Najprawdopodobniej na początku października mieszkańcy Irlandii będą głosować w referendum nad propozycją likwidacji Senatu. To jeden z nielicznych krajów w Europie, w których politycy w poszukiwaniu oszczędności sami zdecydowali się na zaciskanie pasa.
Irlandzki premier Enda Kenny przekonuje, że Senat (Seanad Eireann) nie jest wart wydawanych nań pieniędzy. Roczne utrzymanie wyższej liczby irlandzkiego parlamentu kosztuje ok. 20 mln euro, a poprawki, które wprowadza do ustaw, są niewielkie. Senatorowie nie mają zresztą prawa do wetowania ustaw, mogą jedynie opóźniać ich przyjmowanie. Każdy z 60 członków izby dostaje wynagrodzenie w wysokości 65 tys. euro rocznie, ale do tego dochodzą różne dodatki funkcyjne, które w przypadku przewodniczącego sięgają 38 160 euro. Tymczasem średnia pensja w Irlandii wyniosła w 2012 r. 36 079 euro.
– Irlandia ma po prostu zbyt wielu polityków w stosunku do swojej wielkości. Musimy postawić sobie pytanie o samą zasadność istnienia izby wyższej. Senat nie zrobił nic, by zakwestionować nieodpowiedzialną politykę (w minionej dekadzie) – mówił Kenny. W zeszłym tygodniu senatorowie formalnie zaaprobowali przeprowadzenie referendum. Najczęściej wspominaną datą jest 4 października.
Według ekspertów mieszkańcy Irlandii, która wskutek pęknięcia bańki nieruchomościowej w 2008 r. stanęła na krawędzi bankructwa, opowiedzą się za zniesieniem Senatu. Szczególnie że nie jest on odbierany jako kluczowa instytucja w systemie politycznym kraju, a jego członkowie nie pochodzą z powszechnych wyborów. Jedenastu powołuje premier, sześciu wybierają absolwenci dwóch najważniejszych uczelni wyższych – University of Dublin i National University of Ireland, zaś 43 – ciała elektorskie złożone z członków izby niższej, radnych i samych senatorów.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.