Przez chwilę przeleciało mi przez myśl, aby ułożyć się wygodnie na świeżo ściętej trawie. Po krótkim zastanowieniu uznałem pomysł za zbyt frywolny, poza tym nie chciałbym mieć do czynienia z psimi ekskrementami. Ulokowałem się w taksówce, choć odpoczynku na trawie nie przekreśliłem. Byłem pewien, że jeszcze tam wrócę.
Zbliżały się godziny szczytu. To oznaczało, że ruch w mieście wzmagał się z minuty na minutę. Całe szczęście ja w tym nie uczestniczyłem. Rozkoszowałem się ulubioną kawą. Spośród wielu dobrych rzeczy na tym świecie, kawa jest jedną z nich. Szczególnie podczas relaksu, kiedy z pełną premedytacją pijemy ją, wiedząc, że nie dostarcza ona żadnych witamin, a czasami przysparza więcej problemów niż przyjemności.
Z radia dobiegał nieznany mi utwór. Nie spodobał mi się, ale nie przeszkadzał mi też w odpoczynku. Relaks trwał zaledwie parę minut, kiedy operator wezwał mnie przez radio.
- Mamy tu kobietę w ciąży. Jesteś najbliżej niej. Chcesz tę robotę? Kobieta ma mocne bóle.
Trochę mnie zatkało.
- Wezwij pogotowie. Są godziny szczytu, dużo korków na trasie. A może już rodzi? - mówiłem, chcąc wykręcić się z obowiązku. Wiedziałem, że kontroler będzie nalegał.
- Jakby rodziła, wezwałaby karetkę - odpowiedział głos w radiu. Mówił tak zdecydowanie, że się zgodziłem. Jednocześnie czułem w kościach, że coś pójdzie nie tak. - Kobieta jedzie prawdopodobnie z partnerem - dodał głos z radia.
Wyrzuciłem pół kubka kawy, croissantowi jednak nie odpuściłem. W trakcie wyjazdu z parku utknąłem na chwilę w korku. Spojrzałem na London Road i zacząłem żałować, że przyjąłem zgłoszenie. Korek od miasta, aż do autostrady, teraz i ja w nim stałem.
Godziny szczytu - największa zmora kierowców. Czekanie w korku to jak niekończąca się podróż. Ludzie, mocno podirytowani, czekający na swoją szansę wydostania się z zatłoczonej ulicy. Nie wiem, co mnie napadło, że zgodziłem się na ten kurs. Całe szczęście, że klientka mieszkała niedaleko parku. Nie starałem się nawet wyobrażać, jak wyglądać będzie nasza podróż do szpitala.