Wie coś na ten temat Andżelika G. z brytyjskiego Bognor Regis. Któregoś dnia dostała listowne powiadomienie, że synek zostanie jej odebrany. Powód? Jest... otyły, a dalej wyjaśnienie, że to pewnie dlatego, że objada się typowo polskimi pokarmami. Kobieta przysiadała wtedy z wrażenia.
Jest przekonana, że w tym wszystkim chodzi o coś innego. Na przykład jakaś brytyjska rodzina upatrzyła sobie Dawida i uznała, że mógłby być on ich synem. Okoliczności nie sprzyjały biologicznej matce chłopca, bo w jej domu przez jakiś czas dochodziło do awantur. Ich sprawcą był były partner kobiety, który tęgo popijał, aż w końcu Andżelika wyrzuciła go z domu. Bywała tam z tego powodu policja i jakiś odprysk pozostał.
Za kilogramy straciła syna
Któregoś dnia pojawiła się w domu Polki pracownica służb socjalnych. Nie miała żadnych zastrzeżeń, jeśli chodzi o wychowywanie dziecka. Po kilku kolejnych tygodniach druga inspekcja. Tym razem diagnoza pracownicy była taka, że chłopiec jest za gruby. Był płacz, zgrzytanie zębami, ale stało się, matce odebrano chłopca.
Pozostały jej tylko wizyty w rodzinie zastępczej, w której umieszczono jej pociechę. Dziwne to spotkania, bo pod nadzorem pracownicy służb socjalnych. Nie było przytulania, były za to sugestie, by z dzieckiem rozmawiała po anielsku. Matka jest załamana. Widzi, jak biurokratyczna machina niszczy jej więzi z dzieckiem i kładzie jej psychikę.
O postawie chłopca podczas tych spotkań woli nie mówić, bo serce jej pęka z żalu. Najgorsze jest to, że syn zaczyna zapominać słowa języka polskiego, na co dzień ma bowiem wokół siebie samych Anglików. Jeśli nowi rodzice wyrobią Dawidowi brytyjski paszport, a takie chodzą słuchy, biologiczna matka będzie go mogła spisać na straty.
Wielka Brytania to specyficzny kraj, nie ma tam pogotowia opiekuńczego, domów dziecka, są tylko rodziny zastępcze (foster carers). Dziecko pozostaje pod ich opieką do pełnoletności. Co prawda bardziej logiczne i z pożytkiem dla dziecka byłoby umieszczenie w rodzinie zastępczej w Polsce, u dziadków czy wujostwa, ale z jakichś nieznanych powodów tak się nie dzieje i polskie dzieci trafiają głównie do brytyjskich rodzin.
Rodzina zastępcza – sposób na życie?
Taka rodzina dostaje od państwa pomoc na wychowanie dziecka, niekiedy jest to 400 funtów tygodniowo. Nie trzeba zgadywać, co to oznacza dla niezbyt majętnych ludzi, którzy podejmują się wychowywania na przykład dwójki dzieci. Poza tym, na co zwracają nieoficjalnie uwagę prawicy zajmujący się adopcjami, polskie dzieci są na rynku atrakcyjne. Zdrowe, zadbane, tyle że ich rodzice mieli gorszy czas lub podpadli służbom socjalnym.
Panuje powszechne przekonanie, że polskie rodziny są łatwym celem dla brytyjskich służb. Z jednej strony nie znamy miejscowego prawa, niekiedy nawet języka, z drugiej zaś strony w przypadku problemów zwykle nikt nie staje w ich obronie, a Polaków najczęściej nie stać na wynajęcie dobrego adwokata, który pomógłby w starciu z urzędnikami.
Dla tych ostatnich bardzo ważne jest wykonanie planu adopcji, od tego zależą premie, interes rodzin schodzi na dalszy plan. A ponieważ zapotrzebowanie na adopcje rośnie, przybywa tez rodzinnych dramatów.
Nawet brytyjskie media krytycznie wypowiadają się o opiece nad dziećmi np. Polaków, którym odebrano pociechę w ramach tzw. forced adoption, czyli wymuszonej adopcji. Zwraca się uwagę, że powołane do tego urzędy(foster agency), to firmy oparte na zysku, przykładem opisana w „The Telegraph” historia
The National Fostering Agency, założona przez dwóch pracowników służb socjalnych, którą w 2012 sprzedano za 130 mln funtów prywatnym inwestorom.