Przy klatce schodowej dość wysokiego bloku zauważyłem mężczyznę. Wymachiwał energicznie rękoma. „To zapewne jej nieszczęsny partner” - pomyślałem. Czerwony na twarzy, z wybałuszonymi gałami krzyczał zdyszanym głosem:
- Hej, taksi! Tu... Tu... Tutaj!
Miotał się zakłopotany i nie bardzo wiedział, co robi. Podjechałem do wejścia najbliżej, jak się dało. Przeraźliwy krzyk cierpiącej z bólu kobiety słychać było, zanim pojawiła się przy wyjściu. Nie wróżyło to nic dobrego, zacząłem się lekko niepokoić. Miałem w pamięci korek na London Road, ciągnący się na koniec świata.
Mężczyzna podbiegł do partnerki i pomagał jej iść w moją stronę. Otworzyłem tylne drzwi.
Krzycząca kobieta w ciąży, jej niepewnie wyglądający partner, nieznośnie upalna pogoda oraz korki na drogach to istna mieszanka wybuchowa.
Sądząc po spoconym czole i innych częściach ciała, byłem już zdenerwowany.
Wsiedliśmy wszyscy do samochodu. Kierując się w stronę szpitala, postanowiłem jechać obwodnicą. Miałem nadzieję, że będzie szybciej.
Kobieta znajdująca się na tylnym siedzeniu, ciężko oddychając, trzymała się kurczowo rączki umieszczonej nad drzwiami. Nie wydawała się szczęśliwa, choć mówią, że dzieci to sama radość. Jej partner zdawał się już bardziej spokojny, ale to dlatego, że nie widział korka na London Road.
- Jak się masz? - spytał ni z tego, ni z owego.
- Ja mam się dobrze, ale chyba twoja partnerka nie czuje się najlepiej.
- Nie przejmuj się. Długa droga przed nami. Nie ma jeszcze rozwarcia. Znam się na tym, to już moje szóste dziecko - odpowiedział z dumą mężczyzna.
„Może rozwarcia nie ma, ale na pewno będzie to długa droga” - pomyślałem.
- Nie widziałeś jeszcze korków w mieście. Nieprędko dotrzemy do szpitala - zakomunikowałem klientowi.
Tymczasem kobieta, zaczęła oddychać coraz głośniej.
- Jak się czujesz, kochanie? - spytał ją partner.
- Niech cię szlag trafi, Bob! Mówiłam, żebyś wcześniej zamówił taksówkę! - krzyczała rozdrażniona pasażerka.
- Może zadzwonić po pogotowie? - zaproponowałem klientom, nieuchronnie wjeżdżając w sam środek korka. - Karetka na sygnale na pewno szybciej dojechałaby do szpitala.
- Zanim karetka dojedzie, my będziemy już na miejscu - skwitował Bob.
Niestety mówił prawdę, nie byłoby szybciej po wezwaniu pogotowia.
Kobieta już wiła się z bólu. Jej partner, korzystając z postoju na czerwonym świetle, przesiadł się na tylne siedzenie. Widać było, że i jemu adrenalina znów podskoczyła.
- Panie, odbierałeś pan kiedyś poród? - Bob zaskoczył mnie pytaniem.
„No jasne, odbieram porody codziennie, od kiedy zostałem taksówkarzem” - odpowiedziałem w myśli.
- Coś pan, zwariował? Jestem kierowcą, nie położną!
Przyznam, że niemal wyprowadził mnie z równowagi. Starałem się jednak zrozumieć jego sytuację. Przecież to niczyja wina, że dziecku chciało się wychodzić na świat właśnie w godzinach szczytu. Właśnie wtedy, kiedy odbywałem swoją przerwę.