o uprawianie seksu na plaży, po tym, jak oboje kilkakrotnie wykrzykiwali obelgi pod adresem policjanta, który kazał im przestać.

Wszystko to prowadzi do pytania - dlaczego?

Brytyjczyk wyzwolony

- Myślę, że w kraju Brytyjczycy czują się jak więźniowie, a tutaj nareszcie chcą się poczuć wolni - opowiada Niki Pirovolaki, która pracuje w piekarni na głównej ulicy Malii i często widzi pijanych Brytyjczyków wracających nocą do hotelu: - To znaczy, jeśli pamiętają, w którym hotelu mieszkają - dodaje.

David Familton, Brytyjczyk pracujący w klubie w Malii, mówi, że to kwestia komfortu emocjonalnego. - To przez kulturę brytyjską - nikt nie może się odprężyć, więc tutaj piją, żeby stać się ludźmi, którymi chcą być - twierdzi David.

Konsulat Wielkiej Brytanii w Atenach, zaniepokojony wzrostem ilości incydentów i przestępstw z udziałem pijanych turystów, rozpoczął kampanię informacyjną z wykorzystaniem plakatów, piłek plażowych, a nawet podkładek pod szklanki z chwytliwymi komentarzami zachęcającymi młodych turystów do odpowiedzialnego picia.

- Kiedy coś idzie źle, zazwyczaj idzie bardzo źle i na dużą skalę. Usiłujemy ograniczyć liczbę wypadków. Na przykład, kiedy turyści piją tak dużo, że potem wypadają z balkonów i umierają albo potrzebują poważnych interwencji chirurgicznych.

Chociaż kurorty zależą od pieniędzy turystów, przemysł turystyczny protestuje przeciwko zachowaniu Brytyjczyków. W ubiegłym roku właściciele sklepów, mieszkańcy Malii i właściciele tamtejszych hoteli urządzili burzliwą demonstrację antybrytyjską. Obecnie 20 policjantów patroluje niesławny, trzykilometrowy odcinek barów i klubów dla turystów w centrum miasta. Patrolujący pilnują porządku, rozdzielają walczących w bójkach i aresztują zakłócających spokój.

Lokalni urzędnicy twierdzą, że winni są nie tylko sami turyści, ale także biura podróży, które obiecują im wakacje polegające na piciu i imprezowaniu, oraz kluby, które serwują mocny alkohol po najniższych cenach. Za mniej więcej 50 dolarów turyści w Malii mogą zafundować sobie alkoholową wycieczkę po barach bez żadnych ograniczeń.

- Brytyjskie biura pokazują im takie oferty i obiecują dzikie wakacje w Malii - mówi brygadier Fotis Georgopoulos, szef policji w Heraklionie, któremu podlega Malia. - To ich ukierunkowuje. Automatycznie kształtuje w turystach stan umysłu akceptujący brak praw i zasad, co prowadzi od utraty kontroli nad sobą.


Pijacka anarchia

Niedawno w nocy centrum Malii wyglądało jak pozbawiony deszczu krajobraz śródmieścia Birmingham: młodzi Brytyjczycy w skąpych strojach włóczący się grupami od baru do baru, pijący, przechwalający się i pokrzykujący po drodze.

Turyści przyznają się, że za dużo piją. Napotkany 21-latek z hrabstwa Essex na przykład opowiadał, że poprzedniej nocy wypił pięć piw, sześć drinków z likierem Bailey, tequilą, absyntem, ouzo, wódką, ginem i sokiem pomarańczowym, pięć wódek z limetką, pięć puszek piwa Stella Artois, co w sumie dodało mu śmiałości do podrywania kobiety, z którą spędził ostatnią noc. Turyści twierdzą też jednak, że drastyczne historie opisywane w mediach są przesadzone.

- Przez cały czas pobytu nie widziałem tutaj nikogo pchniętego nożem - opowiada 21-letni Chris Robinson, stojąc na zewnątrz baru Loft, w którym serwuje się ofertę specjalną: cztery drinki i dwie setki wódki za 8 dolarów.

Podobne zdanie ma 20-letnia Eleanor Seaver, która od dwóch miesięcy pracuje w jednym z klubów Malii. Eleanor nigdy nie wdała się w bójkę i, jak twierdzi, ludzie tutaj są nastawieni przyjaźnie i są pomocni. - Jeśli na ulicy jest dziewczyna, która źle się czuje, od razu ludzie jej pomagają. Dbamy tutaj o siebie nawzajem - twierdzi Eleanor.

Paul Fisher, 49-letni Walijczyk, który prowadzi w okolicy bar i punkt wynajmu motorowerów, twierdzi, że opisywane w mediach historie zarówno zmniejszyły popyt na usługi turystyczne, jak i, paradoksalnie, zaczęły przyciągać takich turystów, dla których pijacka anarchia to atrakcyjna perspektywa na wakacje.

- Nie lubimy, kiedy tutaj przychodzicie i wszystko psujecie - opowiada Paul Fisher, mówiąc tym razem o dziennikarzach. Otwiera szufladę i pokazuje egzemplarz plotkarskiego magazynu "Closer". Obszerny artykuł w środku numeru poświęcony był młodej brytyjskiej turystce oddającej się "alkoholowej orgii z czterema mężczyznami" w Malii.

Takie rzeczy źle świadczą o Malii, twierdzi Fisher. - To niedobre dla nas i przesadzone - uważa. Z drugiej strony przyznaje, że "przez dziesięć tygodni w roku to miejsce jest wypełnione po brzegi dzieciakami, które źle się czują albo leżą nieprzytomne na ulicy".

Właśnie w tym momencie przechodziło obok kilku młodych mężczyzn o bladym, niezdrowym wyglądzie zdradzającym objawy schyłkowego kaca, nie całkiem zagłuszonego nową porcją alkoholu. Fisher zapytał ich, czemu każdego wieczora piją tak dużo.

- Wszyscy mają ochotę pić - odpowiedział.

Jego przyjaciel dodał: - Mamy stresującą pracę i niewiele wolnego czasu, chcielibyśmy się dobrze zabawić i pośmiać razem. I uwielbiamy dobre okazje.


Sarah Lyall
również News z innego
A niby, to my mamy wrodzone pijaństwo itp..

:-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2008-11-20 07:09:54 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Dziwna rzecz, która pociąga kobiety
Brytyjscy naukowcy odkryli, że blizny na twarzy mogą zwiększać atrakcyjność mężczyzny w oczach kobiety. Zdaniem badaczy z uniwersytetów w Stirling i Liverpoolu, blizny są swoistymi nośnikami informacji na temat osoby i w określonych warunkach mogą wpływać na jej korzystną percepcję, co przeczy powszechnej teorii, zgodnie z którą blizna zawsze oszpeca i pogarsza społeczny wizerunek danej osoby.
Badania na grupie 220 osób wykazały, że blizny będące wynikiem ran odniesionych wskutek przemocy zwiększają atrakcyjność mężczyzn w kontekście związków krótkotrwałych, natomiast nie mają wpływu na związki długotrwałe.

Powodem takiej preferencji może być według autorów badania przekonanie kobiety o większej męskości partnera, osobowości skłonnej do podejmowania ryzyka lub wręcz lepszych genach i silnym układzie odpornościowym. Badane kobiety nie uznawały za atrakcyjne blizn pozostałych po trądziku, ospie, czy zabiegach chirurgicznych, ponieważ zdaniem badaczy, takie ślady mogą świadczyć o słabym układzie odpornościowym kandydatów na partnera. Ocena kobiecej atrakcyjności w oczach mężczyzn nie miała związku z obecnością blizn.
News z innego
Ciekawe, że właśnie blizny?:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2008-11-20 07:21:58 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Times może pisać o "Polaczkach"
Press Complaint Commission odrzuciła skargę Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii na dziennik "The Times". Komisja uznała, że reakcja wydawcy na protesty po artykule Gilesa Corena, w którym autor użył słowa "Polaczki" i oskarżał Polaków o palenie Żydów dla zabawy, była wystarczająca - pisze goniec.com.
Członkowie PCC uznali, że forma felietonu, jakiej użył Coren w swoim tekście "Two waves of immigration, Poles apart" (The Times, 26.07.2008), uprawniała go do wyrażania opinii i emocji, z którymi nie wszyscy czytelnicy mogą się zgadzać.

Ponadto PCC uznało za wystarczającą reakcję wydawcy na skargi i żądania przeprosin wysyłane do redakcji przez Zjednoczenia Polskie.

Przypomnijmy, że zdaniem Corena, Polacy są współodpowiedzialni za Holocaust. Felietonista "Timesa" powołuje się na los swojego dziadka, dawnego żydowskiego emigranta z Polski. To od niego miał zasłyszeć opowieści o "przodkach tych Polaków, którzy dziś wracają do siebie, bawiących się na Wielkanoc zamykaniem Żydów w synagogach i podpalaniem ich".

Komisja oddaliła też skargę o dyskryminację poprzez użycie w tekście obraźliwego słowa "Polack", czyli "Polaczki". PCC argumentuje, że słowo to odnosi się do grupy narodowościowej, a nie jednostki. Z tego powodu, zdaniem członków PCC, Kodeks Etyki Mediów nie został złamany.

Jest już reakcja na decyzję PCC ze strony Zjednoczenia Polskiego. Wiktor Moszczyński, rzecznik prasowy ZP, wystosował bardzo ostre pismo i zapowiada odwołanie się od postanowienia oddalającego skargę. Moszczyński przypomina, że oskarżenia o współudział Polaków w zagładzie Żydów nie zostały przez redakcję w żaden sposób udowodnione ani też odwołane. Wyraża też oburzenie z powodu stanowiska Komisji w sprawie użycia słowa "Polaczki".

"Jakie prawo chroni Żydów i Hindusów przed agresywnymi określeniami takimi jak "Kikes" i "Pakis"? Poczucie przyzwoitości? Strach przed dezaprobatą ze strony czytelników i środowiska dziennikarskiego? Obawa przed procesem sądowym za podżeganie do nienawiści rasowej? Dlaczego w takim razie Polacy nie mogą być chronieni w podobnym względzie? Czy dlatego, że nie ma tu polskich czytelników, polskich środowisk dziennikarskich, polskich pieniaczy sądowych, polskich demonstrantów i zadymiarzy, których należy się obawiać?" – pisze Moszczyński.

- Chciałbym przypomnieć PCC, że ów felieton wywołał oburzenie zarówno w Polsce, jak i wśród Polaków w UK. Były protesty parlamentarzystów w polskim Sejmie, była skarga polskiego rzecznika praw człowieka, listy od zaniepokojonych obywateli brytyjskich, jak np. Lord Belhaven, oraz petycja organizacji Polish Professionals podpisana przez 2000 osób – wszystko to "The Times" kompletnie zignorował. Wcześniej wyraziłem opinię, że od decyzji PCC zależy reputacja brytyjskiej prasy w Polsce. Wasze postanowienie w tej sprawie poważnie zaszkodziło tej reputacji.

- Jesteśmy zdania, że mniejszości w UK zasługują na ochronę przed niewłaściwą informacją i oszczerstwami. Wy twierdzicie, że nie jest to już rola PCC. Dajecie w ten sposób do zrozumienia zarówno brytyjskim parlamentarzystom, jak i Europejskiemu Trybunałowi Sprawiedliwości, że ochroną Polaków i innych mniejszości przed tego rodzaju napaściami i ksenofobią w tym kraju powinna się zająć inna organizacja – kończy Moszczyński.
News z innego
Dla debili znad Tamizy, jesteśmy za wszystko obwiniani, dojdzie do tego, że za nawałnicę emigracji TĘCZAKÓW z Azji i Afryki nas obwinią, chociaż po części mają rację. Ślub polki z PAKOLEM czy innymi TĘCZAKAMI daje tym ludziom swobodę przemieszczania się, gdzie tylko marzą.
A kto zabroni rozwijać horyzonty głodnych polek? Jak same tego nie odreagują, to nikt im w tym nie przeszkodzi. Więc będą źle pisać o Polakach, aż im tuszu zabraknie oraz papieru.
:-W:-Y

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 20-11-2008 07:22 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2008-11-20 21:01:36 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Idzie wielka fala heroiny
Ogromna podaż opium na światowym rynku spowodowana między innymi rekordowymi zbiorami w Afganistanie grozi nowym kryzysem heroinowym w Wielkiej Brytanii, ostrzegła agencja ds. narkotyków Unii Europejskiej.
Coroczny raport agencji potwierdza również, że Wielka Brytania piąty rok z rzędu utrzymuje się na czele rankingu 27 państw dotyczącego konsumpcji kokainy. Wśród czterech milionów Europejczyków, którzy "niedawno zażywali" kokainę, jest 820 tysięcy Brytyjczyków. Agencja informuje także o "wyraźnych" sygnałach spadku popularności marihuany w Europie, zwłaszcza wśród uczniów brytyjskich szkół. Mimo wszystko eksperci twierdzą, że 71 milionów Europejczyków próbowało marihuany w swoim życiu.

Ostrzeżenie od europejskiego centrum monitorowania narkotyków pojawia się po dwóch rekordowych zbiorach opium w Afganistanie – 8200 ton w 2007 roku i 7700 ton w tym roku. Jest to 90 procent nielegalnej produkcji opium na świecie, z czego ponad połowa pochodzi z prowincji Helmand, centrum brytyjskich operacji wojskowych.
"Korzystne warunki pogodowe sprzyjały zbiorom, ale to ciągły konflikt, zniszczenia, nędza i ogólny brak bezpieczeństwa są prawdopodobnie ważnym czynnikiem wzrostu produkcji opium", czytamy w raporcie.

Agencja stwierdza, że "środki alternatywnego rozwoju" mające nakłonić rolników do przerzucenia się na inne uprawy wywierają bardzo ograniczony wpływ. Destabilizacja, brak wody, kiepskie drogi i rosnące koszty paliwa w połączeniu ze spadkami cen legalnych płodów rolnych, takich jak cebula, sprawiają, że trudno liczyć na ograniczenie upraw maku w przyszłości.

W Helmand, gdzie mak rośnie obficie, rabunki na drogach i coraz liczniejsze posterunki rebeliantów uniemożliwiają czasem dostarczenie produktów rolnych na rynki miejskie.

"Najnowsze dane wskazują wprawdzie na ogólne zmniejszenie produkcji, ale jednocześnie na jej wzrost na południu Afganistanu, w szczególności w prowincji Helmand, gdzie w 2008 roku wyprodukowano około 70 procent afgańskiego opium" – informuje raport.

Unia Europejska obawia się, że te rekordowe zbiory mogą oznaczać koniec "powolnej poprawy" sytuacji w Wielkiej Brytanii i w całej Europie, a także odwrócić trend spadkowy liczby zgonów spowodowanych przez heroinę.

W Turcji, ważnym kraju tranzytowym, liczba konfiskat opium podwoiła się, a w Wielkiej Brytanii wzrosła o 20 procent. Eksperci Unii Europejskiej przypuszczają, że spadek liczby zgonów związanych z heroiną w Wielkiej Brytanii – z 2171 w 2001 roku do 1979 w 2005 – może zostać teraz zahamowany, a nawet odwrócony na skutek zalewu znacznie tańszego i przypuszczalnie silniejszego narkotyku pochodzącego z Afganistanu.

– Obecne dane nie wskazują na masowy wzrost zagrożenia heroiną, jak działo się w większości krajów europejskich w latach 90. – mówi dyrektor agencji, Wolfgang Gotz. – Nie możemy jednak lekceważyć niebezpieczeństwa stwarzanego przez obecną ogromną podaż narkotyku na światowym rynku. Są także sygnały, że coraz większym problemem może być heroina syntetyczna. Niezbędna jest wielka czujność.

