MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii
Forum Polaków w UK

Przeglądaj tematy

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Strona 21.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 20.9 | 21.9 | 22.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

Str 21.9 z 91

temat zamknięty | nowy temat | Regulamin

Agi--7

Post #1 Ocena: 0

2008-09-13 09:33:33 (17 lat temu)

Agi--7

Posty: 39

Kobieta

Z nami od: 08-08-2008

Skąd: London

Jestem przerazona a zarazem wdzieczna ze nie naleze do tej grupy kobiet o ktorych poprzednik idstudio pisze (cytaty) Nie mowiac tu juz o Korbie 102
A co do portalu Nasza-klasa to niestety oprocz problemow z dziecmi jak to juz wczesniej zostalo opisane sa rowniez profile zmarlych osob a co straszniejsze sa ta mordercy tacy jak np Hitler czy Gebels. Ta sprawa tez zoatala juz opisana w gazetach a profile nadal istnieja:-Y

[ Ostatnio edytowany przez: Agi--7 13-09-2008 09:47 ]

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Korba102

Post #2 Ocena: 0

2008-09-13 22:23:33 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Dzieciobójcy – skąd bierze się zło?
Dzieciobójstwo jest najczęściej elementem rozszerzonego samobójstwa
Średnio co dziesięć dni w Anglii i Walii ginie jedno dziecko zamordowane przez swojego rodzica. Matki bywają zabójcami równie często jak ojcowie, ale kobiety zabijają najczęściej noworodki i powszechnie uznaje się, że jest to powodowane poważnymi zaburzeniami psychicznymi.
Ojcowie tymczasem najczęściej wkładają wiele wysiłku w przygotowanie planu, by mieć pewność, że na pewno uda im się odebrać życie nie tylko dziecku, ale i sobie.
Profesor Kevin Brown z Centrum Psychologii Sądowej i Rodzinnej (Centre For Forensic and Family Psychology) przy Uniwersytecie w Birmingham uważa, że mężczyzn, którzy zabijają własne dzieci, można podzielić na dwie kategorie: pierwszą (i mniej liczną) stanowią chorzy psychicznie, drugą – osoby, u których już wcześniej zaobserwowano skłonności do zachowań agresywnych.
Również profesor Jack Levin z Uniwersytetu Northeast w Bostonie sądzi, że można wyróżnić dwie kategorie "unicestwienia rodziny".
Jedna wiąże się z niewłaściwym przesunięciem uczucia miłości. Ojciec wierzy, że życie nie ma sensu, chce je zakończyć, ale nie chce zostawiać dzieci.
Drugim – i znacznie częściej występującym - powodem dzieciobójstwa jest, zdaniem profesora Levina, gniew. Odebranie życia dziecku staje się aktem zemsty ojca, który wini partnerkę za wszystkie swoje problemy. Iskrą zapalną często bywa separacja.
W 2003 roku 38-letni Keith Young zabił swoich czterech synów: Joshuę (7 lat), Thomasa (6), Calluma (5) i Daniela (3), a następnie popełnił samobójstwo koło punktu widokowego niedaleko Llangollen w północnej Walii. W zamkniętym samochodzie odpalił spalinową kosiarkę do trawy. Kiedy już wyziewy z silnika wypełniły wnętrze, zadzwonił do swojej żony Samanthy, która powiedziała mu, że spodziewa się dziecka z innym mężczyzną.
W listopadzie 2006 roku zamieszkały w północnej Walii 35-letni Perry Samuel udusił w wannie swoje dzieci: pięcioletnią Caitlin i trzyletniego Aidana. Podczas rozprawy sądowej ustalono, że cierpiący na zaburzenia maniakalno-depresyjne ojciec zabił z zemsty, ponieważ podejrzewał, że jego partnerka poszła na koncert z innym mężczyzną.
Zasądzono wyrok 35 lat więzienia, który został potem w wyniku apelacji obniżony do 30 lat, ponieważ wzięto pod uwagę historię choroby psychicznej oskarżonego.
Kilka miesięcy wcześniej Gavin Hall udusił swoją trzyletnią córeczkę Millie w akcie zemsty za niewierność żony. Podjął potem nieudaną próbę samobójczą. Skazano go na dożywocie.
Od czasu morderstwa popełnionego przez Halla krajem wstrząsały kolejne przypadki dzieciobójstwa:
- W sierpniu 2006 roku w Hampshire, Robert Tamar, 49-letni były żołnierz wojsk powietrzno-desantowych, zamordował przy użyciu noża swojego półtorarocznego syna Nathana, a następnie popełnił samobójstwo – wszystko na oczach matki dziecka, z którą toczył walkę o prawo do opieki nad chłopcem.
- Trzy miesiące później w Lancashire 49-letni Mohammed Riaz podpalił dom, w którym spała jego żona i cztery córki. Wszystkie zginęły. Sprawca następnie sam się podpalił. Zmarł w szpitalu dwa dni później.
- W kwietniu zeszłego roku Daffyd Field pchnął nożem swojego sześcioletniego syna Jethro. Przyczyną był rozpad małżeństwa z matką dziecka, Stevie. Sześć dni potem, 53-letni zabójca poraził się prądem w więziennej celi.
- Dwa miesiące później 36-letni milioner Alberto Izaga pozbawił życia swoją dwuletnią córkę Yanire, uderzając jej główką o podłogę. Z powodu niepoczytalności nie uznano go za winnego morderstwa.
- Także w czerwcu 2007 roku Iain Varma zabił swojego syna Zaka (8 lat) i córkę Chloe (4) oraz siebie, podpalając ich rodzinny dom w Devonie. Przyczyną był lęk, że straci dzieci w wyniku rozstania z żoną Alison.
Bardzo często, ojcowie, którzy zabijają własne dzieci, postrzegani są jako osoby godne szacunku. Jak twierdzi doktor Ashcroft: - Najczęściej słyszy się potem szokujące opisy, jak to sprawca był "oddanym ojcem" i "człowiekiem bardzo rodzinnym". Sam ten fakt wiele wyjaśnia, ponieważ mamy do czynienia z mężczyznami, którzy przykładają ogromną wagę do roli, jaką odgrywają w rodzinie.
- Większość tragedii jest poprzedzona jakimś zagrożeniem dla integralności rodziny. Najczęściej partnerka grozi, że odejdzie i zabierze ze sobą dzieci.
- Czasami zdarza się, że zabójca ma zamiary przestępcze, motywowane na przykład odwetem na matce dziecka. Myśli: "Jeśli ja nie mogę mieć dzieci, to nikt ich nie będzie miał". Ale najczęściej dzieciobójstwo jest elementem rozszerzonego samobójstwa. W takim przypadku, sprawca nie uważa się za mordercę - dodaje doktor Ashcroft, który przestudiował dogłębnie ponad 50 przypadków dzieciobójstwa na terenie Wielkiej Brytanii.
- Sprawcy inaczej postrzegają sytuację i uważają, że swoim czynem ratują rodzinę, a nie ją mordują. Patrząc trzeźwo i z dystansem, wydaje się to szaleństwem. Ale dla osoby w głębokiej depresji graniczącej z psychozą, taka fantazja wydaje się bardzo prawdziwa i ważna.
Nie znaczy to wcale, że taki człowiek działa pod wpływem impulsu. Często wchodzi w grę rozległe planowanie. Trzeba się upewnić, że dzieci pójdą dobrowolnie i bez kaprysów tam, gdzie zaprowadzi je ojciec, oraz że na pewno umrą, i że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- W przypadku większość spraw, które badałem, zabójca poprzedzał swój czyn starannymi przygotowaniami.
Jedynie niewielki odsetek zabójców miał czysto zbrodnicze zamiary. Dotyczy to na przykład tych, którzy zabijali dzieci na oczach byłej partnerki. Ale większość sprawców czuje się ofiarami. Nie są w stanie sprostać sytuacji, w której się znaleźli, a w ich chorych umysłach rozszerzone samobójstwo wydaje się stanowić rozwiązanie wszystkich problemów.
Jak zwykle z innego NEWS
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #3 Ocena: 0

