Miałem ochotę napisać tekst o tym, jakie „typy” Polaków można spotkać w UK. Nie sprawdzając jednak zbyt dogłębnie internetów, pomyślałem, że już ktoś to gdzieś napisał. A nawet jeżeli nie, to byłoby to myślenie odrobinę stereotypowe – a przecież z tym trzeba nam walczyć!
Czasy dawne
Podczas mojego niemieckiego epizodu w korporacji pod tytułem Zalando na zaszczytnym stanowisku pakowacza (nie brzmi zbyt wyniośle i wyniosłym de facto nie jest), który to trwał około pół roku, poznałem wielu Polaków. Siłą rzeczy w sumie, gdyż, jak ja to mówię – niemieckiego próbowano mnie nauczyć, jednak animozje historyczne i zwykłe stereotypy sprawiły, że na próbach się skończyło. Wśród krajanów poznałem ludzi przeróżnych, począwszy od stereotypowo nie-do-końca-radzących sobie z alkoholem czy innymi substancjami, przez nauczycieli (byłych i aktywnych), aż po całe rodzinki (wielopokoleniowe), które zamarzyły o lepszym życiu w kraju spadkobierców Goethego. Wspólną i charakterystyczną cechą większości poznanych przeze mnie ludzi było to, że historie te były raczej smutne, przygnębiające. Ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości, swoim uzależnieniem czy praca jedynie po to, by utrzymywać swoją ukochaną (co z tego, że starszą o 15 lat i trwoniącą wszystkie, ciężko zarobione pieniądze ukochanego „bankomatu”). Mówiąc wprost – historie ludzi, którym się nie powiodło.
Guess who's coming to dinner
Lądując w Bristolu nie mogłem odpędzić się od myśli o tym, kogo spotkam na swej drodze we włościach Królowej. Czy będzie aż tak kolorowo i ciekawie, jak było w Niemczech, w końcu czarny i szary to też kolor, czy odrobinę inaczej. W głowie miałem obraz Polaka-na-wyspach z grubsza takiego, jakich Anglików można spotkać na wielu krakowskich ulicach po zmroku. Bezrefleksyjnych imprezowiczy, którym bezkarność i poczucie anonimowości w obcym kraju uderzyły do głowy i pomiędzy śpiewaniem ochrypniętym głosem Auld Lang Syne, a uwalnianiem ze swoich trzewi, niczym towarzysz Michnik (dla niezorientowanych krótki filmik: https://youtu.be/gHN3_nGx33Q) potrafią jeszcze nieźle zbluzgać przechodzącą obok dziewczynę czy pobić przechodnia uprzednio tańcząc nago na stole. W restauracji. McDonalds. :)
„Żebyś się nie zdziwił"
Otóż, kolejny raz nie zawiodłem się na ludziach (O Różnorodności! Kocham Cię!) i doszedłem do pewnego wniosku, o którym za chwilę. Spotkałem tutaj jeszcze szersze spektrum historii ludzkich nieszczęść i szczęść. Moja wizja rodaka za granicą z jednej strony została zachowana a z drugiej – zachwiana. Tylko jakby skala większa, bo jednak jest nas tu o wiele więcej. Podtrzymana (uwaga, nowe słowo!), gdyż wielu jest tu tzw. Lonsdejlczyków, którzy po pierwszej wypłacie obkupują się w wyjściowe dresy marki Lonsdale (które ledwo mieszczą się na ich podlewanych sterydami karkach), a na przykład niespodzianką niemałego kalibru (mimo wszystko ciepło mi si na sercu jakoś zrobiło, tak współczująco) było spotkanie „mieszkańca ulicy”, który zapytawszy mnie łamaną angielszyzną o drobne na alkohol okazał się być... Polakiem.
Zachwiana, bo jednak wydaje mi się, że pomijając typ wspomnianego miłośnika bawełny (pół na pół z poliestrem – strasznie się te lonsdejle „kulkują"), mam wrażenie, że tutejsza Polonia wydaje się być o wiele bardziej rozwinięta pod wieloma aspektami. Patrząc na przykłady pierwsze z brzegu - są tutaj polskie szkoły, sławne sklepy, masa polskich firm i firemek, barów i knajpek, których to dobrodziejstw w byłym NRD szukać można ze świecą.
A być może myślę tak, przez tło na jakim życie maluje te historie – cóż, Wielka Brytania jest o wiele bardziej „zachodnia” aniżeli poenerdowski Erfurt, któremu zdecydowanie bliżej niż dalej do Polskich realiów – poza jurkami a nie jakimiś tam złotóweczkami na koncie. W każdym razie, wniosek mój to ni mniej, nie więcej tylko to, że za gramanicą można spotkać dokładnie tych samych ludzi, których spotkać możemy w Polsce, tylko, że w skali makro – i nie mam tu na myśli sklepo-hurtowni o tej samej nazwie :)
Piotr Brzegowski
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.