Pozycja Wielkiej Brytanii na czele rankingu 27 krajów Unii Europejskiej uwzględniającego konsumpcję kokainy wynika stąd, że zażywa ją 12,7 procent Brytyjczyków w wieku od 15 do 34 lat. Na Wyspach sięgają dziś po nią zarówno zamożni maklerzy z City, jak i młodzi ludzie z ubogich rodzin robotniczych.

Najnowsze sondaże przeprowadzone w szkołach wskazują, że narkotyk ten zażywa pięć procent młodzieży w wieku 15-16 lat. Jeśli chodzi o Europę, najwyższa konsumpcja kokainy występuje w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Sytuacja w obu tych krajach ostatnio się ustabilizowała, ale na poziomie bliskim konsumpcji amerykańskiej. Rośnie liczba Europejczyków zażywających kokainę – według szacunków UE, 4 miliony w zeszłym roku, a wzrost ten odnotowano między innymi w takich krajach jak Włochy, Dania i Irlandia. Rosnącej popularności kokainy towarzyszy spadek konsumpcji amfetamin.

Optymistyczne wieści dotyczą zażywania marihuany w Wielkiej Brytanii. Wprawdzie w pierwszej połowie lat 90. przodowała ona jeśli chodzi o konsumpcję jej wśród uczniów, ale popularność tego narkotyku spada w Zjednoczonym Królestwie szybciej niż w jakimkolwiek innym kraju Unii Europejskiej.

Brytania zajmuje obecnie czwarte miejsce w europejskiej lidze zażywania marihuany w grupie osób od 15 do 24 lat: 39,5 procent twierdzi, że kiedyś jej próbowało, a 12 procent, że zażywało ją w ostatnim miesiącu.
News z innego
Zastanawiam się w dalszym ciągu, dlaczego tak niewielka garstka, chce doprowadzić do legalizacji jakiegokolwiek narkotyku? Przecież z socjologicznego punktu widzenia, wiadome jest, że za narkotykiem jaki by nie był, stoją konflikty z prawem. Pod wpływem, jak i na tle wpływu, no cóż ja zawsze byłem przeciwnikiem i będę. Zawsze ktoś zdąży zginąć przypadkowo, w tym konflikcie.

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2008-11-21 20:36:08 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Wyzywające przedszkolaki reklamują majtki

Fakty TVN
Kontrowersyjny pomysł na biznes: producent dziecięcej bielizny na pudełkach umieścił zdjęcia kilkuletnich dzieci w dwuznacznych i wyzywających pozach. Tłumaczy, że to jego własne dzieci, a zdjęcia są zupełnie niewinne. Innego zdania Rzecznik Praw Dziecka nie widzi problemu.
Właściciel firmy i jednocześnie autor kontrowersyjnej kampanii Ryszard Mokrzycki uważa, że nie ma w niej nic niestosownego. - To dziecko pokazuje jedynie dobrą bieliznę - tłumaczy.

Agnieszka Dybowska z biura Rzecznika Praw Dziecka dodaje, że to rodzice decydują czy wizerunek ich dzieci wykorzystywany na opakowaniach godzi w prawa pociech, czy też nie.

Jak z "Playboya"

Nie wszyscy jednak tak łagodnie oceniają całą sprawę. Jakub Śpiewak z Fundacji Kidprotect.pl jest zdania, że na forach pedofilskich te właśnie zdjęcia zrobiłyby furorę. - Chodzi o jednoznaczny kontekst, eksponowanie genitaliów dziecka - mówi.

Patrycja Kurowska-Kowalczyk z Komitetu Ochrony Praw Dziecka dodaje, że sześciolatka z opakowania wykonuje pozę jak z okładki "Playboya".

To jego dzieci

- Jako producent, a jednocześnie ojciec nie dopuściłbym do produkcji takich opakowań, jeśli bym miał jakiekolwiek skojarzenia pornograficzne. To są moje dzieci - tłumaczy Mokrzycki.

Istnieje jeszcze jedna możliwość: prokuratura z urzędu mogłaby wszcząć postępowanie, jeśli uznałaby, że fotografie mają charakter pornograficzny.
News z sieci
może to protest, a może konkurencja
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #9 Ocena: 0

2008-11-23 08:38:33 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Johnson o deportacji imigrantów: to nie powinno się zdarzyć
Burmistrz Boris Johnson rozważa amnestię dla nielegalnych imigrantów mieszkających w Londynie. W samej stolicy ich liczbę szacuje się na 400 tys. osób - pisze Goniec.com.
Boris Johnson wyraził opinię, że deportacja setek tysięcy ludzi pracujących w Wielkiej Brytanii, jest czymś, co "nie powinno się zdarzyć". W wywiadzie dla telewizji Channel 4 stwierdził, że zezwolenie na pozostanie w UK nielegalnym imigrantom może przynieść realne wpływy do budżetu.

Zupełnie innego zdania jest minister ds. imigracji Phil Woolas, który określił sugestie burmistrza Londynu jako "naiwne". "Jego intencje mogą być jak najlepsze, ale sprawiłyby, że najwięcej zarobiliby na tym handlarze ludźmi" – skomentował Woolas.

Szacuje się, że na terenie Wielkiej Brytanii przebywa 700 tys. nielegalnych emigrantów, z czego 400 tys. mieszka w Londynie.

Burmistrz Johnson zaznaczył, że jego propozycja ograniczona jest do imigrantów, którzy przebywają w UK ponad 5 lat i mogą udowodnić, że wrośli w tutejsze społeczeństwo, system gospodarczy i kulturę.
News z innego
Abolicja dla emigrantów nielegalnych :-D :-D:-D dobre By otrzymać status EEA1 lub ubiegać się należy udowodnić że się jest legalnie, że płacisz podatki, że nie stanowisz problemów prawnych.
Ładne jaja, za oceanem burak opuścił pole i trafił do salonów, a tu chcą pozwolić, tym co nic nie robią na legalizację, Ci legalni są kopani, na każdym kroku, a ci co nielegalnie przebywają, próbuje się lizać tyły. Brawo Boris Johnson, to poco zabraniasz spożywania alkoholu w środkach trans. Pub. I ścigasz nożowników. Ten drugi przypadek ma korzenie z tych krajów, to tam droga maczety i wszystkiego co pod ręką, ma się rację. Ukłony dla Home Office, w końcu trzeźwo myślą
:-Y