2008-09-14 20:17:52 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Islamskie prawo obowiązuje już na Wyspach
Brytyjska gazeta "The Sunday Times" pisze, że w Wielkiej Brytanii zostało dyskretnie przyjęte islamskie prawo szariatu, a islamskie sądy zostały usankcjonowane przez tamtejszy wymiar sprawiedliwości.
Wyroki tych sądów w sprawach cywilnych dotyczących muzułmanów będą uznawane przez sądy brytyjskie, co wielu polityków i anglikańskich duchownych uważa za tworzenie "równoległego systemu prawnego".

Dotychczas postanowienia wydane zgodnie z zasadami szariatu nie miały w Wielkiej Brytanii mocy prawnej i były przestrzegane tylko zwyczajowo wewnątrz społeczności muzułmańskiej, ale teraz - jak informuje "The Sunday Times" - uprawnienia do ferowania ważnych prawnie wyroków otrzymało pięć sądów szariackich: w Londynie, Birmingham, Bradford i Manchesterze oraz w Nuneaton, gdzie mieści się centrala muzułmańskiego sądownictwa. Podobne uprawnienia mają wkrótce otrzymać sądy szariatu w Glasgow i w Edynburgu.

Rozstrzygnięcia islamskich sądów w sporach finansowych, rodzinnych, sąsiedzkich i rozwodowych będą uznawane przez brytyjskie sądy za postanowienia wydane w procedurze arbitrażowej, a zatem wiążące prawnie. Na podobnej zasadzie działają w Wielkiej Brytanii od ponad stu lat żydowskie sądy Beth Din, które rozstrzygają między innymi w sprawach rozwodowych i w sporach handlowych - przypomina "The Sunday Times".
NEWS z innego:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W:-W
UK pod znakiem Półksiężyca i Korony tak powinno być w Insygniach Królewskich
Dojdzie do tego że ISLAMIŚCI zaczną wręcz żądać wszystkiego
Dwór powinien zmienić swoje ubrania na PIŻAMY przykładem może być wizyta Królowej w MECZECIE dając pokłon ISLAMISTOM i ich walce z NIEWIERNYMI ANGLICY nie deportujcie
ISLAMISTÓW pozostawcie ich, są wszak na prawach. Prawa UE wygasają na wyspach
Dowód LAMANIE PRAWA W IMIĘ PRAWA
:-W:-W:-W:-Y

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 14-09-2008 20:18 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #4 Ocena: 0

2008-09-16 20:23:31 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Czego pragną kobiety?
Wybór jest niedostępnym luksusem dla większości pracujących matek
Większość brytyjskich matek chciałaby mieć wybór: móc podjąć pracę albo zająć się domem, mogąc przy tym liczyć na pomoc i zrozumienie męża. Mężczyźni, a zwłaszcza autorzy niektórych badań, patrzą na to zupełnie inaczej.
Gdy tylko drzwi szkoły otworzyły się moja najmłodsza córka została delikatnie, acz stanowczo wepchnięta przez matczyną dłoń do środka. Nie dlatego, że jej nie kocham, albo że nie lubię spędzać z nią czasu. Ale dlatego, że po długim i deszczowym lecie jestem na ostatnich nogach i desperacko potrzebują odpoczynku od – jak się wydaje – niekończącego się podcierania pupy, gier, zabaw i opowiadania bajek. A ja należę do tej szczęśliwej grupy uprzywilejowanych, którzy nieźle zarabiają i mogą sobie pozwolić na zatrudnienie pomocy na część etatu.
Najnowsze badanie przeprowadzone na zlecenie Yorkshire Building Society wykazuje, że przeciążone pracą kobiety w Wielkiej Brytanii coraz częściej deklarują chęć realizowania się jako gospodynie domowe. Czyżbyśmy mieli do czynienia z dobrowolnym wyrzeczeniem się feministycznych ideałów?
– W dzisiejszych czasach wiele kobiet czuje, że chciałyby mieć w domu mężczyznę-żywiciela, o którego w zamian będą dbać – mówi Tanya Jackson, kierownik do spraw korporacyjnych i komunikacji wewnętrznej w Yorkshire Building Society; pani Jackson sama zapewne pracuje na okrągło, sprzedając nam ten wymyślony pod publiczkę nonsens w stylu lat 50.
Czytając między wierszami: to, czego kobiety naprawdę chcą – biorąc pod uwagę, że 38 procent pytanych oczekiwała od mężczyzny zapewnienia "stabilizacji finansowej" – to wybór. Możliwość wykonywania dobrze płatnej pracy w elastycznych godzinach, pełniąc jednocześnie dalej kluczową rolę w wychowaniu następnego pokolenia na utalentowanych i poukładanych ludzi.
Ale – Boże, ty widzisz i nie grzmisz! – z pewnością nie jest prawdziwa interpretacja tych wyników sugerująca, jakoby kobiety zapragnęły nagle tylko "dbać o swojego mężczyznę", ubrane w fartuszek z falbankami i z wykrochmaloną wstążką we włosach. Poza tym praca gospodyni domowej wychowującej dzieci wcale nie jest prosta i powinna przestać być postrzegana jako taka przez upraszczające ankiety, rząd i społeczeństwo.
Żona Jamiego Olivera, Jools, opowiedziała jak wstaje codziennie o szóstej rano, żeby przygotować do szkoły ich dwójką dzieci, a potem zabiera się za domowe obowiązki. – Uważam, że muszę to robić, bo przecież nie pracuję zawodowo. To chyba poczucie winy – powiedziała. – Właściwe wychowywanie dzieci to bardzo wyczerpujące zajęcie. Czasem myślę, że chętnie zamieniłabym się z Jamie’m – dodaje.
Słuchajcie więc, ludzie! Chodzenie do pracy bywa wyczerpujące, ale od czasu do czasu zawsze trafia się przerwa – weekend czy wakacje – no i ma się okazję do prowadzenia interesujących rozmów z innymi dorosłymi. Pełnoetatowa opieka nad wymagającymi maluchami może oczywiście dawać wiele satysfakcji i radości, ale bywa też bardzo nudnym i samotnym zajęciem.
Tymczasem, zgodnie z wynikami ankiety Yorkshire Building Society, obowiązki dobrej żony i matki powinny obejmować – po ugotowaniu i podaniu jedzenia dzieciom, wykąpaniu ich i posprzątaniu zrobionego przez nie bałaganu – także przyrządzenie pysznego posiłku na powrót zmęczonego męża. Zupełnie tak, jakby kobieta cały dzień leżała do góry brzuchem, w oczekiwaniu na ten właśnie kulminacyjny moment dnia.
Jools Oliver ma to szczęście, że Jamie w pełni docenia rolę, jaką jego żona pełni w rodzinie. A także dlatego, że z powodu dobrej sytuacji finansowej miała wybór i mogła zostać w domu z dziećmi.
Prezenterka telewizji śniadaniowej GMTV, Fiona Philips, także jest szczęściarą, ponieważ stać ją było, by porzucić pracę przypominającą młyn dla takiej, która dzięki odpowiednim godzinom daje się pogodzić z potrzebami rodziny. Ja także mogę wybierać, co robię.
Ale wybór jest, jak sądzę, niedostępnym luksusem dla większości pracujących matek, które są także głównymi żywicielami w jednym na sześć brytyjskich domów. Niektórzy rodzice dzielą się obowiązkami. Ale założę się o parę dziecięcych bucików, że w znakomitej większości rodzin, to kobiety muszą godzić długie godziny pracy z samodzielnym prowadzeniem domu.
A dokładniej: badania wykazały, że przeciętny dzień pracującej matki liczy 15 godzin płatnej i niepłatnej harówki. Dzisiejsze kobiet nie mają wszystkiego. One robią wszystko.
Tak więc ich pragnienie stabilizacji finansowej nie bierze się stąd, że marzą o powrocie do roli podporządkowanej panu i władcy żony; po prostu tęsknią za sytuacją, która pozwoli im pracować zawodowo będąc jednocześnie dobrą matką. Dla dobra kolejnego pokolenia Brytyjczyków powinno się zrobić coś, by znalezienie tej życiowej równowagi było łatwiejsze.
Kobieta, która chce utrzymać przy sobie mężczyznę, powinna robić wszystko, co ten jej każe, a także nosić seksowne ciuszki podczas sprzątania i gotowania. Nie, tym razem to nie wnioski z ankiety Yorkshire Building Society, ale poglądy amerykańskiego pisarza Dante Moora (na szczęście zbieżność nazwisk jest całkowicie przypadkowa), zawarte w książce "The Re-Education of the Female" ("Reedukacja kobiet";). W jasny sposób widać, że mężczyźni uznani zostali w niej za doskonałości, a tylko my, kobiety, wymagamy zmian.
Dante, który twierdzi, że jeszcze nie znalazł prawdziwej miłości (Naprawdę? Ciekawe dlaczego?), radzi: "Wierzcie mi, to, czego wy nie chcecie robić, zrobi chętnie każda z dziesięciu dziwek stojących pod latarnią".

:-]:-]:-] NEWS z innego Hmm bez komentarza:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #5 Ocena: 0

