Różne kultury, różne zwyczaje. Łatwo je pogodzić?
Jeśli się chce, to wszystko jest możliwe. Podobnie jak w przypadku większości Polaków mieszkających na Wyspach, na co dzień jesteśmy z dala od rodziny, dlatego w Święta nadrabiamy zaległości i ten szczególny czas spędzamy u naszych rodziców w Polsce bądź Indonezji. Jednak w tym roku postanowiliśmy to trochę urozmaicić i rodzinny zjazd organizujemy w stolicy Malezji Kuala Lumpur. Na pewno będzie ciekawie. Kraj jest byłą kolonią brytyjską, co przejawia się w wielu aspektach życia, chociażby takich samych wtyczkach elektrycznych jak w Anglii czy produktach z Waitrose’a, które można kupić w supermarketach. A jednocześnie to państwo muzułmańskie.
Podobnie jak Indonezja.
Dokładnie. Jednak, mimo że aż 80 procent Indonezyjczyków jest wyznawcami islamu, w większości sklepów oraz restauracji panuje świąteczna atmosfera. I to z jaką pompą! W centrach handlowych można zaobserwować totalny szał, jakiego nie widziałam nawet w Europie. Dumnie prężą się ogromne choinki, są sztuczne lodowiska, fontanny ze śniegu, fajerwerki, Mikołaj. W całym tym ferworze próżno szukać jakichkolwiek symboli religijnych. Owszem, zabawa jest przednia, mnie jednak trudno było się przekonać do takiej totalnej komercjalizacji Świąt.
I pogody?
Z tym akurat nie miałam problemu. W Indonezji na grudzień przypada pora deszczowa, temperatura zwykle sięga 35 stopni Celsjusza, a powietrze jest bardzo wilgotne. Z natury jestem osobą ciepłolubną, więc na klimat nie mogę narzekać.
Jednak Boże Narodzenie w śnieżnej aurze ma swój niepowtarzalny charakter.
Na pewno, dlatego w poprzednich latach spędzaliśmy je na przemian w Polsce bądź Indonezji. Będąc u moich rodziców w Sokołowie Małopolskim obchodzimy to wydarzenie w tradycyjny sposób: na Wigilię jemy 12 potraw, w tym oczywiście smażonego karpia, czytamy Pismo Święte, śpiewamy kolędy, a potem idziemy na pasterkę. Z kolei w pierwszy i drugi dzień przy suto zastawionym stole spotykamy się z dalszą rodziną.
W Indonezji jest inaczej. Tam nie ma utartych tradycji bożonarodzeniowych, ponieważ jedynie 10 procent ludności to chrześcijanie, niemniej jednak Święta zawsze celebrujemy bardzo uroczyście. Idziemy z rodziną do kościoła, a następnie w domu teściowie organizują wielką imprezę. W świąteczne dni ubieramy się w stroje z batiku, czyli tradycyjnego indonezyjskiego materiału, jemy rybę, ale grillowaną w bananowym liściu, doprawioną chili i słodkim sosem sojowym. Do tego oczywiście ryż. Palce lizać!
Miejscowe wypieki są przepyszne, ponieważ składniki, takie jak cynamon, wanilia czy goździki rosną w ogródkach, w których często można też spotkać gwiazdy betlejemskie. Inne typowe świąteczne rośliny ozdobne – jodła bądź ostrokrzew – niestety są plastikowe. Potrzeba jest jednak matką wynalazków, w miejscowym kościele widziałam na przykład choinkę wykonaną ze strąków parki, które wyglądem trochę przypominają strąki bobu. Słyszałam też, że na wyspie Bali choinki robi się z kurzych piór.
Jak w tej różnorodności udaje się wam z mężem dojść do świątecznego porozumienia?
Staramy się przemycić swoje własne zwyczaje i upodobnia. Do Indonezji przywozimy opłatek i Christmas pudding. Jeśli jesteśmy w Polsce, do pierników dodajemy indonezyjską gałkę muszkatołową, a stół dekorujemy Christmas crackers. Z kolei do Malezji przylecieliśmy z całą walizką angielskich mince pies. W tym roku moim absolutnym hitem jest teh tarik – tradycyjna malezyjska herbata będąca narodowym napojem tego kraju. Przygotowuje się ją z mocnego naparu czarnej herbaty cejlońskiej i słodkiego skondensowanego mleka, które z niemal kuglarską zręcznością jest przelewane z dużej wysokości z kubka do kubka w celu dokładnego wymieszania i wywołania piany. Dopilnuję, żeby nie zabrakło jej na naszym tegorocznym stole.