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 23-11-2008 08:40 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2008-11-23 14:43:20 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Żyć z muzułmaninem
Mam za sobą małżeństwo z muzułmaninem. Kościół uznał je na mój rozpaczliwy wniosek za nieważne. Skoro myślisz o analogicznym małżeństwie, opowiem o swoim. Jeśli Ci w ten sposób pomogę w podjęciu decyzji, będę bardzo szczęśliwa.
Ahmed pochodził z Iraku. Spotkaliśmy się w Niemczech, dokąd spływa większość uchodźców. Byłam tam na stypendium, a on w ośrodku dla azylantów. Handlował używanym sprzętem, a ja potrzebowałam wielu tanich rzeczy na zagospodarowanie się — tak się poznaliśmy.
Jako osoba otwarta, tolerancyjna, bez uprzedzeń wobec odmienności religii, statusu społecznego i koloru skóry nie miałam oporów, żeby z nim rozmawiać i w ten sposób rozwijała się nasza znajomość. Potem on pracował w centrum, sprzedając kebab i karty telefoniczne, miasto było małe, więc okazji do spotkań było wiele.
To, że poważnie traktował sprawy religii, nie tylko mi nie przeszkadzało, ale wręcz odpowiadało, ponieważ moje podejście było podobne. Sądziłam, że człowiek opierający swoje życie na Bogu, niezależnie od tego, czy jest żydem, chrześcijaninem czy muzułmaninem, będzie miłował prawdę, a drugiego człowieka traktował co najmniej z takim szacunkiem, jak siebie samego.
Już w czasie naszych rozmów przy kebabie po obu stronach kontuaru i między jednym głodnym klientem a drugim rodziło się we mnie uczucie do niego, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Rozmawialiśmy o sobie, o naszych rodzinach, o tym, co dla nas ważne, żartowaliśmy. Lubiłam tam przychodzić.
Tymczasem on po paru miesiącach… mi się oświadczył.
Łatwa do manipulacji
Wtedy zdałam sobie sprawę, że coś do niego czuję, ale oczywiście powiedziałam „nie”, wskazując na szereg dzielących nas różnic, których likwidacja oznaczałaby okaleczenie nas samych. Gdyby na tym się skończyło… Ale to był początek. Ahmed był człowiekiem niezwykle inteligentnym i przenikliwym, czytał w myślach innych i umiał na mnie wpływać. Byłam dla niego łatwa do ogarnięcia, a zatem i do manipulacji — miał cztery młodsze siostry i, co wyszło na jaw już po naszym ślubie, wbrew swoim zapewnieniom był już wcześniej żonaty, a ja byłam siedem lat młodszą od niego dziewczyną. Podobałam mu się, on mi też i to na tym, a nie na moich wykładach o różnicach kulturowych i religijnych, skupił się ten smagły człowiek o wielkich, orzechowych oczach. Od tego momentu do dnia naszego ślubu nie upłynęło nawet półtora roku, mimo że przez ten czas jeździłam po świecie. Umiał czekać, przekonywać, mówić właściwe słowa we właściwym czasie i oczywiście w odpowiedni sposób. Nie żałował pieniędzy na telefony, umiejętnie rozwiewał wszelkie moje wątpliwości, uspokajał podejrzenia, naciskał tak, żebym czuła się zobowiązana nie przez niego, ale przez samą siebie.
Bylebyś tylko była szczęśliwa
Po ponadpółrocznej nieobecności przyjechałam do Niemiec na dwa dni odwiedzić przyjaciół ze studiów. Oczywiście natknęłam się na Ahmeda, a on ponowił swoją propozycję małżeńską. Miał już wynajęte mieszkanie, zrobił niemieckie prawo jazdy, kupił auto. Mówił, że brakuje mu tylko mnie.
Wróciłam do Polski, a on dzwonił do mnie codziennie, kiedy zaś pojechałam ponownie do Niemiec, po miesiącu się zaręczyliśmy.
Byłam zakochana bez pamięci. Do dziś nie mogę sobie wyobrazić, że będę kiedyś kochać kogoś mocniej niż jego. Ufałam, wierzyłam, broniłam go przed innymi, a on podsuwał mi trudne do obalenia argumenty. „Co z tego, że większość małżeństw muzułmańsko–katolickich jest zła, a kobiety są źle traktowane? Czy się żenisz ze wszystkimi Arabami, czy tylko ze mną? Każdy człowiek jest inny”. Czyż nie miał racji?
Kiedy pytałam, czy na pewno nie będzie mu przeszkadzała moja niezależność, w przyszłości praca zawodowa, to, że dzieci będę wychowywać na chrześcijan, a dziewczynki i chłopcy będą traktowani jednakowo, mówił: „Kochanie, jeśli ty byłabyś nieszczęśliwa, to ja także. To źle mieć niezadowoloną żonę, wtedy dom staje się piekłem. Jeśli więc będziesz chciała iść do pracy, to sam cię tam zaprowadzę, bylebyś tylko była szczęśliwa”.
Jeśli chodzi o akceptację tego, że jestem chrześcijanką, dowiedziałam się od Ahmeda, iż Koran to akceptuje, a islam wręcz pochwala takie związki. Potem się przekonałam, że dzieje się tak dlatego, iż jeśli nawet po ślubie żona nie przejdzie na wyznanie męża (co w zasadzie nie ma żadnego znaczenia, bo kobieta w małżeństwie muzułmańskim bez zgody męża i tak nie ma nic do powiedzenia), to i tak nie urodzi i nie wychowa chrześcijan, lecz muzułmanów. Jest to więc jedna z pokojowych i najbardziej skutecznych metod szerzenia islamu, taki dżihad bez dział, więc nawet lepszy. Z drugiej strony muzułmanka nie może wyjść za żyda ani chrześcijanina ze względów, o których wyżej wspomniałam.
Będę bardzo dobrym mężem
Wtedy czułam, że jesteśmy wielcy i wspaniali, że z naszą miłością, inteligencją, poczuciem humoru, wzajemnym zrozumieniem nic nie przeszkodzi nam być szczęśliwą rodziną. To sam Bóg prowadził nas do siebie — uważaliśmy — bo inaczej niemożliwe, żebyśmy tak idealnie na siebie trafili.
Modliłam się dużo i każda modlitwa, ba, każdy fakt w moim życiu, każdy ptaszek na drzewie, każdy kwiatek i chmurka, mówiły mi, że to ten, mój ukochany, mój przyszły mąż, że to na niego czekałam całe życie. Takiego ideału, myślałam sobie, nie mogłabym sobie nawet wyobrazić. Nic dziwnego, że jest Arabem i muzułmaninem, gdyby był Polakiem i katolikiem, to byłoby za dużo szczęścia naraz. Wiedziałam — choć inni nie podzielali mojej opinii — że to nie ma znaczenia. „Pokażemy im — mówił Ahmed — że można żyć dobrze z muzułmaninem. Wiem, że narażasz się swojemu środowisku, i jeszcze bardziej cię za to kocham i szanuję. Przysięgam ci, że będę bardzo dobrym mężem, tak, żeby twoje koleżanki zazdrościły ci udanej rodziny”.
Kipiałam ze szczęścia i pękałam z dumy. Kochający, wrażliwy i do tego taki mądry.
Islamski ślub
Potem pojawił się następujący problem: nadal nie miał prawa opuszczania miejsca pobytu — jego sprawa miała być rozpatrzona we wrześniu. Tylko ja mogłam przyjeżdżać do niego i siłą rzeczy u niego się zatrzymywać. Ta sytuacja bardzo mi nie odpowiadała. Popełniłam też inny, wielki błąd.
Otóż Ahmed wybłagał, żebyśmy natychmiast wzięli ślub islamski. Tłumaczyłam mu, że dla mnie to żaden ślub, że dla katolika tylko ten katolicki naprawdę się liczy i pozwala żyć z ukochanym bez grzechu, a załatwienie takiego ślubu trochę potrwa, że to najlepiej już w Polsce, no i razem z cywilnym.
Przytakiwał. Rozumiał. Zgadzał się, popierał i… nalegał. Że tylko tak pro forma, dla niego, żeby wiedział, że naprawdę chcę być razem z nim, że to niczego nie zmieni itd.
