Europa Zachodnia jest w stanie rozkładu – kulturowego, etnicznego, moralnego. Jeśli Europa, jako formacja cywilizacyjna, ma przetrwać, to wyłącznie dzięki krajom takim jak Polska, które przechowują resztki (post)chrześcijańskiej tradycji i zdrowego rozsądku.
„Polacy nie pozwalają, by szczano na ich kraj” – tak prosto i węzłowato podsumował swoje wrażenia z pobytu w Polsce Irlandczyk, który wrócił z objazdówki po europejskich miastach. A właściwie miastach nie tyle europejskich, co usytuowanych na terenie Europy – choć z europejskością mających coraz mniej wspólnego. Wideofelieton, w którym zawarł swoje opinie, krążył niedawno po Wykopie. Wypatrzyłem sobie ten materiał i odłożyłem na luźniejszą chwilę. A że bardzo mi się spodobał ze względu na spokojny, przytomny sposób wypowiedzi, to pomyślałem, że podam go dalej – zatem podaję.
Irlandczyk przedstawiający się nickiem „The Don” zagaja opowieścią o swojej wizycie w Paryżu. Stolica Francji, jego zdaniem, z reprezentacyjnej europejskiej metropolii, uchodzącej niegdyś za „miasto zakochanych”, przepoczwarzyła się w wieloetniczną paskudę. Miasto wciąż połyskujące dawnymi urokami, ale brzydnące w oczach i coraz bardziej wyzbywające się swojej tożsamości. W otwartych na widok publiczny urynałach (nawiasem mówiąc nieco obleśnym wynalazku francuskim z czasów Napoleona III) kotłują się Arabowie i Murzyni. Wśród licznych na paryskich ulicach ćpunów również trudno uświadczyć francuskiego autochtona. Po mieście krążą patrole żandarmerii z bronią długolufową, podtrzymując atmosferę antyterrorystycznej paranoi. W wielu miejscach biali mają powód, by czuć się niespokojnie, szczególnie jeśli przy okazji są blondynkami – „zaciekawione” spojrzenia „uchodźców” świdrują ich/je na wylot. Gangi imigrantów pozbawionych lepszych rozrywek, w tym konieczności uczciwego zarabiania na życie, krążą po stacjach metra, szukając frajerów do obrobienia. Widoki zaiste ponure, jak na stolicę kraju, który współtworzył europejską kulturę – a dziś „współtworzy” jej degrengoladę.
Kolejny przystanek Irlandczyk zaliczył w Kopenhadze, gdzie sytuacja – wedle jego opisu – ma się nieco lepiej. Między innymi dzięki temu, że Duńczycy nie dali się otumanić polityką multikulturalną w takim stopniu jak Szwedzi. Miasta o tak bogatej historii, jak Sztokholm czy Goteborg, są stopniowo dewastowane przez najazd dzikich ludów, sprowadzanych tam w ramach autodestrukcyjnej polityki lokalnych władz. Tymczasem po drugiej stronie Bałtyku sytuacja jest biegunowo odmienna – co ku mojej i zapewne waszej satysfakcji zauważa nie tylko autor zalinkowanego komentarza, ale coraz większa liczba odwiedzających Polskę gości z dogorywającego kulturowo Zachodu.
„Bardzo miło się czułem, przebywając w miejscu, które ma własną kulturę i tożsamość, w dodatku bardzo wyrazistą i europejską w swoim charakterze” – mówi o naszym kraju Irlandczyk. I dodaje z dosadnością: „Odnoszę wrażenie, że Polacy nie pozwalają, by szczano na ich kraj”. Tym, co unaoczniło tę naszą zacną postawę turyście z Zielonej Wyspy, były m.in. liczne demonstracje przeciwko sprowadzaniu bliskowschodnich i afrykańskich watah, lansowanych w mediach jako „uchodźcy”. W pewnym momencie Irlandczyk „wrzuca” uwagę, która brzmi raczej zabawnie w tytule niniejszego tekstu. Stwierdza mianowicie, że kraje w rodzaju Polski czy Węgier ocalą Europę. Nie w sensie przeprowadzenia kolejnej odsieczy wiedeńskiej z użyciem ognia i miecza, ale w sensie przechowania „komórek macierzystych” europejskiej kultury wyrastającej – warto przypomnieć – z chrześcijaństwa.
Oczywiście szansa na to, że uda się pokonać inwazję kulturową ze strony pogan z jednej i bisurmanów z drugiej strony jest znikoma. Ale przecież nikt nikogo nie namawia do walki zbrojnej. Gra toczy się raczej o spowolnienie upadku. W tym celu należy po prostu prowadzić przytomną politykę zagraniczną i wewnętrzną, w tym kulturową. Tak, by w głowach wyborców krzewić świadomość wspólnoty, w której każdy z nas żyje. I tego, że los tej wspólnoty, w szczególności jej przetrwanie, zależy od działania i życiowej aktywności każdego z nas. Nie twierdzę bynajmniej, że obecny „układ rządzący”, który kojarzony jest z takimi działaniami, prowadzi nas w ogólnie dobrym kierunku. Wydaje mi się jednak, że pomaga zakonserwować nasze zdrowe, plemienne odruchy w świecie, w którym walka plemienna trwa jak za minionych stuleci, tyle że realizowana jest w sposób zawoalowany oraz przy pomocy bardziej wyrafinowanych metod.
Miło też mieć świadomość, że nasza toporna, antypostępowa polskość, która nie daje sobie w kaszę dmuchać, znajduje uznanie w oczach obcoplemieńców.
A teraz zachęcam do otwarcia piwka względnie kawy z ciasteczkiem i obejrzenia sympatycznej, a zarazem rzeczowej laurki wygłoszonej na nasz temat przez całkiem zwykłego, ale bardzo przytomnego Irlandczyka.
Jakies 10 lat temu spedzilam z siostra lato pod Paryzem u kuzynki. Tamtejsze spoleczenstwo juz wtedy bylo jakies takie dziwne. Meska czesc zachowywala sie jakby nigdy blondynki nie widzieli a juz dwie w tym samym czasie to chyba bylo dla nich jakims fenomenem. Policjantom czy kierowcom ambulansow sluzba nie przeszkadzala zeby sprobowac sie z nami umowic :) Z tych naszych francuskich wakacji moglby powstac calkiem dobry film komediowy :)
Francja przeistacza sie w taki dziki, egzotyczny kraj, jak i reszta zachodniej Europy. ehh