Hejtowanie w necie to hobby milionów ludzi. Łatwy sposób na chwilowe rozładowanie frustracji, gdy – przykładowo – nie ma komu przyłożyć z liścia. A przede wszystkim mniej ryzykowny. No właśnie – już niedługo. Polski Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że prawo do uzyskania tzw. danych eksploatacyjnych (e-maili, adresów IP, czasu logowania „inkryminowanych” użytkowników itp.) z forów internetowych będą miały nie tylko organy państwowe, ale również osoby fizyczne i firmy. Muszą jedynie wykazać, że takie informacje są im niezbędne do ochrony dóbr osobistych i dobrego imienia.
Decyzja NSA to efekt sporu spółki Promedica24 (ci od wysyłania opiekunek do niemieckich staruszków) z Agorą (ci od niezależnego dziennikarstwa spod znaku „GW”). Firmie rekrutacyjnej nie spodobało się kilka postów na forum gazeta.pl, godzących w jej standardy rzetelności, w związku z czym zażądała od właściciela serwisu wydania numerów IP komputerów, z których nadesłane zostały opinie. Ostatecznie sąd najwyższej instancji przyznał rację rekruterom. W efekcie oznacza to zmianę dotychczasowej praktyki, która chroniła internautów zbyt szczerze wygłaszających swoje zdanie. Na razie eldorado hejterów kończy się nad Wisłą, ale niebawem podobnego obrotu wydarzeń można oczekiwać również w innych zacnie demokratycznych zakątkach świata. Wiadomo, na początku nie będzie tak strasznie. I nie od razu trzeba się będzie podpisywać z imienia, nazwiska, PESELU i odcisków palców. Do tego dojdziemy z czasem.
Skąd w ogóle wziął się cały ten, rozdmuchiwany w ostatnich miesiącach (latach?) ferment wokół hejterstwa i troska o kulturę słowa w internecie? Przebrała się miarka? Poloniści zagrozili strajkiem? Jakiś ważniak oberwał po głowie i trzeba mu to zrekompensować zmianą paragrafów? Co do tego ostatniego, to by się poniekąd zgadzało. Niedawno na Przystanku Woodstock kilka strzałów w buzię chwycił Grzegorz Miecugow. Jakiś rozgorączkowany młodzieniec podziękował mu symbolicznie za całokształt działalności, w tym konszachty z TVN (akronim przez niektórych rozszyfrowywany jako Tusk Vision Network). Czy zasłużenie – nie będziemy rozstrzygać. Miecugow to w zasadzie żaden ważniak, ale całkiem znana twarz. W sam raz na podkładkę piarową. Pod co? Oczywiście pod stopniową likwidację anonimowości w internecie. Bo do tego całe to przedsięwzięcie z wydawaniem danych hejterów się sprowadza.
Jak wiadomo nie od dziś, władza, gdy chce nam skrócić smycz, potrzebuje dobrego pretekstu. Takiego, który podziałałby na publiczną wyobraźnię i ukazał działania podstępne jako słuszne. A w tych ciężkich czasach rząd musi kombinować jak furman pod górę, żeby założyć nam kaganiec bez ryzykowania całkowitego uwiądu popularności. Dlatego hejterzy, którzy hejtują najbardziej hejtersko – a szczególnie tacy, którzy przenoszą swój hejt poza internet, jak sympatyk Miecugowa – są na wagę złota. Bo swoimi debilnymi zachowaniami uzasadniają konieczność „ukrócenia nienawiści w życiu publicznym” – m.in. przez wystawianie do odstrzału tych, którzy poważą się na śmiały komentarz pod adresem osoby bądź instytucji. Warto przy tym pamiętać, że spektrum jakościowe forumowych opinii jest szerokie. Od przypadków kwalifikujących się do zoo, przez enuncjacje ludzi rozumnych, lecz emocjonalnie chybotliwych, po wypowiedzi merytoryczne, nieuwłaczające niczyjej godności, za to celnie obnażające wstydliwe postępki, przykładowo, funkcjonariuszy publicznych.
Oczywiście żadnemu odpowiedzialnemu decydentowi nie idzie o to, żeby przez zwiększenie nadzoru nad internetowymi (para)dyskusjami chronić czyjekolwiek dobre imię, dobre samopoczucie czy w ogóle cokolwiek dobrego. Idzie o to, żeby nikt w forumowych czy blogowych postach nie mógł bez strachu o własne cztery litery wypunktować, co banda łajdaków finansowana z naszych podatków wyczynia poza zasięgiem naszego wzroku.
Pan Dobrodziej