Zgodziłam się.
Jeżeli chodzi o ślub muzułmański, to na początku krótki wstęp: kultura arabska jest, według moich obserwacji, bardzo podobna do żydowskiej (chodzi mi o kulturę żydów praktykujących judaizm), a Koran bardzo często jest zbieżny ze Starym Testamentem, szczególnie w kwestiach obyczajowych. Otóż w obu tych kulturach ślub jest jedynie rodzajem umowy cywilno–prawnej, w której główną część stanowią sprawy majątkowe, ewentualnie specjalne uprawnienia dla żony, np. żeby mąż nie żenił się po raz kolejny „za jej kadencji” lub że zastrzega sobie prawo studiowania bądź pracy w wymiarze czterech godzin dziennie etc. Jeśli te ustalenia nie znajdą się na piśmie, nie mają żadnej mocy prawnej, czyli jest tak, jakby ich nigdy nie było.
Nie oznacza to jednak, że młodzi już mogą żyć razem jak małżeństwo. Tym bardziej, że panna młoda to często jeszcze dziecko… pan młody z reguły nie wyposażył jeszcze zapisanego w kontrakcie domu i nie kupił, również ujętego w kontrakcie małżeńskim podarunku ślubnego, którym są z reguły duże ilości złotej biżuterii. To wszystko nabiera znaczenia w momencie rozwodu — chodzi o to, żeby kobieta nie została z niczym. Takich rzeczy pilnują jej męscy krewni — oni zresztą przyjmą ją po rozwodzie pod swój dach, nic więc dziwnego, że dbają o interesy.
Jeśli zapadnie wreszcie decyzja, że młodzi mogą mieszkać razem (bo wszystkie warunki kontraktu zostały spełnione lub renegocjowane), urządza się wesele. I to ono jest przepustką do wspólnego życia.
Zapomniał, ale mi kupi
Nasz „ślub” wyglądał tak, że poszliśmy w roboczych strojach (Ahmed tylko prosił, żebym miała długie spodnie i golf) do meczetu, w którym jacyś faceci grali w ping–ponga i coś czytali.
Siedliśmy na podłodze, był szejch, my i dwóch świadków. No i piłeczka pingpongowa, która co jakiś czas do nas wpadała. Szejch czytał z gotowego formularza pytania, czy chcę poślubić Ahmeda i czy on mnie, jaki dostałam prezent przed ślubem (nic nie dostałam, ale Ahmed powiedział, żeby wpisać złoty łańcuszek za 200 marek…, że zapomniał, ale mi kupi… prosiłam, żeby tego nie pisać: — Wiesz, my w tej Europie mamy tę oryginalną potrzebę prawdy, zgodności deklaracji z rzeczywistością… Oczywiście łańcuszek został wpisany. I nigdy niekupiony).
Potem nastąpiły szczegółowe pytania o to, co ma należeć do mnie w małżeństwie i po rozwodzie — dom, samochód, może jakaś kwota pieniędzy. Byłam zupełnie na to nieprzygotowana, Ahmed się kajał, że zapomniał mnie uprzedzić. Nasza katolicka mentalność, że ślub po grób, a oni o podziale majątku…
Prosiłam, żeby wpisali, że nic od niego nie chcę. Ani sztabki złota, ani cegiełki. Jeśli się mamy rozstać, to po co mi biżuteria po nim? I do dziś gratuluję sobie tego podejścia.
Oczywiście świadkowie podziwiali moją miłość, cmokali, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli.
Potem zaczęli gratulować Ahmedowi, ściskać go, całować. Ja też chciałam, ale… nie, nie wolno. Ostatecznie po krótkiej dyskusji podali mi dłonie, choć z ukrywanym, ale jednak niesmakiem. Potem przeszliśmy do obskurnego sklepiku z arabskimi produktami spożywczymi i tam zjedliśmy po batoniku (potem przekonałam się, że jest to jednocześnie… sala modlitewna dla kobiet, bo one nie mogą modlić się z mężczyznami). Ahmed rozmawiał z kolegami, a ja stałam i czekałam, aż skończą i pójdziemy wreszcie do ludzi.
Wyszliśmy, a Ahmed zaczął przebąkiwać coś o tym, żebyśmy zaprosili gości. I tak w ciągu tygodnia zmontował imprezę. Miało być paru znajomych. W rezultacie była wielka sala, pół miasteczka gości i napisy po arabsku: „Witamy na weselu”, po polsku i po niemiecku: „Uroczystość zaręczynowa”.
Dla niego byłam już halal, czyli „dozwolona”. Mógł ze mną legalnie, w myśl Koranu, współżyć i skorzystał z tego, kiedy tylko pierwszy raz się u niego zatrzymałam.
To oczywiście nie był gwałt, raczej takie posuwanie się krok po kroku aż do skutku. Nie usprawiedliwiam się, chociaż byłam na niego zła i w ogóle załamana. On to w końcu zrozumiał, chociaż podobno kobiety arabskie o niczym innym nie myślą, tylko o współżyciu, i trudno było mu zrozumieć moje opory. Tym bardziej że w głębi duszy nie traktował przecież poważnie moich religijnych obiekcji. No cóż, swoją uległością, niestety, się do tego przyczyniłam…
Ślub kościelny
Pracowałam natomiast nad załatwieniem ślubu kościelnego. Co za głupota!
Ale to był mój pierwszy mężczyzna. Zupełnie mnie ta sytuacja upupiła. W dodatku on w pewnym momencie stwierdził, że ślub cywilny lepiej będzie wziąć później, bo on jest teraz uchodźcą, więc lepiej poczekać, aż jego sytuacja będzie lepsza.
Ślubu kościelnego sam chciał o tyle, że męczył go mój opór przed pożyciem i żale po. Chyba zdał sobie także sprawę, że po tym ślubie nigdy go już nie opuszczę.
Dlatego kupował mi krótkie sukieneczki, które mi się podobały na wystawach, chodziliśmy na plażę i imprezy z moimi znajomymi, nie zabraniał mi picia alkoholu (oczywiście nie mam zwyczaju się upijać, ale lampka wina na przyjęciu to dla mnie coś normalnego), chodziliśmy też w gości do jego znajomych. Styl życia jak w Europie.
Wszystkie wymienione wyżej rzeczy stały się wspomnieniem, od kiedy się po katolicku i przy moich rodzicach pobraliśmy. W czasie ślubu nawet klęknął, żeby przyjąć błogosławieństwo! Wszystko przebiegało normalnie, bez zakłóceń, jak na normalnym ślubie.
Chyba naprawdę bardzo mu na mnie zależało, skoro godził się na taki teatr. Na weselu było tylko trzynaście osób. Ahmed nie zaprosił nikogo ze swojego środowiska, nawet brata, który był już w Niemczech.
Krok po kroku
Zamieszkaliśmy wreszcie normalnie razem, w wynajętym minimieszkanku. Trochę jeszcze jeździłam do Polski, bo studiowałam na dziennych.
Mimo to zrobiło się już tak zupełnie małżeńsko, czyli szarzyzna dnia codziennego: gotowanie, sprzątanie, zarabianie, załatwianie miliona spraw w urzędach — Ahmed uzyskał w końcu prawo do stałego pobytu, potem wyrabiał sobie paszport, a wreszcie wizę do Polski, a także pozwolenie na pracę itd. — Niemcy, papiery, rejestracja, Ausländerbeherde, Arbeitsamt etc. Trzeba było współpracować — i to było piękne, myślę, że gdyby nie te koszmarne różnice środowiskowe, kulturowe, religijne, bylibyśmy tacy szczęśliwi. Ale człowiek nie żyje w próżni. Moich znajomych było już dość mało — stypendia się pokończyły, na stałych studiach było zaledwie parę osób. Poza tym Ahmed krzywo patrzył na moje wyjścia z domu, a gdy spotykałam się z kolegami, był po prostu chory. Robił mi sceny zazdrości (nigdy nie przy ludziach), dawał jasno do zrozumienia, że jego żona nie będzie się spotykała z żadnymi mężczyznami. W islamie wszystko kojarzy się z seksem, jeśli tylko w czymś biorą udział ludzie różnej płci!
