MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 22.3 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 21.3 | 22.3 | 23.3 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 22.3 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Korba102

Post #1 Ocena: 0

2008-09-17 07:07:11 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Rząd marzy, Polacy zostają
Rządowa kampania ma uczyć Polonusów na Wyspach, jak odnaleźć się po powrocie do kraju
Jednak rząd nie ma pojęcia o realiach brytyjskich, a Polacy wcale nie chcą wracać.
Angielskie firmy biją się o polskich klientów i pracowników. Nawet tamtejsi politycy walczą już o względy naszych rodaków. Pojawiają się polskojęzyczne reklamy, polskojęzyczne edycje gazet, jak grzyby po deszczu rośnie liczba punktów z polską żywnością.
Na tle szeroko zakrojonych działań angielskich brandów zapowiadana na najbliższe miesiące "kampania reemigracyjna" polskiego rządu prezentuje się wyjątkowo skromnie. Jak potwierdza Paweł Kaczmarczyk, jeden ze strategicznych doradców premiera, pracujący nad programem reemigracyjnym, kampania ma oprzeć się na dwóch głównych filarach: "Poradniku Reemigranta" i stronie internetowej. "Poradnik" w postaci kilkudziesięciostronicowej broszury będzie zawierał informacje o tym, jakie są obecnie ceny nieruchomości w kraju, wskazówki, jak wynająć mieszkanie, zaciągnąć kredyt czy rozpocząć własną działalność gospodarczą w Polsce. Te same informacje będą dostępne online. Polonijny portal umożliwi też emigrantom uzyskanie praktycznych porad od konsultantów zaangażowanych w program rządowy.
Czy to wystarczy? – Chcemy skupić się na dostarczeniu naszym rodakom jak największej ilości aktualnych informacji – mówi enigmatycznie Kaczmarczyk. Jego zdaniem Polacy na emigracji niewiele wiedzą o polskich realiach. Jak się jednak okazuje, równie małą wiedzę rządowi specjaliści posiadają na temat realiów angielskich. Wskazuje na to chociażby plan dystrybucji "Poradnika Reemigranta", którego jednym z głównych kanałów ma być prasa polonijna w Wielkiej Brytanii. Dariusz Zeller, redaktor naczelny tygodnika "Cooltura", największego pisma polonijnego w Anglii, ocenił ten pomysł jako nierealny. – Nie wiem, dlaczego rząd polski myśli, że prasa polonijna będzie namawiać Polaków do powrotu. Każda gazeta na Wyspach jest prywatnym biznesem, co oznacza, że reemigracja nie leży w ich interesie – mówi Zeller. Wygląda więc na to, że finalizowany właśnie przez rząd projekt kampanii reemigracyjnej ma na celu raczej promocję własnego wizerunku, niż zachęcenie rodaków do powrotu.
W krajowych mediach szumiało ostatnio na temat nadchodzącej emigracyjnej fali powrotów. Powodem miałaby być coraz lepsza sytuacja gospodarcza w Polsce i umacnianie się złotówki względem funta. Ale Polacy wcale nie mają zamiaru wracać do domu. Jak pokazują kwietniowe wyniki badania Interaktywnego Instytutu Badań Rynkowych (IIBR), rola czynnika ekonomicznego w podejmowaniu decyzji o emigracji bądź reemigracji nie zmalała od zeszłego roku na rzecz chęci zdobywania nowych doświadczeń życiowych, potrzeby poznania nowej kultury czy też motywów osobistych i rodzinnych. Połowa emigrantów planuje pozostać na Wyspach przez najbliższych kilka lat, a aż 74 proc. na pewno nie wróci do kraju w tym roku. Powrót w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy zadeklarowało jedynie 12 proc. respondentów. Głównym powodem skłaniającym Polaków do reemigracji okazała się tęsknota za krajem i najbliższymi (35 proc). Na niską wartość funta brytyjskiego wskazało tylko 13 proc. spośród nich. Co ciekawe, większość deklarujących powrót nad Wisłę zamierza kontynuować przerwaną w kraju naukę lub karierę zawodową. Pozwala to przypuszczać, że są to osoby, które przyjechały na Wyspy w ramach tzw. gap year, czyli urlopu dziekańskiego lub bezpłatnego urlopu w pracy na rzecz poznania "innego życia". Ich powrót był więc zaplanowany jeszcze przed wyjazdem.  
Emigranci z Polski zatrudniani są przez brytyjskie placówki edukacyjne, szpitale, agencje rekrutacyjne i szkoleniowe. Stali się tematem niemal codziennie poruszanym przez angielskie media. Polacy są już dzisiaj trwałym elementem brytyjskiej rzeczywistości, a co za tym idzie, grupą docelową obecnych na Wyspach marek. Nie polskich bynajmniej. Najostrzejsza rywalizacja o polskiego klienta toczy się w branży finansowej, transportowej, telekomunikacyjnej i w nieruchomościach. Brytyjskie firmy z tych sektorów nie tylko oferują Polakom coraz niższe ceny produktów specjalnie pod nich sprofilowanych, ale komunikują się z emigrantami znad Wisły w ich rodzimym języku za pomocą kampanii marketingowych.
Rywalizacja o zawartość portfeli Polaków rozpoczęła się w 2006 r., a obecnie jesteśmy świadkami nie tylko jej zaostrzenia, ale również przeniesienia na grunt polityczny. W kwietniu br. w kampanii o fotel burmistrza Londynu o głosy Polaków zaczęli zabiegać brytyjscy politycy. Dotychczasowy, wieloletni zresztą mer stolicy Anglii, Ken Livingstone, zadeklarował w swojej kampanii chęć stworzenia polskiego święta, obchodzonego co roku 3 maja na głównym placu Londynu – Trafalgar Square. Proponował też pomoc Polakom m.in. poprzez nakłanianie pracodawców do uznawania polskich kwalifikacji zawodowych oraz stworzenie sieci ośrodków informacyjnych dla polskich imigrantów we współpracy z polskimi organizacjami i poszczególnymi gminami brytyjskiej metropolii. Tymczasem jego konserwatywny przeciwnik, eurosceptyk Boris Johnson, mówił publicznie o potrzebie walki z negatywnym wizerunkiem Polaków, propagowanym przez niektóre brytyjskie media oraz polityce ułatwiającej mniej zamożnym mieszkańcom Londynu, w tym Polakom, zakup nieruchomości w stolicy. To jego kandydaturę w rezultacie poparł Kazimierz Marcinkiewicz, co nie uszło uwadze mediów i niewątpliwie pomogło w pozyskaniu głosów Polonii.  
W maju br. w odpowiedzi na ogromny popyt na żywność znad Wisły, Tesco poszerzyło ich dystrybucję o kolejne 250 sklepów, co oznacza, że są one obecne już w 500 punktach sprzedaży tej sieci na terenie Wielkiej Brytanii. Przypomnijmy tylko, że dwa lata temu można je było kupić tylko w dziesięciu sklepach. Równocześnie Tesco wprowadziło polskie produkty do sprzedaży internetowej i co więcej, uruchomiło polską wersję swojej shoppingowej witryny. – Nigdy do tej pory Tesco nie zanotowało tak szybko rosnącego zainteresowania linią produktów pochodzących z obcego rynku. Polskie produkty wyprzedzają nawet kuchnię chińską i indyjską. Inauguracja dedykowanej witryny internetowej jest więc logicznym krokiem naprzód – powiedziała na łamach "Daily Telegraph" Katarzyna Teofilak, odpowiedzialna w Tesco za polskie produkty
Czerwiec przyniósł Polakom zamieszkałym na Wyspach kolejną niespodziankę: polską edycję brytyjskiego "The Sun". To pierwsza obcojęzyczna wersja tej popularnej gazety w jej czterdziestopięcioletniej historii. Tabloid wyemitował sześć edycji pisma po polsku. Motywem przewodnim każdej z nich było Euro 2008. Polski "The Sun" miał autonomiczny charakter i został dopasowany do zainteresowań polskich czytelników. Jak zadeklarował na początku czerwca Graham Dudman, managing editor w "The Sun", jeśli Polacy okażą zainteresowanie projektem, mogą liczyć na kolejne polskie wydania w przyszłości. Na razie wyniki sprzedaży edycji dla Polonii nie zostały jeszcze przeanalizowane.
Zainteresowanie brytyjskich firm, jakim cieszą się polscy emigranci na Wyspach, oraz motywacje, dla których nie chcą się z nich na razie ruszać, nie wróżą dobrze rządowej kampanii. Druga Irlandia zbudowana wspólnie z Polakami lawinowo wracającymi nad Wisłę pozostanie więc na razie w sferze marzeń
:-]:-]:-]NEWS z innego
A tak na marginesie Polacy wyjeżdżający do Kraju powracają jak bumerang:-]:-]:-]

