Ja, tak się składa, żrę się o politykę nader chętnie, chociaż od pewnego czasu coraz mniej. Wiadomo, czasem dostanę spazmu i wyheftam komuś na koszulę, co myślę o tym, co on myśli (z kobietami staram się nie szarpać o takie banialuki), ale generalnie próbuję trzymać fason (chcę dobrze, wychodzi jak zwykle).
Z tą polityką, w wersji gazetowej, to jest tak, że ludzkie przekonania są zbyt głęboko zakorzenione w irracjonalnych warstwach umysłu, by mogło się dać je wykorzenić za pomocą racjonalnych argumentów. Handrycząc się nadmiernie o sprawy ideolo, przy fundamentalnych różnicach, narażamy się na utratę kumpla lub pogorszenie relacji towarzyskich. A po co to komu?
Załóżmy, że do władzy dojdzie reżim, który jemu leży. Kumpel dostanie fuszkę w esbecji, a my może dzięki temu dostaniemy przepustkę na przelot w jedną stronę do Papui – by uniknąć represji ze strony reżimu. Możecie się śmiać, ale życie wraz z historią przynoszą niespodzianki.
Nie jest to jednak główny motyw, który przyświeca mi przy staraniach o polityczny spokój ducha. Główny jest taki, jak wspomniałem, że jeśli chodzi o politykę, to po prostu generalnie trudno się dogadać. W dodatku to dogadywanie nie ma zbyt wielkiego sensu. Dlaczego? Otóż przyjmijmy, że najbardziej handryczą się ludzie propsujący opozycyjne obozy polityczne. Obozy polityczne zazwyczaj żyją bieżączką i nawalają się o byle pierdy-śmierdy, na których świat bynajmniej nie spoczywa. Tego typu spory prowadzą do zaostrzenia podziałów, wzmożenia wrogości, pogorszenia nastrojów zbiorowych i indywidualnych oraz ogólnej przykrości.
To nie tak, że polityka nie jest ważna. Pewnie, że jest. Z różnych względów, o których nie chce mi się tu rozprawiać. Postuluję jednak, by zanadto nie wpitalać się w konflikty międzypartyjne i nie dawać się nabrać na ten cały polityczny marketing. Ekipy wspierające się partyjnym logo wyznają zwykle światopogląd sformatowany. Przedstawiciele takich ugrupowań nie są w stanie oceniać biegu wydarzeń z dystansu, a zatem tak, jak należy.
Patrząc z dystansu na bieg wydarzeń, trudno nie dostrzec, że życie polityczne jest procesem cybernetycznym. Cybernetycznym, czyli podlegającym zasadom sterowania – w tym przypadku społecznego. O tym, co naprawdę ważne, decydują bardzo wysoko zlokalizowani osobnicy, dysponujący nieograniczonymi budżetami i transgranicznymi wpływami. Znacie tę przypowieść o jednym procencie ludzkości, który kontroluje ponad pięćdziesiąt procent światowego bogactwa? No to wiecie, że to nie przypowieść, tylko oficjalne dane. Strach pomyśleć, jak jest z nieoficjalnymi.
W tym kontekście cybernetyczne teorie polityczne to banały – nadzwyczaj łatwe do wykazania. Niemniej gdy spotykam kogoś, kto jest świadom tych banałów i wie, że nie ma sensu kłócić się o byle pierdy-śmierdy, to mam podejrzenie, że spotkałem mądrego człowieka, z którym można ciekawie porozmawiać. A w dodatku zamknąć bezkres zagadnień politycznych w kilku zdaniach.
Nie znaczy to oczywiście, że sam uważam się za mądrego, bo mam świadomość, że polityką steruje „cybernetycznie ogarnięty” jeden procent (według oficjalnych danych). Uważam się za dostatecznie głupiego, by żreć się o światopoglądowe małostki. To chyba kwestia charakteru.
Może w ogóle poglądy polityczne to nie kwestia racjonalności, ale charakteru?
Nie wiem, ale warto się nad tym zastanowić.
Pan Dobrodziej