Mały Daniel Pełka zmarł w marcu 2012 roku. Na początku sierpnia sąd w Birmingham uznał, że zamordowała go 27-letnia matka i jej 33-letni partner. Sędzia skazał parę Polaków
na dożywocie . Będą mogli się ubiegać o przedterminowe zwolnienie dopiero po 30 latach. Ale wielokrotnie opisywana przez media historia to nie tylko śmierć i kara, ale długi proces maltretowania dziecka. Przez wiele miesięcy dziecko cierpiało, miało liczne ślady bicia i duszenia, a mimo to żadna instytucja czy osoba nie zareagowała.
Opublikowany wczoraj raport został stworzony przez Rona Locka, niezależnego konsultanta specjalizującego się sprawach dotyczących ochrony dzieci i młodzieży. Warto na wstępie podkreślić, że raport ten nie obwinia konkretnej instytucji o brak reakcji, ale stanowczo stwierdza, że „było wiele okazji, aby pomóc Danielowi zawczasu”. W publikacja można znaleźć wiele mówiące zestawienie najważniejszych ustaleń w tej sprawie. Ich lektura sprawia, że każdy głośno zastanowi się, gdzie w tym wszystkich była policja, opieka społeczna, nauczyciele, psychologowie, dzielnicowi.
Nikt nie drążył tematu
Zacznijmy od 26 udokumentowanych interwencji policji w domu, w którym mieszkał Daniel. Większość z nich dotyczyła przemocy domowej i rozrób z alkoholem w tle. Wszystkie tłumaczenia matki Daniela były bezkrytycznie przyjmowane przez przedstawicieli różnych instytucji. Autor raportu zwraca uwagę, że nikt nie zadał sobie trudu analizy sytuacji. Nikt nie wysłuchał samego Daniela, a to przez to, dziecko zbyt słabo znało jeszcze angielski i nie czuło się pewnie porozumiewając się w tym języku. Urzędnicy nie przeprowadzili też żadnego wywiadu na temat dziecka, jego sytuacji domowej, postępów w nauce. Autor raportu podkreśla również, że z pewnością żaden z urzędników nie mógł przewidzieć, że dziecko zostanie zamordowane.
Jednak Lock przypomina, że było kilka sytuacji, w których można było się zorientować, że dziecko przebywa w nieodpowiednich rękach. Kiedy Daniel miał osiem miesięcy, w 2008, znalazł się na pogotowiu, gdzie opatrywano mu ranę głowy. W 2011 roku, kiedy miał 3,5 roku, lekarze opatrywali tym razem ranę na ramieniu. Z tego drugiego przypadku zachowała się dokumentacja, z której wynika, że lekarze mieli „poważne obawy na temat przyczyny urazu”. Odbyła się nawet narada, w której decydowano, czy uwierzyć matce, która twierdziła, że dziecko spadło z sofy, czy stwierdzić uraz w wyniku przemocy. W końcu tłumaczenia matki uznano za „wiarygodne”.
Autor raportu podkreśla, że kolejne obrażenia, które rzekomo spowodowane były upadkami z roweru, nie były już przedmiotem tego typu analiz. Zdaniem ministra Edwarda Timpsona, opublikowany raport jest „szokującą lekturą”. – Ta sprawa obnaża poważne braki i nieprawidłowe zachowania wielu instytucji i specjalistów. To oni powinni w porę dostrzec, że coś złego dzieje się z Danielem – mówi minister, który dodał, że w tej sprawie skierował pismo do Coventry Safeguarding Children Board z prośbą o szersze wyjaśnienia na temat przyczyny tak wielu niedopatrzeń.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk