Niemieckie prawo dotyczące prostytucji należy do najbardziej liberalnych na świecie. Wprawdzie większość państw europejskich dopuszcza kupczenie własnym ciałem w tym czy innym zakresie, jednak wiele z nich zwalcza równocześnie sutenerstwo, a nawet karze klientów płacących za seks – choć już nie same córy Koryntu. Tymczasem w niemieckiej branży seksualnej istnieje niewiele zakazów i tabu. Legalna jest nie tylko prostytucja, ale również domy publiczne, a nawet rekrutacja „pracownic seksualnych” za pośrednictwem agencji HR-owych.
Z finansowego punktu widzenia rozwiązanie to jest korzystne dla niemieckiego rządu – bo branża jest uregulowana i obłożona podatkami, a więc generuje przychód do budżetu. W teorii nie powinna natomiast generować przestępczości. Niestety wiadomo, że ją generuje. Chodzi przede wszystkim o handel ludźmi i przymuszanie do nierządu. Liczną – o ile nie dominującą – część personelu niemieckich domów uciech stanowią kobiety z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które najczęściej trafiają tam pod przymusem ekonomicznym, ale nierzadko również pod presją fizyczną. Ujmując rzecz dobitnie i w duchu „antyniemieckim”: Polska stała się jednym z głównych źródeł siły roboczej w niemieckich burdelach. I nie chodzi u o sektor alfonsów, tylko najsłabsze ogniwo tej branży.
To tak tytułem wstępu do omówienia pomysłu ugrupowania o skomplikowanej nazwie Związek 90/Zieloni, czyli niemieckiej partii „zielonych”, na dalszą liberalizację życia seksualnego Niemców. Zieloni, jak wiadomo, lubią życie zgodne z naturą i jeśli ktokolwiek miał wystąpić z tak niecodzienną propozycją, to pewnie ta a nie inna partia. Co nie znaczy, że docelowo propozycji nie poprą wrażliwi na krzywdę społeczną socjaldemokraci i wrażliwi na wartości chrześcijańskie chrześcijańscy demokraci, czyli dwie główne marki (bo nawet nie nurty – wszak praktycznie niczym się od siebie nie różnią oprócz etykietek) niemieckiej, a poniekąd i całej zachodnioeuropejskiej polityki. Wydaje się bowiem, że taki jest po prostu trend w postępie obyczajowości na świecie, a ściślej rzecz biorąc: rewolucji kulturowej, trwającej co najmniej od końca lat 60. ubiegłego wieku, czyli narodzin hipisiarni.
Swoje koncepcje Zieloni wzorują na rozwiązaniach funkcjonujących w Holandii, kraju stanowiącym jeden z poligonów doświadczalnych marksizmu kulturowego. Poligon stosunkowo mały, przynajmniej powierzchniowo, a i ludnościowo niezbyt duży, bo liczący niespełna siedemnaście milionów mieszkańców. Jeśli jednak niderlandzkie „mechanizmy” zostaną zaadaptowane na osiemdziesięciomilionowym gruncie niemieckim, może to oznaczać kolejny krok milowy w rewolucjonizowaniu podejścia do ludzkiej seksualności. Ekolodzy z Berlina proponują bowiem, by wszyscy „seksualnie wykluczeni” uzyskali darmowy dostęp do usług płciowych. To znaczy nie taki znowu darmowy, bo na koszt podatnika. W tym podatnika islamskiego i chrześcijańskiego, który na kwestie seksu zapatruje się z większą powściągliwością niż główni aktorzy niemieckiej polityki.
Z usług „seksualnych asystentek” mogłyby skorzystać m.in. osoby niepełnosprawne, cierpiące na demencję, żyjące w domach opieki. W myśl koncepcji autorstwa Zielonych lekarze mieliby możliwość wystawiania recept na tego typu atrakcje. Jakie konkretnie? No cóż, tego na razie nie wiemy, choć wypada się spodziewać, że możliwości będą równie rozległe, jak oferta zamtuzów, która obejmuje m.in. zabawy w stylu bondage czy igraszki z fetyszami. Z „darmowego” seksu z prostytutką mieliby korzystać również „wykluczeni seksualnie z powodu wykluczenia ekonomicznego”, czyli po prostu ci, których – mówiąc wprost – nie stać na dziwki. Wizja uchodźców z Bliskiego Wschodu rozbijających się po niemieckich lupanarach za pieniądze podatników jest, przyznacie, urzekająca.
Temat jest stawiany i omawiany zupełnie poważnie, więc nie są to jakieś tabloidowe hocki-klocki w stylu Palikota, obliczone na polityczny PR. To po prostu szczera troska miłujących lud polityków o powszechne równouprawnienie w dostępie do dóbr. Również tych, do których dostęp odbywa się kosztem drugiego człowieka. Trudno tu w ogóle o sensowny komentarz, bo eurolewica po raz kolejny występuje z jedną z tych kwestii, do których nie bardzo wiadomo, jak się odnieść, bo w ogóle odnosząc się do nich serio, można doznać uczucia w rodzaju tego, kiedy gada się z krową albo do ściany. Nie, żebym próbował, ale jestem zdolny przewidzieć efekt.
Jasne, że każdy powinien w swoim życiu zaznać miłości i w ogóle różnych przyjemnych rzeczy, ale gwarantowanie kontaktów intymnych drogą ustawową zakrawa na czeski film. Albo niemiecką komedię – czyli dowcip tak ciężki, że aż śmieszny. Tylko że to nie dowcip, a kolejna odsłona transformacji kulturowej, która „użyźnia” glebę europejskiej cywilizacji. Choć talony na figle w burdelu mogą rozmaitym śmieszkom wydawać się gratką nie lada, to jednak jest to pomysł dosyć ponury. No bo cały lewacki program moralnego „wyzwolenia” prowadzi wprost do dezintegracji więzi międzyludzkich, wytępienia wyższych funkcji psychicznych (tych związanych ze sferami emocjonalno-duchowymi) i sprowadzenia życia do wiązki receptorów reagujących na impulsy.
Pan Dobrodziej