Str 29.9 z 91 |
temat zamknięty | nowy temat | Regulamin |
Korba102 |
Post #1 Ocena: 0 2008-11-09 10:27:56 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Sprytny Holender i cwana Polka
Mózgiem całego przedsięwzięcia jest Jean Jacques Snelders, przystojny Holender, były komandos. Pomaga mu Polka - Agnieszka Frankowska, młoda, blondynka. Ich idea jest prosta: zatrudniać, zwodzić i nie płacić.
W maju br. zapadł pierwszy wyrok. Sąd Pracy w Bytomiu zobowiązał Spółkę Sadida, której głównymi udziałowcami są Snelders i Frankowska, do zapłaty 7575 euro tytułem zaległych wypłat. Toczą się kolejne rozprawy. Wszystkie o zwrot niewypłaconych poborów. Poszkodowanych może być nawet kilkadziesiąt osób, ale nie wszyscy zdecydowali się wnosić sprawę do sądu i jeździć na rozprawy do Bytomia.
Sprawa trafiła do sądu m. in. wskutek działań Państwowej Inspekcji Pracy w Bytomiu, która wykryła różne nieprawidłowości w ramach działalności spółki Sadida. W obszernym sprawozdaniu datowanym na 4 luty 2008 r. stwierdzono m. in., że "spółka nie prowadziła ewidencji czasu pracy"
9,40 euro netto
"Legalna praca na budowach w Belgii dla murarzy klinkierowych i zbrojarzy. Umowa w języku polskim. Pełne ubezpieczenie ZUS. 9,40 euro netto na godz. wg. wymaganej normy. Zakwaterowanie gratis. Mile widziane brygady. Mówimy po polsku." Tej treści ogłoszenia pojawiały się na różnych, polskich stronach internetowych w 2007 r. i latem 2008 r. Były sygnowane hasłem "Grupa Sadida", jakby chodziło o wielkie, międzynarodowe przedsiębiorstwo.
Sadida Sp. z o.o. została zarejestrowana w czerwcu 2007 r., pod bytomskim adresem ul. Żołnierska 32. Jej udziałowcami są: Jean Jacques Snelders, obywatel Holandii (50 proc. udziałów), Agnieszka Frankowska (49 proc. udziałów) i Rafał Kniaziuk (1 proc. udziałów).
Zgłoszony majątek firmy to 50 tys. zł. I tylko taką kwotą ryzykują udziałowcy, przezornie zarejestrowali bowiem spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, Fortel a la Sadida polegał na tym, że zwodzono zainteresowanych stawką netto (9,40 euro/godz.), ale w praktyce takie zarobki okazały się nierealne, bo mało komu udawało się spełnić określone w umowie normy. Front robót nie był bowiem odpowiednio przygotowany. I o to chyba właścicielom Sadidy chodziło. Aby pod pretekstem niedotrzymania norm mocno zaniżać wypłaty.
Zgodnie z unijnymi zasadami...
...nie ma znaczenia, czy Polak, który pracuje na budowie w Belgii jest zatrudniony przez firmę belgijską, czy polską. W każdym przypadku ma prawo do stawki minimalnej obowiązującej w kraju gdzie faktycznie wykonuje pracę - a więc do owej stawki 9,40 euro/godz. - i to niezależnie czy wykonuje normę czy nie. Na tym właśnie stanowisku oparł się bytomski sąd, który zasądził od Sadidy tysiące euro tytułem zaległych wypłat.
Jean Jacques Snelders
Do Polski przyjeżdża Fordem Mondeo, ale to tylko pozory. Stać go z pewnością na Mercedesa klasy S. Wygląda na 40-50 lat. Chwali się, że w młodości służył w wojsku jako komandos. Czy chodzi mu o to, aby odstraszyć potencjalne ofiary od dochodzenia sprawiedliwości?
J.J. Snelders zakłada firmy gdzie chce i kiedy chce, zależnie od potrzeb. W internecie można znaleźć wzmiankę o jego spółce KADM zarejestrowanej w woj. opolskim w 2006 r. Kolejne tropy prowadzą do spółki S&C Polska, też z opolskiego. Tutaj polskim wspólnikiem do pomocy okazał się niejaki Maciej Nierenberg. Rok temu Snelders podawał jako swoją oficjalną stronę internetową www.jjs-nl.com. Nie dziwi dzisiaj, że wtedy ta strona formalnie ciągle była w budowie, a obecnie nazwa domeny jest na sprzedaż. Czyżby Snelders zacierał po sobie ślady?
Jean Jacques Snelders nie daje jednak za wygraną. Powołał niedawno do życia nową firmę, tym razem w Holandii. Więcej o tym przedsięwzięciu na stronie www.stbcontracting.com. Znamienne, że strona dostępna jest także w wersji polskiej. Po drugie, jak zwykle chodzi o branżę budowlaną i nagabywanie kolejnych frajerów. Oglądając stronę można odnieść wrażenie, że chodzi o duże, holenderskie przedsiębiorstwo, które działa na arenie międzynarodowej. Wszystko po to, by skusić kolejne ofiary.
Nie tylko w Polsce
Snelders działa nie tylko w Polsce. W październiku 2007 r. w belgijskich i słowackich mediach głośnym echem odbiła się demonstracja grupy Słowaków, którzy rozłoszczeni złym traktowaniem urządzili pikietę pod budynkiem, w którym znajduje się biura firmy należącej do Sneldersa. Pomogli im w akcji działacze holenderskiego związku zawodowego FNV.