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 17-09-2008 07:09 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2008-09-17 07:20:07 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

KopCiuszki
Kim są kobiety, które kupują w sklepach z tanią odzieżą?
Kopciuszki są w każdym wieku. Mają chude lub grube portfele. Są z wielkich miast i małych wsi. I wszystkie chcą wyglądać. Za dwa złote.
Kopciuszki nie szukają już dobrych wróżek. Wolą Ciucholandy, Szmateksy, Lumpeksy, Stare Szafy, Peweksy lub też po prostu Znane Sieci Sklepów. Jak zwał, tak zwał. Najważniejsze, że za kilka złotych mogą przemienić się w prawdziwe księżniczki. Jeszcze kilka lat temu pochodziły przeważnie z małych miejscowości. Teraz ubrania z używaną odzieżą opanowały również wielkie miasta. Kopciuszków przybyło i wyszły na ulice. Na Bazarową w małym Otwocku i Marszałkowską w dużej WarszawieDziady u Prady?
Kopciuszki można z grubsza podzielić na dwie grupy. Pierwsza rzeczywiście nie może sobie pozwolić na zakup ubrań w "normalnych" sklepach. To młode dziewczyny, emerytki, panie najmniej zarabiające. Druga ma pieniądze i kupuje w "prawdziwych" sklepach, ale... po prostu lubi kopciuszkowanie. Co ciekawe, kopciuszkowa klasa średnia, biorąc przykład z polityków czy gwiazd, zwykle nie ukrywa kopciuszkowania przed znajomymi i rodziną.
– Uwielbiam chodzić "na ciuchy" – mówi Anna z Warszawy, współwłaścicielka firmy zatrudniającej kilkanaście osób. – Nie mam z tego powodu kompleksów, może dlatego, że stać mnie na kupowanie ubrań nowych. Jednak "polowanie na ubranie" mnie wciągnęło i robię to nawet co kilka dni. Mam swój ulubiony sklep, gdzie ciuchy są naprawdę świetnej jakości, firmowe, porozwieszane na eleganckich wieszakach. Za całkowity komplet firmowych, modnych rzeczy: żakiet, spódnicę i bluzkę, zapłaciłam ostatnio 72 zł. Normalnie musiałabym wydać minimum 500.
Pani Anna (pozbawiona kompleksów) nie zgadza się na podanie pełnych danych osobowych. Wiadomo, ludzie są różni. Przeczytają, obgadają. – Jakby do ciuchowni sami nie chodzili – z przekąsem kończy pani Anna, w przezroczystej reklamówce wynosząc kolejny łup: dwie pary świetnych spodni jeansowych angielskich za 24,50.
Równie ostrożna jest pani Iksińska (tak się przedstawia) – właścicielka niewielkiego ciuszkowego sklepu w podwarszawskim Otwocku. Jako Iksińska opowie wszystko, jak na spowiedzi:
– Kocham tę pracę. Kiedyś pracowałam sześć lat jako sprzedawca używanej odzieży w Warszawie. Postanowiłam w końcu własny biznesik otworzyć. Namacha się człowiek, ale warto. Klientki jak raz się przekonają, że towar mam świetny, to wracają. Pogadać i kupić coś nowego. O przepraszam, zapomniałam: starego – śmieje się Iksińska.
– Nowego, nowego – komentuje pod nosem wysoka kobieta na jeszcze wyższych szpilkach. – O, proszę. Nawet z oryginalną metką tu bluzka wisi.
– A, bo to się wstydzą mówić, że kupują "na ciuchach". A potem przychodzą do roboty z metką Prady czy Dorothy Perkins i myślą, że im wszyscy uwierzą, że w butikach kupiły – podśmiewa się kolejna klientka.
Tani Armani!
Trudno zliczyć, ile lumpeksów jest w ok. 40-tysięcznym Otwocku. W centrum miasta, na ulicach Bazarowej i Kupieckiej oraz na pobliskim bazarku, zwanym szumnie Centrum Odzieży Używanej jest ich kilkanaście. Są dla siebie konkurencją? Pewnie tak, ale oddech konkurencji dobrze działa na sprzedających. Każdy stara się mieć towar najlepszy, najbardziej oryginalny, najfajniej wyeksponowany. Żeby mieć w sklepie jak najmniej ścisku i zapachu, a jak najwięcej markowych metek, kolorów i fasonów.
Pani Beatka, zawsze uśmiechnięta ekspedientka sklepu z dziecięcą używaną odzieżą "Muminek" mówi, że po ubranka przyjeżdżają mamy świetnymi samochodami i starymi rowerami. W "Muminku" można ubrać dziecko od stóp do głów za jedną piątą ceny. I nie trzeba się stresować, gdy za miesiąc pociecha z ubrań wyrośnie lub je zniszczy. Firmowa, puchowa kurtka (stan idealny) z zeszłorocznej kolekcji H&M? Całe 25 zł. Do tego śliczna czapka razem z rękawiczkami? Aż 15 zł. Ciepłe spodnie – ok. 15 zł. "Muminkowy" zestaw na zimę – 55 zł. W "normalnym" sklepie kosztowałby ok. 350 zł. – Nie tylko modne, ale nie rozwali się przy pierwszym praniu – zapewnia pani Beatka.
Szefowa Beatki, Renata Kierył, kilka szmateksów dalej sprzedaje ubrania dla dorosłych. W niewielkim, drewnianym pawilonie można kupić właściwie wszystko: od ubrań, po dodatki. – Moje klientki znają się na modzie, a ja dobieram ubrania właśnie pod ich gust. Można powiedzieć, że jestem kreatorką – śmieje się pani Renata.
Czy lumpeksy są konkurencją dla normalnych sklepów? Czy rozbijają polski biznes?
– Polski przemysł włókienniczy to padł sto lat przed lumpeksami – śmieje się Iksińska. – Co najwyżej napsujemy troszkę krwi właścicielom wielkich sklepów, wielkim zachodnim firmom.
– A jaka to dla nich konkurencja? – mądrzy się studentka ekonomii, która przyjechała "na ciuchy" aż z Warszawy. – Jeśli już, to jesteście konkurencją dla handlujących na bazarach – poucza. – Eeee tam. Jak chińskie badziewie ma konkurować z angielskimi ubraniami? – macha ręką Iksińska. – Wiadomo, jakie są te bazarowe rzeczy. Niby nowe, ale dobrze wyglądają do pierwszego prania.


Przed sklepem stoją dwie panie. Jedna – stała bywalczyni, druga – sceptycznie nastawiona do kopciuszkowania. Dlaczego? – Weszłam kilka razy, ale nic sensownego nie znalazłam. Poza tym, jak pomyślę, że nie wiadomo, kto to już nosił, gdzie to leżało, brrr... I ten zapach... Ja jednak podziękuję.

Andrzej Szramke z firmy Textiltrade, która importuje odzież używaną z zagranicy, uspokaja. Owszem, kiedyś to nie wiadomo co do Polski przychodziło. Ale teraz, gdy wszedł zakaz sprowadzania odpadów, sytuacja zupełnie się zmieniła. Już za granicą ubrania są sortowane: buty, paski, torebki, zabawki – osobno, odzież – osobno. Oprócz tego towar jest prany i dezynfekowany (stąd charakterystyczny zapach). Obecnie bez dokumentów, że dezynfekcja i sortowanie odbyły się jeszcze za granicą, towar nie ma szans wjechać do Polski. A skąd przyjeżdżają ubrania?

– Zbierają je specjalne firmy, jeżdżąc od domu do domu – stąd zbiórka door-to-door – mówi Szramke. – Firmy informują wcześniej mieszkańców, kiedy mogą oddawać niepotrzebne rzeczy. Rozdają nawet naklejki z logo własnej firmy, żeby ludzie naklejali je na torby i nie było wątpliwości, kto ma je odebrać.

Niektórzy sprzedawcy kupują też ubrania pochodzące z tzw. charity shop, czyli angielskich tanich sklepów dla potrzebujących. Ubrania, które się tam nie sprzedadzą, są przekazywane m.in. do Polski. Jednak nie jest to już towar najlepszej jakości, najmodniejszy. Dlatego trafia do lumpeksów z malutkich miejscowości, bo w dużych miastach już by nie poszedł.