2008-09-17 07:07:11 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Rząd marzy, Polacy zostają
Rządowa kampania ma uczyć Polonusów na Wyspach, jak odnaleźć się po powrocie do kraju
Jednak rząd nie ma pojęcia o realiach brytyjskich, a Polacy wcale nie chcą wracać.
Angielskie firmy biją się o polskich klientów i pracowników. Nawet tamtejsi politycy walczą już o względy naszych rodaków. Pojawiają się polskojęzyczne reklamy, polskojęzyczne edycje gazet, jak grzyby po deszczu rośnie liczba punktów z polską żywnością.
Na tle szeroko zakrojonych działań angielskich brandów zapowiadana na najbliższe miesiące "kampania reemigracyjna" polskiego rządu prezentuje się wyjątkowo skromnie. Jak potwierdza Paweł Kaczmarczyk, jeden ze strategicznych doradców premiera, pracujący nad programem reemigracyjnym, kampania ma oprzeć się na dwóch głównych filarach: "Poradniku Reemigranta" i stronie internetowej. "Poradnik" w postaci kilkudziesięciostronicowej broszury będzie zawierał informacje o tym, jakie są obecnie ceny nieruchomości w kraju, wskazówki, jak wynająć mieszkanie, zaciągnąć kredyt czy rozpocząć własną działalność gospodarczą w Polsce. Te same informacje będą dostępne online. Polonijny portal umożliwi też emigrantom uzyskanie praktycznych porad od konsultantów zaangażowanych w program rządowy.
Czy to wystarczy? – Chcemy skupić się na dostarczeniu naszym rodakom jak największej ilości aktualnych informacji – mówi enigmatycznie Kaczmarczyk. Jego zdaniem Polacy na emigracji niewiele wiedzą o polskich realiach. Jak się jednak okazuje, równie małą wiedzę rządowi specjaliści posiadają na temat realiów angielskich. Wskazuje na to chociażby plan dystrybucji "Poradnika Reemigranta", którego jednym z głównych kanałów ma być prasa polonijna w Wielkiej Brytanii. Dariusz Zeller, redaktor naczelny tygodnika "Cooltura", największego pisma polonijnego w Anglii, ocenił ten pomysł jako nierealny. – Nie wiem, dlaczego rząd polski myśli, że prasa polonijna będzie namawiać Polaków do powrotu. Każda gazeta na Wyspach jest prywatnym biznesem, co oznacza, że reemigracja nie leży w ich interesie – mówi Zeller. Wygląda więc na to, że finalizowany właśnie przez rząd projekt kampanii reemigracyjnej ma na celu raczej promocję własnego wizerunku, niż zachęcenie rodaków do powrotu.
W krajowych mediach szumiało ostatnio na temat nadchodzącej emigracyjnej fali powrotów. Powodem miałaby być coraz lepsza sytuacja gospodarcza w Polsce i umacnianie się złotówki względem funta. Ale Polacy wcale nie mają zamiaru wracać do domu. Jak pokazują kwietniowe wyniki badania Interaktywnego Instytutu Badań Rynkowych (IIBR), rola czynnika ekonomicznego w podejmowaniu decyzji o emigracji bądź reemigracji nie zmalała od zeszłego roku na rzecz chęci zdobywania nowych doświadczeń życiowych, potrzeby poznania nowej kultury czy też motywów osobistych i rodzinnych. Połowa emigrantów planuje pozostać na Wyspach przez najbliższych kilka lat, a aż 74 proc. na pewno nie wróci do kraju w tym roku. Powrót w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy zadeklarowało jedynie 12 proc. respondentów. Głównym powodem skłaniającym Polaków do reemigracji okazała się tęsknota za krajem i najbliższymi (35 proc). Na niską wartość funta brytyjskiego wskazało tylko 13 proc. spośród nich. Co ciekawe, większość deklarujących powrót nad Wisłę zamierza kontynuować przerwaną w kraju naukę lub karierę zawodową. Pozwala to przypuszczać, że są to osoby, które przyjechały na Wyspy w ramach tzw. gap year, czyli urlopu dziekańskiego lub bezpłatnego urlopu w pracy na rzecz poznania "innego życia". Ich powrót był więc zaplanowany jeszcze przed wyjazdem.  
Emigranci z Polski zatrudniani są przez brytyjskie placówki edukacyjne, szpitale, agencje rekrutacyjne i szkoleniowe. Stali się tematem niemal codziennie poruszanym przez angielskie media. Polacy są już dzisiaj trwałym elementem brytyjskiej rzeczywistości, a co za tym idzie, grupą docelową obecnych na Wyspach marek. Nie polskich bynajmniej. Najostrzejsza rywalizacja o polskiego klienta toczy się w branży finansowej, transportowej, telekomunikacyjnej i w nieruchomościach. Brytyjskie firmy z tych sektorów nie tylko oferują Polakom coraz niższe ceny produktów specjalnie pod nich sprofilowanych, ale komunikują się z emigrantami znad Wisły w ich rodzimym języku za pomocą kampanii marketingowych.
Rywalizacja o zawartość portfeli Polaków rozpoczęła się w 2006 r., a obecnie jesteśmy świadkami nie tylko jej zaostrzenia, ale również przeniesienia na grunt polityczny. W kwietniu br. w kampanii o fotel burmistrza Londynu o głosy Polaków zaczęli zabiegać brytyjscy politycy. Dotychczasowy, wieloletni zresztą mer stolicy Anglii, Ken Livingstone, zadeklarował w swojej kampanii chęć stworzenia polskiego święta, obchodzonego co roku 3 maja na głównym placu Londynu – Trafalgar Square. Proponował też pomoc Polakom m.in. poprzez nakłanianie pracodawców do uznawania polskich kwalifikacji zawodowych oraz stworzenie sieci ośrodków informacyjnych dla polskich imigrantów we współpracy z polskimi organizacjami i poszczególnymi gminami brytyjskiej metropolii. Tymczasem jego konserwatywny przeciwnik, eurosceptyk Boris Johnson, mówił publicznie o potrzebie walki z negatywnym wizerunkiem Polaków, propagowanym przez niektóre brytyjskie media oraz polityce ułatwiającej mniej zamożnym mieszkańcom Londynu, w tym Polakom, zakup nieruchomości w stolicy. To jego kandydaturę w rezultacie poparł Kazimierz Marcinkiewicz, co nie uszło uwadze mediów i niewątpliwie pomogło w pozyskaniu głosów Polonii.  
W maju br. w odpowiedzi na ogromny popyt na żywność znad Wisły, Tesco poszerzyło ich dystrybucję o kolejne 250 sklepów, co oznacza, że są one obecne już w 500 punktach sprzedaży tej sieci na terenie Wielkiej Brytanii. Przypomnijmy tylko, że dwa lata temu można je było kupić tylko w dziesięciu sklepach. Równocześnie Tesco wprowadziło polskie produkty do sprzedaży internetowej i co więcej, uruchomiło polską wersję swojej shoppingowej witryny. – Nigdy do tej pory Tesco nie zanotowało tak szybko rosnącego zainteresowania linią produktów pochodzących z obcego rynku. Polskie produkty wyprzedzają nawet kuchnię chińską i indyjską. Inauguracja dedykowanej witryny internetowej jest więc logicznym krokiem naprzód – powiedziała na łamach "Daily Telegraph" Katarzyna Teofilak, odpowiedzialna w Tesco za polskie produkty
Czerwiec przyniósł Polakom zamieszkałym na Wyspach kolejną niespodziankę: polską edycję brytyjskiego "The Sun". To pierwsza obcojęzyczna wersja tej popularnej gazety w jej czterdziestopięcioletniej historii. Tabloid wyemitował sześć edycji pisma po polsku. Motywem przewodnim każdej z nich było Euro 2008. Polski "The Sun" miał autonomiczny charakter i został dopasowany do zainteresowań polskich czytelników. Jak zadeklarował na początku czerwca Graham Dudman, managing editor w "The Sun", jeśli Polacy okażą zainteresowanie projektem, mogą liczyć na kolejne polskie wydania w przyszłości. Na razie wyniki sprzedaży edycji dla Polonii nie zostały jeszcze przeanalizowane.
Zainteresowanie brytyjskich firm, jakim cieszą się polscy emigranci na Wyspach, oraz motywacje, dla których nie chcą się z nich na razie ruszać, nie wróżą dobrze rządowej kampanii. Druga Irlandia zbudowana wspólnie z Polakami lawinowo wracającymi nad Wisłę pozostanie więc na razie w sferze marzeń
:-]:-]:-]NEWS z innego
A tak na marginesie Polacy wyjeżdżający do Kraju powracają jak bumerang:-]:-]:-]

