Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych odbyły się 3 listopada,
ale w kilku stanach wciąż trwa liczenie głosów oddanych
korespondencyjnie. Mimo to po wygranej w Pensylwanii i przekroczeniu
progu 270 głosów elektorskich kandydat Partii Demokratycznej Joe Biden
został, choć jeszcze nieoficjalnie, 46. prezydentem elektem. W Białym
Domu zastąpi Donalda Trumpa, który od kilku dni zapowiada pozwy w
sprawie rzekomego fałszowania wyborów i domaga się ponownego
przeliczenia głosów. Jednak do tej pory obecny prezydent USA, który
pełni funkcję do stycznia, nie przedstawił w sprawie żadnych dowodów, a
jego tweety dotyczące fałszerstw wyborczych zaczęły być przez Twittera
konsekwentnie oznaczane jako dezinformacja.
Mimo wątpliwości
Trumpa zgodnie z ustawą o przekazaniu prezydentury w USA lada moment
powinien rozpocząć się proces przekazywania władzy na ręce nowej
administracji. Pierwszą w historii kobietą, która zajmie stanowisko
wiceprezydenta USA, zostanie dotychczasowa senator Kamala Harris.
Program Joe Bidena, zgodnie z zapowiedziami, ma skupić się m.in. na
walce z koronawirusem i odbudowie gospodarki wyniszczonej pandemią.
– Myślę, że Amerykanie potrzebują dzisiaj prezydentury, którą trudno będzie im dostać. Prezydentury próbującej przerzucić most między dwiema częściami amerykańskiego społeczeństwa, które jest mocno skonfliktowane i podzielone. Prezydentury, która będzie w stanie zaprowadzić jakiś rodzaj spokoju społecznego w Stanach Zjednoczonych, jednocześnie realizując bardzo ambitny program gospodarczy i społeczny, który zapowiada Biden, czyli program dużych inwestycji infrastrukturalnych i program społeczny, polegający na wprowadzeniu ważnych zmian dotyczących np. urlopu macierzyńskiego, podniesienia płacy minimalnej czy wreszcie dużych inwestycji w zieloną energię. Przez część amerykańskiego społeczeństwa, zwłaszcza najbardziej zagorzałych wyborców Trumpa, ten plan jest odrzucany – mówi agencji Newseria Biznes Piotr Buras, dyrektor Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR).