Z emigracją sprawa jest zazwyczaj prosta: wyjeżdżamy bo brakuje hajsu. Bez hajsu przeżyć można, ale radykalnie zmniejsza się liczba atrakcji i równie radykalnie rośnie liczba ryzyk. Dlatego właśnie wyjeżdżamy. Przykładowo, mój kolega wyjechał niedawno do Norwegii. Wyjechał, wrócił i niebawem znowu wyjedzie. W Polsce ma trochę spraw rodzinnych i sporo rachunków, dlatego zamierza tak kursować wte i wewte przez jakiś czas. A wyjeżdża, bo przywozi z tej północy dużo koron.
Norwegia, mówi, to piękny kraj, ale dziwny. Przykładowo, jeśli przez miesiąc kupujemy alkohol w legalnej dystrybucji, choćby symboliczne piwko dziennie, to norweskie państwo zafunduje nam przymusową terapię odwykową. Dlatego Polakom sympatyzującym z symbolicznym piwkiem dziennie doradza się korzystanie z gotówki, żeby nikt troskliwy nie monitorował transakcji. Tyle że w Norwegii korzystanie z gotówki jest podejrzane. Prawie wszyscy płacą tam elektronicznie. W końcu nie mają nic do ukrycia. Tym bardziej że najpewniej nie podobałoby się to norweskim władzom, które promują jawność w życiu społecznym. Na przykład przez listy podatkowe. To publicznie dostępne informacje o dochodach mieszkańców Kraju Trzech Koron. Dzięki nim możemy się dowiedzieć, ile zarabia nasz sąsiad, przełożony, teściowa lub proboszcz okolicznej parafii. Fajnie? Nie wiem, ale ja bym tam nie chciał, żeby przypadkowa żulia sprawdzała mi saldo na koncie. Ani przypadkowa biurwa regulowała ilość woltów, którą wprowadzam do organizmu. Ale te niepokoje to i tak telenowela na tle innych przejawów moralnego postępu zachodniej cywilizacji.
O tekście pod kontrowersyjnym tytułem „Polska to normalny kraj” pomyślałem pod wpływem niusa o skazaniu babci za przytulenie wnuczki. To jedna z tych spraw, w których realność nie chce się wierzyć. Po pierwsze dlatego, że są tak niewiarygodne, po drugie dlatego, że pokazują prawdziwe, rozpaczliwie nieludzkie oblicze systemu, które starmy się wyprzeć ze świadomości. Historia rozegrała się w Liverpoolu. 72-letnia Kathleen Danby została wyproszona przez policję z przedstawienia w lokalnej filharmonii i przetransportowana do aresztu a następnie więzienia. W sumie za kratkami spędziła trzy doby. Policja działała na mocy zaocznego wyroku sądu opiekuńczego, który skazał Danby na trzy miesiące więzienia za przytulenie dziewiętnastoletniej wnuczki, znajdującej się w posiadaniu – bo tak to wypada nazwać – opieki społecznej. Dziewczyna trafiła pod kuratelę państwa w wieku 11 lat, gdy jej ojciec stracił prawa rodzicielskie. Alkoholizm? Narkomania? Przemoc? Wykorzystywanie seksualne? Oj, żeby. Otóż ojciec prawa rodzicielskie stracił, ponieważ próbował powstrzymać gówniarę przed wybiegnięciem na ruchliwą ulicę pod wpływem „napadu złości”. Społeczniacy oskarżyli go o „złe traktowanie” córki i zabrali dzieciaka do placówki opiekuńczej. Od tego czasu ojciec siedział w kiciu już dwa razy za próbę kontaktu ze swoją pociechą. W tym raz za machanie na taksówkę, którą dziewczyna jechała do szkoły. Co do babci – otrzymała ona przywilej kontaktu telefonicznego z wnuczką raz w miesiącu. Oczywiście pod nadzorem kapo z social care. Ale zgadnijcie, co. Babcia zakaz złamała. W lutym zeszłego roku spotkała dziewczynę na jakiejś wystawie, a cztery dni później kamera CCTV zarejestrowała, jak przytula ją przed pubem. I właśnie za to sąd wlepił jej trzy miesiące ciupy. Dodajmy, że córce w więzieniu dla małolatów niespecjalnie się podoba, ponieważ dotychczas uciekała z niego 170 razy.
Cała sprawa zakończyła się – jeśli można użyć takiego słowa w tym piekielnym kontekście – pomyślnie. Po trzech dniach za kratkami Kathleen została zwolniona. Poskarżyła się trochę na siniaki zainkasowane podczas bliższych kontaktów z policją, brak snu oraz brak dostępu do leków na wątrobę, których odmówiła jej władza, ale generalnie tę upiorną przygodę przyjęła dość promiennie.
Miałem podać więcej przykładów zdziczenia tzw. zachodniej cywilizacji: od edukacji seksualnej przedszkolaków po militaryzację amerykańskiej policji, która coraz bardziej przypomina zastępy terminatorów, ale chyba nie ma sensu. Większość tego typu szokujących case’ów to tematy na osobne teksty. A historia Kathleen Danby jest dostatecznie ilustratywna dla etapu postępu, na którym się obecnie znajdujemy.
To nie jest „wyizolowany” przypadek wypaczenia w sprawnie działającym systemie. To prawdziwe oblicze antycywilizacyjnego bagna, w które wpychają nas wykolejeni ideologowie i socjotechniczni czarodzieje. Na każdym froncie życia społecznego przybywa dowodów na nieludzkość przemian kulturowych, które wnet zamienią nasze życia w totalitarne piekło: alienacji, bezwolności i strachu wobec wszechwładnej machiny superpaństwa kontrolującego każdy aspekt naszej egzystencji – od sfery fizjologii po sferę ducha. Przypadek Danby to tylko jeden z coraz liczniejszych przedsmaków tej rzeczywistości.
Ilekroć czytam doniesienia o podobnych horrorach, tylekroć dziękuję niebiosom, że Polska jest krajem europejskiej drugiej ligi. Tylko dzięki temu – i, powiedzmy sobie szczerze, dzięki jako takiemu wpływowi Kościoła na procesy mózgowe lokalnej owczarni – nie zostaliśmy jeszcze przerobieni na mentalne parówki w równym stopniu, co zachodnie ofiary „rewolucji kulturowej” 68 r. Wciąż posiadamy zdrowe odruchy moralne, potrafimy odróżnić dobro od zła i rozpoznawać rozmaite wykolejenia współczesności. I choć te zdolności zanikają w narodzie, to nad Wisłą, mam wrażenie, ten proces postępuje wolniej niż w Wielkiej Brytanii, niewspominając już o Skandynawii.
Pan Dobrodziej