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 17-09-2008 07:09 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #6 Ocena: 0

2008-09-17 07:20:07 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

KopCiuszki
Kim są kobiety, które kupują w sklepach z tanią odzieżą?
Kopciuszki są w każdym wieku. Mają chude lub grube portfele. Są z wielkich miast i małych wsi. I wszystkie chcą wyglądać. Za dwa złote.
Kopciuszki nie szukają już dobrych wróżek. Wolą Ciucholandy, Szmateksy, Lumpeksy, Stare Szafy, Peweksy lub też po prostu Znane Sieci Sklepów. Jak zwał, tak zwał. Najważniejsze, że za kilka złotych mogą przemienić się w prawdziwe księżniczki. Jeszcze kilka lat temu pochodziły przeważnie z małych miejscowości. Teraz ubrania z używaną odzieżą opanowały również wielkie miasta. Kopciuszków przybyło i wyszły na ulice. Na Bazarową w małym Otwocku i Marszałkowską w dużej WarszawieDziady u Prady?
Kopciuszki można z grubsza podzielić na dwie grupy. Pierwsza rzeczywiście nie może sobie pozwolić na zakup ubrań w "normalnych" sklepach. To młode dziewczyny, emerytki, panie najmniej zarabiające. Druga ma pieniądze i kupuje w "prawdziwych" sklepach, ale... po prostu lubi kopciuszkowanie. Co ciekawe, kopciuszkowa klasa średnia, biorąc przykład z polityków czy gwiazd, zwykle nie ukrywa kopciuszkowania przed znajomymi i rodziną.
– Uwielbiam chodzić "na ciuchy" – mówi Anna z Warszawy, współwłaścicielka firmy zatrudniającej kilkanaście osób. – Nie mam z tego powodu kompleksów, może dlatego, że stać mnie na kupowanie ubrań nowych. Jednak "polowanie na ubranie" mnie wciągnęło i robię to nawet co kilka dni. Mam swój ulubiony sklep, gdzie ciuchy są naprawdę świetnej jakości, firmowe, porozwieszane na eleganckich wieszakach. Za całkowity komplet firmowych, modnych rzeczy: żakiet, spódnicę i bluzkę, zapłaciłam ostatnio 72 zł. Normalnie musiałabym wydać minimum 500.
Pani Anna (pozbawiona kompleksów) nie zgadza się na podanie pełnych danych osobowych. Wiadomo, ludzie są różni. Przeczytają, obgadają. – Jakby do ciuchowni sami nie chodzili – z przekąsem kończy pani Anna, w przezroczystej reklamówce wynosząc kolejny łup: dwie pary świetnych spodni jeansowych angielskich za 24,50.
Równie ostrożna jest pani Iksińska (tak się przedstawia) – właścicielka niewielkiego ciuszkowego sklepu w podwarszawskim Otwocku. Jako Iksińska opowie wszystko, jak na spowiedzi:
– Kocham tę pracę. Kiedyś pracowałam sześć lat jako sprzedawca używanej odzieży w Warszawie. Postanowiłam w końcu własny biznesik otworzyć. Namacha się człowiek, ale warto. Klientki jak raz się przekonają, że towar mam świetny, to wracają. Pogadać i kupić coś nowego. O przepraszam, zapomniałam: starego – śmieje się Iksińska.
– Nowego, nowego – komentuje pod nosem wysoka kobieta na jeszcze wyższych szpilkach. – O, proszę. Nawet z oryginalną metką tu bluzka wisi.
– A, bo to się wstydzą mówić, że kupują "na ciuchach". A potem przychodzą do roboty z metką Prady czy Dorothy Perkins i myślą, że im wszyscy uwierzą, że w butikach kupiły – podśmiewa się kolejna klientka.
Tani Armani!
Trudno zliczyć, ile lumpeksów jest w ok. 40-tysięcznym Otwocku. W centrum miasta, na ulicach Bazarowej i Kupieckiej oraz na pobliskim bazarku, zwanym szumnie Centrum Odzieży Używanej jest ich kilkanaście. Są dla siebie konkurencją? Pewnie tak, ale oddech konkurencji dobrze działa na sprzedających. Każdy stara się mieć towar najlepszy, najbardziej oryginalny, najfajniej wyeksponowany. Żeby mieć w sklepie jak najmniej ścisku i zapachu, a jak najwięcej markowych metek, kolorów i fasonów.
Pani Beatka, zawsze uśmiechnięta ekspedientka sklepu z dziecięcą używaną odzieżą "Muminek" mówi, że po ubranka przyjeżdżają mamy świetnymi samochodami i starymi rowerami. W "Muminku" można ubrać dziecko od stóp do głów za jedną piątą ceny. I nie trzeba się stresować, gdy za miesiąc pociecha z ubrań wyrośnie lub je zniszczy. Firmowa, puchowa kurtka (stan idealny) z zeszłorocznej kolekcji H&M? Całe 25 zł. Do tego śliczna czapka razem z rękawiczkami? Aż 15 zł. Ciepłe spodnie – ok. 15 zł. "Muminkowy" zestaw na zimę – 55 zł. W "normalnym" sklepie kosztowałby ok. 350 zł. – Nie tylko modne, ale nie rozwali się przy pierwszym praniu – zapewnia pani Beatka.
Szefowa Beatki, Renata Kierył, kilka szmateksów dalej sprzedaje ubrania dla dorosłych. W niewielkim, drewnianym pawilonie można kupić właściwie wszystko: od ubrań, po dodatki. – Moje klientki znają się na modzie, a ja dobieram ubrania właśnie pod ich gust. Można powiedzieć, że jestem kreatorką – śmieje się pani Renata.
Czy lumpeksy są konkurencją dla normalnych sklepów? Czy rozbijają polski biznes?
– Polski przemysł włókienniczy to padł sto lat przed lumpeksami – śmieje się Iksińska. – Co najwyżej napsujemy troszkę krwi właścicielom wielkich sklepów, wielkim zachodnim firmom.
– A jaka to dla nich konkurencja? – mądrzy się studentka ekonomii, która przyjechała "na ciuchy" aż z Warszawy. – Jeśli już, to jesteście konkurencją dla handlujących na bazarach – poucza. – Eeee tam. Jak chińskie badziewie ma konkurować z angielskimi ubraniami? – macha ręką Iksińska. – Wiadomo, jakie są te bazarowe rzeczy. Niby nowe, ale dobrze wyglądają do pierwszego prania.