Poszkodowanych przez Sneldersa i jego firmy może być wiele osób z Polski,Słowacji być może z innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Poniżej adresy, pod którymi być może uda się zastać Jeane Jacques Sneldersa:
- Mortel 1c, 6121 JT Born, Holandia;
- Julianstraat 14, 7586 AW Overdinkel, Holandia;
- Av. Ceramique 211, 6221 KX Maastricht, Holandia (siedziba firmy ST  .
News z innego
Z tym byłym Landlordem co chciał nas wyrzucić, też był układ partnerka, że tak powiem Polka a partner? oczywiście Grylowany
Polskie " jones venture" a wcześniej Pani E.B. Działaczka w kręgu Poloni w UK, również kombinuje na krajanach.
:-Y Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
|
Korba102 |
Post #2 Ocena: 0 2008-11-09 15:36:15 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Norwegia: spłonął dom, pełen polskich robotników; 2 osoby nie żyją
Dwóch Polaków zginęło w pożarze drewnianego domu w miejscowości Drammen w Norwegii. Dwie kolejne osoby przewieziono w stanie krytycznym do szpitali. W chwili wybuchu pożaru w domu było ok. 20 osób - głównie polskich robotników.
Ok. 5.00 w nocy z soboty na niedzielę w trzypiętrowym, drewnianym budynku w Drammen wybuchł pożar. Mieszkańcami domu byli w większości Polacy pracujący w oddalonym o kilkanaście kilometrów Oslo. Na razie nie znane są przyczyny wybuchu ognia.
13 osób, które uratowały się z płonącego domu, jest w hotelu. Kilku osób nie udało się jeszcze odnaleźć, być może uciekły. Monica Hanoe, rzecznik miejscowej policji mówi, że z dwóch osób, które przewieziono w stanie krytycznym do szpitali, jedna odniosła obrażenia w wyniku skoku z trzeciego piętra, a druga uległa poparzeniu.
Policja obawia się jednak, że liczba ofiar śmiertelnych może wzrosnąć, dom wciąż się dopala.
Jak mówi Piotr Kobza z polskiej ambasady w Oslo, ofiary pożaru to robotnicy pracujący na kontrakcie. Pochodzili z okolic Płocka.
Zdaniem policji w domu tym stale mieszkało ok. 20 polskich obywateli, chociaż oficjalnie zarejestrowanych było w nim tylko czworo lokatorów.
MSZ uruchomiło specjalny telefon dla rodzin ofiar i poszkodowanych w pożarze. Dzwonić można pod numer: (22) 523 90 00 lub do konsulatu w Oslo: +47 21 03 72 05
News z innego
Zimno, grzanie grzejnikami elektrycznymi, podejrzewam z angielskimi wtyczkami bo z europy przywożą z do UK z europejskimi i wciskają do gniazd w GB na siłę. Teraz gdy Polacy opuścili wyspy zabrali trochę stafu w postaci grzejników do Norwegi To się ma do poprzednich informacji jakie wcześniej wstawiłem. Szkoda słów 20 luda w jednym domku. Zupełnie jak w w UK na spoko flacik dokoptujemy jeszcze 5 kolesiów, jest miejsce w UTYLITY ROOOM
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif ) ![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif ) ![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif ) [ Ostatnio edytowany przez: Korba102 09-11-2008 15:41 ] Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #3 Ocena: 0 2008-11-10 07:15:23 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Utrata pamięci: katastrofy z danymi
Październik 2008: Ministerstwo Obrony gubi płytę ze szczegółowymi informacjami na temat 100 tysięcy pracowników Sił Zbrojnych.
Wrzesień 2008: Dokumenty 200 pacjentów zgubione przez zakład NHS w hrabstwie Durham.
Sierpień 2008: Podwykonawca Home Office gubi przenośną pamięć z danymi 84 tysięcy więźniów.
Czerwiec 2008: Urzędnik rządowy zostawia ściśle tajne dokumenty w pociągu.
Kwiecień 2008: Kapitanowi armii podczas posiłku w McDonald’s skradziony zostaje laptop.
Styczeń 2008: Dane 600 tysięcy potencjalnych rekrutów marynarki giną w Birmingham.
Grudzień 2007: Znikają szczegółowe informacje dotyczące trzech milionów kandydatów na prawo jazdy.
Listopad 2007: Urząd Celno-Skarbowy traci bazę zasiłków na dzieci ze szczegółowymi danymi 25 milionów osób.
Dane, które lubią znikać
Rząd ma powody do wstydu
Niedawno na parkingu przed pewnym pubem znaleziono przenośną pamięć zawierającą nazwiska użytkowników i hasła z rządowego systemu informatycznego. Wszczęto już w tej sprawie dochodzenie, a w ramach środków zapobiegawczych strona internetowa została chwilowo zamknięta.
Najnowszy spośród całej serii kompromitujących przypadków zaniedbania ochrony danych przez rząd dotyczy strony Gateway, umożliwiającej ludziom dostęp do dziesiątek usług takich jak deklaracje należnego podatku, uprawnienia emerytalne i zasiłki na dzieci. Ma ona 12 milionów zarejestrowanych użytkowników.
Krytycy ostro potępiają to naruszenie przepisów bezpieczeństwa; głos zabrał też premier, który powiedział, że Ministerstwo Pracy i Zabezpieczenia Społecznego podejmie stosowne kroki, a firma Atos Origin, która zgubiła dane, musi liczyć się ze zmianą warunków pięcioletniego kontraktu o wartości 46 milionów funtów.
"To zachowanie było niedopuszczalne. Myślę, że zapobieganie takim wypadkom powinno być w przyszłości priorytetem", powiedział Gordon Brown.
Rząd ma jeszcze większe powody do wstydu po ujawnieniu informacji, że minister pracy James Purnell – którego resort odpowiada za Gateway – musiał przepraszać za to, że na początku października zostawił w pociągu poufne listy związane z zapytaniami wyborców laburzystowskiego deputowanego sir Geralda Kaufmana. Dokumenty zostały zwrócone do ministerstwa trzy dni później przez jednego z pasażerów.
Zagubiona tym razem przenośna pamięć została znaleziona na parkingu samochodowym przed pubem Orbital w Cannock w Staffordshire, gdzie siedzibę ma Atos Origin. Firma stwierdziła w oświadczeniu, że jeden z pracowników musiał wynieść przenośną pamięć poza teren jej budynku, co było "bezpośrednim naruszeniem" procedur. Jak czytamy, "firma traktuje zgubę sprzętu bardzo poważnie i przeprowadza pełne śledztwo w kwestii okoliczności incydentu i zawartości danych w pamięci. Atos Origin współpracuje z rządem i policją. Spółka bierze pełną odpowiedzialność za tę zgubę i ukarze winną jej osobę".
Rzeczniczka Ministerstwa Pracy powiedziała, że system Gateway został wyłączony "na krótki czas w ramach środków zapobiegawczych". Podkreśliła, że przenośna pamięć zawierała dane "tylko garstki" osób, a wszystkie hasła były zaszyfrowane.
– Naszym absolutnym priorytetem jest bezpieczeństwo danych. Choć były wątpliwości co do danych na przenośnej pamięci, należało tymczasowo zamknąć Gateway. Jesteśmy zadowoleni, że bezpieczeństwo Gateway oraz jego użytkowników nie zostało narażone, a system znów działa w sieci – podkreśla.
Deputowany Liberalnych Demokratów Norman Baker stwierdził, że najnowszy incydent każe spojrzeć krytycznie na plan wprowadzenia przez rząd dowodów osobistych. – Trzeba przeprowadzić śledztwo, ale nie może ono zastąpić stosowania właściwych procedur – mówi. – Sądziłem, że podstawowym środkiem bezpieczeństwa jest pilnowanie, by nie przetrzymywać przenośnych pamięci ze wszystkimi tymi informacjami. Dlaczego mielibyśmy powierzać nasze szczegółowe dane rządowi, by trzymał je w bazach albo kodował w dowodach osobistych?.
Shami Chakrabarti, dyrektor organizacji Liberty monitorującej przestrzeganie praw obywatelskich podkreśla, że jej organizacja przeprowadziła audyt, z którego wynikło, że rząd w zeszłym roku zgubił 30 milionów pojedynczych danych. – Realizują swoje plany rodem z Wielkiego Brata, takie jak elektroniczne dowody i przerażające centralne bazy danych komunikacyjnych. To nieuchronnie doprowadzi do katastrofy, której ofiarami będziemy my – mówi
NEWS jak zwykle z innego
Muszę przyznać, że nie ma rzeczy ważnej, której w UK nie można było by zagubić.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #4 Ocena: 0 2008-11-10 07:28:41 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Jaki kolor przyciąga mężczyzn?
Jakiego koloru sukienkę założyć na randkę, jeśli chcemy olśnić partnera? Odpowiedź na to proste pytanie przynosi najnowsze wydanie pisma "Journal of Personality and Social Psychology". Amerykańscy naukowcy potwierdzili, że mężczyźni za bardziej atrakcyjne uznają te panie, które ubierają się wyłącznie na czerwono - pisze dziennik.pl.
O tym, że kolor czerwony ma związek z miłością, wiadomo nie od dziś. W wielu kulturach różowy kojarzy się z romantycznym uczuciem, a bardziej intensywny czerwony - z pełną namiętności pasją. Nie bez powodu w walentynki zalewają nas czerwone serca, a niektóre szczególne dzielnice miast oświetlone są wyłącznie na purpurowo. Ale na pytanie, dlaczego tak jest, postanowili znaleźć odpowiedź badacze z University of Rochester. I czy faktycznie kolor ma wpływ na to, jak postrzegamy innych ludzi?
By wyjaśnić te kwestie, naukowcy pod wodzą profesora psychologii Andrew Elliota przeprowadzili serię testów. Nie były one wymyślne - badanym pokazywano po prostu zdjęcia kobiet. Najpierw znajdowały się one w białych i czerwonych ramkach. Później dołożono również obramowania szare, zielone i niebieskie. W każdym przypadku oglądający mieli odpowiedzieć tylko na jedno pytanie - czy twoim zdaniem osoba, którą widzisz na zdjęciu, jest ładna?