From London czy z... netu?
Ponieważ polski rynek lumpeksów jest już (względnie) nasycony (podaje się, że tego typu sklepów może być w Polsce ok. 15 tys.), aby sklep się utrzymał, bardzo ważny jest odpowiedni wybór towaru. Według sprzedawców najlepiej "idą" ubrania z Anglii, najgorzej z Niemiec. Dość dobrej jakości są również ubrania ze Szwajcarii, Danii, Holandii i Belgii. Aby lumpeks przyciągał Kopciuszki, ważna jest też cena. W małych miejscowościach za kilogram dobrej gatunkowo odzieży płaci się ok. 20–30 zł. W wielkich miastach od ok. 30 do nawet 100 zł. Są to wtedy jednak ubrania z najwyższej półki, za które "normalnie" zapłaciłoby się nawet dziesięć razy tyle. Szmateksy wypracowały też własne chwyty marketingowe: pierwszego dnia sprzedaży jest najdrożej, ostatniego – najtaniej. Przed kolejną wymianą towaru ubrania, które "nie zeszły", kosztują jeden lub dwa złote.
Wielkim zagrożeniem dla lumpeksów jest... Internet. – Allegro to jeden wielki ciucholand – pisze kopciuszkowa internautka. – Ludzie kupują mnóstwo używanej odzieży właśnie przez Sieć. Dlatego jak grzyby po deszczu powstają... ciuchlandie on-line. Towar "wystawiony" w dobrej rozdzielczości, cena, warunki wysyłki. Jedyny minus – przymierzyć nie można. A i babcia emerytka raczej nie skorzysta.
– Niektórzy się snobują, że lumpeksy są wstrętne, że wolą z Internetu, bo to wiadomo "od kogo" – mówi właściciel hurtowni z używaną odzieżą. A prawda jest taka, że wielu sprzedających kupuje u mnie za 5 zł, a w necie sprzedaje za 50.

;-)News z innego :-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #3 Ocena: 0

2008-09-18 16:56:33 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Pedofile w internecie
Pedofile publikują w internecie coraz więcej sadystycznych i brutalnych zdjęć małych dzieci
Jak wynika z ostatniego raportu służb specjalnych, pedofile coraz częściej rezygnują z metody zaprzyjaźniania się ze swoimi ofiarami. Teraz używają przemocy i zmuszają dzieci do nieprzyzwoitych czynów.
Raport opublikowany 12 września przez brytyjską organizację Child Exploitation and Online Protection Centre (CEOP) potwierdził, że pedofile mają z reguły wiele kont e-mailowych, z których wysyłają do dzieci setki wiadomości dziennie.
Raport CEOP, który dostaną wszyscy brytyjscy policjanci i pracownicy organizacji zajmujących się opieką nad dziećmi, ostrzega, że w kręgach brytyjskiej zorganizowanej przestępczości powstają internetowe witryny dla pedofilów, które przynoszą wielomilionowe zyski. Szczególnie zagrożone są młodsze dzieci, które coraz częściej w internetowych grach napotykają na komunikatory internetowe (IM). Pedofile zakładają również witryny skierowane do nastolatków, takie jak "witryny wsparcia" dla młodych ludzi, którzy w wyniku autoagresji lub depresji dokonują samookaleczeń własnego ciała.
Kampanie ostrzegające dzieci przed zaprzyjaźnianiem się z nieznajomymi w internecie przyniosły spory sukces i dlatego pedofile zmieniają teraz taktykę działania. Coraz częściej mówią za pośrednictwem komunikatora dzieciom, że jeśli nie włączą swojej kamery internetowej, wirus zniszczy ich komputer. Kiedy kamera jest już włączona i pedofil zdobywa zdjęcie, dziecko otrzymuje kolejną informację, że jeśli się nie rozbierze, wirus zainfekuje cały komputer, zniszczy system, a wszystkie kontakty dziecka trafią do oprawcy.
Pedofil również grozi dziecku, że jeśli powie o tym komuś, jego nieprzyzwoite zdjęcie zostanie przesłane nauczycielom, rodzicom lub przyjaciołom. Agenci służb specjalnych odkryli, że czyny i pozy na zdjęcia stają się coraz bardziej nieprzyzwoite, a groźby coraz bardziej brutalne. Pedofile zmuszają w ten sposób swe ofiary do bezpośredniego spotkania.
- Zmienia się charakter zdjęć dzieci molestowanych seksualnie. Na zdjęciach widzimy coraz młodsze ofiary, zwiększa się liczba molestowanych niemowlaków i dzieci w wieku od 12 do 36 miesięcy. Zdjęcia są coraz bardziej sadystyczne i brutalne, i to nie tylko tutaj, ale na całym świecie – stwierdziła w wywiadzie dla "Timesa" autorka raportu Victoria Baines.
- W porównaniu z rokiem ubiegłym nasiliła się w internecie fala przemocy skierowanej przeciwko dzieciom. Częściej pojawiają się groźby użycia fizycznej siły, która wykorzystywana jest do przejęcia kontroli nad dzieckiem. To nie ma znaczenia, czy taka groźba jest możliwa do spełnienia. Jeśli dziecko się boi, traci kontrolę nad sytuacją. Zwykle zaczyna się od polecenia "włącz swoją kamerę".

Organizacja CEOP publikuje takie raporty dopiero od dwóch lat. "Przestępstwa, które odkryliśmy, to zaledwie niewielki procent prawdziwej liczby", możemy przeczytać w raporcie.

Bezpieczeństwo w internecie
dla rodziców:
- Rozmawiaj ze swoimi dziećmi o tym, co robią w internecie i koniecznie odwiedź stronę CEOP www.thinkuknow.co.uk.
- Upewnij się, że twoje dzieci rozumieją, że internetowe przyjaźnie powinny pozostać przyjaźniami wirtualnymi. Jeśli chcą się spotkać z internetowym znajomym w świecie rzeczywistym, powinny o tym powiedzieć rodzicom lub zaufanej osobie dorosłej, a na spotkanie pójść również z dorosłym.
- Jeśli niepokoi cię czyjeś zachowanie w internecie, poinformuj o tym organizację CEOP.
dla dzieci:
- Nie podawaj internetowym znajomym swoich danych osobistych, takich jak identyfikator komunikatora, adres e-mailowy, numer telefonu komórkowego i zdjęcia twoje, twojej rodziny czy przyjaciół.
- Jeśli umieścisz swoje zdjęcie lub wideo w internecie, pamiętaj, że każdy ma do niego dostęp i może je zmienić.
- Nigdy nie odpowiadaj na spamowe wiadomości e-mailowe czy tekstowe.
- Otwieranie dokumentów przesłanych przez osoby nieznajome to bardzo zły i niebezpieczny pomysł. Nie wiesz, co mogą zawierać.
- Pamiętaj, że niektórzy ludzie w internecie kłamią.
- Nie spotykaj się z nieznajomymi bez towarzystwa osoby dorosłej, której możesz zaufać. Lepiej wyjść na sztywniaka i nudziarza, niż potem tego żałować.

Dzieci i rodzice mogą zgłaszać podejrzane przypadki na stronie www.thinkuknow.co.uk

:-Z:-Z:-Z NEWS z innego:-W
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2008-09-18 17:26:39 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Ubogie dzieci były dożywiane chipsami
W niektórych szkołach na Warmii i Mazurach dzieci z ubogich rodzin, które korzystały z dożywiania, zamiast ciepłego posiłku dostawały słone paluszki, chipsy, gumę do żucia i słodycze. W części szkół wydawanie zup ograniczono do trzech razy w tygodniu.
Takie są wyniki kontroli NIK dotyczące wykorzystania przez gminy woj.
warmińsko-mazurskiego pieniędzy publicznych na wieloletni program dożywiania uczniów. Kontrola dotyczyła 2006 i 2007 roku. Przeprowadzono ją na Warmii i Mazurach, bo w tym regionie utrzymuje się niski poziom dochodów ludności oraz najwyższe w kraju bezrobocie, zwłaszcza wśród ludności wiejskiej.
Jak poinformował na konferencji prasowej w Olsztynie wiceprezes NIK Józef Górny, zastrzeżenia NIK budziła organizacja dożywiania, niezapewnienie w niektórych szkołach gorącego posiłku, nieobjęcie dożywianiem uczniów szkół ponadgimnajzalnych oraz nierzetelne sporządzanie sprawozdań. Do najbardziej bulwersujących przykładów złego wykorzystania pieniędzy na dożywianie najuboższych dzieci należy wydawanie w niektórych szkołach w Działdowie, Morągu, Węgorzewie i Mrągowie zamiast gorących posiłków - kanapek, bułek, jogurtów oraz słodyczy.
W innej szkole w Działdowie uczniowie dostawali gorący posiłek tylko trzy razy w tygodniu. Dożywiano je także batonami, cukierkami, czekoladkami, ciastkami, lizakami, gumami do żucia, a także słonymi paluszkami i chipsami.
Zdaniem NIK dożywianiem objęto niewielką liczbę uczniów placówek ponadgimnazjalnych. Kontrolerzy uważają, że był to m.in. skutek braku inicjatywy dyrektorów szkół gimnazjalnych. Według NIK powinni oni powiadamiać szkoły ponadgimnazjalne o uczniach, którzy kończąc gimnazjum nadal mogą korzystać z ciepłych posiłków
Według GUS w warmińsko-mazurskiem występuje największe w kraju zagrożenie ubóstwem. Odsetek osób w gospodarstwach domowych znajdujących się poniżej minimum egzystencji wzrósł z 11,2 proc. w 2000 r. do 18,8 proc. w 2005 roku, osiągając najwyższy poziom w kraju.
News z innego