Przed sklepem stoją dwie panie. Jedna – stała bywalczyni, druga – sceptycznie nastawiona do kopciuszkowania. Dlaczego? – Weszłam kilka razy, ale nic sensownego nie znalazłam. Poza tym, jak pomyślę, że nie wiadomo, kto to już nosił, gdzie to leżało, brrr... I ten zapach... Ja jednak podziękuję.

Andrzej Szramke z firmy Textiltrade, która importuje odzież używaną z zagranicy, uspokaja. Owszem, kiedyś to nie wiadomo co do Polski przychodziło. Ale teraz, gdy wszedł zakaz sprowadzania odpadów, sytuacja zupełnie się zmieniła. Już za granicą ubrania są sortowane: buty, paski, torebki, zabawki – osobno, odzież – osobno. Oprócz tego towar jest prany i dezynfekowany (stąd charakterystyczny zapach). Obecnie bez dokumentów, że dezynfekcja i sortowanie odbyły się jeszcze za granicą, towar nie ma szans wjechać do Polski. A skąd przyjeżdżają ubrania?

– Zbierają je specjalne firmy, jeżdżąc od domu do domu – stąd zbiórka door-to-door – mówi Szramke. – Firmy informują wcześniej mieszkańców, kiedy mogą oddawać niepotrzebne rzeczy. Rozdają nawet naklejki z logo własnej firmy, żeby ludzie naklejali je na torby i nie było wątpliwości, kto ma je odebrać.

Niektórzy sprzedawcy kupują też ubrania pochodzące z tzw. charity shop, czyli angielskich tanich sklepów dla potrzebujących. Ubrania, które się tam nie sprzedadzą, są przekazywane m.in. do Polski. Jednak nie jest to już towar najlepszej jakości, najmodniejszy. Dlatego trafia do lumpeksów z malutkich miejscowości, bo w dużych miastach już by nie poszedł.

From London czy z... netu?
Ponieważ polski rynek lumpeksów jest już (względnie) nasycony (podaje się, że tego typu sklepów może być w Polsce ok. 15 tys.), aby sklep się utrzymał, bardzo ważny jest odpowiedni wybór towaru. Według sprzedawców najlepiej "idą" ubrania z Anglii, najgorzej z Niemiec. Dość dobrej jakości są również ubrania ze Szwajcarii, Danii, Holandii i Belgii. Aby lumpeks przyciągał Kopciuszki, ważna jest też cena. W małych miejscowościach za kilogram dobrej gatunkowo odzieży płaci się ok. 20–30 zł. W wielkich miastach od ok. 30 do nawet 100 zł. Są to wtedy jednak ubrania z najwyższej półki, za które "normalnie" zapłaciłoby się nawet dziesięć razy tyle. Szmateksy wypracowały też własne chwyty marketingowe: pierwszego dnia sprzedaży jest najdrożej, ostatniego – najtaniej. Przed kolejną wymianą towaru ubrania, które "nie zeszły", kosztują jeden lub dwa złote.
Wielkim zagrożeniem dla lumpeksów jest... Internet. – Allegro to jeden wielki ciucholand – pisze kopciuszkowa internautka. – Ludzie kupują mnóstwo używanej odzieży właśnie przez Sieć. Dlatego jak grzyby po deszczu powstają... ciuchlandie on-line. Towar "wystawiony" w dobrej rozdzielczości, cena, warunki wysyłki. Jedyny minus – przymierzyć nie można. A i babcia emerytka raczej nie skorzysta.
– Niektórzy się snobują, że lumpeksy są wstrętne, że wolą z Internetu, bo to wiadomo "od kogo" – mówi właściciel hurtowni z używaną odzieżą. A prawda jest taka, że wielu sprzedających kupuje u mnie za 5 zł, a w necie sprzedaje za 50.

