MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 27.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 26.9 | 27.9 | 28.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 27.9 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Korba102

Post #1 Ocena: 0

2008-10-16 21:03:15 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Brytania poważnie zagrożona
Kontakty między terrorystami w ostatnich miesiącach nasiliły się
Zagrożenie terrorystyczne w Wielkiej Brytanii zbliża się do poziomu krytycznego, a policja i MI5 muszą stawić czoła wzmożonej aktywności bojowników al-Kaidy - ujawniają wysocy rangą urzędnicy do spraw bezpieczeństwa.
Zagrożenie jest "najpoważniejsze z poważnych", twierdzą źródła, które donoszą, że kontakty między terrorystami w ostatnich miesiącach nasiliły się. Służby bezpieczeństwa mówią, że działają na pełnych obrotach, by przeciwstawić się rosnącemu zagrożeniu. Szczególnym czynnikiem ryzyka są bliskie stosunki Wielkiej Brytanii ze Stanami Zjednoczonymi, zwłaszcza po przygranicznych nalotach amerykańskich wojsk w Pakistanie. Urzędnicy rozważali obniżenie oficjalnego poziomu z "poważnego", ale zrezygnowano z tego z uwagi na wzmożoną aktywność terrorystów.
- Pół roku temu przyglądaliśmy się poziomowi zagrożenia i pytaliśmy, czy poważny poziom rzeczywiście jest poważny? Ale teraz mamy już październik i osiągnęliśmy górną granicę stanu poważnego – mówi wyższy rangą urzędnik ds. walki z terroryzmem

- Trzon al-Kaidy prowadzi działania na granicy afgańsko-pakistańskiej. Rozmieszczenie bojowników zmienia się w zastraszająco szybkim tempie, ale mają dość ludzi w odwodzie, a część z nich przygląda się nam i prowadzi działania zewnętrzne, zwłaszcza w tym kraju. Nie gonimy za cieniem. Oni stanowią potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa i życia. Policja i sieć bezpieczeństwa pracują pełną parą.

Nasze źródło twierdzi, że w raporcie Joint Terrorism Analysis Centre, które zbiera informacje od MI5, MI6 i GCHQ, rozważano obniżenie poziomu zagrożenia z "poważnego" (oznaczającego, że atak jest bardzo prawdopodobny) do "znacznego" (który oznacza, że ryzyko zamachu jest spore), ale zarzucono ten pomysł.

Skala oceny ma pięć stopni - od czasu aresztowania w 2006 roku mężczyzn podejrzanych o planowanie ataku na transatlantyckie samoloty obowiązywał poziom "poważny", ale został podniesiony do „krytycznego” (oznaczającego, że atak jest bardzo bliski) w czasie zeszłorocznego alarmu, kiedy z użyciem samochodu-pułapki przeprowadzono zamach na lotnisko w Glasgow. Obecnie zagrożenie jest tuż poniżej tego poziomu.

MI5 obserwuje około 200 siatek w całej Brytanii, a MI6 i GCHQ nieustannie monitorują komunikację na granicy afgańsko-pakistańskiej.

Choć najważniejsi dowódcy zostali zabici w nalotach, szczególnym powodem do niepokoju jest zniknięcie z Birmingham Rashida Raufa, uznawanego za jeden z mózgów al-Kaidy. W grudniu uciekł on z pakistańskiego aresztu.

Urzędnicy ds. bezpieczeństwa martwią się też zagrożeniem pojawiającym się na spokojnych dotychczas obszarach. Szczególne zaniepokojenie wywołują "wolni strzelcy", którzy głoszą radykalne przekazy w internecie i gromadzą chemikalia z domowych źródeł.

Istnieje również obawa, że społeczność somalijska w Brytanii może mieć "potencjalne powiązania" z terrorystami z al-Kaidy.

- Al-Kaida zainwestowała mnóstwo energii w zewnętrzne organizacje - mówi nasz informator. - Ale to wolni strzelcy stwarzają największe zagrożenie.

Biuro Bezpieczeństwa i Walki z Terroryzmem pracuje nad programami mającymi na celu odwieść młodych, podatnych na wpływy mężczyzn od ekstremistycznych organizacji i powstrzymać radykalizację osób, które już zaangażowały się w ich działalność.
News z innego:-]
W sumie mnie już to nie dziwi Królowa w meczecie MI5 i MI6 gubi dyski z danymi. Przy okazji trwa nabór gayów do tego newralgicznego i kluczowego działu służb specjalnych.
Chłopcy w szpilkach i z damskimi torebkami pobiją Al-Kaidę
:-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2008-10-16 21:13:15 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Wersety grzechu warte
Czy jesteśmy ofiarami, czy panami sytuacji?
Ta książka doprowadziła już do śmierci wielu osób, a swego autora skazała na dożywotnie ukrywanie się przed zamachowcami. A jednak Salman Rushdie jest dumny ze swojego dzieła. Namawia też innych, aby nigdy nie ulegali "cenzurze strachu".
W dwadzieścia lat od wydania książki, która niemal kosztowała go życie, sir Salman Rushdie jest wciąż zadowolony, że napisał "Szatańskie wersety". W drugim z serii wywiadów z czołowymi przedstawicielami świata kultury, przeprowadzonymi i sfilmowanymi dla "Timesa" pisarz powiedział Clive’owi Jamesowi (australijski pisarz, krytyk i prezenter telewizyjny – przyp. Onet), że "nie chciałby nie być osobą", która postawiła fundamentalne pytania o istotę religii i cywilizacji, zawarte w słynnej książce.

Uwagi Salmana Rushdiego brzmią aktualnie w czasie, gdy islamscy ekstremiści zmusili właśnie kolejnego przedstawiciela branży literackiej do ukrywania się. Tym razem ich ofiarą padł Martin Rynja, pochodzący z Holandii londyński wydawca, który zgodził się opublikować kontrowersyjną powieść "Jewel of Medina" ("Klejnot Medyny";), opowiadającą o związku proroka Mahometa z jego małoletnią żoną Aishą.
Do domu pana Rynji w Islington wrzucono koktajl Mołotowa. Na szczęście policja kilka godzin wcześniej ostrzegła wydawcę o groźbie zamachu. W związku z popełnionym przestępstwem aresztowano trzech mężczyzn we wschodnim Londynie. W sierpniu Salman Rushdie skrytykował wydawnictwo Random House (wydające także jego własną twórczość) za odmowę publikacji "Jewel of Medina" w Stanach Zjednoczonych. Nazwał takie postępowanie "cenzurą strachu".

Ale w wywiadzie przeprowadzonym przez Clive’a Jamesa pisarz porusza wiele tematów. Mówi i o podziale Indii, i o swoim dzieciństwie, gdy jako mały chłopiec w Bombaju udawał przy pomocy rakiety do squasha, że gra na gitarze tak jak Elvis Presley.
Rushdie określa się jako ateista, który uważa "martwe religie za znacznie bardziej atrakcyjne". Podkreśla, że nie ma nic przeciwko ludziom wierzącym dopóty, dopóki ich wiara nie przenika do sfery publicznej, przez co staje się "także jego sprawą".

Jak w przypadku poprzednich wywiadów z serii (pierwszym rozmówcą był dramaturg Tom Stoppard), Salman Rushdie został sfilmowany na sofie, podczas rozmowy z dziennikarzem. Dwadzieścia lat temu "Times" umieścił recenzję świeżo wydanych "Szatańskich wersetów". Nie ma w niej żadnych zapowiedzi przyszłych kontrowersji, stwierdza się za to, że książka ta jest lepsza od "Midnight’s Children" ("Dzieci północy";) – drugiej powieści autora, za którą został on wyróżniony prestiżową Nagrodą Bookera.

Pierwsze sygnały nadejścia prawdziwych kłopotów pojawiły się dopiero cztery dni później, gdy "Szatańskie wersety" zostały zakazane w Indiach po licznych skargach społeczności islamskiej utrzymującej, że powieść ta jest obraźliwa dla muzułmanów. Potem protesty rozlały się na cały świat islamu. W lutym 1989 roku przywódca Iranu ajatollah Chomeini wydał fatwę na Salmana Rushdiego, nawołującą wszystkich mahometan do zabicia go. W skutek takiego przebiegu wypadków pisarz musiał spędzić w ukryciu większą część następnej dekady.

– Pytanie, jakie zawsze sobie stawiam, brzmi: czy jesteśmy ofiarami, czy panami sytuacji? – opowiada autor. – Czy to my kształtujemy świat, czy też może świat kształtuje nas? Pytanie, czy jesteśmy czynnikami sprawczymi we własnym życiu, czy może tylko biernymi ofiarami wydarzeń to – według mnie – ogromnie ważna kwestia, którą zawsze chciałem zbadać. Dlatego nie chciałbym nie być pisarzem, który je postawił.

W czasie, kiedy Salman Rushdie pozostawał w ukryciu, doszło do eksplozji w księgarniach w Londynie, Yorku i High Wycombe. Japoński tłumacz powieści został pchnięty nożem i zmarł, tłumacz włoski przeżył atak, norweski wydawca ledwie uszedł z życiem, zaś 37 osoby zginęły w pożarze tureckiego hotelu, w którym zatrzymał się akurat turecki tłumacz "Szatańskich wersetów" (on sam przeżył), gdy grupa przestępców podłożyła ogień pod budynek.