:-?
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2008-09-18 17:33:15 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Kolejne dziecko zarażone chorobą weneryczną
Lekarze wykryli chorobę weneryczną u trzeciej dziewczynki z Oświęcimia, siostry dziewcząt, u których chorobę stwierdzono już wcześniej. Dziecko ma 3 lata - poinformowała oświęcimska prokuratura rejonowa.
Prokuratura w Oświęcimiu prowadzi postępowanie w sprawie wykorzystywania seksualnego dzieci i zarażenia ich chorobą weneryczną. Wcześniej chorobę ujawniono u sióstr: 5- i 12-letniej. W czwartek w rozmowie z zastępca prokuratora rejonowego Mariusz Słomka podkreślił stanowczo, że dotychczas nikomu nie przedstawiono żadnych zarzutów. Zaznaczył również, że wciąż nie jest znany mechanizm, jak doszło do zarażenia.

Słomka powiedział, że działania śledczych w Oświęcimiu i Krakowie są bardzo intensywne. Zmierzają one do potwierdzenia lub wykluczenia zaistnienia przestępstwa. - Definitywnych wyników działań nie mamy - powiedział.

Prokurator nie potwierdził, że w związku ze sprawą poszukiwany jest konkretny mężczyzna, którego media określają mianem pedofila. - Jest wytypowany krąg osób, które mogły mieć kontakty z dziećmi. To nie sprowadza się do jednego mężczyzny, lecz do wielu osób. Ten krąg jest sprawdzany. Gdybyśmy się ograniczyli w takiej sprawie do jednej osoby, bylibyśmy niepoważni - powiedział.

Dodał, że jeżeli dzieci były ofiarą molestowania, to osoba, która tego dokonała, była zarażona. - Tę okoliczność należy zweryfikować przede wszystkim - powiedział.

Wiceprezes oświęcimskiego sądu rejonowego Urszula Piekara powiedziała wczoraj, że o sprawie zawiadomiły w kwietniu kuratora sądowego siostry zakonne z przedszkola. Informowały, że dwoje dzieci, rodzeństwo: 5-letnia dziewczynka i 9-letni chłopiec, są bardzo zaniedbane. Dodatkowo u 5-letniej dziewczynki zauważyły dziwne owrzodzenia na ciele, wymagające leczenia. Ponieważ uboga, wielodzietna rodzina nie mogła im zapewnić leczenia, sąd w lipcu umieścił dzieci w rodzinie zastępczej o charakterze pogotowia opiekuńczego.

Choroby dziewczynki nie mogli zdiagnozować lekarze dermatolodzy, dlatego umieszczono je w krakowskim szpitalu. Tam lekarze stwierdzili, iż jest to nabyta choroba weneryczna. Po tej diagnozie sąd ograniczył prawa rodzicielskie matce w stosunku do pozostałej czwórki dzieci. One również trafiły do pogotowia opiekuńczego. Okazało się zarazem, że choruje także 12-letnia siostra.

Piekara powiedziała, że dzieci miały różnych ojców. Jeden z nich przebywa w więzieniu. Matka stale korzysta z pomocy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
:-Z:-Z:-ZNews z innego:-Z:-Z:-Z a tak naprawdę ja bym wykastrował wszystkich gwałcicieli i PEDOFILÓW.
Tych ludzi nie można leczyć jedynym tanim rozwiązaniem było by usypianie TLENKIEM WĘGLA
:-Y
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2008-09-18 17:45:31 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Symbol Londynu obchodzi jubileusz
Tysiące pasażerów metra w stolicy Wielkiej Brytanii mijają je każdego dnia, ale tylko nieliczni wiedzą, że ikona najpopularniejszego środka transportu w Londynie obchodzi  właśnie swoje setne urodziny - pisze Goniec.com.
Popularny znak, na który składa się czerwony okrąg i niebieski pasek z napisem "Underground" lub nazwą stacji londyńskiego metra, jest obok czerwonego piętrowego autobusu jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli brytyjskiej stolicy.
Logo podziemnej kolejki pierwszy raz pojawiło się na  peronach w roku 1908.
Pięć lat później dyrekcja metra poprosiła typografa Edwarda Johnsona o uproszczenie znaku, a po zakończeniu I wojny światowej czerwony krążek stał się powszechnym symbolem na stacjach i w budynkach London Underground.
:-]:-]:-]NEWS z innego:-]

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 19-09-2008 07:12 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2008-09-19 07:23:03 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Coraz mniej imigrantów w Walii
Liczba obcokrajowców rejestrujących się w południowej Walii dramatycznie spadła - informuje londynek.net.
W opublikowanym ostatnio raporcie podano, że liczba pracowników pochodzących z zagranicy spadła w ostatnim miesiącu o 7 procent. Może to znacznie wpłynąć na działalność firm zatrudniających obcokrajowców – podaje serwis "this is swansea".

Potwierdzają to również dane rządowe. Liczba obcokrajowców, którym przyznano National Insurance Number (odpowiednik polskiego NIP) w południowej Walii spadła o 10 proc.

Na przełomie lat 2006 i 2007 do pracy w południowej Walii zarejestrowało się 2 840 osób. W roku ubiegłym było to 2 540.

W samym Swansea liczba zarejestrowanych obcokrajowców spadł o 9 proc.

Parlamentarzysta z Llanelli Nia Griffith powiedziała, że sytuacja gospodarcza Polski i innych krajów Europy Środkowo – Wschodniej poprawiła się, co wiąże się z powrotami imigrantów.

"Wyjazd obcokrajowców może doprowadzić do braku wykwalifikowanych pracowników. Naszym priorytetem musi więc być podniesienie kwalifikacji pracowników, aby mogli zapełnić powstającą lukę. Dodatkowo będziemy musieli polegać na wykwalifikowanych pracownikach spoza Europy." - powiedziała Griffith
News z innego
I tak stało się, co chciały media. Imigracja opuszcza UK, ba zmienia Kraj, idą tam gdzie biały ma większe szanse i większą możliwość adaptacji w środowisku obcego kraju:-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2008-09-20 09:28:59 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Pojedynek z fast foodem
Redagowany przez - Alina Gutek
Psychologowie przestrzegają: Pozwalanie dzieciom na sięganie po reklamowane smakołyki kiedy chcą prowadzi do uzależnienia, wypacza zmysł smaku, buduje postawę biernego, bezkrytycznego konsumenta podatnego na manipulację. Jak dawać odpór agresywnej reklamie skierowanej do najmłodszych, presji rówieśników i modzie na kolorowo opakowane jedzenie?
A że dawać odpór trzeba, przekonują również lekarze. Alarmują, że jeśli nie zadbamy o zdrowe żywienie dzieci, w przyszłości staniemy przed problemem chorób cywilizacyjnych i postępującej degeneracji mózgu, a co za tym idzie – trudności w uczeniu się.
Te problemy zresztą już się ujawniają: przybywa dzieci agresywnych, z ADHD, depresją. Skutki złego odżywiania widać gołym okiem – dzieci tyją, szybciej się męczą, częściej chorują. Coraz bardziej otwarcie mówi się o tym, że słodycze i przekąski oferowane dzisiaj przez producentów często są po prostu trujące. Ciągle za mało słychać o tym, że owe produkty niszczą również mózgi dzieci.
Mózg, nazywany przez lekarzy chciwym organem, wykorzystuje niemal jedną trzecią pompowanej przez serce krwi do otrzymywania odpowiedniej ilości tlenu i substancji odżywczych niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania. Pozbawiony tych substancji nie pracuje tak dobrze, jak powinien, przez co zaburzona zostaje zdolność uczenia się. Dlatego dzieciom potrzebna jest prawidłowo zbilansowana dieta, czyli taka, która będzie gwarantować dostarczenie w ciągu dnia organizmowi energii i wszystkich potrzebnych składników pokarmowych w odpowiedniej ilości.
Słodka pułapka
Jednym z głównych winowajców złego funkcjonowania mózgu jest cukier. Dzieci sięgają po słodkości jak po podstawowe źródło napędu. Na śniadanie słodkie płatki śniadaniowe, w szkole gazowane napoje, batoniki, cukierki, ciastka, ewentualnie drożdżówka. Zapewnia to dziecku „cukrowy szczyt”, czyli tzw. powera objawiającego się hiperaktywnością. Power jednak znika równie szybko, jak się pojawił. I wtedy mózg domaga się kolejnej dawki cukru, więc dziecko sięga po kolejnego batonika – dostarczyciela pustych kalorii. Ma do wyboru poczucie zmęczenia i apatii albo uzupełnienie zapasu słodkiego paliwa i kolejny energetyczny szczyt.
U dzieci w nadmiarze spożywających cukier dochodzi do niedoboru witamin i minerałów. Badania przeprowadzone przez Brytyjską Fundację Żywienia wykazały, że 50 procent dzieci cierpi na niedobór witaminy A, a 75 procent – cynku, czyli dwóch bardzo ważnych składników odżywczych. Z kolei wieloletnie badania przeprowadzone na uniwersytecie Południowej Kalifornii dowiodły, że jeśli przez pierwsze trzy lata życia dieta pozbawiona jest  niezbędnych minerałów, ośmiolatki są bardziej skłonne do irytacji i agresji, dzieci w wieku lat 11 – do oszukiwania, a w wieku lat 17 do kradzieży i znęcania się nad innymi. Badania nad dziećmi z ADHD i dysleksją wielokrotnie wskazywały na niedobory minerałów i witamin. Istnieją dowody, że prawidłowe odżywianie poprawia warunki rozwoju i leczy jego zaburzenia.
Większość rodziców doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Skoro jednak im samym trudno jest się oprzeć pokusie sięgania po „coś słodkiego”, to cóż dopiero mówić o wyegzekwowaniu od dziecka jedzenia zdrowych produktów.

Smaczne, bo z reklamy
Psychologowie biją na alarm: współczesne dzieci są uzależnione od niezdrowego jedzenia. Argumentują, że mocno przyprawione i „udoskonalone” chemicznie potrawy działają w sposób zbliżony do narkotyków. Zmieniają nastrój i wpływają na związki chemiczne i neuroprzekaźniki w naszym mózgu w podobny sposób jak alkohol, nikotyna czy kokaina. Od jedzenia przetworzonej żywności można się uzależnić, oczywiście w stopniu słabszym niż od znanych używek, ale jednak. Psychologowie podkreślają to, co rodzice sami obserwują: dzieci są szczęśliwe, pijąc wodę i mleko, dopóki nie zaczniemy podsuwać im napojów gazowanych. Tak samo jak są szczęśliwe, jedząc świeżą, zdrową żywność: warzywa, owoce, kanapki z razowego pieczywa przygotowane w domu, dopóki nie zapoznamy ich ze smakiem niezdrowych produktów: hamburgerów, batonów, które orędownicy zdrowego żywienia nazywają śmieciami. Uniknięcie jedzenia „śmieci” nie jest jednak wcale takie proste. Nawet jeśli rodzice ograniczają cukier, sól i tłuszcze, dzieci w wieku szkolnym porównują swój styl życia z tym, jaki wiodą rówieśnicy, i domagają się kupowania takich samych „smakołyków”, jakie dostają i jedzą ich koledzy. A rodzice często ulegają presji.
Dochodzi do tego jeszcze agresywny marketing promujący fast foody i słodycze. To za jego sprawą już małe dzieci przywiązują wagę do marki produktu. Wraz z odkryciem na początku lat 90., że już dwulatki potrafią rozpoznawać konkretne marki, rozpoczęła się wzmożona batalia o zdobycie serc i umysłów małoletnich konsumentów.
Reklamy adresowane do najmłodszych nawiązują do popularnych programów telewizyjnych i filmów, co wzbudza w dzieciach uczucie swojskości, a nawet sympatii. Przekonuje także, że użytkownik danego produktu jest kimś naprawdę cool. Wszyscy jesteśmy nieustannie manipulowani przez reklamę. Większość dorosłych ma jednak dość rozsądku, aby ją rozpoznać, a potem podjąć racjonalną decyzję. Z dziećmi jest inaczej. Im młodsze, tym trudniej odróżniają obraz w telewizji od rzeczywistości. Z badań wynika, że dopiero od 12-latka można oczekiwać krytycznego rozumienia przesłania reklamowego. Rozmawiajmy zatem z dziećmi na temat różnych trików reklamowych, wyjaśniajmy im, że celem reklam jest sprzedaż danych produktów i bogacenie się producenta. Przekonujmy, że nasza miłość nie jest tożsama z kupowaniem tego, czego dziecko sobie zażyczy.
Mądrzy rodzice nie oddają reklamodawcom odpowiedzialności za to, co jedzą ich pociechy. Wiedzą, że prawo do decydowania o tym należy do nich. Nie oznacza to jednak zmuszania maluchów do jedzenia zdrowych dań. Oznacza natomiast całkowitą zmianę filozofii dotyczącej rodzinnej polityki żywieniowej. Psychologowie nazywają tę zmianę „detoksykacją” posiłków.

Czas opamiętania
Okazuje się, że można dziecko „zaprogramować” tak, że będzie chciało jeść zdrowe potrawy. Trzeba tylko je konsekwentnie, od początku, do tego przyzwyczajać. I na przykład podawać do picia wodę mineralną zamiast słodzonych napojów. Zamiast cukierków, batoników, kupnych herbatników zaproponować owoce, kostkę czekolady, kawałek domowego ciasta albo latem – porcję mlecznych lodów. Nie tylko zaspokoją chęć na słodycze, ale też dostarczą wartościowych składników. Trzeba też pilnować, aby w diecie dziecka znalazły się zarówno niezbędne witaminy, mikroelementy, jak i kwasy tłuszczowe omega-3 (olej rybny) i omega-6 (oleje roślinne, orzechy). Pamiętajmy, że dzieci nas naśladują. Jeśli sami mamy rozsądny stosunek do jedzenia – one też nie będą opychały się byle czym.
A tak na marginesie – wychowanie dziecka to świetna okazja do uporządkowania własnych nawyków żywieniowych. Nie trzymajmy więc w domu paczkowanych przekąsek, bo kuszą. Miejmy natomiast pod ręką to, co pyszne i zdrowe – marchewki, jabłka, orzechy, rodzynki. Starszym dzieciom tłumaczmy: im produkt jest bardziej przetworzony, tym większe prawdopodobieństwo, że będzie zawierał szkodliwe składniki. Im dłuższa lista składników widnieje na opakowaniu, tym większa powinna być nasza podejrzliwość. Szczególną uwagę należy zwracać na produkty o przedłużonych terminach ważności, o nienaturalnych kolorach. Nawet jeśli producent zapewnia nas, że coś jest „pełne smaku”, „zdrowe”, „odżywcze”, może ukrywać prawdę. Określenie „dający energię” czasem oznacza po prostu zwiększoną zawartość cukru.
Nie zabraniajmy jednak całkowicie niezdrowego jedzenia, bo zakazany owoc smakuje najlepiej. Od czasu do czasu pozwólmy na odstępstwo od zasad zdrowej diety, np. w czasie wakacji albo dłuższej podróży samochodem. Nigdy nie traktujmy jednak tego jak nagrody, na którą trzeba sobie zasłużyć.
Po światowej modzie na fast foody na szczęście nadszedł czas opamiętania. W wielu krajach europejskich ogranicza się dostęp dzieci do niezdrowej żywności, na przykład ze szkół wycofuje się automaty z przetworzonymi przekąskami i napojami gazowanymi. W Polsce niby wszyscy zgadzają się, jak ważne dla rozwoju dzieci są pełnowartościowe posiłki, ale w szkolnych sklepikach królują cola, batony i chipsy. Na szczęście, na razie oddolnie, rodzą się inicjatywy, by sprzedawać w nich świeże i zdrowe produkty. Poprzyjmy takie pomysły! Tak naprawdę tylko od nas zależy, co nasze dzieci będą jadały w szkolnych stołówkach i na przerwach.
Jak wprowadzić zdrowe nawyki żywieniowe w domu:
Główny posiłek serwujmy o tej samej porze. Starajmy się, aby rodzina spożywała go wspólnie. Sporządźmy listę zdrowych potraw, które smakują domownikom (co jakiś czas ją poszerzajmy). Nie należy przygotowywać innego dania dla każdego – dobra jest zasada: wszyscy jemy to samo. To my decydujemy, co, kiedy i gdzie spożywają dzieci. Im natomiast pozwalamy decydować, ile zjeść i czy zjeść w ogóle. Uczmy odpowiedniego zachowania przy stole, dając dzieciom dobry przykład. Nie oglądajmy podczas posiłków telewizji, ten czas przeznaczmy na rozmowę. Zabraniajmy sięgania po przekąski na godzinę przed posiłkiem. Nie panikujmy, kiedy dziecko przechodzi okres grymaszenia. Sporadyczne niedojadanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło (w razie obaw należy skonsultować się z lekarzem). Pozwalajmy dziecku pomagać w przygotowywaniu posiłków. A nade wszystko nie traktujmy jedzenia jak zadania do wykonania.
Warto przeczytać
Sue Palmer, Toksyczne dzieciństwo, Wydawnictwo Dolnośląskie 2007
News z innego
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #9 Ocena: 0