Co istotne, we wszystkich przypadkach zdjęcia miały taką samą jasność i nasycenie. "W ten sposób rezultaty badań nie mogły mieć związku z niczym innym poza barwą" - wyjaśnia Daniela Nesta, jedna z psycholożek prowadzących badania.
W kolejnym doświadczeniu naukowcy zmienili na fotografiach kolor bluzki kobiet. Raz była ona niebieska, raz czerwona. Mężczyźni, którzy oglądali zdjęcia, musieli nie tylko ocenić atrakcyjność przedstawianych na nich pań, ale również zdecydować, ile pieniędzy przeznaczyliby na randkę z nimi.
Jak rzadko w przypadku badań naukowych, wyniki wszystkich tych eksperymentów okazały się spójne. Niezależnie od tego, czy czerwony pojawiał się na zdjęciach w tle, czy był kolorem ubrania, kobiety z "czerwonych" fotografii zawsze oceniane były jako atrakcyjniejsze i budziły większe pożądanie. Jak można się domyślić, planując randkę z ubraną w purpurę damą, mężczyźni zamierzali też wydać większą sumę pieniędzy - czytamy na stronie dziennik.pl.
Co istotne, barwa nie wpływała na to, jak kobiety oceniają inne panie albo mężczyzn. Nie miała również znaczenia dla określenia inteligencji sfotografowanych przedstawicielek płci pięknej. Decydowała tylko i wyłącznie o atrakcyjności.
Co takiego jest zatem w czerwonym, że budzi takie, a nie inne skojarzenia u mężczyzn? Naukowcy przyznają, że nie potrafią w pełni odpowiedzieć na to pytanie. Wskazują tylko, że zafascynowanie purpurą może mieć głębokie, ewolucyjne korzenie. Badania pokazują bowiem, że u małp naczelnych samce wybierają te samice, które w jakiś sposób afiszują się z czerwonym. I tak np. samice szympansów czerwnieją, gdy zbliża się owulacja - co wskazuje, że są gotowe do zapłodnienia.
"Nasze badania potwierdzają to, co większość kobiet od dawna podejrzewało" - zauważa Anrew Elliot, autor badań. "Jeśli chodzi o wybór partnerki, mężczyźni przypominają zwierzęta. Wydaje im się, że patrzą na kobiety w sposób złożony, jednak, przynajmniej do pewnego stopnia, ich reakcje i preferencje są dość prymitywne" - dodaje.
Opisane powyżej badania nie oznaczają, że kolor czerwony niesie wyłącznie pozytywne konotacje. W swoich poprzednich badaniach ta sama grupa naukowców wykazała, że w niektórych sytuacjach - np. w czasie testów purpurowa barwa może mieć negatywny wpływ na wyniki egzaminowanych. Okazało się, że nawet błysk czerwonej lampki przed rozpoczęciem testów powoduje, że ludzie gorzej sobie z nimi radzą. Dlaczego? Zdaniem uczonych dlatego, że podświadomie purpura kojarzy im się z błędami i pomyłkami.
"Kolory mają oczywiście wartość estetyczną" - wyjaśniał przy okazji tamtych badań Andrew Elliot. "Ale mają też konkretne znaczenie w zależności od tego, w jakim kontekście społecznym się pojawiają. Chociaż rzadko zdajemy sobie z tego sprawę, mają wpływ nie tylko na nasze zachowanie, ale i motywacje" - tłumaczył
News z INNEGO
Jak zwykle dołożę trochę, z garści, a mianowicie zapomnieli o „pilocie do TV”
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #5 Ocena: 0 2008-11-11 07:32:07 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Brytania kończy z dożywotnimi mieszkaniami socjalnymi?
Szykują się zmiany w brytyjskich przepisach dotyczących mieszkań socjalnych. Lokatorzy, którzy w nich mieszkają stracą prawo do dożywotniego zajmowania lokalu – podaje serwis 24dash.com.
Jeśli zmiany wejdą w życie, to zaczną obowiązywać od nowego roku. Mieszkania socjalne będą wtedy przydzielane lokatorom na określony czas, a co kilka lat przeprowadzana będzie kontrola. Każdy lokator, którego warunki finansowe ulegną poprawie, będzie musiał szukać zakwaterowania na własną rękę lub będzie płacił wyższy czynsz.
Pomysł ten przedstawił Chartered Institute of Housing, organizacja zrzeszająca osoby zaangażowane w sprawy mieszkaniowe. Rozważeniem tego planu zajmie się minister Margaret Beckett.
Proponowane zmiany przepisów zostały skrytykowane przez National Housing Federation (NHF), które reprezentuje angielskie stowarzyszenia mieszkaniowe.
Dyrekor NHF David Orr powiedział, że wdrożenie regularnych kontroli jest złym pomysłem. - Zmuszanie ludzi do udowadniania, że są biedni z pewnością nie będzie zachęcało ich do szukania pracy. Ludzie mieszkający w lokalach socjalnych pochodzą ze sfer o niskich dochodach i większości z nich nigdy nie będzie stać na przeprowadzkę czy kupno własnego lokum – dodaje Orr.
Obecnie, lokatorzy mogą korzystać z subsydiowanego zakwaterowania przez całe życie, nawet jeśli ich dochody w późniejszym czasie pozwalają na to, by wynająć czy kupić inny lokal. Co więcej, w wielu przypadkach jest tak, że przekazuje się takie mieszkania czy domy swoim dzieciom. Wszystko to sprawia, że ci którzy naprawdę potrzebują pomocy, zmuszeni są czekać w kolejkach.
