Jakiś czas temu przestałem intensywnie śledzić doniesienia o tym, jaki świat jest zły i o ile gorszy będzie niebawem. Próbuję zajmować się swoimi sprawami i nie dusić mózgu w parszywym gulaszu medialnych nowinek. Ten, siłą rzeczy, bryzga mi czasem w oczy, bo nie da się tak zupełnie odwrócić wzroku od otaczającej rzeczywistości. Niemniej rzadziej daję się wytrącić z równowagi, a jeśli nawet coś mnie z niej wytrąca, to raczej po to, żeby mnie wtrącić w depresję niż wpędzić w zdenerwowanie.
Piszę ten zbędny wstęp, żeby się niepotrzebnie pożalić, że znowu mi się wszystkiego odechciało. Bo nawet jeśli mam świadomość, że i tak nas wszystkich kiedyś zaczipują, to pocieszam się naiwnie czasowym dystansem dzielącym chwilę obecną od ziszczenia się tej przykrej wizji. Tymczasem – jak to się mówi – dupa. Zgodnie z wieścią, która spadła mi na łeb ze ściany na Facebooku, że aż zadzwoniło, w Chinach w trybie przyspieszonym szykują taki reżim, że krew odpływa z mózgu. Przy czym nie mylcie Chin z dalekim, egzotycznym krajem, z którego importuje się pieprz, wanilię i urządzenia AGD, i w którym małe ludki pracują na polach ryżowych w śmiesznych, stożkowych kapeluszach.
Chiny to przyszłość. W sensie dosłownym i przenośnym. W sensie dosłownym, bo to druga po Stanach Zjednoczonych gospodarcza potęga świata, kilkakrotnie przewyższająca konkurenta pod względem liczebności populacji. To również awangarda postępu technologicznego. W takich miastach-państwach jak Szanghaj czy Hong-Kong wykluwa się nowy świat. Nowy, „chiński” świat. Bo w sensie przenośnym Chiny jako przyszłość oznaczają zamordystyczny model życia społecznego stanowiący połączenie wielowiekowej totalitarnej tradycji tego kraju z najnowszymi zdobyczami technologii. O tym, co to za technologia, informuje właśnie wieść, która spadła mi na łeb, że aż zadzwoniło.
Jaskółki zmian zaświergotały już trzy lata temu, gdy o ambitnym projekcie uporządkowania stosunków społecznych poinformowały chińskie władze. Najpierw zdawkowo i enigmatycznie, ale obecnie mamy już pierwszy raport z pilotażowej fazy przedsięwzięcia o nazwie Social Credit System (SCS), którą można przetłumaczyć jako system wiarygodności społecznej. System stanowi połączenie mechanizmów Big data z mechanizmem Big Brother. W oparciu o różnorodne bazy danych SCS przyznaje poszczególnym obywatelom punktację, która stanowi wyznacznik ich wiarygodności czy, inaczej mówiąc, przydatności społecznej. Skumulowany wynik uzyskiwany jest m.in. w oparciu o informacje z rejestrów publicznych, biometrycznych baz danych (kodów DNA, odcisków palców, próbek głosu itp.), dane pochodzące z internetu, serwisów społecznościowych, od firm, których obywatel jest klientem, instytucji, których obywatel jest petentem, a nawet z monitoringu miejskiego, który w wielu chińskich metropoliach ma charakter „inteligentny” – to znaczy identyfikuje ludzi na podstawie rysów twarzy i sposobu poruszania się, a także potrafi ocenić, czy są raczej spokojni, czy chętnie by komuś spuścili bęcki.
Uzyskany wynik i wiarygodność, której stanowi wyznacznik, decyduje o tym, do jakich usług obywatel będzie miał dostęp, o jakie stanowiska może się starać, o jakiej wysokości kredyt może się ubiegać i pewnie o jeszcze paru innych rzeczach. Jeśli powyższy opis brzmi abstrakcyjnie i chcielibyście sprawdzić, jak rzecz wygląda – lub niebawem będzie wyglądała – w praktyce, obejrzyjcie pierwszy odcinek trzeciego „sezonu” serialu Black Mirror. Przedstawiona tam fikcyjna wizja jest wersją light tego, czego można się spodziewać po SCS w realu.
Ponieważ Chiny liczą ok. 1,4 miliarda obywateli, zmiany nie nastąpią gwałtownie i hurtem. Szkopuł w tym, że w porównaniu z realiami poczciwej Polski, w dużym stopniu już nastąpiły. Brnięcie w bagno będzie jednak rozłożone na lata, choć z pewnością nie będzie to tryb slow motion. Już pilotażowa wersja projektu objęła kilka milionów osób, które zgłosiły do niej dobrowolny akces. Bo, jak mówi prof. Wang Shengjin z Wydziału Mechatroniki Uniwersytetu Tsinghua w nagraniu na stronie TVN24 https://www.tvn24.pl/magazyn-tvn24/scs-staje-sie-faktem-ten-system-zmieni-wszystko,128,2284?debateSlug=magazyn-tvn24 „Chińczykom bardziej zależy na bezpieczeństwie, to jest dla nich najważniejsze”.
Zależy na nim jednak nie tylko Chińczykom, ale i Europejczykom, którym oświecone władze rychtują terrorystyczno-kulturowy chaos. Gdyby kto się zastanawiał po co, to właśnie znalazł odpowiedź. Właśnie po to, by jeszcze bardziej zależało im na bezpieczeństwie – nawet w stopniu, który pociągnie za sobą powszechny akcept dla europejskiej wersji SCS. A tym, którzy ufają w niezłomność świata wartości opartego na prawach człowieka – choć trudno mi uwierzyć, że wciąż tacy się kręcą po okolicy – dedykuję cytat z tekstu Davida Rockefellera, jednego z suwerenów amerykańskiego imperium, opublikowany na łamach New York Timesa, 10 sierpnia 1973 r.
Brzmi on następująco: „Niezależnie od ceny chińskiej rewolucji, stanowi ona oczywisty sukces w aspekcie tworzenia bardziej wydajnych i zaangażowanych struktur administracyjnych, a także pod względem krzewienia wysokiego morale i budowania społeczeństwa zorientowanego na cel”. http://www.nytimes.com/1973/08/10/archives/from-a-china-traveler.html
Dla przypomnienia: Rockefeller odnosił się do Chin doby Mao Zedonga, która pochłonęła kilkadziesiąt milionów istnień. Obecne elity mają podobny stosunek do przemian społecznych i życia ludzkiego, możemy się zatem spodziewać świetlanej przyszłości.
Pan Dobrodziej