Obecnie pisarz nieco lżej traktuje kwestie bezpieczeństwa. Niemniej jednak fatwy nie można cofnąć, a kiedy w zeszłym roku otrzymał tytuł szlachecki, w Pakistanie i Malezji zorganizowano demonstracje nawołujące do uśmiercenia go. Nic dziwnego, że Salman Rushdie woli "martwe religie".
News z innego
jak można tak pisać o religji miłości i pokoju
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #3 Ocena: 0

2008-10-16 21:26:56 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Co ma wisieć - nie utonie, czyli business is business
Pewnego dnia w 1996 roku farmer imieniem David Lucas z Suffolk w Anglii udał się w odwiedziny do swojego kumpla Briana. Obydwaj byli biedni jak myszy kościelne i rozpaczliwie szukali jakiegoś pomysłu na biznes, by odbić się od dna. Po drugiej flaszce whisky mętny wzrok Davida padł na okładkę tabloidu, na której widniało zdjęcie jakiegoś nieszczęśnika powieszonego w jakimś zakazanym kraju za bliżej nieokreślone przestępstwo. "Hej, a może by tak robić szubienice?" odezwał się do swojego kumpla tracącego już powoli kontakt z rzeczywistością.

Po wytrzeźwieniu przemyśleli sprawę na spokojnie, David był z zawodu stolarzem, a Brian miał warsztat w sam raz nadający się do produkcji wieszadełek. Panowie wzięli się do roboty. David w ciągu tygodnia wystrugał śliczną szubieniczkę z solidnego angielskiego dębu, a Brian szukał w tym czasie klientów. I znalazł. Szubienica powędrowała do jednego z krajów afrykańskich, którego władca miał w najgłębszym poważaniu prawa człowieka i zalecenia Komisji Europejskiej w sprawie zniesienia najwyższego wymiaru kary. Najwidoczniej był zadowolony z zakupu, bo pochwalił się nim swoim kumplom po dyktatorskim fachu. Dwaj biedni farmerzy z Suffolk złapali wiatr w żagle, a ich produkt zaczął iść jak woda. Do stałych klientów należeli m.in. prezydent Zimbabwe Robert Mugabe i libijski dyktator Muammar Kadafi. Cena jednej szubienicy wynosiła 12000 funtów (nieźle jak za trzy belki zbite do kupy...), więc Brian i David szybko odbili się od dna, wyremontowali chałupy i kupili sobie porządne bryki. Nie poprzestali jednak na produkcji prostych, można wręcz powiedzieć - banalnych szubienic. Chłopaki poszli w dizajn i zaprojektowali multipack - ruchomą szubienicę na kilku wisielców zainstalowaną na przyczepie od TIR-a, którą można wozić z wioski do wioski i urządzać egzekucje ku uciesze i przestrodze gawiedzi. Cena - 100000 funtów (trzeba przyznać, ze wiochmeni umieli się cenić :-)). Nic tylko brać, kupować, wieszać i patrzeć czy równo dyndają.

Interes kwitł w najlepsze przez 10 lat, aż do 2006 roku, kiedy to dowiedzieli się o nim aktywiści Amnesty International. Włos im się na głowach zjeżył, że obywatel Zjednoczonego Królestwa, kraju promującego wprowadzenie zakazu kary śmierci na całym świecie, kpi sobie z ich szlachetnych wysiłków i wysyła śmiercionośne konstrukcje do krajów, które widnieją na czarnej liście AI. Jeszcze bardziej przerazili się, kiedy zdali sobie sprawę z tego, że produkcja szubienic i ich sprzedaż do różnych dziwnych krajów jest... jak najbardziej legalna!
Aktywiści z Amnesty International pofatygowali się więc do Davida, by poinformować go o tym, co myślą o jego procederze. David nie był zbyt rozmowny, kazał im oddalić się szybko w dowolnym kierunku, a ponieważ się ociągali, to na pożegnanie poszczuł ich psami. Dziennikarzom (którzy również tłumnie zjawili się w jego posiadłości) oświadczył, że "business is business". Robi to co robi, bo zarabia na tym niezłą kasę, a co kto sobie wiesza na tych szubienicach to nie jego sprawa.

„Niektórzy ludzie kupują moje szubienice jako ciekawe ozdoby ogrodowe i wieszają na nich kosze z kwiatami” stwierdził David w rozmowie z jednym z pismaków.

No właśnie! Może panowie Mugabe i Kadafi też sobie chcieli kosze z kwiatkami powiesić? Albo kukłę Busha! Albo teściowej… I o co ten wrzask???

Spokojna do tej pory farma Davida znalazła się w oku medialnego cyklonu. Z jednej strony obrońcy praw człowieka odsądzali go od czci i wiary nazywając wspólnikiem zbrodniarzy, a z drugiej strony stał się on mimowolnie ikoną zwolenników przywrócenia kary śmierci. A jest ich w UK całkiem sporo. Nic dziwnego - średni czas odsiadywania dożywocia w tym kraju wynosi... siedem lat!