W tej chwili w całej Wielkiej Brytanii na liście oczekujących na mieszkanie socjalne jest prawie 4 miliony osób. Rocznie dostępnych jest 170 tys. lokali.
NEWS z innego
W końcu skończy się permanentny proces żądania ze strony Tęczniaków, znam takich co mieszkanie socjalne wynajmują, prowadzą przy tym biznes w końcu ktoś pomyślał logicznie w tym UK a już traciłem nadzieję że są sami downy, a tu niespodzianka
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
|
Korba102 |
Post #6 Ocena: 0 2008-11-11 21:17:55 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Kupione obywatelstwo
Jak w łatwy sposób stać się Brytyjczykiem
Osoba, która nie ma pojęcia o brytyjskiej kulturze, może bez wysiłku stać się obywatelem Wielkiej Brytanii. Wystarczy, że wyłoży na ten cel 500 funtów. Za tą kwotę pewien Irańczyk zgadza się podejść do egzaminu i zdać go celująco.
Cudzoziemcy spoza Unii Europejskiej, którzy chcą osiedlić się na stałe w Zjednoczonym Królestwie albo ubiegać o przyznanie obywatelstwa, muszą obowiązkowo zdać 45-minutowy egzamin. Dla wielu z nich przebrnięcie przez test zatytułowany Life In The UK (Życie w Zjednoczonym Królestwie) jest praktycznie niewykonalne z powodu zbyt słabej znajomości języka angielskiego.
Ale Irańczyk o imieniu Amir zdaje taki egzamin za nich. W jakiś sposób udaje mu się wyprowadzić w pole urzędników, chociaż musi przecież okazać dokument tożsamości ze zdjęciem innej osoby. Podrabia także podpisy klientów.
Egzaminy są dla Amira lukratywnym przedsięwzięciem. – Niektórzy Arabowie płacą nawet tysiąc funtów – chwali się oszust. Reporterzy z "The Sun" przeprowadzili w tej sprawie śledztwo dziennikarskie. Jeden z nich spotkał się z Amirem na londyńskim dworcu Victoria, otrzymawszy uprzednio poufny cynk o opisanym procederze.
Ubrany w jeansy i czarną skórzaną kurtkę Irańczyk oraz jego rosyjska dziewczyna Jana – w jeansach i obcisłym czerwonym topie – zaprowadzili dziennikarza do pobliskiej kafejki internetowej, gdzie sprawdzili jego dokument tożsamości ze zdjęciem – tymczasowe prawo jazdy – upewniając się, że jest prawdziwy. Następnie Amir poszedł z naszym człowiekiem do centrum egzaminacyjnego mieszczącego się w bibliotece Wood Green w północnym Londynie. Tam, w położonej obok kawiarni, uczył się przez 15 minut podrabiać podpis "klienta". Potem poprosił o 40 funtów na wpisowe za test.
Następnie nasz reporter udał się do pubu z blond dziewczyną Amira, gdzie czekali, aż ten skończy pisać egzamin składający się z 24 pytań wielokrotnego wyboru. – Amir podał się raz za 45-letniego, zupełnie siwego mężczyznę – śmiała się Jana. – Nie wiem jak mu się to udało, ale udało się.
Wkrótce Amir wyszedł z centrum egzaminacyjnego niosąc certyfikat numer 1361585, z widniejącym na nim nazwiskiem naszego reportera i jego sfałszowanym podpisem. Wtedy otrzymał pozostałe 460 funtów. Na certyfikacie wydawanym po pomyślnie zakończonym egzaminie widnieją słowa: "Zaświadcza się, że okaziciel osiągnął poziom wiedzy o życiu w Zjednoczonym Królestwie wymagany do celu stałego osiedlenia się na mocy przepisów imigracyjnych albo do naturalizacji i nadania obywatelstwa brytyjskiego".
Amir twierdził, że może także zdać egzamin za kobiety. – Tak, potrafię to zrobić. Nie ma problemu – zapewniał. Test "Life In The UK" składa się z 24 pytań. By zaliczyć, kandydat musi poprawnie odpowiedzieć na około 75 procent z nich. Przykładowe pytanie brzmi: W którym z wymienionych sądów funkcjonuje ława przysięgłych? (a) w sądach magistrackich, (b) w sądach koronnych, (c) w sądach dla nieletnich, (d) w sądach hrabstwa. W ubiegłym roku brytyjskie obywatelstwo tą drogą uzyskało 164 635 cudzoziemców.
Kandydaci, którzy nie przejdą testu, mogą podchodzić do niego nieograniczoną ilość razy, w przeciwieństwie do Holandii, gdzie obowiązuje zasada "do trzech razy sztuka". W 2007 roku jedno z centrów egzaminacyjnych utraciło prawo do jego przeprowadzania, ponieważ policja prowadziła tam śledztwo w sprawie domniemanego oszustwa i wydawania zaświadczeń za łapówki.
