Szanowny Panie Antoni, zawsze uważałem Pana za człowieka prawego i sprawiedliwego. Kiedyś nawet sądziłem, że mógłby Pan aspirować do statusu męża stanu (oczywiście pasywnie – aktywna aspiracja tego typu zdradzałaby rażącą nieskromność). Mimo że cechuje mnie infantylna skłonność do dowcipkowania, właściwa ludziom nieposiadającym dostatecznych kwalifikacji moralnych do bezkompromisowego zaangażowania się w życie publiczne, zupełnie serio twierdzę, że jest Pan dzielnym i godnym szacunku człowiekiem. Z bardzo dużym poświęceniem walczył Pan dotychczas o wyjaśnienie tragedii smoleńskiej. Wbrew nastrojom społecznym i klimatowi politycznemu oraz narażając na szwank swoją reputację, by ostatecznie doprowadzić ją do stanu – jak mawiają anglosasi – FUBAR.
Ja to, Panie Antoni, wszystko wiem. Ba! Wiem to i jeszcze więcej. Może nawet wiem więcej niż Pan, bo przez kilka lat miałem taką fajną pracę, że mogłem uwinąć się z codzienną robotą w max dwie godziny, a przez resztę czasu siedzenia w biurze oglądać filmiki na YouTube. Żeby Pan wiedział, co ja na tych filmikach widziałem! Panie drogi – Pańska teoria, że Putin w Smoleńsku zamachnął się na polski samolot, to przy tym mały pikuś.
Także, nie chwaląc się, ja naprawdę, Panie Antoni, bardzo dużo wiem o rozmaitych spiskach i knowaniach. Poza tym, że tak po sokratejsku to niczego nie wiem, to tak w praktyce wiem i to, że są na świecie ludzie, którzy są wrogami Polski (Pan to przecież też wie, tylko nie wiem, czy wie Pan, co to za ludzie). Są to ludzie, którzy są także Pańskimi wrogami. Jeśli Pańskim celem jest sprawienie, by Polska była zdrowa, silna i niezależna, to ci ludzie działają wbrew Pańskim celom. Niestety! Zaobserwowałem rzecz bardzo smutną, która powinna zasmucić również Pana. Ci ludzie, nasi wspólni wrogowie, w swoim działaniu prawdopodobnie posługują się Pańską osobą. Rozumiem, że może Pan nie zdawać sobie z tego sprawy ze względu na natłok obowiązków, który utrudnia Panu złapanie autodystansu. Mnie się to jednak udało, gdyż ze względu na luzy czasowe, mogłem przeprowadzić pogłębiony risercz w tej i innych sprawach.
Spróbuję wyjaśnić Panu w skrócie, o co mi chodzi. Jako osoba znacznie lepiej wykształcona ode mnie, zna Pan zapewne starą sprawdzoną zasadę rzymskich imperatorów „dziel i rządź”. Jak doskonale Pan rozumie, maksyma ta zaleca, by w rządzeniu posługiwać się wszczynaniem waśni i prowokowaniem konfliktów. Działa to w bardzo prosty sposób, zgodnie z inną popularną maksymą: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Trzeci korzysta, bo w trakcie nieuwagi dwóch, którzy się biją, może bez przeszkód rozgrywać własne interesy – dlatego często ten trzeci prowokuje tamtych dwóch i zaciera rączki, czekając aż tamci wezmą się za łby.
Obawiam się, Panie Antoni, mniej więcej tego, czego obawiają się smoleńscy „negacjoniści”, do których poza tym bardzo mi – mam nadzieję – daleko. Obawiam się, że jeśli zacznie Pan wszczynać i prowokować po omacku lecz z przytupem, to niebawem Polska może nie być nie tylko – mówiąc słowami poety – Polską, ale nawet spokojnym niemiecko-rosyjskim kondominium. I w istocie, a nie w metaforze stanie się kamieni kupą.
Pana przekrwione oczy, Pani Antoni, zbyt intensywnie wpatrują się we Wschód, zamiast zataczać nieco szersze kręgi. Bo w takich tragediach, jak smoleńska, oraz – by sięgnąć do świeżutkiego przykładu – paryska, czynni są – mówiąc słowami poety – również (podkreślam: również) inni szatani. Nie będę Panu podpowiadał, jacy. Tym bardziej że Pańska partia, zdaje się, już dawno podpisała z nimi cyrograf.
Pan Dobrodziej