Krótko po tej burzy medialnej Unia Europejska zakazała eksportu narzędzi do torturowania i wykonywania egzekucji do krajów Trzeciego Świata.

Wszystko z powodu jednego biednego farmera, który chciał sobie trochę zarobić...

Fakt, że Wielka Brytania i Francja (kraje zasiadające w Radzie Bezpieczeństwa ONZ) zarabiają miliardy funtów na sprzedaży broni do tych samych krajów jakoś jajogłowom z Amnesty International nie przeszkadza…


nullFotka
News z innego
W końcu jakieś Afrykańskie państwo humanitarnie podchodzi do obowiązku dbania o obywatela skazańca.
Prawdziwa oszczędność pieniędzy podatnika :-D

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 16-10-2008 21:30 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2008-10-17 16:50:59 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Zielona karta znowu nie dla Polaków
Polacy marzący o zielonej karcie, uprawniającej do stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych, muszą znowu obejść się smakiem. Amerykanie wykluczyli nas z loterii. Ambasada USA tłumaczy, że to wszystko przez to, iż cały czas zbyt wielu Polaków chce lecieć za ocean - pisze dziennik.pl.
Choć od kilku dni można rejestrować się do losowania zielonych kart na 2010 rok, to Polacy mogą o tym zapomnieć. Wykluczono nas z loterii automatycznie.
"Tak się dzieje z państwami, z których do USA przyjechało w ostatnich pięciu latach ponad 50 tysięcy imigrantów" - powiedział TVP Info James Wolf z amerykańskiej ambasady w Warszawie.
Rzeczywiście, statystyki pod tym względem nie są dla Polski zbyt korzystne. W latach 2003-07 zgodę na stały pobyt w Stanach dostało ponad 67 tysięcy Polaków.
Stoimy zatem w tym samym szeregu, co na przykład Brazylijczycy, Chińczycy, Kolumbijczycy, Haitańczycy czy Peruwiańczycy. Oni także nie dostaną zielonej karty.
W loterii mogą natomiast uczestniczyć na przykład Rosjanie i mieszkańcy Kosowa.
News z innego
Tak naprawdę zastanawiam się co może pozytywnie działać na polaka. Rząd Polski liże tyły amerykanom, jak by to była wielka góra lodowa. Pamiętam tu w UK kolega bardzo marzył o Ameryce, mit cudów i równości a o wolności nie wspomnę, no cóż dać się zabić dla wolności ładna perspektywa. Równe szanse w wyścigu świń, ja przyznam że nawet za darmo nie chciał bym postawić tam mojej nogi. Jak ktoś kiedyś powiedział „ Ucz się angielskiego a tylko po to, że jak czarnuch będzie celował pistoletem Tobie w głowę, byś zdążył zapytać, dlaczego właśnie ja?” poza tym są bardziej atrakcyjne kraje świata niż ta chora Ameryka a konkretnie USA
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2008-10-18 23:36:26 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Zastanawiam się nad samym sobą, czy jutro będę na MW i czy nie zostanę usunięty jak wiele moich postów i komentarzy????
:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2008-10-23 07:10:38 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Otyli z braku przyjemności?
Może to zabrzmieć zaskakująco, ale osoby otyłe odczuwają podczas jedzenia... mniej intensywną przyjemność. Jak twierdzi odkrywca tego zjawiska, osoby te zjadają więcej, by zrekompensować utracone doznania, a efektem tego jest wzrost masy ciała.

Odkrycia dokonali naukowcy z Instytutu Naukowego stanu Oregon. Badacze zaprosili do udziału w badaniu czterdzieści trzy studentki w wieku 18-22 lat oraz trzydzieści trzy nastolatki w wieku 14-18 lat. Poszczególne kobiety posiadały bardzo różny wskaźnik masy ciała, od wskazującego na wyraźną niedowagę aż po wartości charakterystyczne dla osób otyłych.

Zasadnicza część testu polegała na analizie aktywności ciała prążkowanego kresomózgowia - jednejgo z obszarów mózgu intensywnie wydzielającego dopaminę, jeden z neuroprzekaźników wywołujących uczucie przyjemności. Jako bodziec stymulujący układ nerwowy wykorzystano słodki koktajl mleczny, zaś do oceny aktywacji ciała prążkowanego wykorzystano technologię rezonansu magnetycznego.

Badacze zaobserwowali, że osoby otyłe odczuwały znacznie mniejszą radość z wypicia koktajlu. Zdaniem prowadzącego eksperyment dr. Erika Stice'a efektem tego zjawiska jest próba kompensacji utraconej przyjemności poprzez przyjmowanie większej porcji pokarmu.

