W Chinach powstaje społeczeństwo feudalne oparte na zdobyczach nowoczesnych technologii. Nie jest to problem wyłącznie chiński. Z dużym prawdopodobieństwem model społeczny wdrażany nad Jangcy stanowi wzór dla reszty świata, w tym państw Zachodu.
Feudalizm to ustrój oparty na podziale stanowym i hierarchicznej zależności jednostek. Mówiąc łopatologicznie: ci, którzy należą do stanu wyższego mogą więcej niż ci, którzy należą do stanu niższego. Do pewnego stopnia podobne zależności występują w świecie współczesnego pseudokapitalizmu/pseudodemokracji, nie są one jednak prawnie usankcjonowane. Polegają one na tym, że biedni generalnie mogą mniej, bogaci generalnie więcej – ale pod pewnymi względami mogą tyle samo. W tych warunkach możliwy jest scenariusz od pucybuta do milionera, milionerów wciąż można rozliczać przed sądami, a jako taką równowagę społeczną zapewnia dość rozległa klasa średnia (nawet jeśli mocno zabiedzona).
Granica między pseudokapitalizmem/pseudodemokracją i feudalizmem jest jednak cienka i przesuwa się w kierunku tego ostatniego. Na Zachodzie przesuwa się dyskretnie, bo „u nas” wiara w demokrację (w kapitalizm już mniej) wciąż jest żywa i rozpala emocje elektoratu. Zupełnie inaczej jest w krajach, których obywatele nie zaznali wygód poszanowania praw człowieka i równości wobec prawa. Wśród nich są nie tylko Burkina Faso, Jemen czy Bangladesz – w takiej sytuacji sprawę można by nawet zignorować – ale również Chiny. Chiny robią różnicę, bo zamieszkuje je 1,4 miliarda ludzi, którzy współtworzą – według miary PKB – drugą największą gospodarkę świata. Innymi słowy, Chiny to dużo ludzi, dużo pieniędzy, dużo władzy i duży wpływ na modele gospodarcze, polityczne i społeczne w różnych częściach globu. Niestety, wpływ coraz bardziej ujemny, przynajmniej w sensie społecznym.
Jakiś czas temu straszyłem na tych łamach systemem SCS: Social Credit System. Dzisiaj wracam do tematu, bo pojawiły się pierwsze imponujące rezultaty tej inicjatywy. Dla przypomnienia: SCS to coś w rodzaju systemu kija i marchewki, w którym obywatele za dobre sprawowanie zdobywają od władz punkty dodatnie, a za złe – punkty ujemne. W zależności od ilości i jakości punktów mogą mniej lub więcej. Nie tylko pod względem dostępu do kredytu hipotecznego – bo w tym sensie systemy w rodzaju SCS działają w większości państw świata. Również w tak prozaicznych dziedzinach życia jak podróżowanie.
Efekty pilotażowej wersji programu są bardzo ponure. Jak niedawno doniósł „Telegraph”, w rezultacie działania SCS na 12 milionów Chińczyków nałożono ograniczenia dotyczące korzystania ze środków transportu. Dziewięć milionów z nich nie ma prawa wstępu na pokład samolotów, a trzy miliony nie polecą klasą biznes. Wszystko ze względu na „złe zachowanie”. Nie chodzi jednak o klepanie stewardess po pupie lub nawkładanie po pysku współpasażerowi. Przyczyną szlabanów są występki zupełnie niezwiązane z przemieszczaniem się drogą powietrzną. Takie jak jazda rowerem po ścieżce dla pieszych, jazda na gapę, palenie w miejscu objętym zakazem czy zwlekanie z zapłatą grzywny. Słowem: głupstwa i drobiazgi. Jeszcze bardziej ponure następstwa systemu SCS rysują się w kontekście motto tego przedsięwzięcia, firmowanego przez chiński rząd: „raz niewiarygodny, zawsze na widelcu” („once untrustworthy, always restricted” – jeśli ktoś ma pomysł na zgrabniejszy przekład, proszę o wsparcie).
Łatwo sobie wyobrazić, w jakim kierunku może pójść rozwój SCS w kraju, który w swojej kilkutysiącletniej historii ledwie otarł się nie tyle o demokrację, co o jej elementy związane z działaniem gospodarki kapitalistycznej. Dziś Pekin wykorzystuje postęp ekonomiczny i technologiczny, by zaciskać pętlę na gardle tego, co za kilka dekad mogłoby przekształcić się w społeczeństwo obywatelskie. W tym celu tworzy nie tylko system SCS, ale również największą na świecie sieć monitoringu z rozpoznawaniem twarzy:
Jaki to będzie miało wpływ na kraje Zachodu? Znakomicie wyraził to jeszcze w roku 1973 David Rockefeller, podsumowując na łamach „New York Timesa” swoje wrażenia z podróży po Chinach: „Chiński eksperyment społeczny realizowany pod przewodnictwem Mao Tse Tunga jest jednym z najważniejszych i najbardziej pomyślnych w historii ludzkości. To, jak bardzo Chiny otworzą się na świat i jak świat zinterpretuje i zareaguje na społeczne innowacje oraz modele życia rozwinięte w tym kraju, będzie miało doniosły wpływ na przyszłość wielu narodów”. Było to siedem lat od rozpoczęcia rewolucji kulturalnej, jednego z najbardziej zbrodniczych przedsięwzięć w historii ludzkości.
Dziś Mao już nie ma, ale są jego pogrobowcy. Chiny otworzyły się na świat i wchodzą z nim w rozległe interakcje. Swoimi makabrycznymi eksperymentami społecznymi zainspirowały jednego z najbardziej wpływowych ludzi w USA. Teraz, kiedy te eksperymenty nie są równie makabryczne, za to bardziej efektywne z punktu widzenia kontroli społecznej, mogą się wydać zachodniej wierchuszce społecznej jeszcze bardziej godne naśladowania.