Nie było czasu na udawanie. Jedzenie miało być islamskie — na wszelki wypadek Ahmed sam zaczął robić zakupy, żeby nie było szynki, alkoholu. Doszło do tego, że potajemnie kupiłam ojcu buteleczkę rumu w winiarni! No i oczywiście obrazy religijne (jeden przywiozłam z USA i zawiesiłam go jeszcze przed ślubem, drugi dostaliśmy w prezencie), które Ahmed po prostu… zrzucał ze ścian. Na początku nawet wierzyłam, że same spadały! Potem, że Ahmed naprawdę tak się śpieszył, że nie miał czasu ich wydobyć zza szafy! No, ale ile razy? I te argumenty, że nie miał siły odsunąć telewizora (bo tam „spadł” obraz), choć sam go wcześniej wniósł na drugie piętro.
Nie możesz mi ustąpić?
Najgorsze było to ciągłe udawanie, nieszczerość. Wiedział przecież przed ślubem, że te obrazy będą tu wisieć. „Ale muszą? Nie możesz mi ustąpić, być mądrzejsza?”. Jasne, że mogłam. Tylko w gąszczu tych ustępstw poczułam, że mnie już po prostu nie ma! Nie tak jem, nie tak się modlę, rozmawiam, kiedy powinnam milczeć, milczę, kiedy powinnam się uśmiechać! No i złoszczę się, kiedy on wychodzi i nie wiadomo, kiedy wróci. To nienormalne! Tak nie może być! Dzwonię po niego, gdzie jest i kiedy będzie! Jaki wstyd przed kolegami! Tłumaczyłam, że jestem sama w domu, w mieście i w kraju, a poza tym martwię się o niego. Rozumiał, przytulał, całował, podziwiał moją troskliwość i opiekuńczość i… nic się nie zmieniało. Pożyczył mój rower koledze — akurat, gdy wybierałam się do kościoła. Spóźniłam się 20 minut… A potem: „Jaka jesteś nerwowa, ale ja Cię i tak kocham, zmienię Cię tak, żeby już tych nerwów nie było”.
Rower przez tydzień był nie do odzyskania, bo… kolegi nie można było spotkać, ale ponieważ mieszkał w naszej klatce, powiedziałam, że może ja będę mieć więcej szczęścia. Ahmed pociemniał na twarzy: „Nie zrobisz tego!”. Nie zrobiłam. Ze strachu. Zamiast tego złościłam się o drobiazgi, bo czułam się poniżona i potraktowana jak rzecz, która nie ma prawa głosu. Ze strachu przyniosłam z kościoła taką kubistyczną szopkę, żeby się mój arabski mąż nie połapał, że to Święta Rodzina… udało się, nie rozpoznał konturów ludzkich, nie wyrzucił…
Miejsce kobiety
A byliśmy niespełna dwa miesiące po ślubie. To wtedy przyznał mi się, że był już żonaty. Pytałam go o to przed ślubem — zaprzeczył, i to patrząc mi głęboko w oczy spojrzeniem niewinnego człowieka podejrzewanego o świństwa. Był zraniony moimi podejrzeniami!
Był to dla mnie potworny szok. Oczywiście mówił, że pewnie mnie utraci, że jestem jak złoto, a on nie jest mnie wart, że jeśli teraz od niego odejdę, to on straci największy skarb swego życia, przegra je, ale takie są fakty.
Nietrudno sobie wyobrazić, co czułam. Z dala od bliskich — fizycznie i mentalnie, przebywając niby w Niemczech, ale właściwie wyłącznie — poza sklepami i urzędami — w gronie Arabów, i to głównie mężczyzn, z którymi rozmowy były mi coraz bardziej radykalnie zabronione. Byliśmy raz na rodzinnej imprezie. Niestety, wylądowałam z kobietami w kuchni, a on przy stole z gośćmi, czyli z mężczyznami. To wszystko było dla mnie zaskoczeniem. Mogłam ostentacyjnie wyjść albo zostać. Zostałam, bo chciałam się czegoś dowiedzieć o życiu tych kobiet, na szczęście jedna mówiła dość dobrze po angielsku. Jadłyśmy z jednego talerza, one brudne i śmierdzące tłuszczem po całym dniu roboty w kuchni, zmęczone — dla kogo niby się przebierać, skoro mężczyźni w innym pomieszczeniu, a trzeba będzie jeszcze zmywać? Mnie najwyraźniej statusu gościa nie przyznały, a co do mężczyzn, to rzecz jasna nie widziałam ich na oczy.
Teraz wiem, że kobieta w islamie ma pozycję zbliżoną do pozycji dziecka. Dobry mąż jest odrobinę jak dobry ojciec: wychowuje swoją żonę, wyznacza jej granice zachowań, kontroluje ją i zapewnia jej opiekę. Dobry mąż czasem musi nawet okłamać swoją żonę, żeby chronić ją przed złem tego świata i… przed swoim własnym złem (kiedy np. ją zdradza). A także, żeby sprawić jej przyjemność.
To tak jak z dzieckiem i św. Mikołajem (czy to kłamstwo? tak, ale z miłości, bo dla dziecka tak lepiej), z niedopuszczaniem dziecka przed telewizor lub w miejsce, w którym dzieje się coś nieodpowiedniego. Kobieta w islamie jest nie do końca wiarygodna (zeznanie przed sądem jednego świadka mężczyzny warte jest tyle, ile dwóch kobiet!), dziedziczy połowę tego, co jej brat, nie jest też samodzielna — zawsze i wszędzie musi znajdować się pod opieką mężczyzny, czy to ojca, brata, męża czy nawet syna.
To jest oczywiście dość skomplikowany układ i np. matka młodego muzułmanina ma na niego ogromny wpływ, a wręcz władzę nad nim. Tak powiedział mi kiedyś Ahmed: „Z żoną zawsze można się rozwieść, a matkę mam tylko jedną”. Muzułmanka może być jedną z wielu żon swego męża lub — w przypadku rozwodu — może mieć kolejnego małżonka, ale dla swego syna będzie zawsze wyjątkową, jedyną matką. Córka, niestety, będzie się musiała podporządkować teściowej, dlatego matki muzułmańskie mają do synów stosunek szczególny: to oni są ich oczami na świat, opiekunami, i wreszcie to za ich pomocą kobiety sprawują władzę. Chrześcijańskie „i porzuci on ojca swego, matkę swoją, i złączy się ze swoją żoną, i będą jednym ciałem”, ma dość rewolucyjny charakter. Zwłaszcza w świetle tego, że związek małżeński jest święty i wszelkie wtrącanie się teściów jest naganne (choć to bardzo częste i u nas, bo mające — według mnie — taki dość naturalno–biologiczny charakter). Islam niczego takiego nie uznaje, a więzy krwi to więzy krwi.
W kontekście takiej pozycji kobiety nawet karanie jej biciem lub izolacją może być zrozumiałe — tak jak w określonych okolicznościach jest to dopuszczalne w stosunku do nieposłusznego dziecka, dla którego jednak chce się przecież dobrze.
O tym, żeby podobnie traktować męża, nie ma oczywiście mowy. W małżeństwie muzułmańskim nie ma partnerstwa, a małżeństwo muzułmańskie to takie, w którym mąż jest muzułmaninem. Żona, jeśli nawet chodzi do kościoła, musi być mężowi posłuszna.
Kobieta i tak nic nie zrozumie
Spróbuję zilustrować ten protekcjonalny stosunek do kobiety, o którym wspomniałam. Otóż bratowa Ahmeda była u swojego ojca w Jordanii w ostatnich miesiącach ciąży, gdy brat Ahmeda zapragnął podbić świat i przedostać się do Europy. U wybrzeży Libii wsiadł na łódź i wraz setką takich jak on ruszył na rozwalającej się łupince przez Morze Śródziemne do Włoch. Nie wszyscy, zdaje się, przeżyli, bo łódź zaczęła tonąć — szczegółów nie znam, gdyż trudno było mi z tej historii wyłowić spójną wersję wydarzeń, ale on się w końcu przedostał na jedną z włoskich wysp, potem na kontynent, następnie do Francji, Niemiec i wreszcie dotarł do Ahmeda. Trochę to trwało, bo oczywiście łamał wszelkie możliwe przepisy, ciągle go ktoś na tym przyłapywał, uciekał z kolejnych ośrodków (podając, rzecz jasna, za każdym razem inne nazwisko i dane osobowe) etc. W tym czasie zrozpaczona żona dzwoniła do mojego Ahmeda, żeby się dowiedzieć, co się dzieje z jej mężem. On ciągle powtarzał, że już za dwa dni się spotkają i że zaraz potem ona będzie mogła do niego przyjechać. Byłam świadkiem tych rozmów (Ahmed tłumaczył mi potem ich treść) i złościło mnie, że nie mówi prawdy żonie swojego brata, który podjął ryzykowną walkę z morzem, a potem ze wszelkimi możliwymi instytucjami UE; że mogą mu nie dać prawa pobytu, a już ściągnięcie jej będzie na pewno bardzo skomplikowane i czasochłonne. Ale on mówił, że to przecież kobieta, i tak nic nie rozumie, po co ją denerwować etc.