Istotny wpływ na ograniczenie przyjemności ze spożywania słodkiego napoju może mieć także czynnik genetyczny. Głównym "podejrzanym" jest gen nazwany Taq1, a dokładniej mówiąc: jego wariant opisywany jako Taq1A1. Od pewnego czasu wiadomo, że nosicielstwo tej wersji genu wiąże się ze zmniejszeniem liczby receptorów dopaminy na komórkach nerwowych, przez co przyjemne doznania są znacznie osłabione.

Jak ocenia jeden z czołowych ekspertów w dziedzinie badań nad dopaminą, dr Nora Volkow, udowodnienie związku pomiędzy genem Taq1 oraz aktywacją ciała prążkowanego może być istotne z punktu widzenia poszukiwania przyczyn otyłości. Zdaniem badaczki eksperyment przeprowadzony przez naukowców z Oregonu jest ważny, gdyż pomaga zrozumieć przyczyny podatności na otyłość oraz zmiany w funkcjonowaniu mózgu prowadzące do niekontrolowanego wzrostu masy ciała.

Zidentyfikowanie osób odczuwających zmniejszoną przyjemność płynącą z jedzenia mogłoby pozwolić na objęcie ich specjalną kontrolą lekarską. Jedną z form opieki nad takimi pacjentami mogłoby być poszukiwanie alternatywnych metod pobudzania ciała prążkowanego, np. z wykorzystaniem aktywności fizycznej. Jak ocenia dr Stice, jest to bardzo istotne, gdyż pozwala na uniknięcie uzależnienia od spożywania nadmiernych ilości pożywienia.

Szczegółowych informacji o badaniu wykonanym przez naukowców z Oregonu dostarcza czasopismo Science.

News z sieci:-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2008-10-24 21:07:30 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Królowa z wizytą w Tatrach
Brytyjska królowa Elżbieta II i Książe Filip odwiedza Słowację i Tatry - pisze "Tygodnik Podhalański" na swoich stronach internetowych.
Do tej pory królowa odwiedziła 120 krajów. Dziś przyjechała na Słowację.

Królowa pojawi się w Starym Smokowcu, gdzie wyjedzie kolejką na Hrebienok, po krótkim spacerze ma pojechać do Popradu. Niestety na razie nie ma co liczyć na piękne tatrzańskie widoki. W górach zalega gęsta mgła.

W Popradzie odwiedzi tamtejszy aquapark, a także zobaczy hokejowy mecz między HK Aquacity SKP a angielskim Guildford Flames. Pojedzie także do uroczej Spiskiej Soboty. Królowej towarzyszyć będzie prezydent Słowacji Ivan Gašparovič.

Więcej na stronach internetowych Tygodnika Podhalańskiego
News z innego.
A szkoda, wydaje mi się, że ktoś w gabinecie przeczytał notkę od marcinb. i odwiódł królową , od zamiaru
zwiedzenia również naszego kraju, przestraszyła się że w kraju takim jak Polska spotka Ludzi zakutych w stal „ Rycerzy co całują w policzki po trzykroć „ a tak na marginesie ja też bym pojechał wszędzie byle nie do Polski Jaki Rząd takie Państwo, coś w tym jednak jest?
:-]:-]:-]

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 24-10-2008 21:10 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2008-10-27 18:21:57 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Ed Chester, szef kuchni z restauracji w Otterton Mill w hrabstwie Devon, wprowadza do menu potrawy z szarych wiewiórek (Sciurus carolinensis). Wg niego, nie nosi to znamion dziwactwa, gdyż mięso jest wyśmienite i bardzo zdrowe, bo chude, a przedsięwzięcie służy celom edukacyjnym.

Brytyjczyk podkreśla, że wiewiórki szare nie są rdzennym gatunkiem wyspiarskim, zostały bowiem sprowadzone z USA. Zagrażają miejscowym wiewiórkom rudym (Sciurus vulgaris), których liczebność spada od połowy XIX wieku. Szeregi gryzoni przetrzebił wirus ospy. Przybył on do Zjednoczonego Królestwa wraz z będącymi ich nosicielami S. carolinensis.

Na szczęście ostatnio okazało się, że część wiewiórek pospolitych również uodporniła się na wirusa. Rodzi to nadzieję, iż wbrew prognozom nie wyginą one w Wielkiej Brytanii do połowy XXI w.

Restauracja będzie serwować wiewiórcze pasztety, potrawkę z grzybami oraz casserole z jabłkami. Chester, który szefem został dopiero rok temu, myśli też o kebabach. Na ostatniej imprezie dobrze się sprzedawały, choć za sztukę trzeba było zapłacić 5,5 funta. Mięso zostawiono najpierw na noc w marynacie z czerwonego wina. Potem lekko zgrillowano, podlano miodem i posypano siekanymi orzechami laskowymi. Wg kucharza, potrwa przypominała w smaku kurczaka.

Chester nie zamierza na tym poprzestać. Planuje potrawy z gawronów i borsuczej szynki. Zatrudnił 3 dostawców, którzy poszukują dla niego mięs rzadko spotykanych w rzeźniach. W tym przypadku trudniej mu będzie jednak wykazać, że w grę wchodzą cele edukacyjne i że trzyma się z dala od kreacji kuchennych rodem z horroru.
NEWS z innego
Tak Wiewiórki jedzą i jedli, w niktórych rejonach jedzą również wrony. Łabędzie też są łakomym kąskiem Tubylczaków, ciekawe dlaczego te smakołuki przypisują właśnie nam, że właśnie my jestyeśmy tymi co pożerają te zwierzęta.
:-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #9 Ocena: 0

2008-10-28 18:04:52 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Chrześcijański terapeuta seksualny z Wielkiej Brytanii, który nie chciał udzielać porad homoseksualistom, został wyrzucony z pracy. Gdybym był muzułmaninem, nie doszłoby do tego – powiedział
47-letni Gary McFarlane od wielu lat doradzał parom, jak rozwiązywać problemy związane z pożyciem małżeńskim i z seksem. Nieoczekiwanie jego pracodawca, brytyjska sieć poradnictwa seksualnego i rodzinnego Relate, wyrzucił go z pracy. Powód? Homofobiczne skłonności terapeuty. Pan McFarlane poinformował bowiem swojego przełożonego, szefa biura Relate w Bristolu, że jako chrześcijanin nie czuje się komfortowo, udzielając porad homoseksualistom.
„Terapeuta seksualny musi diagnozować problemy i tworzyć dla pacjentów plan kuracji. Zupełnie tak jak lekarz. Nie mogłem zachęcać ludzi do uprawiania homoseksualnego seksu” – powiedział, cytowany przez „Daily Telegraph”, McFarlane. Gdy jego pracodawca usłyszał tę argumentację, uznał, że terapeuta narusza stosowaną przez organizację „politykę równego traktowania” klientów.
McFarlane uważa, że zwierzchnicy szykanowali go ze względu na jego chrześcijańskie wartości, a co za tym idzie, padł ofiarą dyskryminacji religijnej. – Gdybym był muzułmaninem, coś takiego by mi się nigdy nie przydarzyło. Na pewno znaleziono by jakiś sposób, żebym mógł uniknąć doradzania homoseksualistom. Wygląda na to, że chrześcijanie mają w tym kraju coraz mniej praw – powiedział McFarlane.
Przedstawiciele organizacji Relate, która zwolniła terapeutę, nabrali wody w usta. – Dopóki sprawą zajmuje się Trybunał Zatrudnienia, nie będziemy jej komentować – ucięła rozmowę z „Rz” rzeczniczka organizacji.
News z sieci
To nie rasizm i dyskryminacja, to niezrozumienie tematu? hmm czyżby my obywatele UE też nie jesteśmy dyskryminowani? My sami nie wiemy, o co chodzi w tym całym bałaganie
:-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2008-10-29 17:20:57 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Bezdomna przez dzieci
Samotna matka została bez mieszkania, bo żaden landlord nie akceptował w domu trójki dzieci
Kobietę zepchnięto na margines społeczeństwa.
"Mieszkanie dwupokojowe do wynajęcia. Bez zwierząt i dzieci". Ogłoszenia o podobnej treści coraz częściej można znaleźć w tutejszej prasie. Przekonała się o tym 34-letnia Ola z Londynu, która samotnie wychowuje trójkę dzieci. Dwa lata temu szczęśliwie udało jej się wynająć mieszkanie przez agencję. Z opresji wybawiła ją życzliwa pani z obsługi, która przekonała właścicielkę, aby ta nie robiła problemów. Landlordka postanowiła jednak mieszkanie sprzedać. Polka została bez domu.
Psom i dzieciom dziękujemy
– To jest jakiś koszmar – mówi Ola. Odpowiedziała na wszystkie możliwe ogłoszenia, odwiedziła większość agencji mieszkaniowych w mieście. Wszędzie odsyłano ją z kwitkiem.
– Już na samym początku rozmowy pytano mnie, czy mam dzieci lub zwierzęta. Rozmowa kończyła się niemal natychmiast. Psom i dzieciom serdecznie dziękujemy – relacjonuje kobieta. Powód? Zbyt duża odpowiedzialność.
Okazuje się, że w razie problemów usunięcie niewypłacalnego najemcy może być bardzo trudne, jeśli mieszka tam z podopiecznymi. W praktyce może on nie płacić ani pensa, a i tak będzie przebywał w lokalu do czasu wyroku sądowego i znalezienia mieszkania zastępczego. Takie procedury ciągną się latami. Strach przed kłopotami skutecznie odstrasza większość właścicieli nieruchomości. Nie przekonuje ich nawet fakt, że najemca jest wiarygodny finansowo, bo dostaje na mieszkanie benefity.
Do niedawna Polka wynajmowała dwupokojowy apartament na Ealingu. Mieszkała tam razem z 11-letnim synem Szymonem, 15-letnim Rafałem i 17-letnią córką Emilą. Pod koniec wakacji odwiedziła ich właścicielka mieszkania i wręczyła wypowiedzenie. Rodzina usłyszała, że mieszkanie zostało sprzedane, a nowy właściciel nie chciał dłużej go wynajmować. Rodzina Oli dostała ultimatum – dobrowolnie wyprowadzi się do końca miesiąca albo sprawa trafi do sądu. Rodzina teoretycznie mogła pójść w zaparte i w domu zostać, ale przebiegła landlordka obiecała znaleźć mieszkanie zastępcze. Pokazała nawet dom, w którym mogliby zamieszkać. Polka przyjęła propozycję i spakowała swoje rzeczy. I wtedy została na ulicy.
– Kobieta przestała odbierać telefon. Nie wiem nawet, czy dom, który widziałam, faktycznie do niej należał. Walizki zostawiłam w garażu znajomych, a z dziećmi zatrzymałam się u życzliwych ludzi. Ale nie mogę siedzieć tam w nieskończoność – tłumaczy Ola.
Wrażliwi inaczej
O tym, że niełatwo znaleźć zakwaterowanie dla samotnej matki, można się przekonać, dzwoniąc pod numery podane w ogłoszeniach. – Z dziećmi zawsze są jakieś problemy – tłumaczy pan Mikołaj, który ma do wynajęcia dwupokojowy apartament na Wood Green. – Maluchy hałasują, a potem sąsiedzi się skarżą. Tak było z moimi ostatnimi lokatorami i nie chcę więcej kłopotów – tłumaczy pokrętnie.
Bardziej rozmowny jest Steven z Acton, który oferuje trzypokojowe mieszkanie. – Matka z dziećmi jest nie do ruszenia. To jak zabawa w rosyjską ruletkę – może będzie płacić, a może nie. Trzeba być samobójcą, by podpisywać umowę z takimi lokatorami – wyznaje bez ogródek.
Trudno w to uwierzyć, ale Brytyjczycy bardziej przejmują się właścicielami psów, z którymi też nie łatwo zamieszkać pod jednym dachem. Ich losem zajęła się fundacja Dogs Trust, która walczy o prawa czworonogów. Z raportu przygotowanego przed fundację wynika, że aż 75 procent brytyjskich landlordów nie życzy sobie w domu psa. Przebadano 1400 właścicieli czworonogów, którzy opowiadali o swoich kłopotach ze znalezieniem lokum dla siebie i pupila. Aż 15 procent z nich deklarowało, że próbują zwierzaki trzymać po kryjomu, a kolejne 8 procent zdecydowało się z tego powodu je porzucić. Ilu landlordów nie chce widzieć w domu dzieci? Tego już nikt nie zbadał. Jedno jest pewne – dziecka nie ukryjemy ani tym bardziej nie porzucimy.
Choć problemem dzieci nie zajął się nikt, w sprawie zwierzaków głos zabrało National Landlords Association, czyli krajowe stowarzyszenie właścicieli nieruchomości. Szef organizacji Simon Gordon przekonuje, że większość domów i mieszkań w Wielkiej Brytanii jest zbyt mała, by pod jednym dachem znalazł się z nami pies. – Jego obecność naraża właściciela mieszkania na zniszczenia, na przykład pogryzione meble i przenikający zapach sierści – przekonuje.
Na Wyspach pojawili się nawet detektywi wyspecjalizowani w tropieniu psów na prywatnych posesjach. Zbierają dowody dla landlordów, dzięki którym mogą udowodnić złamanie warunków umowy i domagać się przed sądem eksmisji.
Matek z dziećmi jeszcze nikt nie zaczął tropić, choć niektórzy rodzice już dziś wolą przy podpisywaniu umowy o pociechach nie wspominać. O tym, że problem faktycznie istnieje, można się przekonać, czytając wpisy na forach internetowych. Dziesiątki matek wymieniają się spostrzeżeniami i radzą, jak znaleźć zakwaterowanie. Dlaczego podobnych problemów nie mają Brytyjki? Bo w podobnych przypadkach dostają mieszkania socjalne. Polki – niekoniecznie
Bezdomnym łatwiej?
Ola po raz pierwszy wystąpiła o mieszkanie socjalne kilka lat temu. Lokalny council uznał, że nie jest jej potrzebne. W zamian przyznano benefity – z 850 funtów czynszu urząd zgodził się pokrywać aż 800 funtów. Ale w międzyczasie Polka dostała w pracy małą podwyżkę i straciła przez to większość zasiłków. Urzędnicy byli przekonani, że tysiąc funtów pensji wystarczy, by opłacać rachunki samodzielnie.
– Jestem na liście oczekujących na mieszkanie. Urzędnicy mówili, że być może dostałabym je szybciej, gdybym była bezdomna – wspomina. – No i jestem. Ale nawet to nic nie pomogło.
Bezdomność kobiety nikogo nie wzruszyła. Polka w akcie rozpaczy napisała do brytyjskich parlamentarzystów. Nie odpowiedzieli. Dopiero e-maile do radnych z Ealingu sprawiły, że ktoś wreszcie się z nią skontaktował. Ci byli zdziwieni, że nikt nie potrafił jej pomóc.
– Ta pani wcale nie miała obowiązku wyprowadzać się ze swojego mieszkania – uważa Joanna Dąbrowska, polska radna z Ealingu, która podjęła się wyjaśnienia sprawy Oli. – Landlord nie może usunąć najemcy bez zgody obu stron. Musi pójść do sądu – zastrzega.
Jak na razie radna spotyka się z radcami prawnymi i próbuje ustalić, dlaczego do dziś sprawa nie ruszyła z miejsca. Jak mówi, każdy przedstawia inną wersję wydarzeń i trzeba dojść do sedna, by stwierdzić, kto mógł zawinić.
Joanna Dąbrowska jest przekonana, że landlord postąpił z panią Olą nieuczciwie. Według niej powinien dopilnować całego procesu wypowiedzenia umowy, zamiast podstępem zmuszać do opuszczenia mieszkania. – Usunięcie kogoś nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Trzeba to zrobić przez sąd, do tego podać istotny powód pozbycia się mieszkańca. Ale do czasu wyroku nie wolno go ruszyć – tłumaczy.
Czy Ola dostanie w końcu mieszkanie socjalne dla swojej rodziny? Jej los na razie jest w rękach urzędników, którzy nie spieszą się z podjęciem decyzji. Po interwencji radnej wreszcie uzupełniono dokumenty i poproszono kobietę o udzielenie niezbędnych informacji. – Aż się zdziwiłam, jak wnikliwe były te pytania. Usłyszałam, że teraz będą sprawdzać stan mojego konta bankowego, a potem inspektorzy odwiedzą dom znajomych, którzy przygarnęli nas pod swój dach – mówi Polka. Nikt niestety nie potrafi jej powiedzieć, kiedy wyjdzie z bezdomności. – Może za kilka dni, może za kilka miesięcy, a może nigdy – rozkłada ręce kobieta.
Jak ubiegać się o mieszkanie socjalne

