(Nie) iść na łatwiznę…
Na pytanie, dlaczego wielu rodziców z różnych powodów wybiera inną drogę kształcenia w tym kierunku, np. prywatne lekcje, bądź decyduje się tylko na kształcenie w szkole polskiej do osiągniecia przez dziecko określonego wieku lub całkowicie z tej edukacji rezygnuje, pozbawiając tym samych swoje dzieci możliwości uczestnictwa w rodzimej kulturze, pracownicy szkół starają się znaleźć odpowiedzi, by móc usunąć przyczynę takiego stanu rzeczy i przekonać zarówno rodziców, jak i ich dzieci, to tego, że nauka w szkole uzupełniającej nie może być wyborem, a wręcz koniecznością i obowiązkiem, który powinien mieć miejsce na równi z edukacją dziecka w szkole brytyjskiej.
„Dziennik Polski” zapytał rodziców, którzy zrezygnowali z edukacji swoich dzieci w szkołach uzupełniających lub wybrali dla nich inna drogę kształcenia w tym kierunku, o podanie przyczyn takiego wyboru i o to, czy rozważają możliwość powrotu na grunt szkół sobotnich oraz o ich oczekiwania względem tych szkół.
– Wcześniej mój syn nie uczęszczał do sobotniej szkoły, uczyłam go sama w domu. Wybrałam dla swojego syna szkołę internetową Libratus. Na platformie są podane lekcje, które razem robimy. Tłumaczę dziecku jak wykonać zadania, jeśli nie jestem pewna czegoś zawsze mogę zajrzeć do poradnika dla rodziców. Lekcje są zrobione bardzo przejrzyście i pomysłowo. Ten system nauczania wymaga zarówno od rodziców i dzieci dużej mobilizacji i systematyczności. Dawid zakończył w maju pierwszy rok z Libratusem i jest bardzo zadowolony. W tym roku kontynuujemy dalszą naukę. Jest to dla nas wygodny sposób nauczania. Nie musze rezygnować z sobotniej pracy dlatego żeby zawieźć syna do sobotniej szkoły. Mamy też więcej czasu do przebywania razem podczas nauki. Podczas odrabiania lekcji widzę z czym syn ma problemy, a z czym radzi sobie doskonale. Jest to system jeden na jeden, czyli uczeń i nauczyciel, a nie jeden nauczyciel i ok.20 uczniów, co uważam daje też większe możliwości dotarcia do dziecka, ponieważ poświęca się więcej czasu na jednostkę. Dodatkowym atutem jest to, że syn otrzymał szkolną legitymację – mówiła Justyna Mosakowska.
Niektórzy rodzice argumentują, że szkół jest zbyt mało, że na miejsce w tej wybranej, blisko miejsca zamieszkania trzeba czekać kilka miesięcy i że program nie jest dostosowany do poziomu edukacyjnego ich dzieci, ponieważ w jednej klasie uczą się dzieci, które znają język na różnym poziomie. Dla wielu problemem jest również to, że za edukację w placówkach trzeba płacić. Narzekają też na brak odpowiednich ich zdaniem podręczników (każda placówka wybiera dowolnie podstawę programową – przy. red.), a także uważają, że nauka w szkole polskiej nie jest tak ważna , jak w szkole brytyjskiej.
Tomasz Zagórski, ojciec 14-letniej Magdy mówił, że jego córka uczęszczała na zajęcia do szkoły sobotniej, dopóki nie rozpoczęła edukacji w brytyjskiej szkole średniej. – Zajęć w „high school” było tak dużo, że nie można było pogodzić edukacji w obu placówkach. Zmuszaliśmy wręcz Magdę do chodzenia do polskiej szkoły, a sobotnie poranki zamieniały się w koszmar, była przemęczona, sfrustrowana, potrzebowała odpocząć. Obiecała nam, że będzie czytała w ciągu tygodnia książki po polsku w zamian za to, że przestaniemy ją dręczyć nauką w polskiej szkole. Zgodziliśmy się, ale z wywiązaniem się z obietnicy różnie bywa. Magda uczy się dobrze, dużo czyta, jednak raczej w języku angielskim i nawet z koleżankami – Polkami rozmawia po angielsku, bo jak zwiedzi jest jej tak łatwiej. Na szczęście w domu mówimy tylko i wyłącznie po polsku – powiedział Zagórski.
– Adam rozpoczął naukę w SPK im. Lotników Polskich przy Ambasadzie RP w Londynie. Uczył się tam przez dwa lata, jednak odległości, jakie co sobotę pokonywaliśmy do szkoły zmusiły nas do podjęcia decyzji, aby Adam przerwał edukację w szkole i kontynuował ją podczas prywatnych lekcji. Pracuje indywidualnie z nauczycielem, który w każdy piątek odwiedza nas w domu. W ten sposób zyskaliśmy również wolną sobotę – powiedziała Iwona Adamiak. Z kolei mama 12-letniego Maćka, której syn zakończył naukę w szkole uzupełniającej trzy lata temu, mówiła, że dla niej najważniejszą rzeczą było to, aby jej syn nauczył się pisać i mówić po polsku. W momencie kiedy takie umiejętności posiadł, decyzja o uczęszczaniu na cosobotnie lekcje stała się jej zdaniem oczywista. Według mamy Maćka, Agnieszki Sikory, mieszkając na emigracji należy skupić się wyłącznie na edukacji w szkołach brytyjskich i motywować swoje dzieci, by ukończyły je z jak najlepszymi wynikami. – A egzaminy z GCSE mój syn zda z innych przedmiotów, podobnie będzie z A-level, zresztą już dzisiaj widzę jego przyszłość na Wyspach, o powrocie do Polski nie ma mowy – powiedziała Agnieszka Sikora.
Dla polskich dzieci i młodzieży mieszkających na emigracji każda forma kontaktu z językiem polskim jest dobra i z każdej można czerpać korzyści na różnych poziomach. Ważne jest to, aby tej więzi nie zatracić. Jednak nie należy zapominać o tym, że szkoły uzupełniające są instytucjami, funkcjonującymi zgodnie z obowiązującymi normami i prawem brytyjskich, w których edukację i opiekę nad dziećmi powierza się odpowiednio przygotowanej ku temu kadrze. Warto też pamiętać o tym, że to rodzic nie dziecko, nawet nastoletnie, podejmuje decyzje, a już z pewnością te najważniejsze, które mogą zaważyć na przyszłości dziecka i przede wszystkim na jego tożsamości, jako dorosłego już człowieka. W wielu przypadkach, w przyszłości – Brytyjczyka, ale o polskich korzeniach, z których będzie dumny (?)…, jeżeli tylko na wiele lat wcześniej o to zadbamy.
Małgorzata Bugaj-Martynowska, Dziennik Polski