Technologia dała ludziom dostęp do mrowia towarów i usług, superpromocji, megadeali i innych takich. Uczyniło to nasze życia bardziej komfortowymi i lepiej wyposażonymi w telewizory Full HD, ale zdaje się, że oto zbliża się kasjer z rachunkiem. No bo przecież nie myśleliście, że to wszystko dla waszego dobra i teraz będzie tylko taniej?
Taniej będzie tylko wtedy, kiedy niski będzie popyt. Gdy popyt będzie wysoki – będzie tylko drożej. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy w upalny letni dzień zaglądacie do lokalnego marketu po ulubione lody na patyku dla siebie i całej rodziny. Trzy dni temu, kiedy mocno dżdżyło, a słupek rtęci ledwie dobijał do piętnastej kreski powyżej zera, kosztowały one funta za sztukę. Jakież musi być wasze zdziwienie, gdy nieoczekiwana inflacja podbiła cenę do 2 funtów za sztukę. A może to pomyłka lub próba wulgarnego oszustwa?
Nic z tego, robaczki – system się nie myli. Oszukuje, owszem, ale w sposób systemowy a nie przez drobne kanty. Słowem, nie można tu pociągnąć do odpowiedzialności sklepu, a tym bardziej sprzedawcy i wymusić korekty ceny. Bo cena jest korygowana w oparciu o aktualne zapotrzebowanie konsumenckie. Jeśli towar lepiej się sprzedaje w danym momencie, jego cena rośnie. Jeśli sięga po niego mniej osób – stawkę można (warto) obniżyć.
To efekt „rewolucji”, która – jak twierdzą fachowcy – podbija zachodnią Europę, Stany Zjednoczone i właśnie dociera na Wyspy. Wyspy są oczywiście częścią zachodniej Europy, ale podobno Brytyjczycy są bardziej „cost-conscious” i trudniej ich robić w balona, stąd pewne opóźnienia w stosunku do postępów w Europie kontynentalnej. Gdy jednak system „płynnych cen” stanie się standardem, żadnych przeszkód już nie będzie. Po prostu dla klientów nie będzie innej opcji niż płacić tyle, ile w danym momencie domaga się sklep.
Technicznie, rzecz jest prosta, technologicznie – niewiele bardziej skomplikowana. Papierowe metki z cenami odchodzą do lamusa. Zastąpią je elektroniczne wyświetlacze. Dzięki nim podmianki cenowe staną się banalnie łatwe, bo realizowane w sposób automatyczny. Algorytmy oceniające, ile towarów z danej kategorii sprzedaje się danego dnia, będą mogły podnieść ich cenę w razie wzmożonego popytu. Tak jak w powyższym przykładzie z lodami, na które rośnie zapotrzebowanie w upalne dni. Podczas kanikuły podrożeją również napoje bezalkoholowe, piwo, okulary przeciwsłoneczne i tym podobne gadżety. Zimą pewnie wzrosną ceny grzańca i imbiru.
Nad szybkim i masowym wdrożeniem nowych rozwiązań pracują już największe siedzi retailerów działających w UK, m.in. Tesco, Sainsbury's, Morrisons. E-ceny umożliwią im zmienianie stawek za poszczególne produkty nawet kilka razy dziennie. Przymiarki do wprowadzenia „płynnych cen” czynił już w zeszłym roku Marks & Spencer, który zastosował je do swojej oferty lunchowej. Markety tej sieci oferowały tańszy lunch przed 11 rano, by ściągnąć klientów o porze, kiedy sklepy są stosunkowo puste.
W porze, kiedy sklepy będą stosunkowo pełne, ceny będą oczywiście podążały w przeciwnym kierunku. Dlatego niebawem, w celach oszczędnościowych, warto będzie pomyśleć o robieniu sprawunków z samego rana lub przed północą, gdy klientela nieco przerzednie. Zdaniem szefa firmy Displaydata, zajmującej się implementacją systemów e-price, nowa technologia zdominuje brytyjski handel w ciągu dwóch lat. Już teraz sprzedawcy zaczynają „szaleć” na jej punkcie. W bardzo osobliwej formie skomentował te wynalazki rzecznik sieci Sainsbury's: „Nieustannie poszukujemy sposobów, w jakie technologia może nam pomóc polepszyć doświadczenie zakupowe naszych klientów”.
Jeśli kiedyś, na przykład w londyńskim metrze, przyłapiecie złodzieja wydobywającego portfel z waszej kieszeni, nie omieszkajcie podziękować mu za wysokiej jakości doświadczenie handlowe. Lub przynajmniej za udaną transakcję.
Pan Dobrodziej