Sztorm, który nadciągnął znad Atlantyku, uderzył zgodnie z przewidywaniami z całą swoją mocą. Najsilniej odczuli go rzecz jasna mieszkańcy wybrzeży, ale spore zniszczenia zanotowano także w północnej Anglii, południowo-zachodniej Szkocji. Obfite opady deszczu dotarły również do Londynu.
Według najnowszych danych, zasilania zostało pozbawionych łącznie 55 tys. domostw. W Carlisle zalanych jest łącznie około 2,5 tys. nieruchomości. W Kumbrii sparaliżowana jest również sieć kolejowa, a około 40 szkół jest zamkniętych. Służby wydały łącznie 50 alarmów powodziowych.
Wichury i deszcze ustały w niedzielę, ale służby nadal borykają się ze skutkami sztormu. Zniszczenia są na tyle poważne, że premier Cameron zapowiedział dziś wizytę na terenach najbardziej dotkniętych żywiołem. Dziś rano odbyło się również w tej sprawie posiedzenie komitetu Cobra, którego głównym tematem było omówienie działań pomocowych dla poszkodowanych.
Jak zawsze przy tego typu zjawiskach pogodowych pojawia się temat zabezpieczeń przeciwpowodziowych i fala krytyki wobec rządu. Mimo wielomilionowych inwestycji z 2005 roku, nie udało się uchronić Kumbrii przed kolejnymi zalaniami.
– Kiedy ma się do czynienia prawdopodobnie z najbardziej obfitymi opadami deszczu w historii, to chyba nie trzeba być zdziwionym, że w wielu miejscach zbudowane zabezpieczenia okazały się niewystarczające – broni się Rory Stewart, minister ds. powodzi. – Warto za to podkreślić, że w wielu miejscach zabezpieczenia dały nam dużo więcej czasu, spowolniły one rozprzestrzenianie się fali powodziowej, dzięki temu wielu ludzi udało się bezpiecznie ewakuować, a na wielu ulicach jest dużo mniej wody.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.