Sir Andrew Green z niezależnego ośrodka analiz Migration Watch UK oświadczył: – To skandal oraz jednoznaczny dowód na to, że egzaminy muszą być staranniej dozorowane, biorąc pod uwagę, że obywatelstwo daje prawa i środki utrzymania na całe życie. Damian Green, minister do spraw emigracji w opozycyjnym Gabinecie Cienie powiedział: – Mamy do czynienia z kolejnym dowodem na to, jak łatwo jest nielegalnie dostać się do naszego kraju i w nim pozostać. Resort spraw wewnętrznych jest zbyt zajęty wewnętrznymi kłótniami, by poważnie zająć się tym problemem.
"The Sun" okazał nieprawnie uzyskany certyfikat w Home Office
News z innego
Co niektórzy zarzucali mi stronniczość i przesadę, a tu taka skucha, Tęczaki kombinują ponieważ ich ludzie są w tych biurach, ja jak oczekiwałem na rezydenturę, to tysiące zaświadczeń dosyłałem, myślałem że jeszcze odcisk stopy prababki mam dostarczyć. Azjatów i Afrykanów nie korygują tak jak nas z UE a dokładnie Polaków.
:-Y:-Y:-Y Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #7 Ocena: 0 2008-11-12 22:42:04 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Niebezpieczne tabu
Ponad jedna trzecia ludzkości korzysta z latryn, które nie dają zabezpieczają przed zarażeniem chorobami
Najprostszym sposobem zmniejszenia biedy na świecie i poprawienia stanu zdrowia ludzi najuboższych jest budowa toalet. Problem w tym, że politycy czują się niezręcznie podejmując ten temat na międzynarodowych forach.
Zmowę milczenia postanowiła przełamać Światowa Sieć Wody, Środowiska i Zdrowia (INWEH) – kanadyjski oddział Uniwersytetu Narodów Zjednoczonych. W opublikowanym pod koniec października raporcie grupa ta zaleca rządom bardziej skoordynowane i zintegrowane podejście do kwestii zaopatrzenia w wodę pitną oraz zagwarantowania dostępu do spełniających swoją funkcję toalet.
Dane są przerażające: około 2,5 miliarda osób – ponad jedna trzecia ludzkości – korzysta z latryn, które nie dają zabezpieczają przed zarażeniem chorobami roznoszonymi przez kontakt z fekaliami. 1,2 miliarda ludzi nie ma innej możliwości, jak załatwiać się w środowisku naturalnym – wynika z zdanych zgromadzonych przez Światową Organizację Zdrowia i UNICEF. Osoby te spędzają przeciętnie pół godziny dziennie czekając w kolejce do przybytków publicznych lub szukając odizolowanego miejsca. W sumie daje to dwa dni robocze miesięcznie.
Skutki sanitarne tego stanu rzeczy są bardzo poważne. Choroby związane z biegunką zabijają co roku 1,8 miliona osób. Szacuje się, że źródłem 88 proc. tego typu schorzeń jest brak higieny i dostępu do czystych sanitariatów. Najwyższą cenę płacą dzieci – codziennie umiera ich 5 tysięcy.
W Afryce subsaharyjskiej połowa łóżek szpitalnych jest zajęta przez pacjentów cierpiących na choroby przenoszone przez fekalia. Co roku 200 milionów ton ludzkich ekskrementów trafia do rzek, zanieczyszczając wodę powierzchniową i gruntową zawartymi w nich bakteriami, wirusami i innymi pasożytami.
To sanitarne wyzwanie rzadko figuruje wśród pierwszoplanowych tematów na scenie międzynarodowej. – Kwestia toalet jest nadal tabu – przyznaje Zafar Adeel, dyrektor INWEH. Politycy niechętnie poruszają tę tematykę. Bo "nie wypada". Narody Zjednoczone przezwyciężyły jednak starą niechęć – rok 2008 został ogłoszony światowym rokiem czystości. A rozwinięcie sieci toalet było jednym z wyznaczonych w 2000 roku celów milenijnych: do 2015 roku liczba osób niemających dostępu do sanitariatów ma zmniejszyć się o połowę.
Potrzebne inwestycje zostały podliczone. Kosztowałyby co najmniej 38 miliardów dolarów. Ale na każdy wydany dolar aż dziewięć wróciłoby do gospodarki w postaci zwiększonej produktywności i lepszej sytuacji sanitarnej. Według prognoz Narodów Zjednoczonych realizacja tego celu przełożyłaby się co roku na około 3,2 miliarda dodatkowych przepracowanych dni. Zainstalowanie toalet w szkołach umożliwiłoby też wielu młodym dziewczętom kontynuowanie nauki po osiągnięciu dojrzałości płciowej. A zwiększenie o 10 proc. liczby kobiet umiejących czytać to 0,3 proc. dodatkowego wzrostu gospodarczego – zwraca uwagę Uniwersytet Narodów Zjednoczonych.
Tymczasem o ile wzrasta dostęp do wody pitnej, o tyle w sferze sanitariatów "jesteśmy w lesie" – podkreśla Zafar Adeel. Największy postęp osiągnięto w regionie Azji Wschodniej i Pacyfiku, gdzie odsetek ludności z dostępem do toalet wzrósł z 30 proc. w 1990 roku do 51 proc. w 2004 roku. Cel powinien zostać także wypełniony przez Bliski Wschód, Afrykę Północną i Amerykę Łacińską. Ale Afryka i Azja Południowa, gdzie zaledwie 37 proc. potrzeb w tej sferze jest zaspokojonych, są bardzo zapóźnione. Aby ściśle określić grupy priorytetowe, Uniwersytet Narodów Zjednoczonych chce opracować atlas, który "będzie dostępny w ciągu dwóch, trzech lat" – ocenia Adeel.