Sugerowałam, że po dwóch tygodniach zapewnień, iż mąż za dwa dni będzie na miejscu, nawet najgłupsza kobieta się połapie, że jest oszukiwana i straci szacunek do osoby, która wprowadza ją w błąd, przestanie jej ufać i wierzyć nawet w innych kwestiach.
Pomijam już fakt podejmowania tego typu działań bez zgody i wiedzy żony, która jest w ciąży i może zostać wdową, nie wiedząc nawet o tym. I ten ich stosunek do naszego prawa…
Mnie to nie będzie dotyczyć
Niestety, obserwowałam wiele takich sytuacji u innych małżeństw arabskich i kurdyjskich. Na początku łudziłam się, że mnie to nie będzie dotyczyć — jesteśmy przecież małżeństwem mieszanym, Ahmed wiedział, że nie wejdę w pozycję arabskiej kobiety, mam aspiracje, wiedzę i podczas rozmowy jestem partnerem, a nie biernym odbiorcą. Rzeczywiście tak było, ale tylko o tyle, o ile nie stało to w kolizji z jego planami. Tzn. mogę pracować, chodzić do kościoła, modlić się czy urządzać dom tak, jak chcę, ale pod warunkiem, że on nie ma wobec mnie innych planów, np. kiedy on jest w domu, ja też mam w nim być.
Oczywiście, nie na zasadzie nakazu czy przymusu. Na początku nawet podobało mi się, że tak szuka mojej obecności, iż jest mu przykro, kiedy nie ma mnie w domu, zniechęca mnie do wyjścia czy do robienia jakichś rzeczy (nawet prania, a tym bardziej np. modlitwy), kiedy on jest i chce być ze mną blisko. Potem zaczęłam się w tym dusić i oczekiwać także od niego pewnej elastyczności: jeśli msza jest w niedzielę o 10, to chcę na niej być, jeśli mam ochotę kupić szynkę, to choć 10 razy dałam się namówić na co innego, ostatecznie chcę wreszcie zjeść tę szynkę, jeśli umawiam się ze znajomymi ze studiów, to nie widzę powodu, by kolejny raz na takim spotkaniu nie być, bo mąż jest wiecznie ważniejszy.
Masz zepsute nerwy
Ahmed nigdy nie podnosił głosu ani tym bardziej ręki. Stosował metodę małych kroków. Mówił, że wszystkie ważne rzeczy będziemy w małżeństwie konsultować, omawiać i dopiero potem podejmować decyzje. W rzeczywistości, jeśli faktycznie o czymś rozmawialiśmy i Ahmed nie przekonał mnie do swej wersji, robił swoje bez mojej aprobaty i nie widział w tym problemu. Raczej widział go po mojej stronie, — bo „przecież rozmawialiśmy na ten temat, więc dlaczego się tak złościsz, masz zepsute nerwy” — kiedy wychodził, np. zostawiając mnie samą w domu (Niemcy, Boże Narodzenie, zero Polaków, a my mamy jeden klucz, więc nawet nie mogę wyjść i z rozpaczy powłóczyć się po opustoszałych ulicach).
Mózg mi się lasował, kiedy myślałam o swojej przyszłości. Wyłam do Polski, ale nie chciałam zostawiać Ahmeda. Wreszcie krótko po sylwestrze, który spędziliśmy w domu sami, smażąc naleśniki (niby bardzo zabawne, raz w życiu tak można, ale czułam, że to ma być tak na zawsze), wyjechaliśmy do Polski. I to był początek końca naszego małżeństwa.
Po przyjeździe do Polski zaczął znikać na dobre. Nigdy nie wiedziałam, gdzie jest i kiedy przyjdzie. Czasem okazywało się, że pojechał do Warszawy, czasem, że jest w Niemczech. Wracał zawsze, jak gdyby wyszedł do sklepu i wrócił po 15 minutach. Nie rozumiał moich nerwów. Doszło do tego, że rzucał śnieżkami w moje okno, żebym mu otworzyła drzwi, kiedy wracał w nocy. Wstydziłam się przed rodzicami, u których mieszkaliśmy. Potem dałam mu swoje klucze i swoją komórkę. Niestety, przestał ją odbierać, widząc hasło „dom”;!
Niewidzialny rozmówca
W Polsce prawdopodobnie Ahmed znalazł (bo też i ich szukał) takich muzułmanów lub też muzułmanina (szejcha), który mówił mu krok po kroku, jak ma ze mną postępować. Czasem miałam wrażenie, że nie rozmawiam z własnym mężem, ale z niewidzialnym rozmówcą, co do którego jednak mąż zawsze dawał mi wymijające odpowiedzi. Jednocześnie prosił, żebym nikomu nie opowiadała o naszych sprawach i problemach, bo ktoś może zechcieć zniszczyć nasz związek, nikomu, nawet własnej siostrze. Rzecz w tym, że nie mam siostry, o czym doskonale wiedział — prawdopodobnie jednak powtarzał jota w jotę to, co usłyszał od swego duchowego mistrza, tłumacząc mi to tylko na polski.
Upłynęło wiele czasu, zanim zorientowałam się, że izolując mnie od mojego środowiska, a nawet rodziny (choć mieszkaliśmy z moimi rodzicami i bratem! Ale oni nic nie wiedzieli, a on był cudownym zięciem, który zmywał gary i okazywał najwyższy szacunek mojej matce!), sam jednocześnie opowiada o wszystkim, co się między nami dzieje, „swoim”.
Parę razy byliśmy w gościnie u jego znajomych Arabów, którzy osiedlili się w moim mieście. Niektórzy się pożenili się z Polkami, z których część przeszła na islam.
Dla mnie to było coś jak z Procesu Kafki, podziemny świat, który jest jednak tak mocno obecny w moim mieście, że wchodząc do niego, można w ogóle zapomnieć, iż się jest w środku Europy.
Próbowali robić mi pranie mózgu, podważali Pismo Święte, jeden mówił, że przez parę lat podszywał się pod świadka Jehowy, żeby poznać Biblię oraz ich metody działania. Potem udało mu się zwerbować część wyznawców, głównie kobiety, które przyszły na islam i mają muzułmańskich mężów. Ahmed milczał jak zaklęty, był im totalnie posłuszny, nie bronił mnie przed atakami, nawet kiedy z płaczem go o to prosiłam. A oni mówili: „Dlaczego się trzęsiesz, to chyba z nerwów, dlaczego nie odpowiadasz na pytania, dlaczego nie patrzysz mi w oczy???”. Modliłam się w duchu, a oni czuli, że się odcinam. Powiedziałam przez zęby, że teraz rozumiem, jak można bezkrytycznie wsiąść do samolotu i zaparkować w biurowcu pełnym ludzi. Nie wszyscy w końcu są w stanie oprzeć się indoktrynacji. Krzyczeli, że ich obrażam, że jestem niemiła, a oni są przecież mili, że boli ich takie porównanie (w tle non stop jakaś Al–Jazeera czy inna arabska TV, Palestyńczycy piorą się z Żydami), dookoła ciekawskie dzieci, no i ja.
Po jednej takiej wizycie pokłóciliśmy się z Ahmedem, który powiedział, że będę musiała przeprosić tego faceta, że to najlepszy muzułmanin w okolicy (z wykształcenia jest lekarzem, pracuje w kebab–barze, bez obywatelstwa, kompleksy czuje się na kilometr, silna osobowość; żona lekarka, Polka, przeszła na islam, ślepo posłuszna mężowi, nawet umalowana po arabsku i w sandałach, choć to była zima, no i chusteczka na głowie; mieszkają w służbowym mieszkaniu, które przysługuje jej, bo jest kierowniczką wiejskiej przychodni; a wychowała się… dwie ulice od mojego rodzinnego domu!).
