– Kiedy urodziły się Paula i Julia, nasze bliźniaczki, i tak właściwie częściej bywałam w Polsce niż na Wyspach. Dopilnowywałam interesu w Polsce i tam miałam pomoc ze strony rodziców swoich, jak i Bartka. Dziewczynki były tam szczęśliwsze. Dużo wówczas chorowały, a na Wyspach trudno było o fachową opiekę lekarską. Kursowałam między Anglią a Polską. Kiedy byłam w Anglii, korzystałam z usług znajomego pediatry z Polski przez internet. Rodzice wysyłali leki dla dziewczynek, albo kursowałam na konsultacje do Kudowy, bo obie są astmatyczkami. Potem, kiedy podrosły i zaczęły już chodzić do zerówki, ja całe dnie spędzałam w domu, bo nie udało mi się znaleźć pracy na pół etatu, by móc pogodzić wszystkie obowiązki. A sprzątać nie chciałam, chociaż o taką pracę było najłatwiej. Miałam tego dość, nie widziałam dalszego sensu mieszkania na Wyspach, bo przecież nasz standard życia bardzo się przez brytyjski kryzys obniżył. A w Polsce mieliśmy przecież do czego wracać, widziałam w tym powrocie pomyślne perspektywy. W końcu zrobiłam bilans. Rozpisałam na kartce plusy i minusy życia w Polsce oraz plusy i minusy życia w Anglii, i dotarło do mnie, że czas wracać do domu, ponieważ nie będziemy niczego w Polsce zaczynać od nowa, lecz jedynie kontynuować to, co zostało przerwane na okres emigracji. To ja namówiłam Bartka do powrotu. Mamy przecież do czego wracać, a i dzieci dzięki temu będą szczęśliwsze, nie mówiąc już o dziadkach, którzy bardzo za nimi tęskną. To czas, którego nie można przegapić, bo życie przecież nie trwa wiecznie – powiedziała Iwona Maciejewska.
W podobnej sytuacji znalazła się rodzina państwa Wyrostków. Agnieszka od sześciu lat zajmowała się prowadzeniem domu i dorywczą pracą w charakterze sprzątaczki, na czarno, by móc jak najwięcej zarobić i na pół etatu, aby nie zaniedbywać obowiązków domowych. Jej mąż, Robert podejmował się przeróżnych zajęć. Był kurierem, pracował w firmie zajmującej przeprowadzkami, prowadził firmę budowlaną, pracował w charakterze ochroniarza i jako kierowca autobusu. Razem wychowywali trójkę dzieci, z którymi każdą wolną chwilę spędzali w Polsce.
– Dzieci uwielbiały pobyty w Polsce. Za każdym razem wyjeżdżały stamtąd z płaczem, bo trudno było się rozstać z rodziną i kuzynostwem. Nam też trudno było wracać do angielskiej rzeczywistości, codziennej pogoni – mówiła mama Kamila, Joasi i Kacpra. I chociaż decyzja o powrocie do kraju nie była łatwa, to zdaniem męża Agnieszki – Roberta – dojrzewali do niej wspólnie, całą rodziną, bo wiedzieli, że powrót do Polski, trzeba będzie przynajmniej do czasu, aż dzieci skończą tam szkołę, potraktować trochę, jak „bilet w jedną stronę”.
– Mąż często zmieniał pracę i o różnych porach wracał do domu. Właściwie nie prowadziliśmy w pełni rodzinnego życia. Zdarzało się tak, że tylko krótkie chwile w ciągu dnia spędzał z dziećmi, albo widział je, kiedy już spały. Nie byliśmy tutaj szczęśliwi, a i standard życia w ostatnich latach bardzo się nam obniżył, bo wszystko podrożało. Nie stać nas było na wynajm większego mieszkania i w dodatku zawsze mieszkaliśmy z lokatorami, ponieważ podnajmowaliśmy pokoje. Życie zadecydowało za nas. Rodzice męża przepisali mu dom i część gospodarstwa. Trzeba było podjąć decyzję o wyjedzie. Nie żałuję tego i jestem szczęśliwa, że los zadecydował za nas, że mogliśmy doświadczyć pobytu na Wyspach, że dzieci nauczyły się języka angielskiego, że udało nam się odłożyć niewielkie pieniądze, które teraz możemy zainwestować w Polsce. Przystanek Londyn był nam potrzebny i traktuje pobyt tutaj, jak kolejne doświadczenie życiowe – powiedziała Agnieszka Wyrostek.
Małgorzata Bugaj-Martynowska, Dziennik Polski