Przypomniał mi się ostatnio mem, który latał jakiś czas temu na fejsbukach. Obrazek nosi tytuł: „Wiesz czemu twój pies jest szczęśliwszy od ciebie?”. Kadr przedstawia postać człowieka z dymkiem myślowym wypełnionym rozmaitymi artefaktami ludzkiej codzienności: pieniędzmi, samochodem, domem, wakacyjnymi palmami-planami itp. Obok postaci ludzkiej figuruje postać psia z przypisanym analogicznym dymkiem – tyle że wyobraża on sytuację przedstawioną na obrazku. Innymi słowy: pies, w odróżnieniu od swojego pana, obecny jest myślami tu i teraz, czyli tam, gdzie nieobecna jest przytłaczająca większość ludzi. Dlatego pies, w zamyśle autora obrazku, jest szczęśliwszy albo po prostu szczęśliwy, a człowiek – niezupełnie.
Czy psy faktycznie są tu i teraz, przeżywając szczęśliwie chwilę obecną, czy raczej majaczą o sprawach przeszłych i przyszłych – tego oczywiście nie wiem. Być może kiedyś odpowie na to pytanie neurofizjologia i specjaliści od obrazowania funkcji ośrodkowego układu nerwowego, którzy pokażą, co skrywają psie głowy. Nawet gdyby odpowiedź miała przeczyć intuicji autora wyżej opisanego obrazka, to jednak obrazek i tak uważam za trafiony. Bo w prosty i dobitny sposób ilustruje jeden z najważniejszych aspektów kondycji ludzkiej: zanurzenie w myślotoku, który jest być może główną przyczyną życiowego dyskomfortu.
Sądzę, że nikt z nas, a przynajmniej nikt z ludzi, których znam i znałem, nie jest zdolny do trwałego uwolnienia się od tego stanu i do przejścia w stan tu i teraz. Taki awans wymaga żmudnej, długotrwałej praktyki, która prowadzi do stanu określanego z religijna mianem nirwany czy oświecenia. Podejrzewam, że jest to również stan bliski – mówiąc z chrześcijańska – świętości. Choćby z tego względu, że większość „nieczystości” w naszym życiu pochodzi z uganiania się za majakami lub uciekania przed majakami. Generalnie rzecz biorąc ze strachu (lęku) i pożądania, które są ze sobą ściśle powiązane. Prawdopodobnie jako dwie strony jednego medalu czy coś w ten deseń.
Po tej skromnej dawce egzaltacji i teorii chciałem przejść do wątku praktycznego, czyli co robić, panie dziejku? W sumie to nie wiem, ale mogę powiedzieć, o tym, jak sam sobie radzę w tej kwestii. No cóż, jedną z ulubionych praktyk, jakim się oddaje, jest antyteza praktyki określonej w tytule niniejszego tekstu, czyli życia z nadbagażem. Nadbagaż rozumieć można rozmaicie. Ja rozumiem pod tym pojęciem zarówno nadmiar dóbr materialnych, jak i zobowiązań, wynikających z zależności ekonomicznej bądź służbowej: stan podporządkowania, który nie ma wymiaru moralnego, np. służby w zbożnym celu, pomocy bliskim lub bliźnim (to działania niewątpliwie szlachetne i nawet jeśli wiążą się z obciążeniem, to nie wypada o nich mówić jako o zbędnym balaście). Chodzi mi przede wszystkim o rozmaite dobra luksusowe („luksusowe”) – i działania na rzecz ich zdobycia – które, często z bezmyślności, gromadzimy, jakbyśmy szykowali się na komfortową podróż przez cztery ziemskie wcielenia.
Przy okazji przyznam się do czegoś brzydkiego: odczuwam pewną satysfakcję na myśl o ludziach zaplątanych w kredyty przy jednoczesnej świadomości braku własnych zobowiązań wobec instytucji finansowych. Również dlatego, że postrzegam te ostatnie jako zorganizowanych i sankcjonowanych prawnie złodziei. Ale także dlatego, że na tle cudzego zaplątania silniej odczuwam radość z braku podobnych obciążeń własnych. Takie tam złudne poczucie większej wolności w niewolącym świecie. Pewnie, że chciałbym mieć własną hacjendę, kryty basen i korty tenisowe – ale głównie w sferze wyobrażeń. W realu mogłoby to być zbyt męczące i alienujące z normalnego życia społecznego.
W gruncie rzeczy wydaje mi się, że każdy większy stan posiadania, nie służy dobremu samopoczuciu. W ogóle nie służy mu przywiązywanie się do rzeczy i przesadnego komfortu, ani jakiekolwiek stymulowanie chęci i obaw związanych z dobrobytem w jego rozmaitych formach. W generowaniu dobrego samopoczucia znacznie bardziej pomaga świadomość, że życie to krótka podróż i nie warto się w jej trakcie przeładowywać.
Pan Dobrodziej