Zdaniem naukowca kilka "udanych przypadków" pokazuje jednak, że "jest miejsce na optymizm". Przywołuje on przykład eksperymentów przeprowadzonych w ubogich dzielnicach Kenii, gdzie toalety publiczne pobudziły lokalną gospodarkę. Albo Madagaskaru, gdzie tymi sprawami zajmuje się specjalne ministerstwo.
Problem nie ogranicza się jednak do państw rozwijających się. W Kanadzie – podkreśla Adeel – w niektórych strefach "tubylczych", "usługi są prawdopodobnie nieadekwatne". – Na Zachodzie systemy dystrybucji wody są często stare. Czy zdołają przetrwać skrajne zjawiska klimatyczne, jakie będą towarzyszyć ociepleniu na naszej planecie? Można mieć co do tego wątpliwości.
A im wcześniej się one pojawią, tym lepiej dla nas wszystkich
News z innego
Tęczaki i tak będą korzystać z naturalnego układu. Prymitywnych, nie nauczysz korzystania z łyżki i widelca, a tym bardziej, z higienicznego trybu załatwiania najprostszych potrzeb fizjologicznych.
![:-] :-]](modules/Forum/images/smiles/lol.gif ) Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #8 Ocena: 0 2008-11-13 06:58:53 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Miasto Kraka czeka draka
Tysiące czytelników dziennika "The Guardian" uznało dawną stolicę Polski za jedno z najciekawszych miejsc na świecie
Czy Kraków, którym wyspiarze ostatnio nieco się znudzili, czeka kolejny najazd brytyjskich turystów?
Miłym akcentem zakończył się słabszy niż zwykle sezon turystyczny pod Wawelem. Kraków zajął drugie miejsce w elitarnym rankingu prestiżowej brytyjskiej gazety. W tym roku czytelnicy "Guardiana" okazali się wyjątkowo łaskawi dla Polaków. W corocznym zestawieniu Travel Awards Kraków awansował z pozycji 10., jaką zajmował w ubiegłym roku, na miejsce drugie. Ustępując jedynie Sydney.
Ankiety wypełniło aż 17 tys. osób. Miasto Kraka przypadło do gustu znacznej części z nich. Każdego dnia na Wyspach sprzedaje się pół miliona egzemplarzy gazety, a stronę internetową dziennika odwiedza nawet pięć milionów internautów. Polska branża turystyczna już zaciera ręce, że dzięki drugiej pozycji wśród "najciekawszych miejsc poza granicami Wielkiej Brytanii" w 2009 roku Kraków przyciągnie więcej turystów niż w 2008. Biorąc pod uwagę fakt, że liczba zagranicznych turystów spadła ubiegłego lata aż o 20 proc., nie można się dziwić, że krakowskie firmy turystyczne nie kryją radości. Mimo że czytelnicy "Guardiana" są uważani za osoby o wysublimowanym guście turystycznym i przestrzegające kanonu zachowań, część krakowian już widzi czarne chmury nad swoim miastem. Stolica Małopolski dopiero niedawno uporała się z problemem paradujących po Rynku Głównym brytyjskich golasów, a zdaniem wielu nowi turyści znad Tamizy oznaczają tylko jedno: następne kłopoty.
Nie chcemy brytyjskich nagusów
We wrześniu krakowscy urzędnicy wypowiedzieli wojnę pijanym Brytyjczykom paradującym na golasa po mieście. Magistrat zobowiązał restauratorów do podpisania umów o niesprzedawaniu alkoholu osobom niekompletnie ubranym. Nowe regulacje dotyczą zakazu przebywania oraz sprzedawania trunków w ogródkach piwnych na Rynku Głównym wszystkim osobom, które są niestosownie odziane. Umowy dotyczą jednak tylko lokali w samym centrum, gdyż to miasto udostępnia im teren.
Nieoficjalnie urzędnicy przyznają, że wprowadzenie nowych przepisów ma związek z zachowaniem turystów z Wysp, którzy traktują Kraków jak wielką "weekendową imprezownię". - Najgorsze jest to, że zaczynają pić już nawet w południe, gdy po Rynku biegają dzieci. Czasem nie da się więc uniknąć sytuacji, kiedy maluchy, które na przykład karmią gołębie, są świadkami takich pijackich wybryków – żali się Goniec.com krakowianka, mama 4-letniej Oli. - Urząd miasta powinien z tym zrobić porządek – kończy. Podobnego zdania jest Krzysztof, ojciec 12-letniej Zosi i 4-letniego Damiana: – Nie chcę tłumaczyć moim dzieciom, dlaczego »Ci panowie tak głośno się zachowują i czemu są dziwnie ubrani« – oburza się.
Szczególnie modne wśród Brytyjczyków stało się ostatnio organizowanie w Krakowie wieczorów kawalerskich, które - zgodnie z angielskim zwyczajem - wiążą się zwykle z rozebraniem do naga przyszłego pana młodego. Nie dziwi fakt, że do takich zachowań nie mogą przyzwyczaić się mieszkańcy.