;-)News z innego :-]:-]:-]
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #7 Ocena: 0

2008-09-18 16:56:33 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Pedofile w internecie
Pedofile publikują w internecie coraz więcej sadystycznych i brutalnych zdjęć małych dzieci
Jak wynika z ostatniego raportu służb specjalnych, pedofile coraz częściej rezygnują z metody zaprzyjaźniania się ze swoimi ofiarami. Teraz używają przemocy i zmuszają dzieci do nieprzyzwoitych czynów.
Raport opublikowany 12 września przez brytyjską organizację Child Exploitation and Online Protection Centre (CEOP) potwierdził, że pedofile mają z reguły wiele kont e-mailowych, z których wysyłają do dzieci setki wiadomości dziennie.
Raport CEOP, który dostaną wszyscy brytyjscy policjanci i pracownicy organizacji zajmujących się opieką nad dziećmi, ostrzega, że w kręgach brytyjskiej zorganizowanej przestępczości powstają internetowe witryny dla pedofilów, które przynoszą wielomilionowe zyski. Szczególnie zagrożone są młodsze dzieci, które coraz częściej w internetowych grach napotykają na komunikatory internetowe (IM). Pedofile zakładają również witryny skierowane do nastolatków, takie jak "witryny wsparcia" dla młodych ludzi, którzy w wyniku autoagresji lub depresji dokonują samookaleczeń własnego ciała.
Kampanie ostrzegające dzieci przed zaprzyjaźnianiem się z nieznajomymi w internecie przyniosły spory sukces i dlatego pedofile zmieniają teraz taktykę działania. Coraz częściej mówią za pośrednictwem komunikatora dzieciom, że jeśli nie włączą swojej kamery internetowej, wirus zniszczy ich komputer. Kiedy kamera jest już włączona i pedofil zdobywa zdjęcie, dziecko otrzymuje kolejną informację, że jeśli się nie rozbierze, wirus zainfekuje cały komputer, zniszczy system, a wszystkie kontakty dziecka trafią do oprawcy.
Pedofil również grozi dziecku, że jeśli powie o tym komuś, jego nieprzyzwoite zdjęcie zostanie przesłane nauczycielom, rodzicom lub przyjaciołom. Agenci służb specjalnych odkryli, że czyny i pozy na zdjęcia stają się coraz bardziej nieprzyzwoite, a groźby coraz bardziej brutalne. Pedofile zmuszają w ten sposób swe ofiary do bezpośredniego spotkania.
- Zmienia się charakter zdjęć dzieci molestowanych seksualnie. Na zdjęciach widzimy coraz młodsze ofiary, zwiększa się liczba molestowanych niemowlaków i dzieci w wieku od 12 do 36 miesięcy. Zdjęcia są coraz bardziej sadystyczne i brutalne, i to nie tylko tutaj, ale na całym świecie – stwierdziła w wywiadzie dla "Timesa" autorka raportu Victoria Baines.
- W porównaniu z rokiem ubiegłym nasiliła się w internecie fala przemocy skierowanej przeciwko dzieciom. Częściej pojawiają się groźby użycia fizycznej siły, która wykorzystywana jest do przejęcia kontroli nad dzieckiem. To nie ma znaczenia, czy taka groźba jest możliwa do spełnienia. Jeśli dziecko się boi, traci kontrolę nad sytuacją. Zwykle zaczyna się od polecenia "włącz swoją kamerę".

Organizacja CEOP publikuje takie raporty dopiero od dwóch lat. "Przestępstwa, które odkryliśmy, to zaledwie niewielki procent prawdziwej liczby", możemy przeczytać w raporcie.

Bezpieczeństwo w internecie
dla rodziców:
- Rozmawiaj ze swoimi dziećmi o tym, co robią w internecie i koniecznie odwiedź stronę CEOP www.thinkuknow.co.uk.
- Upewnij się, że twoje dzieci rozumieją, że internetowe przyjaźnie powinny pozostać przyjaźniami wirtualnymi. Jeśli chcą się spotkać z internetowym znajomym w świecie rzeczywistym, powinny o tym powiedzieć rodzicom lub zaufanej osobie dorosłej, a na spotkanie pójść również z dorosłym.
- Jeśli niepokoi cię czyjeś zachowanie w internecie, poinformuj o tym organizację CEOP.
dla dzieci:
- Nie podawaj internetowym znajomym swoich danych osobistych, takich jak identyfikator komunikatora, adres e-mailowy, numer telefonu komórkowego i zdjęcia twoje, twojej rodziny czy przyjaciół.
- Jeśli umieścisz swoje zdjęcie lub wideo w internecie, pamiętaj, że każdy ma do niego dostęp i może je zmienić.
- Nigdy nie odpowiadaj na spamowe wiadomości e-mailowe czy tekstowe.
- Otwieranie dokumentów przesłanych przez osoby nieznajome to bardzo zły i niebezpieczny pomysł. Nie wiesz, co mogą zawierać.
- Pamiętaj, że niektórzy ludzie w internecie kłamią.
- Nie spotykaj się z nieznajomymi bez towarzystwa osoby dorosłej, której możesz zaufać. Lepiej wyjść na sztywniaka i nudziarza, niż potem tego żałować.

Dzieci i rodzice mogą zgłaszać podejrzane przypadki na stronie www.thinkuknow.co.uk

:-Z:-Z:-Z NEWS z innego:-W
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #8 Ocena: 0

2008-09-18 17:26:39 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Ubogie dzieci były dożywiane chipsami
W niektórych szkołach na Warmii i Mazurach dzieci z ubogich rodzin, które korzystały z dożywiania, zamiast ciepłego posiłku dostawały słone paluszki, chipsy, gumę do żucia i słodycze. W części szkół wydawanie zup ograniczono do trzech razy w tygodniu.
Takie są wyniki kontroli NIK dotyczące wykorzystania przez gminy woj.
warmińsko-mazurskiego pieniędzy publicznych na wieloletni program dożywiania uczniów. Kontrola dotyczyła 2006 i 2007 roku. Przeprowadzono ją na Warmii i Mazurach, bo w tym regionie utrzymuje się niski poziom dochodów ludności oraz najwyższe w kraju bezrobocie, zwłaszcza wśród ludności wiejskiej.
Jak poinformował na konferencji prasowej w Olsztynie wiceprezes NIK Józef Górny, zastrzeżenia NIK budziła organizacja dożywiania, niezapewnienie w niektórych szkołach gorącego posiłku, nieobjęcie dożywianiem uczniów szkół ponadgimnajzalnych oraz nierzetelne sporządzanie sprawozdań. Do najbardziej bulwersujących przykładów złego wykorzystania pieniędzy na dożywianie najuboższych dzieci należy wydawanie w niektórych szkołach w Działdowie, Morągu, Węgorzewie i Mrągowie zamiast gorących posiłków - kanapek, bułek, jogurtów oraz słodyczy.
W innej szkole w Działdowie uczniowie dostawali gorący posiłek tylko trzy razy w tygodniu. Dożywiano je także batonami, cukierkami, czekoladkami, ciastkami, lizakami, gumami do żucia, a także słonymi paluszkami i chipsami.
Zdaniem NIK dożywianiem objęto niewielką liczbę uczniów placówek ponadgimnazjalnych. Kontrolerzy uważają, że był to m.in. skutek braku inicjatywy dyrektorów szkół gimnazjalnych. Według NIK powinni oni powiadamiać szkoły ponadgimnazjalne o uczniach, którzy kończąc gimnazjum nadal mogą korzystać z ciepłych posiłków
Według GUS w warmińsko-mazurskiem występuje największe w kraju zagrożenie ubóstwem. Odsetek osób w gospodarstwach domowych znajdujących się poniżej minimum egzystencji wzrósł z 11,2 proc. w 2000 r. do 18,8 proc. w 2005 roku, osiągając najwyższy poziom w kraju.
News z innego



