Nie przyznali się do winy, nie wykazali żalu, najmniejszej skruchy, dostali za to dożywocie. Dwójka Polaków, 35-letni Sebastian Szlaski i 18-letni Darusz Badek będą mieli teraz bardzo dużo czasu na rozmyślania, pierwszy z nich bowiem będzie mógł starać się o przedterminowe wyjście za krat dopiero po 30 latach, a jego kompan po 25 latach odsiadki.
Bili, żeby zabić
Ta wstrząsająca historia poruszyła nie tylko mieszkańców Londynu, ale całą Wielką Brytanii. Bo skala okrucieństwa, zezwierzęcenia, jak opisywała prasa były niespotykane. Sprawcy potraktowali ofiarę jak worek do bicia i do zabicia.
21 grudnia ubiegłego roku, późne popołudnie, kilka dni do Bożego Narodzenia. 36-letni Sukhijit Dhariwal wrócił właśnie z pracy do domu. Po jakimś czasie poszedł do miejscowego pubu. Tam w towarzystwie kolegów spędza trochę czasu, następnie przenosi się do pobliskiej restauracji. Zagości tam jakiś czas i po pierwszej w nocy postanawia wracać do domu.
Pobili i uciekli
Wtedy zaskoczyli go, jak się potem okazało, dwaj Polacy. Bez powodu rzucili się na niego, okładali pięściami, kopali. Kiedy mężczyzna padł na ziemię napastnicy wzięli nogi za pas i zniknęli.
Wydawało się, że to już będzie koniec i poturbowany Sukhijit Dhariwal o własnych siłach dotrze do domu i bezpiecznie zakończy noc. Nic z tego. Kiedy tylko mężczyzna otrzepał się, doszedł jako tako do siebie, wstał i zaczął iść w kierunku domu, nasi znów przy nim byli. Jak ustalono na podstawie zeznań świadków zdarzenia oraz zapisów ulicznego monitoringu, upłynęło zaledwie dziesięć minut od poprzedniego ataku.
Tym razem Polacy brutalniej obeszli się z ofiarą. Walili pięściami mocniej, kopali solidniej, okradli też mężczyznę zabierając mu co cenniejsze przedmioty i znów… przepadli.
Poszkodowany był w cięższym niż poprzednio stanie, ale mógł jednak, jak potwierdzono, zadzwonić na numer 999, gdzie poprosił o pomoc. Nie wiedział jednak, że gdy karetka ruszyła w jego kierunku, po raz trzeci zbliżali się do niego Polacy.
Wrócili z nożami
Bo po drugim ataku wrócili do domu, ale nie po to, by ochłonąć po pobiciu nieznajomego, tylko by się… uzbroić. Zabrali ze sobą noże.
I w trzecim „podejściu” do pobitego użyli niebezpiecznych narzędzi. Bili przy tym po całym ciele, katowany krzyczał, ale pomoc nie nadchodziła. Mężczyzna dostał wiele ciosów nożem w klatkę piersiową oraz w okolice uda. Zdaniem lekarzy uderzali nożami tak mocno, że przecięli mu tętnicę w nodze.
Na miejsce tragedii przyjechała najpierw karetka pogotowia. Policja była później i jak opowiadali funkcjonariusze, trwała już akcja reanimacyjna. Obrażenia, jakich doznał mężczyzna były jednak tak groźne, że na jakikolwiek ratunek było już za późno. O godz. 2.45 lekarz stwierdził zgon. Zanotowano, że poza ranami od noża mężczyzna doznał też obrzęku mózgu.
Ofiara bestialstwa zostawiła żonę i małe dziecko. Sąsiedzi wspominają go jako niezwykle grzecznego mężczyznę, który nikomu nie wchodził w drogę, sympatycznego faceta, który cieszył się z rodziny. W jednej chwili to wszystko runęło.
Policja natychmiast ruszyła do poszukiwania morderców. Najpierw do aresztów trafiły cztery osoby, trzech mężczyzn i kobieta. Wszystkich osadzono w oddzielnych aresztach, by nie kontaktowali się ze sobą, nie ustalali wygodnej dla siebie wersji wydarzeń i nie mataczyli. Szybko okazało się, że prawdziwymi podejrzanymi była tylko wspomniana para Polaków, pozostałych dwoje, bez stawiania im jakichkolwiek zarzutów, zwolniono jeszcze tej samej nocy do domu.