Przez ostatnie lata Polacy w Wielkiej Brytanii często pełnili rolę chłopca do bicia. W opinii wielu przeciętnych Brytyjczyków stanowią ciężar dla społeczeństwa, które musi łożyć na zasiłki dla przybywających całymi rodzinami imigrantów. Równocześnie Polacy są oskarżani o zabieranie miejsc pracy rodowitym wyspiarzom. Rozsądnemu człowiekowi ciężko jedno z drugim pogodzić. Jednak niektóre popularne gazety jak „The Daily Mail” czy tabloidy jak „The Sun” wyspecjalizowały się w nieprzychylnych Polakom artykułach. Media przytaczają też często statystyki przestępstw popełnianych przez cudzoziemców, w których rzekomo królują Polacy. Pomijają jednak fakt, że jesteśmy najliczniejszą grupą emigrantów, więc przodujemy nie tylko w tej dziedzinie, ale też np. w liczbie polskich dzieci w szkołach czy liczbie polskich kierowców autobusów. Niestety ten mylny obraz Polaków jako źródła wszelkiego zła podtrzymywany jest również przez brytyjskich polityków, którzy zwietrzyli kapitał wyborczy w atakowaniu nas.
O ile początkowo Brytyjczycy mogli przeżywać szok kulturowy, bo zaskoczyła ich liczba Polaków przybywających do ich kraju i osiedlających się nie tylko w dużych aglomeracjach, ale również na prowincji i wsiach brytyjskich, gdzie dotąd cudzoziemcy nie przybywali, o tyle w kolejnych latach można było oczekiwać bardziej racjonalnego stosunku Brytyjczyków do nowych emigrantów, a w szczególności rozsądku należało oczekiwać od władz brytyjskich. Stało się inaczej. Kryzys finansowy z 2008 r. i jego konsekwencje dla brytyjskiej gospodarki zaostrzyły konkurencję na rynku pracy, zdecydowały też o cięciach w polityce społecznej, zdrowiu, edukacji. Wszystkie te sfery to pole potencjalnego konfliktu z imigrantami, a tych łatwiej atakować niż „swoich”. Wzrost popularności antyimigracyjnych nastrojów, sondażowe sukcesy Partii Niepodległości UK (UKIP) i niesnaski na linii Londyn – Bruksela doprowadziły do jeszcze większej radykalizacji języka i rozochocenia zarówno mediów, jak i polityków w przykrej nagonce także na Polaków.
Niesławna wypowiedź premiera Davida Camerona ze stycznia tego roku o Polakach pobierających zasiłki na dzieci mieszkające poza Wielką Brytanią rozpoczęła falę dyskusji w Polsce i wśród Polaków na Wyspach. Gdzie jest granica? Jak długo Polacy mogą patrzeć przez palce na stygmatyzację, na zniesławianie, na klimat ogólnego przyzwolenia dla ksenofobii? Jedną z odpowiedzi był protest na Downing Street, inną wystąpienia medialne ambasadora Witolda Sobkowa. Jest jednak prostszy sposób na przekonanie Brytyjczyków, że z Polakami trzeba się liczyć. Trzeba iść na wybory. Sześćset tysięcy Polaków w UK może i powinno mieć realny wpływ na brytyjską politykę i opinię publiczną. Trzeba tylko pokazać, że Polak jest takim samym – albo nawet bardziej aktywnym – wyborcą jak każdy inny mieszkaniec Wielkiej Brytanii. Politycy nie będą się liczyć z bezładną, bierną masą. Natomiast pół miliona głosów świadomych i zaangażowanych Polaków to masa krytyczna, którą trzeba byłoby brać pod uwagę w politycznych kalkulacjach. Wiemy już dzięki badaniom przeprowadzonym przez kampanie profrekwencyjne, że w większości okręgów liczba Polaków zarejestrowanych na electoral roll to ponad 70 proc. liczby osób deklarujących narodowość polską w spisie ludności z 2011 r. To już coś. Kluczem do sukcesu będzie jednak dopiero determinacja tych zarejestrowanych w obliczu sprawdzianu, jakim okażą się nadchodzące wybory lokalne i europejskie 22 maja. Ilu z nich pójdzie głosować? Ilu z nich pokaże czerwoną kartkę ignorowaniu Polaków w planach brytyjskiej klasy politycznej?
„Nic o nas bez nas” to słowa znane każdemu Polakowi z lekcji historii. Dziś sytuacja geopolityczna nie skazuje Polski na podległość obcym totalitaryzmom. Dziś Polacy mogą decydować o sobie i zmieniać rzeczywistość, w której żyją. Wysoka frekwencja wśród Polaków w nadchodzących wyborach to jednak tylko pierwszy krok ku politycznej emancypacji. Należy pamiętać, że wybory lokalne odbywają się co roku, że we wrześniu będzie można współdecydować o niepodległości Szkocji, a w maju 2015 r. odbędą się wybory parlamentarne w UK. Stały udział Polaków w głosowaniach zademonstruje ich prawdziwą siłę. Wyuczenie nawyku chodzenia na wybory pozwoliłoby polskiej społeczności „wsadzić stopę w drzwi” wielkiej polityki, jak mówią Brytyjczycy. Pozwoliłoby na traktowanie tej społeczności serio przez polityków i media. W końcu otworzyłoby drogę dla polskich kandydatów na radnych, posłów i europosłów reprezentujących brytyjskie okręgi.
Po latach spędzonych na Wyspach i etapie zadbania o dobrobyt swoich rodzin nadszedł czas na kolejny etap, w którym Polacy mogą kreować przyszłość swoją oraz swoich dzieci, do czego kluczem jest aktywność polityczna. Po szansie, jaką wypracowało wiele organizacji polonijnych, redakcji i instytucji, które uczyniły te wybory łatwiejszymi i przyjaznymi dla polskich wyborców, nieskorzystanie z takiej szansy byłoby nierozsądne.
Adam Mościcki, Cooltura