Moja koleżanka wyprowadza się z Polski – bo w Polsce ludzie się nie uśmiechają. To znaczy uśmiechają się, ale jakoś mało. A jak ktoś się uśmiecha za dużo, to mają pretensje. Koleżanka mieszka w Krakowie, gdzie nieuśmiechanie się jest podobno szczególnie modne. Szczególnie w knajpach, gdzie być może wypada dbać o dekadencki (wiadomo: Kraków) wizerunek. Podobno nieco lepiej jest w Trójmieście. Może ze względu na północno-zachodnie wiatry. Dlatego koleżanka, jako cel emigracji, bierze pod uwagę Gdańsk, ale bardziej Norwegię. Albo kraje niemieckojęzyczne.
Tylko że w Norwegii dość powszechną przypadłością jest depresja. Nie wiem też, jak często uśmiechają się Niemcy – bo nie słyną z wybitnego poczucia humoru. Myślę jednak, że w niektórych okolicznościach faktycznie mogą się uśmiechać, na przykład na myśl o Polakach. Na przykład gdy myślą sobie, że życie jest ciężkie, ale inni mają jeszcze gorzej – i tu, na przykład, przychodzą im na myśl Polacy. Jako naród sąsiedni, dosyć liczny i całkiem rozpoznawalny na arenie europejskiej przychodzimy Niemcom na myśl pewnie częściej niż Czesi, Węgrzy czy Łotysze, a być może nawet Ukraińcy.
Niemcom faktycznie jest mniej gorzej niż Polakom. Brytyjczykom chyba też, a i Francuzom jakoś tam się w miarę wiedzie. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele, ale całkiem niedawno objawiła się medialnie jedna z mniej apetycznych (choć zależy, z której strony patrzeć). Mianowicie wybuchł skandal, zdetonowany zresztą przez Czechów, ale podchwycony i rozdmuchany przez polską prasę (tak, mamy jeszcze niedobitków polskiej prasy), dotyczący spożywczej dyskryminacji narodów drugiej kategorii. Chodzi m.in. o produkty sprzedawane w dużych, sieciowych marketach, które wprawdzie nie różnią się pod względem marki, opakowania (chyba że nieznacznie) i kanału dystrybucji, ale za to znacznie różnią się pod względem składu.
Jak donosi „Wprost”
- tutaj , w paluszkach rybnych Tesco w „wersji dla Polaków” znajduje się 50 proc. mielonki z białych ryb: miruny, morszczuka, mintaja i dorsza. W wersji sprzedawanej na Wyspach „aż” 65 proc. składu stanowi wyższej jakości mięso z dorsza. Aha, wersja dostępna w UK jest o mniej więcej jedną szóstą tańsza niż jej gorszy polski odpowiednik. Francuski Carrefour również uważa, że nasze kubki smakowe i przewody pokarmowe to konsumencki drugi sort. W ketchupie tej marki przeznaczonym dla Polacząt główny składnik (17,8 proc.) stanowi koncentrat pomidorowy. W wersji dla podniebień francuskich „trzon” produktu to przecier z pomidorów (66 proc.) – wykonany ze 120 g świeżych pomidorów na 100 g produktu. To tylko próbka. Dłuższa lista spożywczych ściem serwowanych Polakom dostępna jest w papierowym wydaniu tygodnika. Tylko że to i tak skromny fragment pełnego obrazu sytuacji.
(Dorzucę jeszcze coś od siebie. Niedawno w łazience budapesztańskiego hostelu widziałem dezodorant Nivea, niemal taki sam, jakiego sam używam. Tyle że ten był niemiecki oraz opatrzony napisem „nie zawiera aluminium” (po niemiecku). Wiadomo: Niemcom aluminium szkodzi, Polakom – też, ale co z tego?)
Inny skromny fragment pełnego obrazu sytuacji naświetla inny materiał prasowy. To znaczy wewnątrzprasowy. Chodzi o list wystosowany przez Marka Dekana, prezesa niemiecko-szwajcarskiego koncernu Ringier Axel Springer Media AG, do podwładnych z polskich spółek tego wydawnictwa. Dekan wyraża w nim swój – oraz zalecany podwładnym – punkt widzenia na temat reelekcji Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej i „przegranej” Jarosława Kaczyńskiego jako rzecznika „ideologii i prymitywnych manipulacji”. Dekan sugeruje też, by „podpowiedzieć” czytelnikom springerowskich mediów, co powinni zrobić, aby pozostać „na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu”. Mówiąc w skrócie, szef wydawnictwa udziela wytycznych dziennikarzom, co i jak powinni pisać. Trochę jak Jerzy Urban za czasów słusznie minionych – ówczesny odpowiednik prezesa koncernu medialnego.
Tyle że Jerzy Urban wydawał dyspozycje w czasach komunistycznej okupacji, no i – warto docenić – robił to w naszym języku ojczystym. Natomiast Mark Dekan formułuje swoje wytyczne czystą niemczyzną, w dodatku z dużą stanowczością, ale nic nie wiadomo o tym, by reprezentował jakieś siły sprawujące władzę nad naszym krajem. Jerzy Karwalis, były dyrektor magazynów „Newsweek Polska” i Forbes”, wydawanych przez Springera, poinformował z tej okazji Dekana, że traktuje on „Polaków jako bandę służalczych tubylców z egzotycznej kolonii”.
Może nie takiej znowu egzotycznej, ale z pewnością kolonii. A jako mieszkańcom kolonii do obywateli pierwszej kategorii trochę nam brakuje. Tylko czego? Może odwagi?
Pan Dobrodziej