W czasach gdy uczęszczałem do szkoły, uczono mnie o oświeceniu, romantyzmie, pozytywizmie i innych postępach ludzkiej myśli. Zadumywałem się wówczas, jak też zostanie nazwana obecna epoka kulturowa i ta, która po niej nastąpi. Później zorientowałem się, że żyję w czasach postmodernizmu, w których wszystkie tezy, wartości, kolory skóry i orientacje seksualne są równoważne i z powodzeniem mogą istnieć obok siebie, szczególnie gdy są chronione i dotowane przez państwo. Jeszcze później zorientowałem się, że niebawem to wszystko rąbnie, tąpnie albo w inny sposób sczeźnie – a gdy olśniło mnie, jak to się stanie, odkryłem też nazwę dla przyszłej epoki.
To było kilka lat temu, gdy określenie „transhumanizm” nie było równie chodliwe co obecnie. Może zresztą nie aż tak chodliwe – większość ludożerki nie ma przecież pojęcia, co zacz. Słówko modne jest w tak zwanych określonych kręgach, szczególnie kręgach, które o transhumanizmie myślą korzystnie. Jako stary malkontent, zamiast słówka „transhumanizm” wolę używać terminu „posthumanizm”, który niechybnie kojarzy mi się z końcem człowieka. Sądzę przy tym, że chodzi nie tyle o koniec, ile o wykończenie człowieka. W dodatku całkiem rychłe, choć tak zgrabnie zaaranżowane i rozłożone na raty, że niemal niedostrzegalne w swej, pardą, procesualności. Ten proces gatunkowej eutanazji napędzany jest przez różne silniki – z silnikiem głównym w postaci cybernetyki. Jednym z głównych frontów zachodzących zmian jest dziedzina szczególnie rezonująca w sercach emigrantów, czyli rynek pracy.
Współczesny rynek pracy to przede wszystkim automatyzacja. Niedawno (no dobra, ¾ roku temu) na ten temat wypowiedział się – zresztą nie po raz pierwszy – Stephen Hawking w odezwie zatytułowanej
„To najgroźniejsze czasy dla naszej planety”. Jest to odezwa alarmistyczno-propagandowa na nutę „jednoczmy się przeciw globalnym zagrożeniom”, zniechęcająca do Brexitu i zachęcająca do likwidacji granic międzypaństwowych. Jedną z myśli przewodnich tego tekstu są jednak zagrożenia związane z automatyzacją. A ściślej: rozwarstwieniami spowodowanymi przez automatyzację i cybernetyzację życia społecznego.
Przepraszam za te hipersłownikowe terminy, ale czasem trudno ich uniknąć. Tym bardziej że poruszamy się w obszarze zjawisk nowych, jak również wybiegających w przyszłość, dla których staropolszczyzna nie oferuje odpowiednich słówek. Hawking ciekawie zauważa, że dziś więcej ludzi na świecie ma dostęp do telefonów niż do czystej wody. W efekcie ludzie z telefonami ale bez czystej wody mogą sobie obejrzeć na inście, fejsie i innym szajcie, jaki lajfstajl prowadzą hollywoodzkie księżniczki czy arabscy szejkowie. No i jak sobie obejrzą, to zaczynają marzyć. Albo o tym, że sami chętnie wytarzaliby się w podobnych luksusach, albo o tym, że należałoby tym księciuniom poderżnąć gardła. Albo o jednym i drugim. Potem ze swych nędznych chatek napływają do lokalnych metropolii, a stamtąd próbują przedrzeć się na „Zachód” – czyli północ.
Hawking wypowiada się w imieniu elit, co zaznacza już w pierwszych akapitach swojego tekstu. Zresztą nie ma mu co tego wyrzucać – nie kryguje się chłop, pisze jak jest. Szczególnie że – jak dodaje – fizycy z Cambridge, których reprezentuje, stanowią tej elity śmietankę. Wypowiada się zaniepokojony rosnącymi podziałami społecznymi i napędzanym nimi populizmem. Być może jest to niepokój o ludzkość i losy planety, być może o status quo, w którym elity jeszcze nie muszą barykadować się w wieżach z kości słoniowej i zasieków. To status quo może runąć całkiem rychło, bo automatyzację zaczyna wspierać sztuczna inteligencja, która dodatkowo przyspiesza zarówno redukcję etatów, jak i produkcję milionerów – dzięki informatycznym narzędziom akumulacji kapitału, dostępnym dla co bardziej łebskich, wykształconych i często również amoralnych.
Co wtedy? Szukając odpowiedzi w historii, można by odpowiedzieć: rewolucja. Szukając odpowiedzi w szerzej rozumianej czasoprzestrzeni, poszerzonej o cyberprzestrzeń, można by uzupełnić tę odpowiedź o ludobójstwo. Skąd taki pomysł? No cóż, nie tylko z pierwszego przykazania masońskiego dekalogu wyrytego na
Georgia Guidestones, który zaleca utrzymanie populacji ludzkiej na poziomie 500 milionów jednostek. Pomysł taki podsuwa również futurologia, która – m.in. ustami Hawkinga, a także Elona Muska, by wymienić największych celebrytów – przewiduje, że zbliżamy się do momentu technologicznej osobliwości, w którym sztuczna inteligencja, z grubsza rzecz biorąc, przejmie kontrolę nad światem. A przynajmniej tą jego częścią, która nie posiada kontroli nad narzędziami cybernetycznymi, czyli wszystkimi poza elitami.
Serwis Chip.pl zaserwował ostatnio artykuł pod bardzo sugestywnym tytułem:
„SI wynalazła ludobójstwo i wojnę”. Okazuje się, ze boty puszczone samopas w symulacji opartej na dylemacie więźnia, popularnym modelu z teorii gier, najpierw ze sobą współpracują, potem się wzajemnie oszukują, a następnie zaczynają przeprowadzać cybernetyczne rzezie. Gdy już owa SI na dobre rozgości się w naszej infrastrukturze elektronicznej, kto wie, co strzeli jej do – jakkolwiek osobliwie zabrzmi to w tym kontekście – łba. Z powodzeniem może uznać, że zagrażające porządkowi publicznemu, pozbawione pracy, spauperyzowane masy nadają się do odstrzału, jako czynnik darmozjadczy i destabilizujący. W analogiczny sposób może rozwiązać problem nadmiarowego 7,1 miliarda ludzi, stojących na drodze do uzyskania optymalnego wyniku 500 milionów jednostek ludzkich, który umożliwi naszej planecie zrównoważony rozwój i harmonijne trwanie. Ludzie w końcu też są potrzebni w ziemskim ekosystemie, choć najwyraźniej czasem jako nawóz.
Pan Dobrodziej