:-?
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #9 Ocena: 0

2008-09-18 17:33:15 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Kolejne dziecko zarażone chorobą weneryczną
Lekarze wykryli chorobę weneryczną u trzeciej dziewczynki z Oświęcimia, siostry dziewcząt, u których chorobę stwierdzono już wcześniej. Dziecko ma 3 lata - poinformowała oświęcimska prokuratura rejonowa.
Prokuratura w Oświęcimiu prowadzi postępowanie w sprawie wykorzystywania seksualnego dzieci i zarażenia ich chorobą weneryczną. Wcześniej chorobę ujawniono u sióstr: 5- i 12-letniej. W czwartek w rozmowie z zastępca prokuratora rejonowego Mariusz Słomka podkreślił stanowczo, że dotychczas nikomu nie przedstawiono żadnych zarzutów. Zaznaczył również, że wciąż nie jest znany mechanizm, jak doszło do zarażenia.

Słomka powiedział, że działania śledczych w Oświęcimiu i Krakowie są bardzo intensywne. Zmierzają one do potwierdzenia lub wykluczenia zaistnienia przestępstwa. - Definitywnych wyników działań nie mamy - powiedział.

Prokurator nie potwierdził, że w związku ze sprawą poszukiwany jest konkretny mężczyzna, którego media określają mianem pedofila. - Jest wytypowany krąg osób, które mogły mieć kontakty z dziećmi. To nie sprowadza się do jednego mężczyzny, lecz do wielu osób. Ten krąg jest sprawdzany. Gdybyśmy się ograniczyli w takiej sprawie do jednej osoby, bylibyśmy niepoważni - powiedział.

Dodał, że jeżeli dzieci były ofiarą molestowania, to osoba, która tego dokonała, była zarażona. - Tę okoliczność należy zweryfikować przede wszystkim - powiedział.

Wiceprezes oświęcimskiego sądu rejonowego Urszula Piekara powiedziała wczoraj, że o sprawie zawiadomiły w kwietniu kuratora sądowego siostry zakonne z przedszkola. Informowały, że dwoje dzieci, rodzeństwo: 5-letnia dziewczynka i 9-letni chłopiec, są bardzo zaniedbane. Dodatkowo u 5-letniej dziewczynki zauważyły dziwne owrzodzenia na ciele, wymagające leczenia. Ponieważ uboga, wielodzietna rodzina nie mogła im zapewnić leczenia, sąd w lipcu umieścił dzieci w rodzinie zastępczej o charakterze pogotowia opiekuńczego.

Choroby dziewczynki nie mogli zdiagnozować lekarze dermatolodzy, dlatego umieszczono je w krakowskim szpitalu. Tam lekarze stwierdzili, iż jest to nabyta choroba weneryczna. Po tej diagnozie sąd ograniczył prawa rodzicielskie matce w stosunku do pozostałej czwórki dzieci. One również trafiły do pogotowia opiekuńczego. Okazało się zarazem, że choruje także 12-letnia siostra.

Piekara powiedziała, że dzieci miały różnych ojców. Jeden z nich przebywa w więzieniu. Matka stale korzysta z pomocy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
:-Z:-Z:-ZNews z innego:-Z:-Z:-Z a tak naprawdę ja bym wykastrował wszystkich gwałcicieli i PEDOFILÓW.
Tych ludzi nie można leczyć jedynym tanim rozwiązaniem było by usypianie TLENKIEM WĘGLA
:-Y
Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Korba102

Post #10 Ocena: 0

2008-09-18 17:45:31 (17 lat temu)

Korba102

Posty: 1331

Mężczyzna

Konto zablokowane

Z nami od: 16-02-2008

Skąd: London

Symbol Londynu obchodzi jubileusz
Tysiące pasażerów metra w stolicy Wielkiej Brytanii mijają je każdego dnia, ale tylko nieliczni wiedzą, że ikona najpopularniejszego środka transportu w Londynie obchodzi  właśnie swoje setne urodziny - pisze Goniec.com.
Popularny znak, na który składa się czerwony okrąg i niebieski pasek z napisem "Underground" lub nazwą stacji londyńskiego metra, jest obok czerwonego piętrowego autobusu jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli brytyjskiej stolicy.
Logo podziemnej kolejki pierwszy raz pojawiło się na  peronach w roku 1908.
Pięć lat później dyrekcja metra poprosiła typografa Edwarda Johnsona o uproszczenie znaku, a po zakończeniu I wojny światowej czerwony krążek stał się powszechnym symbolem na stacjach i w budynkach London Underground.
:-]:-]:-]NEWS z innego:-]

[ Ostatnio edytowany przez: Korba102 19-09-2008 07:12 ]

Nigdy nie byłem wazeliniarzem, wolę nagą prawdę od szydzącego pochlebstwa. Nikt nie jest doskonały ale trzeba być zawodowcem w tym co się robi. Nie oceniam za wygląd tylko za przekaz

Do góry stronyOffline

Temat zamknięty

Numer AIMNumer gadu-gadu

Strona 21.9 z 91 - [ przejdź do strony: 1 | 2 | 3 ... 20.9 | 21.9 | 22.9 ... 89 | 90 | 91 ] - Skocz do strony

« poprzednia strona | następna strona » | ostatnia »

Dodaj ogłoszenie

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Ogłoszenia


 
  • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
  • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
  • Tel: 0 32 73 90 600 Polska,