2008-09-20 09:56:24 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Smutne rozpustnice
Katarzyna Klimko -Damska
Mają po 15, 16 lat kiedy zaczynają szukać „kogoś”. Ten „ktoś” ma pokazać im, ile są warte. A swoją wartość oceniają przez wartość jego samochodu, kolor karty kredytowej i tego, jak wygląda.
Galerianki – nastoletnie dziewczyny, które w centrach handlowych uważnie łowią wzrokiem kandydatów na potencjalnych sponsorów. Co jakiś czas stają się bohaterkami reportaży telewizyjnych i artykułów prasowych. Nie dlatego, że spędzają swój wolny czas w galeriach supermarketów, ale dlatego, że na oczach setek ludzi dochodzi tam do prostytucji nieletnich. Dorośli albo reagują histerycznie na doniesienia o coraz wcześniejszej inicjacji seksualnej, albo z lekkim uśmiechem bagatelizują te informacje, mówiąc: „Takie czasy, nie ma co panikować”. Jest jeszcze trzecia grupa – to „wyważeni”. Taka postawa jest najbardziej pożądana.

Niestety, „wyważeni” przestają nimi być, gdy problem dotyczy ich dzieci. Tracą zdrowy rozsądek. Wracają do równowagi dopiero z chwilą, gdy młody człowiek uświadomi im, że doskonale wie, skąd się biorą dzieci i jak się zachowywać, aby nie uczynić ich przedwcześnie dziadkami. Inni rodzice po takim komunikacie wpadają w jeszcze większą panikę, że przegapili moment (bagatela, kilka lat), kiedy ich pociecha z dziecka stała się kobietą lub mężczyzną.

Najczęściej młodzi ludzie pozostawieni są sami sobie z tysiącem problemów, kompleksów i szalejącymi hormonami. Wokół siebie rzadko mogą znaleźć dorosłych, którzy im pomogą czy wyjaśnią wątpliwości. Najczęściej słyszą krótkie komunikaty: „na to jeszcze masz czas”, „seks nie jest ważny, teraz jest czas na naukę”. Niestety, udawanie, że seks nie jest ważny lub całkowite pomijanie tego tematu w relacji z nastolatkiem może powodować, że zacznie on traktować seks bardzo instrumentalnie. A to w konsekwencji może prowadzić do patologicznych zachowań, między innymi do prostytucji.

Powszechne przekonanie jest takie, że prostytucja dotyka tylko środowisk, w których panuje ubóstwo, alkoholizm i przemoc. Z moich obserwacji wynika, że nie zawsze tak jest. Na pewno jednak u podłoża nieletniej prostytucji leży patologia rodziny. Ale jest to patologia więzi, relacji, braku zrozumienia, szacunku i miłości.

Wśród przyczyn prostytuowania się nieletnich wymienia się: konsumpcyjny styl życia, agresywne media, biedę, chęć zaistnienia w grupie rówieśniczej, patologie w rodzinie. Własny pokój, pełna lodówka i brak awantur nie uchronią przed wejściem w prostytucję. Prostytucja wkrada się tam, gdzie panuje bieda emocjonalna, a ta wkrada się również do tzw. porządnych domów.

Agnieszka, Magda i Asia
Agnieszka nie ma jeszcze 17 lat. Od czterech miesięcy ma stałego „sponsora”. Jest jedynaczką. Ma swój pokój. Uczy się przeciętnie. Nie robi jeszcze planów na przyszłość. Oboje rodzice są pracownikami umysłowymi. Gdy pytam o relacje z nimi, odpowiada jednym słowem „spoko”. Nie wiedzą, czym się zajmuje. Tylko jeden raz mama zapytała, skąd ma nowe buty. Skłamała. Odpowiedziała, że dostała od koleżanki, bo dla tamtej okazały się za małe. Rodzice nigdy więcej nie pytali, skąd ma nowe, drogie przedmioty. Ona i jej „sponsor” poznali się w galerii handlowej. Była z koleżankami, wygłupiały się przed kasami kinowymi, gdy podeszło do nich dwóch mężczyzn. Ponieważ byli „fajni”, umówiły się na następny dzień i tak się zaczęło. Jej „sponsor” ma 28 lat. Jest kawalerem, ale ma stałą narzeczoną. Nie rozmawiają o niej. Dla Agnieszki najważniejsze jest to, że ma pieniądze. Dostaje od niego drobne prezenty, telefon, doładowanie karty telefonicznej, perfumy. W zamian oferuje mu swoje ciało. Od czasu kiedy ma „sponsora” jej pozycja w grupie koleżanek wzrosła. Im bogatszy „sponsor”, tym wyższa pozycja w hierarchii. Agnieszka nie uważa, że to, co robi, jest prostytucją. Ona to nazywa sponsoringiem. O prostytutkach wyraża się z pogardą. Zupełnie tak, jak niektórzy jej rówieśnicy o dziewczynach takich jak ona, gdy nazywają je „szlaufami” lub „lodziarami”. Agnieszka mówi, że sponsoring to fajna zabawa, oderwanie od szarej rzeczywistości. A ja, patrząc jej w oczy, nie umiem dostrzec odrobiny radości i nadziei.

Dom Agnieszki nie jest zły. Nie ma w nim awantur, ojciec się nie upija, rodzice dbają o rodzinę, a w oknach wiszą białe firanki. Więc o co chodzi? Co jest nie tak? Prostytucja jest efektem zaniedbania emocjonalnego. Ani bieda, ani „moda na seks”, ani rówieśnicy nie będą mieć tak potężnej siły oddziaływania na młodego człowieka, jeżeli będzie on czuł głębokie więzi emocjonalne z rodzicami, dziadkami, rodzeństwem. Jeżeli jego podstawowe potrzeby – jakimi są miłość i poczucie bezpieczeństwa – będą zaspokojone. U podłoża nieletniej prostytucji leży głód ciepła i czułości.

Magda zaczęła się prostytuować po ucieczce z domu. Była głodna, w pociągu została okradziona, a do rodziny nie chciała wracać. Ojciec znęcał się nad nią i nad matką. Miała dość. Była kilkakrotnie legitymowana przez policję, ale mówiła, że wraca od siostry do domu i udawało się. Matka nie zgłosiła policji zaginięcia. Na ładną i samotną dziewczynę plączącą się po dworcu zwrócił uwagę dojrzały mężczyzna. Nakarmił, przytulił, zachwycił się, że taka inteligentna i zgrabna. Poczuła się wyjątkowo – pierwszy raz w życiu. Nic od niej nie chciał. Nie wytknął jej garbatego nosa, tylko mówił o egzotycznej urodzie. Raj trwał niecałe dwa tygodnie. To i tak długo. Potem musiała wszystko spłacić. Ciałem. Dziennie obsługuje od 3 do 6 klientów. Mówi, że przywykła do tej roboty.

Często prostytutkami zostają dziewczyny, które były molestowane przez ojca, ojczyma, wujka, dziadka, brata.

Asia ma 16 lat, uważa, że seks jest ohydny, ale skoro już jest, to dlaczego na nim nie zarabiać? Pierwszy raz ojciec zgwałcił ją, gdy miała 13 lat. Koszmar trwał przez kolejne dwa lata. Matka, kiedy była trzeźwa, udawała, że o niczym nie wie. A przecież ojciec nieraz głośno krzyczał: „K... dobrze, że mi urodziłaś córkę, bo jak ty się do r... nie nadajesz, to z nią sobie p...”. Koledzy ojca podczas libacji kleili się do niej. Któregoś dnia stwierdziła, że skoro faceci ją chcą, to nic za darmo. Niech płacą!

Więcej dyskrecji!
Trzy młode dziewczyny, trzy historie. Na pozór różne. Mogłoby się wydawać, że Asia i Magda, ze względu na ewidentną patologię w rodzinie, miały największe „szanse” wpaść w prostytucję. Dlaczego jednak nie chcą zerwać z zawodem? Obie, choć innymi słowami, mówią to samo. Pracują, żeby się usamodzielnić i kiedyś zacząć żyć po swojemu. Normalnie... Magda wie, że to przez „opiekuna” z dworca jest prostytutką, nie ma do niego pretensji. To jedyny człowiek, który w ogóle ją na tym świecie zauważył i przez ponad tydzień był dla niej dobry. Asia i Magda nazywają rzeczy po imieniu: są prostytutkami. Mówią też, że nie miały wyboru. Nie mam odwagi kwestionować tej odpowiedzi. Może świadomość, że jednak mają jakiś wpływ na swój los, pozwala im żyć?

Agnieszka natomiast nie czuje się prostytutką. Gdyby nią była, nie miałaby wpływu na wybór sponsora. A ona przecież miała! Nie chodzi przecież do łóżka z byle kim. Twierdzi, że jak będzie chciała z tym zerwać, to w każdej chwili może. A poza tym w jej środowisku seks jest czymś naturalnym. Wstyd jest być prawiczkiem lub dziewicą: „Bzykanie się z chłopakiem nie jest złe, ale kasy z tego nie ma. A jak jest kasa, to i lepsze ciuchy. Jak lepsze ciuchy, to jest prestiż, władza i poważanie wśród znajomych. Jak masz sponsora, to znaczy, że jesteś kimś. Przecież na byle kogo kasy by nie wydawał”.

Weź się do nauki
Irytują Was słowa Agnieszki? Myślicie: „rozwydrzona dziwka”? Ale tak naprawdę to smutna i samotna dziewczyna, która bliskich odnalazła wśród rówieśników, bo okazali wsparcie, gdy go potrzebowała. O tym, że w jej domu kobiecość jest tematem tabu, zorientowała się w wieku 11 lat. Dostała wtedy pierwszej miesiączki i powiedziała o tym ważnym dla każdej dziewczyny wydarzeniu mamie. W odpowiedzi usłyszała: „Z czego się cieszysz? Więcej dyskrecji!”. Wieczorem bez słowa dostała paczkę podpasek. O szczegóły ze wstydem pytała koleżanki. Wstydziła się nie tego, że zaczęła miesiączkować, ale tego, że musi je pytać. W jej domu temat seksu nie istniał, a ona dorastała i zaczynała stawać się kobietą. Miała ogromną potrzebę rozmowy z mamą o chłopakach, którzy stosowali wobec niej sympatyczne „końskie zaloty”, chciała się podzielić opowieściami o sympatiach. Zawsze słyszała krótki komunikat: „Weź się do nauki, a nie za chłopakami zaczynasz ganiać”. I tym razem to koleżanki spełniły rolę doradcy od spraw najważniejszych.
Oczywiście, w pewnym wieku grupa rówieśnicza jest najważniejsza, zdanie rodziców przestaje się liczyć. Ale w normalnych warunkach młody człowiek ma wybór między tym, co twierdzą rodzice, a tym, co uznają za słuszne rówieśnicy. Nastolatek powinien mieć również poczucie przynależności do dwóch zespołów; rodziny i wspólnoty koleżeńskiej. Bycie w jednej grupie nie wyklucza bycia w drugiej. Agnieszka znalazła to miejsce wyłącznie wśród rówieśników. Gra według reguł, które panują w jej grupie. Innych nie poznała. Dlatego trudno ją winić za to, co robi. Jej jedynym drogowskazem byli rówieśnicy.

Poczuć się kimś ważnym
Obserwując Agnieszkę, Magdę, Asię czy ich koleżanki nazywane „szlaufami”, „galeriankami”, „lodziarami”, „razówkami”, trudno nie zauważyć dysonansu między zbyt wyzywającym ubiorem i prowokującym zachowaniem a oczami zagubionego dziecka. Właśnie to spojrzenie dziecka wywołuje we mnie poczucie winy. Bo wiem, że niewiele zrobiłam, żeby prostytucja młodziutkich dziewcząt nie była sposobem wyjścia na prostą. Jestem pewna, że wcześniej w domu, w szkole nie spotkały nikogo, kto by im powiedział, co ma w życiu wartość i że niekoniecznie o wartości decyduje liczba zer na koncie. Kto by przekonał, że najważniejszy jest szacunek do samego siebie i jak fantastycznie jest się dzielić sobą, swoimi uczuciami i swoim ciałem z kimś bliskim, z kimś wyjątkowym.

To nie młodzież wymyśliła centra handlowe, to my ich do tych sklepów wprowadziliśmy. To my dzień w dzień gonimy za pieniędzmi. Płacąc przy kasie, z dumą demonstrujemy kolor karty kredytowej. Nie powinno nas więc dziwić, że młodzież z taką łatwością idzie drogą na skróty. Nie wymagajmy od nich więcej, niż sami dla nich zrobiliśmy.

Spróbujmy przez moment wyobrazić sobie siebie w rodzinie Asi, Magdy, Agnieszki. Prawda, że to trudne i nieprzyjemne doświadczenie? Dla nich było takie kilkanaście lat. Dramat prostytutek polega na tym, że z prostytucji, tak jak z nałogu­, nigdy się nie wychodzi. Jeżeli wchodzą w nią nastolatki, skutki psychiczne są jeszcze bardziej dramatyczne. W ich życiu nie istnieje żaden dobry etap, do którego mogą się odwołać, z którego mogą czerpać siłę, aby móc wyrwać się i zacząć żyć godnie, bez strachu, przemocy i poniżenia. Wielokrotnie zastanawiałam się, kim byłabym, gdybym urodziła się w takiej rodzinie jak Asia, Magda czy Agnieszka, i tak jak one nie spotkała na swojej drodze nikogo, kto pokazałby mi, że można żyć inaczej. Być może różni nas wyłącznie rodzina, w której przyszłyśmy na świat i czasy, w których przyszło nam dorastać. Kiedyś wystarczyło mieć opanowane rzuty osobiste lub uszyć spódnicę z farbowanych pieluch tetrowych. Współczesna młodzież ma dużo trudniej. Bombardowana reklamami, w których świat jest piękniejszy, chce być jego częścią. Nowy telefon czy mp3 pozwalają na chwilę w nim się znaleźć. Chwila wystarcza na krótko, dlatego znów próbują się tam dostać, by raz jeszcze poczuć się kimś. Przecież nigdy wcześniej tak się nie czuli...

Katarzyna Klimko-Damska jest kryminologiem i psychoterapeutką, pracuje w Centrum Pomocy Profesjonalnej w Warszawie.

Materiał dostępny do 12 grudzień 2008 r
News z innego:-Z:-Z:-Z
Kiedyś był art w „MW” o zaginięciu małolaty, ja tam dodałem komentarz, że może właśnie uciekła z tak zwanym sponsorem ;-) domniemam że około 65% przypadków to sponsoring. Brak kontroli nad dziećmi i odsyłanie ich do samo zajęcia się sobą, ten problem też dotyczy chłopców o których mniej się pisze lecz w ich środowisku prostytucja również występuje.
A zaczynamy stwarzać potencjalne sami (myślę o rodzicach) problemy wychowawcze we wczesnych latach dzieciństwa, nie dając motywacji do wytężonej pracy samodzielnej u pociech i wywyższamy ich postępowanie wyręczając ich tym samym do logicznego podejścia do samego sensu tego co robią, później to owocuje w ten sposób że dzieci szukają sponsora, nienawidząc rodziców za ich dokonania w budowie więzi rodzinnej. Nie będę się rozpisywał w tym kierunku wystarczy przeczytać parę książek o psychologi by dowiedzieć się więcej.:-W
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2008-09-20 10:50:36 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Co rodzice powinni wiedzieć o marihuanie
Sarah Baldauf
Ostatni wysyp odkryć na temat zagrożeń dla zdrowia, jakie niesie ze sobą palenie marihuany, sprawia, że ludzie z powojennego pokolenia ”dzieci-kwiatów” po cichu zastanawiają się: jak to możliwe?
Czy ich dzieci naprawdę są zagrożone chorobami serca albo problemami psychicznymi (pomijając ewentualne problemy z prawem za posiadanie narkotyków), podczas gdy oni sami mają się świetnie? W ostatnich latach naukowcy dowiedzieli się wiele na temat popularnej ”trawki”, choć mnóstwo pytań nadal pozostaje bez odpowiedzi, a liczne hipotezy wzbudzają gorące dyskusje.

A może rodziców zainteresuje inna wiadomość? Najnowsze badanie instytucji National Survey on Drug Use and Health wykazało, że wśród użytkowników marihuany mających więcej niż 12 lat, niemal 35 procent badanych sięgało po ten narkotyk przez co najmniej 20 dni w ubiegłym miesiącu.

Tylko że jedno się zmieniło: dziś ”porcja” trawki kopie mocniej niż w latach 70. Uprawiane obecnie rośliny działają do pięciu razy silniej. I dlatego – jak podkreśla Nora Volkow, dyrektor National Institute on Drug Abuse - jeszcze nie w pełni rozwinięte mózgi nastolatków, które są "bardziej plastyczne i wrażliwe na modyfikacje", są narażone na wyższe dawki THC - psychoaktywnego składnika konopi indyjskich. Skłonność młodych ludzi do eksperymentowania wynika po części z tego, że płat czołowy, który pomaga oceniać i przewidywać, nie jest w pełni rozwinięty - aż do momentu przekroczenia dwudziestki. Nie pomaga też nacisk ze strony rówieśników, aby zapalić. Im bardziej człowiek jest narażony na THC, w tym większym stopniu wpływa ono w metabolizm mózgu, decydujący o jego prawidłowym funkcjonowaniu.

Volkow wykorzystała badania obrazowania mózgu, aby wykryć związane z marihuaną zmiany aktywności tego organu u dorosłych. U palących na co dzień zaobserwowała ubytki poważniejsze niż u ludzi palących marihuanę raz, dwa razy w miesiącu; u palaczy przypadkowych - większe szkody niż u tych, którzy nigdy po nią nie sięgali. Istnieją jednoznaczne dane z badań szczurów ”świadczące o tym, że kontakt z marihuaną w okresie dorastania długotrwale wpływa na funkcjonowanie mózgów tych zwierząt w wieku dorosłym”, dodaje badaczka. Nie wiadomo, na ile zmiany te mogą być odwracalne.

Wielką niewiadomą, ale i ekscytującym nowym obszarem badań jest to, w jaki sposób oddziaływanie pomiędzy genami a środowiskiem danej osoby – jak np. branie leków w dzieciństwie – wpływa na ryzyko nadużywania narkotyków przez daną osobę lub rozwoju zaburzeń psychicznych. Niewielkie, wstępne badanie, które Volkow uznała za "naprawdę fascynujące", pozwoliło stwierdzić, że u ludzi z pewnym wariantem genu, którzy w okresie dojrzewania palili marihuanę, kilka razy rośnie ryzyko schizofrenii.

Niemało danych pokazuje, że w wielu przypadkach dzieciaki zaczynające palić trawkę ściągają na siebie większe ryzyko rozwoju depresji lub lęku w późniejszym etapie życia, podkreśla Volkow. Z tego rodzaju danymi epidemiologicznymi jest jednak pewien problem: możliwe, że ludzie ci zaczęli palić w ramach samoleczenia nie rozpoznanych wcześniej problemów ze zdrowiem psychicznym - zastrzega badaczka.

Inni ostrzegają, że wstępnych wyników nie wolno uogólniać (…;). - Nie sądzę, by istniał niepodważalny dowód na rozwój u ludzi problemów psychiatrycznych, niepokojów, depresji czy nawet psychoz wskutek stosowania marihuany – ocenia Igor Grant, dyrektor Center for Medicinal Cannabis Research na University of California. Zauważa on, że gdyby istniał taki związek przyczynowy, fala popularności marihuany w latach 60. i 70. powinna przynieść wzrost liczby przypadków schizofrenii, co się jednak nie zdarzyło.

Z braku jednoznacznych odpowiedzi Volkow ostrzega osoby mające w rodzinie chorych na schizofrenię, depresję lub stany lękowe przed sięganiem po marihuanę, zwłaszcza w okresie dorastania . - Nie wiesz, jakie są twoje geny - apeluje.

Ucierpieć mogą także płuca – zarówno z powodu środków ochrony roślin wykorzystywanych do uprawy konopi, jak i związków rakotwórczych, których stężenia – według niektórych badań – mogą być w marihuanie większe niż w papierosach. Grant zauważa, że "dym tytoniowy jest wdychany w wiele większych dawkach – nie da się codziennie wypalić 20 skrętów marihuany i nie paść". O ile palenie trawki nie jest idealnie bezpieczne, twierdzi badacz, to nie jest tak toksyczne, jak wiele innych narkotyków. Mimo tego, pewne badania wskazują, że regularne jej palenie wiąże się z chronicznym kaszlem, zapaleniami oskrzeli i rozedmą oraz zwiększonym ryzykiem raka głowy i szyi.

Trawka może też zwiększyć ryzyko chorób serca. Niedawne badanie wykazało we krwi długotrwałych palaczy podwyższone stężenia białka, które podnosi stężenie trójglicerydu związanego z chorobą sercowo-naczyniową. Marihuana zwiększa także ciśnienie krwi, tempo pracy serca i ogranicza zdolność krwi do transportu tlenu w organizmie. W jednym z badań ujawniono, że w godzinę po jej zapaleniu ryzyko ataku serca rośnie czterokrotnie.

Okazuje się też, że najwyraźniej niegroźna roślina z epoki hippie może w rzeczywistości uzależniać: w badaniu z 2002 roku 15 procent ludzi wchodzących w program badania nadużywania narkotyków określiło marihuanę jako główny, nadużywany przez siebie narkotyk.

- Żeby było jasne: często ludzie sięgający po jakiekolwiek narkotyki mają pewne inne problemy psychiatryczne, choćby depresję lub stany lękowe - zauważa Volkow. - Istnieją dowody na to, że osoby z chorobami umysłowymi są bardziej narażone na uzależnienie od marihuany, ponieważ najpierw przynosi im ona ulgę, bo poprawia nastrój, a to uwarunkowuje do sięgnięcia po skręta kolejny raz. Badania na zwierzętach pozwalają też sądzić, że stale stresujące otoczenie może zwiększać podatność na uzależnienie, co bywa istotne w przypadku dzieci narażonych na nieustające, stresujące czynniki społeczne – podkreśla naukowiec.

Palenie trawki kupionej od ulicznego handlarza jest całkiem inną sprawą niż stosowanie marihuany do celów medycznych, aby osłabić ból i mdłości – dowodzą eksperci. Faktycznie, w lutym American College of Physicians wezwał do złagodzenia zakazu ”marihuany” leczniczej i do zwiększenia liczby badań terapeutycznych skutków leków opartych na kannabinoidach, a branych doustnie lub wdychanych (…;).

- Kiedy ludzie są obolali, nie każesz im palić opium, a [przepiszesz] morfinę – mówi Steven Childers, profesor fizjologii i farmakologii z Wake Forest University (Winston-Salem w stanie Karolina Północna) (…;). Badania pozwalają sądzić, że marihuana działa korzystnie przy redukcji ciśnienia wewnątrzgałkowego u chorych na jaskrę i u ludzi z bólami neuropatycznymi (związanymi z cukrzycą czy po amputacji), którzy źle reagują na opioidy czy antydepresanty.

Marinol to oparty na THC lek zatwierdzony w USA do walki z utratą na wadze (towarzyszącą AIDS) oraz do zwalczania nudności u poddawanych chemioterapii chorych na raka. Producenci Sativexu – spreju do ust, zatwierdzonego w Kanadzie do łagodzenia bólu (towarzyszącego stwardnieniu rozsianemu i nowotworom), starają się o zatwierdzenie leku także w Stanach. A możliwość stosowania marihuany w medycynie, mówi Childers, może się przydać, kiedy pokolenie wyżu demograficznego mocno się zestarzeje.

Źródło: Premium Health
News z innego
Ja zawsze byłem przeciwnikiem narkotyków jak tych miękkich tak jak i pozostałych.
Człowiek uzależniony traci na zaufaniu, przynajmniej w moim mniemaniu.
:-Y
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 22.3 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 21.3 | 22.3 | 23.3 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,