Ealing – jedna z gmin Londynu, w której niemal od czasów II wojny światowej jest duża polska społeczność, a liczba jej polskich mieszkańców stale rośnie, do tego stopnia, że przez wielu lokalnych ludzi nazywana jest „małą Polską”. Wychodząc na krańcowej stacji dwóch linii metra w zachodnim Londynie, Ealing Broadway, wkraczamy do małej ojczyzny wielu Polaków. Do uszu co chwila dochodzą rodzime słowa, niemal za każdym rogiem na witrynach sklepowych wystawione są pyszne pierogi, w co drugiej kawiarni wita nas uśmiechnięta dziewczyna, ze znajomo brzmiącym imieniem na plakietce: Kasia…
Według spisu powszechnego z 2011 roku, Polacy na Ealingu to trzecia z kolei społeczność, tuż po rodowitych Brytyjczykach oraz Hindusach. Co więcej, 21,5 tys. mieszkańców (nieco ponad 6%) mówi po polsku i jest to zarazem największy udział procentowy w Wielkiej Brytanii. Wielu z nich nie tylko mieszka, ale pracuje lub uczy się w nowym kraju na tych samych zasadach, co jego pozostali, rodowicie mieszkańcy. Czy jednak Polakom udaje się wdrożyć w nowe środowisko, czy może wciąż, po niemal dekadzie od otwarcia granic Unii Europejskiej, pozostają indywidualną, samodzielna grupą. „Dziennik Polski” sprawdził, jakie doświadczenia z polskimi imigrantami mają właściciele małych biznesów i pracownicy brytyjskich sklepów na Ealingu, jak zareagowali na masowy napływ polskiej ludności i jaki mają do niej stosunek. Co więcej, uzyskane opinie o przybyłych na Wyspy Polakach zestawił z opiniami… samych Polaków.
Bywa dobrze i źle
„Na początku byłem wobec Polaków trochę sceptycznie nastawiony. Panowała opinia, że są nieuprzejmi, nawet agresywni, ale kiedy osobiście się z nimi spotkałem, byłem mile zaskoczony. Nic takiego nie zauważyłem” – wyznaje Bobby, pracownik firmy telekomunikacyjnej, na co dzień pracuje z dwiema Polkami. Oprócz tego przyjaźni się z dwójką Polaków, którzy podobnie jak one przyjechali do Wielkiej Brytanii do pracy. Do tego spora część klienteli również pochodzi z Polski. „Polacy na Ealingu są bardzo przyjaźni, klienci są bardzo uprzejmi. Niektórzy mają co prawda problem z językiem, więc przydaje się pomoc polskich współpracowników, żeby ułatwić im rozmowę” – mówi Bobby. Podobne wrażenia wyciągnął z obserwacji polskiej społeczności na ulicach miasta.
Za skrzyżowaniem, w jednym z niewielkich sklepów ze zdrową żywnością, pracuje Michael. Osobiście, bardzo lubi pracować z Polakami i ma o nich bardzo dobrą opinię. „Bywają i dobrzy, i źli polscy klienci. Dobrzy są w szczególności ci starsi, i kobiety. Mężczyźni bywają mniej przyjaźni” – wyznaje. Jego zdaniem, opinie o Polakach w Wielkiej Brytanii są przeważnie dwojakie. Niektórzy Brytyjczycy lubią Polaków, bo uważają, że ciężko i dobrze pracują. Inni uważają, że za dużo piją. Wielu ludzi podkreśla ten oczerniający obraz o Polakach-pijakach, choć niekoniecznie jest słuszny. „Dobre i złe zdanie można powiedzieć o każdym, nie tylko o Polakach. Większość Polaków, z którymi pracowałem, była bardzo pracowita, na siedem przypadków tylko raz się rozczarowałem” – powiedział. Ogólnie podziwia zapał Polaków do pracy i ich pragnienie zmiany życia na lepsze. „Ci, z którymi pracowałem, przyjechali tu z głównie z przyczyn finansowych. Mówili, że zawsze marzyli, by pracować w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza po wstąpieniu do UE. Większość też nie zamierza do kraju wracać”.