Droga po mieszkanie z councilu jest długa i większość oczekujących prawdopodobnie nigdy go nie zobaczy. Dobrze uzasadniony wniosek może jednak zwiększyć szanse.

Tylko na Ealingu na mieszkania socjalne czeka 30 tysięcy osób. Kolejka posuwa się wolno, gdyż najpierw ktoś musi zwolnić dom, by inny mógł w nim zamieszkać.

Co roku dach nad głową dostaje od miasta zaledwie tysiąc z nich. Właśnie dlatego najlepiej zacząć starania od wizyty w lokalnym councilu i konsultacji z urzędnikami. Od nich zależy bowiem, do której grupy oczekujących zostaniemy zakwalifikowani.

Po złożeniu odpowiednich formularzy (m.in. Housing Register i Housing Benefit) urzędnicy z councilu ocenią naszą sytuację życiową i na tej podstawie trafimy na listę oczekujących. Dzieli się ona na cztery kategorie. Pierwsza z nich – kategoria "A", dotyczy osób najbardziej potrzebujących. Ale nawet oni oczekują na decyzję co najmniej rok. Praktyka pokazuje, że petenci z listy "C" i tej ostatniej "D" mogą mieszkania nigdy nie zobaczyć.

Jeśli jesteśmy w trudnej sytuacji materialnej, a urząd tego nie uwzględnił, możemy odwołać się od decyzji. Komisja rozpatrzy nasze zażalenie i jeśli argumenty uzna za słuszne, możemy awansować do wyższych kategorii.

Jednak nikt nie poda nam mieszkania na dłoni, trzeba za nim regularnie chodzić. Co dwa tygodnie lokalne councile wydają gazetę "Locate" z najnowszymi ofertami lokali socjalnych. Każdy z ubiegających się o mieszkanie powinien otrzymywać je pocztą. Jeśli któraś z ofert nas interesuje, powinniśmy złożyć swoją ofertę i stanąć do licytacji. Najprawdopodobniej o ten sam lokal ubiegać się będzie kilkadziesiąt, a nawet kilkaset innych osób. To urzędnicy ocenią, która z nich najbardziej go potrzebuje.
News z innego
Dowód na to, że nie jest łatwo uzyskać mieszkanie. Zwłaszcza gdy jest się białym i z UE



Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 27.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 26.9 | 27.9 | 28.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,