MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

23/07/2018 06:31:00

Felieton: Pracuj aż do śmierci

Felieton: Pracuj aż do śmierciDobrze jest lubić swoją pracę, szczególnie jeśli mamy ją wykonywać dożywotnio. A jest to bardzo realistyczny scenariusz. Rosnąca długość życia w połączeniu z niskim przyrostem demograficznym prędzej czy później rozsadzą systemy emerytalne działające w oparciu o „solidarność międzypokoleniową”.
Pamiętacie te czasy, kiedy przez czterdzieści lat pracowało się „na zakładzie”, żeby potem odejść na upragnioną emeryturę i cieszyć się sumką wystarczającą na czynsz, węgiel i chleb z mielonką? Urońcie więc nad nimi rzewną łzę, bo już nie wrócą. Nie tylko dlatego, że dziś zamiast w halach produkcyjnych pracuje się w centrach biurowych, które zmienia się – dobrowolnie lub pod ekonomicznym przymusem – co kilka lat. Również dlatego, że upragnionej emerytury wnet już nie będzie. Chyba że ta wieczna, która przyjdzie wcześniej niż ustawowa.

Amerykański think tank National Bureau of Economic Research (NBER) przygotował niedawno opracowanie, w którym przedstawia ciekawe wyliczenia emerytalne. Wynika z nich, że późniejsze przejście na emeryturę opłaca się zdecydowanie bardziej niż oszczędzanie. Według dokumentu przeciągnięcie okresu zatrudnienia o trzy do sześciu miesięcy ma taki sam wpływ na wysokość emerytury, jak odkładanie jednego procenta zarobków przez trzydzieści lat. W dodatku im później zaczniemy oszczędzać, tym mniej staje się to opłacalne. A jest oczywiste, że mało kto zaczyna oszczędzać wcześnie – ze względu na „młodzieńczy” brak wyobraźni lub pieniędzy. Gdy do skarbonki zaczniemy odkładać dziesięć lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego, zyskamy mniej więcej tyle, ile dodałby nam do emerytury jeden ponadnormatywny miesiąc zatrudnienia.

Trudno mi polemizować z profesorami odpowiedzialnymi za te olśniewające rachunki, które zadają kłam drobnomieszczańskiej intuicji, że o swoją przyszłość lepiej dbać samodzielnie – oszczędzając lub inwestując – bo gwarancje państwowe mogą rozpłynąć się w powietrzu jak Zabłockiemu mydło w Wiśle. W życiu umysłowym kieruję się jednak ciemnogrodzką dewizą: nie dowierzaj naukowcom. Nie dlatego że czuję się bardziej kompetentny (nie piszę „mądrzejszy”, bo kompetencje i mądrość to kłótliwe, a bywa że i przyszywane rodzeństwo) od specjalistów z poszczególnych dziedzin. Raczej dlatego, że naukowcy równie chętnie jak prawdy poszukują źródeł dochodu. Tych ostatnich czasem nawet chętniej. Takie podejrzenia nasuwają mi się szczególnie wtedy, gdy odkrycia uczonych współgrają z interesami państw lub korporacji. Oczywiście nie mam pojęcia, jak rzecz się ma w tym przypadku. Wiem jedynie, z czyim interesem współgra raport inspirujący do wspierania systemów emerytalnych przez dłuższe odprowadzanie składek oraz demotywujący do samodzielnego oszczędzania na spokojną starość.

Dłuższe odprowadzanie składek emerytalnych to oczywiście szlachetny akt propaństwowy. Z prostej przyczyny: niemal wszystkie państwa świata toną w długach i potrzebują wsparcia ze strony szlachetnych obywateli. Nie do końca wiadomo, jak takie ogólne zadłużenie jest możliwe (to znaczy wiadomo, ale to tak skomplikowane, że w praktyce „nie wiadomo”), jednak ze względu na powszechność problemu mało kto się nim przejmuje. W efekcie władze wychodzą z założenia, że można zadłużać się dalej, bo będą z tego igrzyska i chleb za obecnej kadencji oraz problemy dla następców. To oczywiście bardzo rozległy temat. Tutaj chciałbym jedynie zauważyć, że za znaczną część zadłużenia odpowiadają zobowiązania państw z tytułu ubezpieczeń społecznych.

Nie jestem pewien, jak działa to w USA, ale w rodzimym ZUS-ie działa to tak, że zroszone krwią i potem pieniążki ludu pracującego na etacie lub działalności wcale nie odkładają się na kontach emerytalnych składkowiczów, tylko trafiają bezpośrednio na ROR-y ich rodziców, względnie dziadków. To efekt polityki „solidarności społecznej” wdrożonej jeszcze w XIX w. przez kanclerza Bismarcka. Polegała ona na tym, że pracujący mają łożyć na tych, którzy pracować nie mogą, bo np. urwało im narzędzia pracy na wojnie, na którą wysłał ich kanclerz Bismarck. Choć koncepcja solidarności międzypokoleniowej była niemoralna i wadliwa w samym założeniu, to jednak sprawdzała się w warunkach wzrostu demograficznego. Obecnie, w czasach powszechnego dobrobytu, mało komu chce się przyczyniać do wzrostu demograficznego, chyba że dostaje 500+ albo socjal, względnie jest na demograficznej ścieżce wojennej ze światem Zachodu (tzw. dzihad demograficzny), finansowanej zresztą za pieniądze zachodnich podatników. Generalnie jednak przyrost liczby staruszków do wykarmienia nie jest kompensowany przez przyrost liczby rąk do pracy oprowadzających składki na staruszków. W rezultacie emerytów coraz trudniej utrzymać, a przecież nie można ich zagłodzić.

I tu pojawia się problem, który można rozwiązać bodaj jedynie brutalnymi metodami. Jedną z nich jest depopulacja, np. techniką wojenną, drugą eutanazja, czyli depopulacja zinstytucjonalizowana, trzecią, stosunkowo najłagodniejszą, praca aż do śmierci. Ponieważ takiej pracy nie da się zadekretować, nie wywołując rewolucji, trzeba do niej zachęcać subtelnymi metodami. Na przykład raportami sugerującymi, że to się opłaca. Gdy społeczeństwo przywyknie do myśli, że pracować na emeryturze jednak warto, to potem może również przywyknąć do myśli, że tak trzeba.

Jeśli aktualna tendencja demograficzna w krajach Zachodu będzie się utrzymywać, a maszyny nie zapewnią nam wszystkim wszystkiego za darmo, włącznie z wodą pitną, której ponoć zaczyna brakować, wygląda na to, że przyjdzie nam pracować do upadłego. Ale bez paniki. Współcześnie coraz więcej prac odbywa się przed komputerem. Jak wiadomo, od komputerowego trybu życia łatwiej zapada się na choroby przewlekłe, które skracają życie. W efekcie problem emerytalny może rozwiązać się sam – dzięki, tak to nazwijmy, depopulacji nie wprost.

Zresztą może to i lepiej dla nas wszystkich. Dziś, przykładowo, byłem u lekarza, który podczas wizyty stwierdził, że ludzie żyją stanowczo za długo. Osobiście osądowi lekarskiemu ufam podobnie jak naukowemu, ale jeśli chcecie, możecie być odmiennego zdania.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 3)

Turefu

58 komentarzy

18 listopad '18

Turefu napisała:

Tutaj nalezy obwiniac rozwoj nauki i medycyny za to, ze ludzie zyja dluzej. Co za tym idzie, jest konieczne, zeby pracowali dluzej lub sami sobie odkladali na emeryture. Dawniej siedemdziesieciolatek to byl staruszek, dzis powazny , doswiadczony facet, czesto aktywny zawodowo.

profil | IP logowane

Carmelo

10 komentarzy

14 listopad '18

Carmelo napisał:

Wydaje mi sie jednak, ze zmieany jakie dokonaly sie od czasow sredniowiecza, ktore wplywaja na jakosc naszego zycia trzeba jednak oddzielic od chorego systemu w ktorym zyjemy. To ze jest lepiej nie znaczy, ze bedac niewolnikiem panstwa mam je calowac po rekach ;)

profil | IP logowane

galadriel

821 komentarz

23 lipiec '18

galadriel napisała:

W takim sredniowieczu 40-tki to ysmy nie dozyli ha ha. A dzis dla nas w tym wieku sie dopiero dziecinstwo konczy:) Dluzej zdrowsi jestesmy, wygladamy 10 lat mlodziej, to i na eme sie nie spieszy:8

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska