Nie chcę zrzędzić, bo nic mi się znowu takiego nie przytrafiło (choć oczywiście listą bolączek mógłbym wypełnić calutki plik Worda). Z drugiej strony, o czym pisać, jak nie o rzeczach złych? Rzeczy dobre należy przeżywać, a lipne wypluwać i nagłaśniać. Ku świadomości i przestrodze.
Dzisiaj akurat chciałbym przestrzec przed mobbingiem. Tych z państwa, którzy mobbing uprawiają, ryzykując pośmiertne nieprzyjemności (reinkarnacja w formie dżdżownicy itd.), i tych, którzy mobbingowi podlegają: uciekajcie stamtąd, gdzie was gnoją, nawet gdyby miało wam spaść uposażenie, bo koszty psychiczne poniewierki będą dotkliwsze niż finansowe.
Skąd mnie wzięło na patosy? Otóż odwiedził mnie dzisiaj monter z firmy energetycznej. W związku z wymianą licznika. Biedak gadał jak najęty, ale nie z wrodzonej rozmowności, tylko z nabytego stresu. Żal mi się zrobiło gościa, bo facetem aż trzepało. Wykręcał śrubki, przepinał kabelki, wyłączał bezpieczniki, wypełniał arkusz zeznań i odbierał telefony. Zanim odebrał, zwracał się do mnie zwrotem: „No, widzi pan? Widzi pan?”. Oczywiście nie chciał się upewnić, czy faktycznie widzę, tylko podkreślić, jak go gnoją – praca, życie, superwajzor i klienci.
Dzień w dzień biega od mieszkania do mieszkania wymieniać liczniki stare na „inteligentne” (elektroniczne – szpiegujące). Robota jak robota, ktoś powie. Ale monter ma w grafiku dwie godziny na – przeciętnie – ośmiu klientów. U mnie zabawił prawie godzinę, a nie obijał się ani sekundy. Podczas pracy zbiera wciry od klientów – telefonicznie – a po powrocie na placówkę zbiera wciry od przełożonych. Jedni i drudzy zarzucają mu opieszałość. Pewnie też bym się wkurzył, gdybym miał fachowca umówionego na ósmą, a musiał czekać do trzynastej, ale na szczęście byłem pierwszy w kolejce.
Z początku nie rozumiałem absurdu ustalania niemożliwego grafiku, z którego pracownicy nieustannie się nie wywiązują. Przecież wnerwieni są klienci, wnerwieni są monterzy i wnerwieni są ich poganiacze. Choć ci ostatni chyba najmniej i raczej nerwem agresji niż strachu (może zresztą czerpią z tego satysfakcję jako sadyści). Z umysłowej ociężałości wydobył mnie sam monter, używając słowa „mobbing”. No jasne – chodzi przecież o zastraszanie. Wiadomo, że plan z założenia jest nie do wykonania, ale presja i poczucie osaczenia sprawiają, że lud pracujący uwija się jak w ukropie i wyciska roboczogodziny sprawniej, niż gdyby harmonogram był realistyczny. A to „generuje” oszczędności. Znamienne, że ta sama zależność często działa na wyższych piętrach zarządzania. Na „menedżment” niższego szczebla ciśnie menedżment średniego szczebla, a temu z kolei przykręcają śrubę wyżej ustawione cwaniaki. Jest tak nie tylko ze względu na „ambitne cele” narzucane przez korporację, ale również z powodu chęci odreagowania ciśnienia na słabszym ogniwie łańcucha zależności służbowej. I tak system strachu i opresji wpływa na efektywność pracy, a przy okazji musztruje robotników do posłuszeństwa. Nic dziwnego, że model funkcjonowania korporacji bywa porównywany ze sposobem funkcjonowania umysłu psychopaty.
Gdy monter ruszył gonić normę w kolejnych mieszkaniach, zawiesiłem się na słowie „mobbing” i zacząłem szukać analogii w życiu codziennym. I wyszło mi, że każdy z nas, rzadziej lub częściej, bywa mobbowany, a zarazem mobbujący. Do tego pierwszego przyzna się pewnie każdy – bo mało kto nie uważa, że ma w życiu źle. Z tego drugiego często nie zdajemy sobie sprawy, bo mobbujemy raczej bez premedytacji: pospieszając ekspedientkę, ofukując telemarketera, wbijając szpilę mniej lotnemu koledze czy koleżance w okolicznościach towarzyskich. Pewnie: taka uroda życia i ludzkiej natury. Tylko po co ją pielęgnować? Tym bardziej że każdy kopniak wymierzony drugiemu człowiekowi to kopniak wymierzony samemu sobie – tylko że przez pośredników. Nie mam na to dowodów, ale z doświadczenia i obserwacji wiem, że w życiu wszystko wraca.
Pan Dobrodziej