Wioletta Florczyk z Oxfordu, choć z racji zakazu wypowiadania się przez nią w tej sprawie powinna być nazywana W. F., po telefonie ze szkoły dostała obuchem w głowę. Usłyszała trzy lata temu od pracownicy opieki socjalnej, że jej córka nie wróci do niej, bo w domu nie czuje się... bezpiecznie!
Kobieta przysiadła z wrażenia i zaczęła rozmyślać, jaki błąd popełniła w relacjach z córką. Faktem było, że 15-latka była krnąbrna, ale nie żyła w warunkach patologicznych. Nigdy Wioletta nie tłumaczyła się ze swoich zachowań opiece socjalnej. Za co więc spotkała ją kara? Otóż któregoś dnia uderzyła córkę w buzię i po zajściu Natalia poszła do szkoły.
Wystarczyły słowa córki
Tam poskarżyła się nauczycielce i zaczęło się... Żaden z pracowników socjalnych nie przyszedł do domu Wioletty, nikt z nią nie rozmawiał, uznano że córka mówi prawdę, że w domu grozi jej najgorsze. Matka poruszała urzędy, prosiła, błagała, nikt nie był w stanie jej pomóc.
Gdy o sprawie dowiedział się jej były mąż, od razu przyjechał z Polski na Wyspy. Poszedł do szkoły, wyściskał Natalię i po chwili musiał tłumaczyć się policji. Bo postawiono mu zarzut usiłowania... porwania córki.
To był początek dramatu. Służby brytyjskie były okrutne. Rodzicom najpierw zabroniono kontaktu z córką, odrzucono wniosek o przyznanie opieki nad nią babci z Polski, a potem łaskawie zezwolono na widzenie się z Natalią w rodzinie zastępczej, do której dziewczyna trafiła. Rodzicom postawiono warunek – żadnych czułości podczas spotkań, bo źle to wpływa na psychikę nastolatki.
Walka o odzyskanie córki trwa, choć sytuacja nie wygląda dobrze. Pojawiły się sugestie, że dziewczynę ciągnęło do... satanistów, a psycholog, który oceniał Wiolettę, uznał ją za odpowiedzialną, zrównoważoną osobę i nie zauważono śladów przemocy ze strony matki wobec córki.
Pół biedy, gdyby była to jednostkowa sprawa. Ale na Wyspach przybywa przypadków odbierania polskich dzieci, które trafiają do rodzin zastępczych. W tym roku już 120 dzieciaków musiało odejść od biologicznych rodziców, w roku ubiegłym okrutny los spotkał 252 małych Polaków. Powody tych rozłąk?
Przemoc, pijaństwo, awantury
Najczęściej jest to przemoc domowa, pijaństwo jednego lub obojga rodziców, stosowanie – wydawać by się mogło – „tradycyjnych" metod wychowawczych ( klapsy, szarpanie dzieciaka). Dochodzą do tego wrzaski, awantury, o których informują służby „usłużni" znajomi i sąsiedzi.
Ci, którzy nie znają miejscowych zwyczajów, płacą wysoką cenę. Jeśli dziecko zostanie odebrane i trafi do rodziny zastępczej, praktycznie nie wróci do rodziców. Chyba, że stać ich na dobrego adwokata, lub mają „dojście" do urzędów, które staną w ich obronie.
Siniaki koronnym dowodem
Takiego szczęścia ani możliwości nie miała polska para z Southampton. Zgubiły ich siniaki na ciele jednego z dzieci, które zauważyła nauczycielka. Powiadomiła o tym odpowiednie służby, a te w ekspresowym tempie odebrały dwójkę dzieci tej pary.
Można mówić o rosnącym zjawisku odbierania polskim rodzicom dzieci w Zjednoczonym Królestwie. W 2016 zanotowano 252 takie przypadki, dla porównania, w Irlandii w tym czasie pięć, w Belgii - trzy, w Holandii - 33, w Niemczech - 39. Prawda jest, że na Wyspach Polaków mieszka najwięcej, ale wymienione proporcje budzą zdziwienie. Podkreślmy, gdy dzieci żyją w patologii, strachu i poniżeniu, takie wyjście jest dla nich zbawieniem. Gorzej, gdy za decyzjami odbierania ich rodzicom stoją niejasne okoliczności.