A było tak pięknie. Ledwie wróciłem z upojnych wakacji i jeszcze nie zdążyłem dojść do zmysłów, a już przypomniałem sobie, że świat znajduje się na progu przepaści. Co prawda świat znajduje się na progu przepaści od zarania dziejów, ale kiedy człowiek byczy się w podróży, to podobne istotności wylatują mu z głowy. Dzięki temu zresztą może zresetować się psychicznie. Po resecie następuje jednak rereset – gdy tylko codzienność zmusi nas do ponownego odpalenia kompa. A jak komp, to oczywiście fejsbuk, do którego ściekają najbardziej ekscytujące sensacje globu.
Na szczęście tym razem sensacji nie było za wiele. Jak się okazało, podczas mojej nieobecności społecznościówka żyła głównie kryzysem imigracyjnym (uchodźczym) i rozdmuchiwała flejmy „humanitarystów” z „nacjonalistami” (vel „nazistami”). Ci pierwsi twierdzą, że kraje bogatego Zachodu, takie jak Polska, są odpowiedzialne za los uchodźców, których powinny przytulić do serca, a właściwie „pomocy społecznej”, ci drudzy uważają przeciwnie. Ci pierwsi powołują się na względy moralne, opatulone w emocjonalne tyrady, ci drudzy – posiłkują się brutalną „antyludzką” realpolityką. Ale i oni nie są w stanie uniknąć emocji.
Podobnie jako i ja ich nie uniknąłem, gdy obejrzałem na swoim „łolu” film z semilinczu na Egipcjance. Lincz był semi, gdyż Egipcjanka została „tylko” poturbowana (pobita i skopana na ziemi) i ostatecznie uszła z życiem. Niemądra kobieta, sama sobie winna – szlajała się po arabskiej ulicy w europejskim przyodziewku, zamiast ubrać się w worek po ziemniakach z otworkami na oczy. Nic dziwnego, że napytała sobie guza.
Może zresztą przesadzam z tymi emocjami – wciąż jestem powakacyjnie zblazowany i cały ten arabski rejwach nie telepie mną tak, jak większością polskiego internetu. Zresztą po co się denerwować? Unia Europejska ma w poszanowaniu stanowiska państw członkowskich i już zadecydowała, że Polska przyjmie 12 tys. imigrantów. Tak, tak – nie 2, jak wcześniej rachowano, a 12. Oczywiście drga mi powieka na takie dictum, a i monitorem rzuciłbym o ścianę, ale przecież jakbym się nie napiął – kijem Wisły nie zawrócę.
Równie ciężko będzie też wytłumaczyć „humanitarystom”, że w kwotach imigracyjnych nie chodzi wcale o pomoc uchodźcom. Jeśli ktoś roi sobie, że europejska wierchuszka jest zainteresowana ratowaniem życia przypadkowych Arabów, to znaczy, że odkleił się od rzeczywistości jak podeszwa od chińskiego trampka. Jedynym sensownym wytłumaczeniem skwapliwości, z jaką Bruksela transferuje północną Afrykę do Europy są wymogi projektu multikulti.
Jak wiadomo, na Starym Kontynencie istnieją jeszcze „aryjskie” niedobitki, w postaci Polski, Czech, Węgier czy Słowacji (pomijam „swojską” cyganerię, z której słynie ten uroczy kraik), które względnie skutecznie unikały dotychczas najazdu kolorowego ludu, ale etap etnicznej „czystości” Europy Środkowej najwyraźniej dobiega końca. Wbrew medialnemu sloganowi nie chodzi jednak o stworzenie na obszarze UE społeczeństwa multikulturowego, w którym rozmaite grupy społeczne współżyją ze sobą w różnorodności i przyjaźni. To wizja do tego stopnia idylliczna, że aż zwyczajnie głupia.
Punktem docelowym multikulti jest wymieszanie ludzkich stadek z różnych stron świata na beżową, a(nty)narodową papkę, która porzuci lokalne przesądy właściwe swoim tradycjom kulturowym – i nawróci się na jedyną słuszną religię postępu. Napędzanie imigracji przyspiesza ten proces podwójnie. Po pierwsze dlatego, że zwiększa ilość „obcego elementu” w społeczeństwach do niedawna (stosunkowo) homogenicznych – które w swej różnorodności tworzyły faktycznie wielokulturową Europę. Po drugie dlatego, że wzmaga napięcia kulturowe i otwiera kraje takie jak Polska na zagrożenie terrorystyczne. (Jest oczywiste, że wśród kontyngentowych uchodźców znajdzie się niejeden emisariusz ISIS czy „Al Kaidy”). A budowanie wrogości i poczucia strachu wśród spokojnej ludności to najlepsze z dotychczas wymyślonych narzędzi sprawowania władzy. Każdy – realny czy zainscenizowany przez służby specjalne – atak terrorystyczny daje uzasadnienie do ograniczenia swobód obywatelskich, zwiększenia cenzury i inwigilacji, czyli, krótko rzecz ujmując, wprowadzenia zamordyzmu. Czegóż władza może chcieć więcej?
No, ale jak ktoś „rozkminia” politykę za pomocą dobrego serca, zamiast rozumu, to uwierzy w najgorsze brednie o przyjaźni ras, narodów i religii. Tylko taka naiwność skończy się fatalnie dla nas wszystkich.
Pan Dobrodziej