Gorąco zaczęło być już przy okazji wydarzeń w Aleppo, do których pozwoliłem sobie odnieść się w minionym tygodniu -
tutaj. W dalszym ciągu (piszę to w środę) nie wiadomo, do czego faktycznie doszło – i dochodzi – w Syrii, bo machina dezinformacyjna po obu stronach propagandowej kurtyny rozgrzana jest do czerwoności. Dziś jeszcze trafiłem na hecnego newsa, opisującego aresztowanie w Egipcie fotografa, który fabrykował zdjęcia „dzieci z Aleppo” z zamiarem rozpowszechniania ich w sieciach społecznościowych ku poruszeniu milionów wrażliwych serc. A to przecież tylko kropla morzu fikcji, jaką karmią nas codziennie podajniki informacji.
Po zdemaskowaniu narracji o rzezi niewiniątek w Aleppo jako co najmniej wyolbrzymionej uwagę opinii publicznej zaabsorbował inny zbrodniczy przypadek. Mianowicie, zamach na ambasadora rosyjskiego w Turcji. Do zdarzenia doszło w Ankarze, podczas przemówienia dyplomaty na otwarciu wystawy „Rosja oczami Turków”. Sprawca wystąpił pod krawatem i z deklaracją o treści „Allahu akbar”. Rzucił też coś o zemście za Aleppo. Więcej nie wiadomo, bo zamachowiec został szybko „zneutralizowany”, ale ponoć już przyznała się do niego ISIS. Całość wypadła jednak koncertowo i w moim skromnym mniemaniu kwalifikuje się na Oscara za reżyserię. Jedno ze zdjęć – bardzo efektowny kadr – społecznościówka typowała już do World Press Photo.
Oczywiście nie twierdzę, że to wszystko to taki „Truman show”, co to jest całkiem na niby, ale też nie jestem na tyle głupi, by wierzyć w samotnych zamachowców powodowanych zewem Mahometa. Szczególnie gdy są oni pospiesznie neutralizowani, by nie puścić pary z gęby. W zgodnej opinii administracji Erdogana i Putina ukatrupienie rosyjskiego dyplomaty było prowokacją obliczoną na pogorszenie stosunków między zainteresowanymi państwami i zakłócenie procesów pokojowych w Syrii – bo podobno jakieś procesy pokojowe tam trwają. Przyznam szczerze, że ta diagnoza nie brzmi mi głupio, ale być może jest to gra jeszcze bardziej piętrowa. W każdym razie zdarzenia w Ankarze zostały szybko przygaszone przez happening z lokalnego, europejskiego poletka.
Na berlińskim jarmarku w tłum beztroskich zakupowiczów wjechała ciężarówka. Ciężarówka nie byle jaka, bo polska. W sprawie polskiej ciężarówki wypowiadał się jej właściciel, polski obywatel Ariel Żurawski, tłumacząc, że kierowca tej ciężarówki – również polski – z pewnością jest niewinny i najpewniej został uprowadzony oraz zabity. Słowem, przez liczne doniesienia o zamachu terrorystycznym w Berlinie obficie przewijała się polskość. Myślcie sobie naiwnie, że nie ma w tym szkody, skoro nie Polak jest sprawcą, lecz – pewnikiem – ktoś z południową pigmentacją. W praktyce tak dalece nie ma w tym szkody, jak dalece nie ma szkody w posługiwaniu się przez zachodnie media frazą „polskie obozy koncentracyjne” – no, może z wyjątkiem tej, że amerykańska młodzież jest przekonana, iż to Polacy rozpętali drugą wojnę światową i wymordowali sześć milionów Żydów.
By nie było niedosytu, do kolejnego zamachu doszło w Zurychu. Tym razem zaatakowani zostali muzułmanie modlący się w meczecie. I tu ciekawostka – sprawca, 24-letni Ghanijczyk, rychło się odnalazł, tyle że martwy. Ta nagła martwość sprawców zamachów wydaje się niezwykle na rękę śledczym, którzy nie muszą fatygować się prowadzeniem nudnych przesłuchań, podczas których oskarżony mógłby za dużo wypaplać i – nie daj Boże – wygadać się z jakichś powiązań ze służbami specjalnymi.
Czemu akurat służbami? A, nie wiem. Tak mi się jakoś nasunęło. A nasunęło mi się, bo niemal we wszystkich ciekawszych zamachach – przynajmniej na terenie EuroAmeryki, bo dalej nasza uwaga nie sięga – pojawiają się jakieś niewyjaśnione specsłużebne wątki, które nie doczekują się rozwiązania lub powiązania. I równie niepostrzeżenie, jak się pojawiły – gasną. Nasunęło mi się też, bo świetnie pamiętam o bardzo ciekawym programie, realizowanym przez amerykańskie służby specjalne na terenie Włoch (i innych krajów, ale w przypadku Włoch sprawa się rypła) o nazwie „strategia (potęgowania) napięcia”. Idea była programu bardzo prosta: polegała właśnie na potęgowaniu napięcia przez organizowanie zamachów terrorystycznych przez członków organizacji bojowej Gladio i przypisywanie tych zamachów skrajnej lewicy, która podówczas (lata 70.) była jednym z głównych straszaków na europejskim kontynencie. Celem było to, co zwykle jest celem władzy – uzasadnienie polityki zmierzającej do zwiększenia stężenia zamordyzmu w życiu społecznym.
Dziś analogicznym choć straszniejszym straszakiem jest terroryzm. Ale czy możliwe, by podobne bezeceństwa, jak w przypadku Gladio, były kontynuowane w dzisiejszym coraz bardziej demokratycznym świecie? Ależ skąd! Przecież nie rządzą nami psychopaci, a władza wybrana z woli ludu, która ma pełnię kontroli nad wojskiem i służbami, nie posunęłaby się do takich nieprawości!
Żartuję, głuptasy. Wszystko, co widzicie i słyszycie to pic. Szyty coraz grubszymi nićmi i z coraz mniejszą troską o wiarygodność, serwowany bezczelnie i na odlew, po to, żeby wpędzić was w stan permanentnego strachu i wymusić akceptację dla zmian, które zamienią wasze środowisko życia w więzienie. I moje też.
Już prawie po, ale wciąż – wesołych świąt.
Pan Dobrodziej