Każdy kij ma dwa końce
Podczas gdy krakowski magistrat, ze względu na spadek zainteresowania miastem wśród turystów, postanowił zainwestować w międzynarodową promocję około miliona złotych, bezpłatna reklama w "Guardianie" na pewno się przyda. Władze Krakowa zaplanowały już kampanię w brytyjskiej telewizji. 274 spoty w najlepszym czasie antenowym plus 94 reklamy przed prognozami pogody w BBC News. Koszt: bagatela 560 tys. zł. Do tego 150 tys. za kampanię w National Geographic. Tyle wstępnie zamierza wydać urząd miasta. W tegorocznym budżecie nikt nie spodziewał się takich wydatków. Pomoże sam prezydent, który przekaże na kampanię w BBC część swojej rezerwy.
Krakowowi pozostaje życzyć, aby turyści w następnym roku dopisali. Krakowiakom zaś dużo cierpliwości i zrozumienia.
Pozwolę sobie na powtórkę
News z innego
A ponoć właśnie, my jesteśmy tymi pijakami i w naturze Polaka jest nadużywanie alkoholu.
Częściowo się z tym zgodzę, gdyż przechodząc koło domu zamieszkałego, przez polaków, dość często daje się słyszeć głośną muzykę. Naklejka na antenie informuje dokładnie, kto zamieszkuje dom. A w weekendy??? dyskusje po świt, zakrapiane. Tak więc my w UK a Tubylczki w Polsce
Zupełnie jak kibice klubów sportowych, warczą u gospodarza
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #9 Ocena: 0 2008-11-13 07:10:04 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Emigranci będą wysyłać mniej pieniędzy do Polski
Polacy za granicą prześlą do ojczyzny nawet o 400 mln zł mniej niż w latach ubiegłych – ostrzega "Wall Street Journal Polska". Część emigrantów już straciła lub w bliskiej przyszłości straci pracę z powodu spowolnienia gospodarczego na Zachodzie - czytamy na stronie goniec.com.
W tym roku strumień pieniędzy przesyłanych do kraju od polskich obywateli przebywających za granicą będzie znacznie mniejszy. Z danych Narodowego Banku Polskiego wynika, że w pierwszym półroczu emigranci przesłali do Polski 2,6 mld euro. Według wyliczeń "WSJ Polska" do końca roku emigranci wyślą w sumie 20 mld zł, czyli o 0,4 mld zł mniej niż w 2007 r.
Obce waluty przesyłane do Polski przyczyniają się w dużej mierze do umocnienia złotego. - Oprócz napływających do Polski inwestycji zagranicznych to jeden z ważnych czynników wzmacniających złotego – powiedział "WSJ Polska" Grzegorz Maliszewski, ekonomista banku Millennium.
Ekonomiści martwią się jednak, że nasza waluta może znów stracić. Przyczyną ma być właśnie mniejsza ilość pieniędzy przesyłanych przez emigrantów.
News z innego
Tak to dzięki mrówkom za granicą jest bum gospodarczy w Polsce. Gonitwa za wprowadzeniem EURO jako nominału. Szkoda tak młoda złotówka która weszła do obiegu zaraz po 1918 roku a dokładnie 1924 Pan Grabski wyciągną maksymalnie do góry i oczyścił z błota. Dając światu mocną
walutę. Teraz my ścigamy się na nowo, by przyjąć walutę obcą Złoty BEE.
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|
Korba102 |
Post #10 Ocena: 0 2008-11-13 18:38:36 (17 lat temu) |
 Posty: 1331
Konto zablokowane Z nami od: 16-02-2008 Skąd: London |
Anglia: matką porzuconego dziecka jest Polka
Oficer prasowy policji w Lincolnshire potwierdził, że 25-letnia Polka zatrzymana w sprawie porzucenia kilkumiesięcznego dziecka przed szpitalem w Grantham jest matką dziewczynki. Kobieta została już zwolniona z aresztu - czytamy na stronie goniec.com.
Wczoraj trwało przesłuchanie 25-letniej kobiety. - Ustaliliśmy, że osoba ta jest biologiczną matką dziecka. Postawiono jej zarzut zaniedbania córeczki i zwolniono z aresztu za kaucją. Dziewczynka pozostanie u rodziny zastępczej, którą wyznaczono zaraz po jej znalezieniu – powiedział James Newell, rzecznik prasowy Lincolnshire Police.
Dziewczynka w wieku ok. 2,5 miesiąca została porzucona w wózku przed wejściem na oddział ratunkowy szpitala miejskiego w Grantham w sobotę po południu. Policja wydrukowała plakaty w języku polskim, które trafiły do pobliskich parafii.
Funkcjonariusze mieli nadzieję, że w ten sposób uda im się dotrzeć do kogoś, kto posiada informacje na temat porzuconej dziewczynki. Policjanci nie zdradzają jednak, czy właśnie to pomogło im zatrzymać kobietę. Rzecznik Newell przyznał jedynie, że zgłosiło się wiele osób, które twierdziły, że znają losy niemowlęcia.
Policja apelowała także do matki, aby zgłosiła się na najbliższy posterunek, gdzie otrzyma pomoc. Zdecydowano się na ujawnienie wizerunku dziecka, aby umożliwić jej identyfikację.
News z innego
A jednak POLKA!:-Y Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz
|
 
|

 
|
|