Powiedziałam, że nie chcę tego człowieka więcej widzieć, że nikt nigdy nie potraktował go w ten sposób w domu moich przyjaciół, choć to on jest tu obcy.
Dziecko jak noga
W czasie tamtej wizyty rozmawiałam z żoną owego Palestyńczyka o naszych postanowieniach, że dzieci będą wychowane po chrześcijańsku etc. Parę dni potem Ahmed powiedział mi, że to absolutnie niemożliwe, że jego syn będzie recytował Koran lepiej od niego, do kościoła dzieci nie pójdą, w przeciwnym razie nigdy ich nie zobaczę, że jego dziecko, to jak jego noga: jak chce, może odciąć i wyrzucić. Mój Ahmed nie brał poważnie pod uwagę tego, że dzieci mogą nie być muzułmanami. Był przekonany, że Allach mu w tym dopomoże, jeśli tylko on będzie postępował w odpowiedni sposób.
I to był koniec. Mogłabym znieść jeszcze wiele upokorzeń, ale lęk o dzieci — których nie mieliśmy, ale w końcu pożycie prowadzi do ich poczęcia — zadecydował jednoznacznie o tym, że podjęłam decyzję o rozstaniu. Tego wieczoru Ahmed wyjeżdżał do Niemiec.
Powiedziałam mu, że nie będziemy razem sypiać, jeśli nie odwoła swoich nowych ukazów. W głębi duszy wiedziałam, że nie ma już dla nas szans. Wiedziałam, że niczego nie odwoła, bo… to było to, czego on się od początku trzymał, tylko to ukrył. Pokazałam mu nasz protokół ślubny, w którym była mowa o katolickim wychowaniu potomstwa, i jego deklarację, że nigdy przedtem nie był żonaty. Udawał, że pierwszy raz widzi go na oczy!
Ostatnia rozłąka
Potem znów była długa rozłąka. On był w Niemczech, dzwonił, próbował mnie tam ściągnąć. Mówiłam, że tym razem nie będę już jeździć, że teraz ja czekam na niego.
Miałam sesję, zaczęłam chorować z nerwów. Chudnięcie, krwawienie z żołądka, lekarze nie wiedzieli, co mi jest. Kiedyś straciłam przytomność u lekarza, musieli mnie reanimować, bo ustała akcja serca.
Nikt nie wie, skąd takie objawy. A mój mąż wzywa mnie do Niemiec! Nie wytrzymałam, powiedziałam rodzinie. Próbowali z nim rozmawiać telefonicznie, ale mówił, że np. nie może rozmawiać, że zadzwoni za godzinę, no i o 3 w nocy szliśmy wreszcie spać, nie doczekawszy się kontaktu. Mnie mówił, że go sprzedałam. A ja go tak bardzo kochałam! Jakie to byłoby proste, gdyby był mi obojętny!
W końcu przyjechał. Przymilał się. Nocował raz u mnie, raz poza domem. Oczywiście, bardzo mnie kochał, byłam jego skarbem, którego nie jest wart, prosił, żebym się zgodziła na islam w domu, bo on nie może inaczej, nie wolno mu. A mnie wolno?! Oczywiście nie rozumiał, że ja też nie mogę. Nie mogę gwałcić siebie, udawać, że uznaję pewne aspekty islamu, które są dla mnie barbarzyńskie, obrzezanie dzieci, dyskryminacja kobiet, ten tępy, bezkrytyczny absolutyzm, ignorowanie niemuzułman, nie–nas! Nie mogę tłumaczyć dzieciom, że posiadanie czterech żon jest normalne i jednocześnie, że to niewierność! Jak mogę uziemiać swoją córkę nieustającą kontrolą rodziny, a syna nie, bo ona się na pewno puści, a on nie!?
Jak mogę nie uczyć dzieci tego, co dla mnie najważniejsze, a jednocześnie karmić je, przewijać i opierać? I w swoim kraju, przez tyle lat niewolonym z zewnątrz, czuć się jak niewolnica i wstydzić się jedzenia wieprzowiny, która w naszym klimacie jest mięsem bardziej odpowiednim niż wołowina i baranina?
Takie bezpłodne dialogi, przetykane zapewnieniami o miłości trwały około trzech miesięcy. Odchodziłam od zmysłów. Poszłam do sądu kanonicznego, ale tam też nikt nie witał mnie z otwartymi rękami. Nie mogli zrozumieć, że nie znam adresu Ahmeda (zmienił mieszkanie), że nie mamy ślubu cywilnego i całej masy drobnych szczegółów. Ahmed był w Niemczech. Pewnego dnia zaczęłam się modlić, leżąc krzyżem na ziemi, błagając Boga, żeby dał mi odrobinę światła w tej sytuacji, bo czułam, że zaczynam ocierać się o obłęd.
Godzinę później zadzwonił telefon — Ahmed był w Polsce i prosił o spotkanie.
Właściwie do dziś nie wiem, po co się ze mną chciał spotkać. Pytał, czy do niego wrócę. Chciał mieć ze mną dziecko, chciał, żebyśmy pojechali do Niemiec.
Oczywiście nadal obstawał przy islamie i nie potrafił powiedzieć, co robił przez te ostatnie trzy miesiące.
Ale mnie przecież kochał! Powiedziałam mu, że nie czuję się przy nim bezpieczna i że te ciągle kłamstwa sprawiają, że mu nie wierzę. Pokazał mi jakiś adres i pytał, czy nie wiem, gdzie to jest.
Podjechaliśmy w to miejsce razem i wtedy okazało się, że to nowa siedziba meczetu, większa od poprzedniej. Parę osób witało się z nim, ale on natychmiast chciał się zbierać. Dziwiło mnie to… Na drugi dzień, targana jakimś dzikim niepokojem, poszłam do tego meczetu w porze ich modłów z myślą, że muszę coś mu powiedzieć, sama nie wiedziałam co, ale byłam wściekła…
Jaka zła żona, jaki on biedny
Przyszłam wprost… na jego wesele.
Chcieli mnie wyprosić, a potem wyrzucić… Byłam w szoku, ale nie dałam się tym razem zastraszyć i wpędzić w poczucie winy. Pannę młodą zabarykadowano na górze, w kobiecej części. Inne baby, w większości Polki (oczywiście w chustkach), krzyczały „jak go kochasz, to mu nie przeszkadzaj!” albo „jaka zła żona, jaki on biedny”.
Część z nich znałam, byłam u tych ludzi w domach. Ahmed schował się w jakimś pokoju. Krzyczałam, żeby go tu przyprowadzić, żeby nie tchórzył. Ktoś zaczął mi wymyślać po niemiecku. Jakiś wielki Murzyn chciał mnie koniecznie wyrzucić siłą, ale inny maleńki Arab przekonywał go, że lepiej zawoła policję. Zachęciłam go do tego… Ktoś w końcu zepchnął mnie ze schodów, przy okazji pospadało trochę dzieci, których nikt nie zabrał z placu boju.
I w takiej przemiłej atmosferze wymienialiśmy zdania, z których dowiedziałam się lub domyśliłam, że ta kolejna żona mojego męża to też Polka z mojego miasta, która przeszła na islam. Myślę, że nie było tam nikogo z jej krewnych, bo po tym, co usłyszeli na temat Ahmeda, powinni się byli zainteresować kontaktem ze mną. To wtedy dowiedziałam się, że nasza sytuacja była na ustach całego meczetu. Ahmed powiedział szybko coś jak abrakadabra i to, wytłumaczyli, jest rozwód.
W końcu uciekł z tą swoją kobietą. Potem przyjechał po mnie mój brat, którego wezwałam przez komórkę, i natychmiast zadzwonił na policję, mówiąc, że są tu nielegalni imigranci. Ten mały Arab rozpaczliwie próbował go powstrzymać, piszcząc, że on tu jest gospodarzem, a jak mu się nie udało, natychmiast zwiał wraz z całą resztą, która dostała nagłego przyspieszenia.
I wtedy widziałam Ahmeda ostatni raz.

News z sieci
Bez komentarza
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 34 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 33 | 34 | 35 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,