MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

21/10/2013 08:05:00

Felieton: Trutka na ludzi

Felieton: Trutka na ludziNowotwory, cukrzyce, nerwice – to tylko przykłady licznych chorób, na których rozwój mają wpływ „ulepszacze” dodawane do naszej żywności. Dopóki branża spożywcza znajduje się pod kontrolą międzynarodowych koncernów, szanse na poprawę jakości naszego jedzenia są znikome.
16 października „obchodziliśmy” Światowy Dzień Żywności, jedno z wielu dziwnych wydarzeń o statusie święta z wyrazem „dzień” w nazwie. Większość z nich, w rodzaju Międzynarodowego Dnia Przyjaźni, Europejskiego Dnia Sąsiada czy Dnia Leśnika i Drzewiarza, to zjawiska, które łatwo pomylić z uciesznym internetowym memem. Jednak niektórzy – na przykład media, które muszą informować o czymkolwiek, byle tylko nie informować o sprawach istotnych – traktują je chyba całkiem serio.

Czy Światowy Dzień Żywności zasługuje na traktowanie serio? Do pewnego stopnia. Z pewnością na poważne potraktowanie zasługuje szereg aspektów światowej gospodarki (i polityki) żywnościowej, o które w ramach „obchodów” ŚDŻ się zahacza. Na przykład taki, że choć na świecie głoduje niemal miliard osób, co roku na śmietnik trafia 1,3 miliarda ton żywności. Albo taki, że w Unii Europejskiej 79 milionów ludzi żyje poniżej progu ubóstwa, a 16 milionów korzysta z pomocy żywnościowej. Albo taki, że gdyby rządy zaprzestały dotowania biopaliw, ludzie w regionach dotkniętych głodem mieliby lepszy dostęp do jedzenia, a światowe ceny żywności spadłyby o 15 proc. To wszystko fakty, które przemawiają do wyobraźni, jednak ich znajomość nie przekłada się na znajomość podłoża problemu.

A o oświatę w tym zakresie nie jest łatwo. Po imprezach, którym patronują międzynarodowe instytucje – w przypadku Światowego Dnia Żywności jest to FAO (Food and Agriculture Organization), oenzetowska przybudówka do spraw żywności i rolnictwa – trudno oczekiwać szerzenia świadomości. Większość z nich wymaga finansowania z budżetów narodowych lub korporacyjnych. Wiadomo: kto płaci, ten wymaga. Jest więc oczywiste, że tego typu podmioty służą przede wszystkim interesom „silnych graczy”, a opinii publicznej zapalają jedynie ogarek, który nie rozświetli mroków agrobiznesu. Na podobnej zasadzie ludzie pokroju Bono czy Billa Gatesa „walczą” z głodem w Afryce. Ogólnikowo naświetlają problem i proponują atrapę rozwiązania – w praktyce lobbując na rzecz korporacji żywnościowych (w tym GMO), by ułatwić im inwazję na Czarny Ląd. Takie przedsięwzięcia potrzebują ładnej oprawy wizerunkowej na użytek zachodnich społeczeństw. Czyli grubej warstwy ściemy, która pokryje „prozę życia” związaną z eksploatacją zasobów naturalnych i pracy ludzkiej.

Światowe Dni Żywności obchodzi się pod poetyckimi hasłami w rodzaju „Zjednoczeni przeciwko głodowi” czy „Prawo do żywności”. Podczas gdy tak naprawdę jedyną grupą „zjednoczonych” jest kartel drenujący Trzeci Świat z zasobów i transferujący je do swoich kieszeni w postaci forsy poprzez rynki Zachodu. Korporacje rozjeżdżają lokalne rolnictwo buldożerami i zawłaszczają gigantyczne areały uprawne. Wykorzystują je pod pastwiska dla bydła, które po uboju trafia na zachodnie rynki, albo wprowadzają na nich monokultury, ograniczając biologiczną różnorodność upraw. Przykład: 60 lat temu w Chinach rosło 8000 odmian ryżu. A dziś? Jest ich mniej więcej 50. W Meksyku od 1930 r. wymarło ok. 80 proc. odmian kukurydzy. Wprowadzanie upraw genetycznie zmodyfikowanych tylko przyspiesza ten proces. I odcina możliwość powrotu do bioróżnorodności, która jest warunkiem równowagi oraz przetrwania ekosystemu – czyli poniekąd również człowieka.

Żywność produkowana na megatony w megagospodarstwach należących do międzynarodowych koncernów i wożona z jednego końca świata na drugi zwyczajnie nie może być dla nas zdrowa. Pierwsza faza „chemizacji”, czyli aplikowanie hormonów i antybiotyków w przypadku trzody oraz pestycydów w przypadku upraw jest niezbędna, żeby produkcja była opłacalna – odpowiednio efektywna i odporna na zarazy. Takie wynalazki stosuje również rodzimy agrobiznes, ale unikają ich lub ograniczają do minimum gospodarstwa lokalne, których wciąż ubywa. Druga faza chemizacji to faszerowanie żywności dodatkami na etapie przetwórstwa. Po pierwsze, konserwantami, które zwiększają odporność spożywki na upływ czasu, spowalniając procesy rozkładu. Po drugie, całą gamą dodatków estetyzująco-aromatyzujących, które pozwalają skuteczniej zawalczyć o podniebienie klienta. A klient, zazwyczaj „myśląc” wzrokiem i portfelem, rzadko czuje opór przed E-utrwalaczami i podejmuje refleksję nad długofalowymi skutkami ich wchłaniania.

A skutki długofalowe są takie, jak te wymienione we wstępie niniejszego tekstu. Fakt, że dodatki są dopuszczone do użytku nie przemawia bynajmniej na ich korzyść. Świadczy raczej o tym, jak nieszczelny jest system nadzoru spożywczego. Rakotwórczość aspartamu, który króluje w segmencie napojów „light”, została udowodniona już w latach 70. Ale potem wyniki badań zostały „zweryfikowane” i trefna substancja wciąż osładza naszą żywność. Takich cudów w naszej diecie jest na pęczki – od rozmaitych acesulfamów K, przez azotyny, po inne karageny. Tłumaczenie, że nie są one szkodliwe w odpowiednich dawkach brzmi równie błyskotliwie jak stwierdzenie, że i promieniowanie, w odpowiednich ilościach, nas nie zabije. A takie wyjaśnienia można usłyszeć od naukowo utytułowanych urzędników, którzy badają i certyfikują wspomagacze dodawane do żywności.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska